Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

7 dni i w siódmy odpoczywał


Rekomendowane odpowiedzi

DZIEŃ PIERWSZY
Kolejny upalny dzień ucieka mi z dłoni. Czas rządzi się innymi prawami niż moje. Nie wiem czy to wtorek czy piątek. Czynności, które wykonywałam wczoraj zdają się być dzisiejszym porankiem. To całe życie jest jak jeden długi dzień, po którym zaśniemy na dobre. Ale zanim to nastąpi, zanim spokojnie będziemy mogli zamknąć oczy musimy poznać dużo tajemnic, zadać kilka pytań i uzyskać jeszcze mniej odpowiedzi. Wszystko wydaje się takie proste. Układam sobie w głowie porównania do życia, nieskomplikowane, proste wręcz jak budowa cepa, a przecież dobrze wiem, że tak nie jest, ze tak nie wolno uproszczać zagmatwanych spraw. A właśnie takie jest życie, zagmatwane w swym wariactwie. Niczym myśli człowieka chorego psychicznie. Bo może świat jest wymyślony przez kogoś takiego. Albo może to ja jestem ta szalona osobą, która stworzyła swój własny świat, a wokół mnie jest inny, prostszy, którego ja nie dostrzegam. Co jeśli ze strachu przed ta prostotą życia ukryłam się we własnym bycie? Jeśli utkałam pajęczynę fikcyjnego życia? Póki mi to nie przeszkadza aż tak bardzo mogę pozostać w słodkiej niewiedzy. Jednak jeżeli zacznie mi ciążyć ta udawana utopia? Co wtedy? Czy będę mogła uciec? A nawet jeśli to gdzie?
Tyle pytań kłębi się w mojej głowie, a jest tak mało odpowiedzi. Tak niezmiernie mało słów tłumaczących wszystko. A przecież jest miliony wyrazów na świecie, dlaczego nie można ich wykorzystać i odpowiedzieć na któreś z pytań? To takie banalne. Mieć czegoś pod dostatkiem a nie umieć tego wykorzystać. Pewnie to nazywane jest ironią tego świata. Drwiący uśmiech osoby, która to wymyśliła, tą całą ironię. Choć nie mogę osądzać, bo przecież osoba ta mogła sama być zagubiona. Sama stała się żartem. Kim jest ta osoba? Złośliwym potworem świadomym swych działań czy biednym nie rozumiejącym nic dzieckiem? Kolejne pytania. Kolejne sylaby padające z moich ust. Bo nie wiem czy mówię głośno sama do siebie czy to wszystko dzieje się w mojej głowie. Nie wiem nawet czy te wszystkie moje myśli to wariactwo czy tez wątpliwości i przemyślenia takie same jak tysiąca innych ludzi.
Siedzę tak i rozmyślam a przecież ucieka mi życie. Mam jeszcze tyle do zrobienia. Tak dużo zaniedbanych obowiązków. Znów słyszę płacz za oknem. Rozprasza mnie. Kolejne stracone nadzieje wylewają się z oczu dziecka poznającego okrucieństwo świata. Może powinnam wyjrzeć przez okno, sprawdzić co się stało... bo jeśli to nie jest rozczarowanie a zwykła ranka i krew sącząca się z kolana? Choć to też jest swego rodzaju rozczarowanie. Rozczarowanie z powodu naszej kruchości, Słabości człowieka. Nie będę pytać co się stało. Nie spojrzę przez okno. Przecież wiem, że to dziecko zaraz wstanie, otrze łzy i pobiegnie dalej, bo nie jest obciążone ciężarem prawdy o życiu. A czy ja jestem? Przecież dobrze wiem, ze nie. Więc po co pytam?
Czego wy ode mnie oczekujecie? Może normalnej rozmowy? Ale ja nie chcę tego! Wyjdźcie i mnie zostawcie. Modlę się aby w końcu ta ręka osoby siedzącej obok mnie złapała za klamkę, otworzyła drzwi i zniknęła. Ale nie, to nie takie proste. Muszę wysłuchać najpierw tych bezsensownych słów. Wyrazy a potem całe zdania, a już na końcu caluteńkie opowieści przylecą, pozostawiając w mej głowie ledwie widoczny ślad ich bytu i wylecą z powrotem na zewnątrz. Odbija się od ściany i wypadną przez okno na gorący od słońca chodnik. Słowa dalej leja się ciurkiem z tych nic nieznaczących dla mnie ust. Jedynie poczucie przyzwoitości, które tylko utrudnia mi życie, zmusza mnie do udawania, że słucham. Nareszcie! Słowotok się skończył. Teraz nastało przytłaczające milczenie, które jest ukojeniem dla mych uszu. Wiem, ze to ja powinnam się odezwać. Jedno słowo padające z moich ust i dalej rozmowa by się potoczyła. Ale czy właśnie tego chce? Nawet ta przyzwoitość nie zmusi mnie do podtrzymania czegoś czego nie chce. Do podtrzymania życia mego mordercy. Zakończyłam koszmar. Słyszę teraz tylko ciche zamykanie drzwi. Moja niechęć zarówno do rozmowy jak i rozmówcy została wyczuta. Mam spokój. Znów kogoś rozczarowałam, ale nie chce mi się wgłębiać w czyjeś problemy. Przeżywać cudzy smutek. Teraz czas, by zagłębić się w swoich boleściach. Choć wydaja się one takie błahe w porównaniu z tym co słyszę od innych, że aż mi wstyd się smucić. Na dworze jest już cicho. Tylko ptaki śpiewają nieznane mi pieśni. Dziecko już nie płacze, a może przeniosło się ze swym żalem gdzie indziej, bo zrozumiało, że w tym miejscu nie znajdzie pocieszenia. Pobiegło do matki, ojca lub kogoś innego schronić się pod skrzydłami dobroci i współczucia. Mogę już wyglądnąć za okno. Zawsze chciałam spojrzeć na to co mnie otacza z miłością, dostrzec piękno tego świata. Ja jednak we wszystkim wiedzę smutne opowieści. Bo przecież nie każda historia kończy się „happy Endem”! Nie zawsze na końcu pada zdanie: „I żyli długo i szczęśliwie”. A jeśli wcale nie żyli długo? Lub co gorsza owszem długo i to bardzo, ale wcale nie szczęśliwie. Jeśli przez lata musieli znosić same obelgi, smutki i rozczarowania? Więcej jest chyba takich opowieści niż cudownych bajek wywołujących uśmiech na naszych twarzach. Często zakończenia to słowa targane przez wiatr tuż nad grobem miłości: „Z niczego powstałaś i w nicość się obrócisz”. I po raz kolejny smęcę jak potłuczona o straconej dawno miłości. Trudno mi o niej zapomnieć. A jeszcze trudniej mówić z obojętnością. Czy dalej kocham? Nie wiem... a co to w ogóle znaczy kochać?
Czy dane mi będzie kiedyś szczęście? Głupie kłamstwo, które tak będzie można nazwać? Gdzie jest granica między fikcja bytu a realizmem śmierci? Miłość odchodzi z każdym tyknięciem zegara. Porzuca mnie, jeśli w ogóle mogę powiedzieć, że była. Może ta cała miłość to jedynie mgiełka mych marzeń lecąca od mojej głowy w nieskończoność. Dlaczego miłość równoznaczna jest ze szczęściem? Przecież ja czuję więcej bólu i smutku.
A może powinnam radować się z danego mi prezentu- za uczucie miłości do kogoś, czemu jednak nieodwzajemnione? Czy on nie zasłużył na nagrodę? Jeśli tak, czemu ja cierpię?
To takie nierealne, wciąż nie mogę uwierzyć, że natykam się na ulice, które dotykały jego stóp. Widzę to co i jego oczy widziały. Cały, śliczny świat wypełniony nim tuz za szybą, to przecież całkiem niedaleko! Jednak nie ma drzwi są tylko okna. Jak na złość pokazywane są mi obrazy szczęścia, sceny z życia poza klatka smutku, ale nie ma drzwi, którymi wpuściłabym oddech wolności, i które pozwoliłyby mi przeniknąć do miłości. Do świata- jego świata. Ziemia obiecana, bo czymże innym jest to czego pragnę? Nic mi nie da przyciskanie nosa do szyby, płacz, wrzask. A słowa jedynie mamią zmysły. Więc co mogę zrobić? Dlaczego nic? Każda próba pojawienia się w jego przestrzeni, jego „czterech ścianach bytu” kończy się moim rozczarowaniem. Żalem, że jest poza moim zasięgiem.
Porcelanowe szczęście stoi na skraju półki. Widzę je, tak jak widziałam jego. Nie mogę się jednak poruszyć, wziąć szczęścia w dłonie, bo je zniszczę, spadnie na podłogę i się rozbije, ja je rozbiję. A może już to zrobiłam... a to co stoi na półce to jedynie wspomnienia, którym realizmu dodaje nadzieja.
Zresztą po co ja nad tym wszystkim się głowię? To już stracone. Historia znalazła swój koniec, choć w moim przypadku trafniejsze byłoby określenie- została przerwana. Bo czy można nazwać końcem niewypowiedziane słowa i milczenie? „Nie poddawaj się”- mówię sama do siebie. Walcz! O swe życie, wolność, przyszłość, miłość. Bądź silny! Czyż nie to słyszymy w trudnych chwilach? Czy nie te słowa padają z ust nam najbliższych? I brniemy dalej. Pokonujemy trudności. Upadamy po to, by wstać jeszcze silniejszymi. Niesiemy swój krzyż... żyjemy.
Ale po co? Po co mam żyć ja? Pozbawiona tego co ważne nie chcę dalej borykać się z trudnościami. Chciałabym gdzieś przysiąść w cieniu uczuć, których nie możesz mi dać i poddając się, czekać na śmierć.
Bez niego każda walka traci sens. Bo o co się bić? Walczyć tylko po to, by walczyć? Bez żadnego celu? To nie dla mnie. Zresztą, tak jak wszystko, gdy nie ma go przy mnie. Wypełniał cały mój świat, on nim był! Wszystko zawierało się w nim, bo on zawierał się w e wszystkim. Tracąc go straciłam wszystko. Nic nie posiadam. Choć może nie powinnam tak mówić... bo przecież mam wspomnienia... ale czymże one są bez niego? Marna imitacją chwil spędzonych razem. Gdy był mój cały świat również należał do mnie. Teraz posiadam tylko smutek. Wziął wszystko prócz niego.
Przechodziłam niedawno obok jego domu. Być tak blisko a jednocześnie tak daleko. Prawię móc go dotknąć a zarazem nie być w stanie nawet tknąć powietrza, którym oddycha. To strasznie przytłaczające. Spycha mnie to jeszcze głębiej w przepaść smutku i samotności. Jeśli nie chwyci mojej ręki spadnę na dno i nigdy nie wyjdę. A więc czekam na jego pomoc wciąż spadając w dół, na samo dno. Wiem, że to koniec, bo tak naprawdę nie oczekuje cudownego pojawienia się mojego księcia na białym rumaku. Odszedłeś to nie bajka. Powrotów już nie ma, więc o co w tym wszystkim chodzi?
Czasem wydaje się nam, że wszystko wiemy i rozumiemy. O nic nie chcemy pytać, przekonani, że to nie potrzebne, że nie dowiemy się nic więcej. Z takim przekonaniem brniemy przez życie, aż nagle dzieje się coś, czego się nie spodziewamy. Wszystko staje się niepojęte. W jednej chwili przestajemy wszystko rozumieć. Z wyrzutem i smutkiem pytamy ludzi dookoła: „Czemu?”, gdy przekonujemy się, że nikt nie zna odpowiedzi, że człowiek nie jest wszechwiedzący, pytamy Boga. Jeszcze niedawno nawet w niego nie wierzyliśmy, a teraz prosimy go o odpowiedź na pytania: „Dlaczego?... Dlaczego ja? Dlaczego nie odpowiadasz?”. A tak naprawdę odpowiedzi są wokół nas. Na każdym kroku, ale my ich nie chcemy zauważać. Tak jak ja teraz, klucze w labiryncie niepewności. Szukam wyjścia, ale w głębi boję się go znaleźć.

DZIEŃ DRUGI
Dziś dowiodłam słuszności pewnej sentencji. Jednej z moich ulubionych: „Nie powinniśmy rezygnować z gry, ze strachu przed przegraną”. Przecież to nie my musimy być przegranymi. I owszem słowa te sprawdzają się w moim życiu, ale... tak tu pojawia się to „ale”. Czy grałabym jeżeli miałabym do stracenia więcej niż mogę zyskać lub nawet mniej, jednak czy nie sparaliżowałby mnie strach przed utratą choćby ziarnka piasku szczęścia mimo że zyskać mogłabym tych ziaren tyle co na plaży. Tych dobrych chwil w życiu jest tak niezmiernie mało, policzyć, dałoby się je na palcach jednej ręki i czy ryzykowalibyśmy utratę nawet jednej dostając obietnicę trzech takich, na razie tylko obietnicę, a poza tym, czy uwierzylibyśmy we własne siły, kiedy to od nas, by zależało czy zdobędziemy nagrodę? Obawy nie dałyby nam zaryzykować. Słuchamy wtedy umysłu a nie serca. Choć czy lepiej słuchać serca przecież myli się tak samo jak i umysł. Nawet ono nie jest nieomylne. A może żadne z rozwiązań nie byłoby dobre. Obydwa sprawiłyby ból i smutek?
Czemu zawsze doszukuję się we wszystkim cierpienia? Ja, ta niepoprawna optymistka, dostrzegam żal i niepowodzenia we wszystkich swych działaniach. Więc czemu optymistka? Czy sama nadałam sobie taki tytuł? Tak dla przekory? Czy może to inni, ci obserwatorzy od siedmiu boleści określili mnie takim mianem? Już nawet nie pamiętam. Zresztą co przypominam sobie z tych czasów, gdy byłam beztroską dziewczynką bez skazy i mych własnych myśli? Bardzo się nie zmieniłam. Po prostu na tafli lustrzanej duszy pojawiła się rysa, zajmująca coraz większy obszar, no i myśli też mam własne, a może to myśli osoby, której odbicie pojawia się za każdym razem, gdy próbuję zajrzeć na drugą stronę lustra. Znów w mej głowie rodzą się wątpliwości, pytania, a gdzie odpowiedzi? Już nawet nie chce mi się ich szukać. Bo i gdzie? Nie wiem czy w ogóle istnieją! Czarne myśli barwią ostatki niewinnej bieli. I co mi teraz zostanie? Mrok i bezsilność wobec wyższości nędznego losu. Z drugiej jednak strony odzywa się we mnie chęć walki, przeciwstawienia się określeniu: „nieuniknionego losu”. Czy naprawdę nie mogę nic zmienić? Może to wszystko to jedynie kłamstwa przegranych? „Zostaw! Pogódź się z tym! Taki twój los”. Czy to słowa zazdrosnych o wolę walki pokonanych? A nawet jeśli... przecież i tak w mojej głowie dźwięczą najgłośniej. Zabijam w sobie zalążki buntu.
To nie pierwsze morderstwo jakie popełniłam. Przedtem zabiłam poczucie winy, sumienie a nawet nieraz uczucia. Ale obecna zbrodnia jest najgorsza. Pozbawiłam życia własne marzenia. Zabiłam własną przyszłość. I co mi teraz zostanie? Choć może je ktoś odratuje, może to tylko śpiączka, kto wie...
Ale to też nie pierwsze zabójstwo. Kiedyś zabiłam poczucie winy. Tak, stałam się w pewnym sensie potworem. Brak wyrzutów sumienia... czy to normalne? Cóż... Ale szczerze miałam dość żałowania i przepraszania za coś co sprawiało mi radość lub w najgorszym przypadku nie wywoływało smutku. Inni nigdy nie przepraszali, gdy zabierali wisienkę z czubka mojego tortu. Albo krycie przed rodzicami, że zamiast wkuwać kolejną bezsensowna regułkę z fizyki, skrobię wiersz w zeszycie. Kiedyś czułam się z tym źle. Ta świadomość, że jestem nie fair w stosunku do innych, a teraz nie. Głucha cisza w głowie, żadnego wewnętrznego głosiku, który mnie skarci.
Kolejne morderstwo, jak każde inne niezbyt chwalebne... godzące w uczucia. I żeby to jeszcze kogoś... a tu nie, w moje własne! Oddałam swoją miłość. Podarowałam ją komuś innemu. Znów ten masochizm emocjonalny. Czy żałuję? Chyba nie... dzięki temu morderstwu awansuję do miana seryjnego mordercy. Recydywistka. Jak to ładnie brzmi.
Kto mnie będzie sądził? Bóg, inni, życie, a może ja sama? Choć może też ucieknę przed ręką sprawiedliwości... Albo dobrowolnie oddam się w ręce sądu, o ile przedtem nie popełnię najgroźniejszej zbrodni. Zdrady samej siebie. Wybiorę śmierć... morderstwo własnego ja.
Każda zdrada boli. Każda niezmiernie, ale najtrudniej jest zdradzić siebie pierwszy raz. Pierwszy raz usłyszeć ze swoich ust: „nie ciebie kocham najbardziej”. Zapomnieć samego siebie i o samym sobie. Pierwszy raz poczuć, że jest ktoś ważniejszy w życiu. Że w ogóle jest ktoś jeszcze. Jesteśmy wtedy w szoku. Zaczyna się bitwa między zdradzonym a tym co zdradził. Bitwa na śmierć i życie siebie z samym sobą. Dlaczego nie możemy się pogodzić z tym, że jest ktoś jeszcze. Ktoś stokroć ważniejszy? Może dlatego, iż wiemy, że przyjdzie taki dzień, gdy z podkulonym ogonem wrócimy do siebie. Opuszczeni, samotni. Zostanie nam tylko własne ja. Przecież własne ja przyjmie przeprosiny. Przygarnie siebie z powrotem. Jest mistrzem w przebaczaniu. W końcu robi to całe życie. Zawsze, gdy próbujemy uwierzyć, że można być kochanym i kochać kogoś poza sobą na zawsze! A to zawsze, to tylko przelotna chwila. Ułamek sekundy, w którym gniewamy się i nie doceniamy własnego ja. Dlaczego tak? Przecież własne ja nas nigdy nie zdradziło. Jest z nami na dobre i na złe. Nie opuściło nas. Zdradzić nas może ciało, zmysły, uśmiech na twarzy, ale nie własne ja. Doceńmy więc to. Pokochajmy na wieki własne ja, bo ono będzie zawsze przy nas, nawet wtedy, gdy wszystko inne nas opuści(inni ludzie, ciało, zmysły i ten uśmiech na twarzy).
Znowu gniew wokół mnie. Słyszę wyrzuty. Słowa wystrzeliwane jak z karabinu. Każda kula trafia w mą duszę. A jeśli bym odeszła i pozostawiła po sobie pustkę? Milczenie ukryte w koncie i wyschnięta łzę na kartce z pożegnaniem. Co wtedy? Tez byliby źli, że nie jestem dobra, nie taka jaką można się pochwalić? A jeśli uciekłabym i zostawiła ich samych? Bez słowa kocham i do widzenia. Jedynie niezrozumienie bym im podarowała na odchodne. Co wtedy? Odszukaliby mnie tylko po to, by mnie zdołować? Zmieszać z błotem?
A jeśli zostałabym, ale uczucie moje i dusza z nim odleciały daleko... poza horyzont ich jestestwa? Co wtedy? Nawet te ich słowa, ich wyrzuty nie bolałyby w ogóle. Patrzyłabym na nich... oczami... a w głowie, myślą szybowałabym wysoko nie zwracając na nich uwagi.
Wszystko zdaje się być tylko snem. Jakimś przejściowym stanem świadomości, który ustąpi miejsca rzeczywistości. Ale to prawdziwe życie. Prawdziwa krew spływająca po dłoniach. Smutek wylewający się z oka tez prawdziwy. Wszystko to, jest tak prawdziwe, ze aż sprawia ból. Odrzuca świat a wybiera śmierć. Nie mogę im powiedzieć: „Nie kocham was. Odchodzę!”, trzasnąć drzwiami i uciec. Ale pewnego dnia zniknę bez śladu. A po mnie zostanie tylko cisza i przykre wspomnienia. Pewnego dnia obudzą się ze świadomością, że już nie mają córki.
DZIEŃ TRZECI
Parady moich wspomnień dekoncentrują mnie bardziej niż zwykle. Napisałam do niego list. Wiem, nie wyślę go, ale ciekawa jestem co zrobiłby czytając go.
„ Kochanie!
Wiem, że nie mogę się tak do Ciebie zwracać, ale daj mi choć szansę na wypowiedzenie tych słów. Choć na pożegnanie pozwól mi się zranić jeszcze bardziej. Żebym Cię mogła znienawidzić. Teraz wypełnia mnie miłość do Ciebie. Do każdego twego słowa ruchu. Każdego mrugnięcia i oddechu. Besztaj mnie, wyzywaj, rzucaj do gnoju. Depcz po mym sercu. Rań bardziej niż kiedykolwiek i ktokolwiek, ale nie bądź obojętny, bo gorsze od antypatii kochanej osoby jest jej obojętność. Zdajesz sobie wtedy sprawę, że jesteś zbyt mało ważny, by się tobą interesowała. Po za tym, może ja przestanę Cię kochać, choć czy to teraz możliwe? Nie wiem, ale spróbujmy. Nic nie stracisz, a może nawet zyskasz? Spokój, ten święty spokój, którego Cię pozbawiam.
Piszę, bo chcę, byś wiedział co do Ciebie czuję kochany. Tysiące gromów spada na mnie z nieba i każdy trafia w me serce, kiedy o Tobie pomyślę. Twój uśmiech uskrzydla me marzenia. Sama Twoja obecność nadaje barw wszystkiemu co robię. Niedługo będę znów starsza o rok i myślę jak dałam rady żyć bez Ciebie te lata i jak dam radę przeżyć kolejnych nie wiem nawet ile. Moje serce umiera kiedy tracę Cię z oczy i odradza się, powstaje z martwych, gdy choćby Twój cień przemknie po ścianie. Jesteś tysiąca chwil osłodą i gorzką trucizną. Skrzydlatym aniołem i diabłem wcielonym. Krótkim tchnieniem wspomnienia i nieskończonym pięknym marzeniem.
Moją inspiracją, pasją, miłością nienawiścią , szczęściem, cierpieniem, rozkoszą błogą, bólem nieskończonym, uśmiechem słońca, łzą chmury, liściem zielonym i jesiennym, kolorową wizją, wyblakłym obrazem, dynamicznym ruchem i posągowym bezdrgnieniem. Tym jesteś i jeszcze tysiącem innych rzeczy. Moim światem, powietrzem, wodą...
Czasem zastanawiam się jaki sens ma moje istnienie, po co pojawiłam się na tym świecie. Pewnie po to, by Cię nieprzytomnie kochać. Nie chce wiedzieć czy to prawda, ale w to właśnie wierzę.
Ty pewnie do innej czujesz to, co ja do Ciebie. Życzę Ci, aby ona odwzajemniła ta miłość. Niech ja cierpię, skoro Ty się śmiejesz. Zabiorę wszystkie Twe smutki, a oddam ostatnia kroplę szczęścia, tylko wspomnij mnie czasem.
Wiem kim jestem i kim chciałabym być. Zdaję sobie tez sprawę , że inna nie będę. Nie mam sił już płakać, więc kryję ten ból w sobie. Nie spływa mi po policzkach.
Z jednej strony czuję, jak moje życie napełnione jest pustką, a Ty mógłbyś ją wypełnić. Lecz to nie jest mi pisane, to dar nie dla mnie.
Chciałabym dalej o Ciebie walczyć z losem, o każde Twe tchnienie. Ale czy to ma sens? Czy Ty tego chcesz? Skróciłabym swe męki, ale jak? Czy może opuścić ten świat? Lecz jaką mam pewność, że wtedy Cię jeszcze zobaczę?
Nie chce mi się być na tym świecie, nie chcę tez żyć bez Ciebie. Nie zabiję się. Nie pozbawię się możliwości spojrzenia na Ciebie. Zaciągniecia się tym samym powietrzem co Ty.
Wskaż mi drogę. Pokaz jaki jesteś naprawdę kochany. Wiem, że nie masz ochoty. Nie mi to będzie dane, lecz proszę, bo chce mieć pewność, że się wystarczająco starałam. Żebym nie pluła sobie w twarz, że to moja wina. Że ja niewystarczająco o Ciebie walczyłam.
Nie jestem jedyną co kocha. Ja wiem. Nie jestem jedyną, co nie jest kochana. Ja wiem. Pewnie i Ty nawet odczuwasz tę samotność serca. Czujesz jak rwie Ci je na strzępy nawet spojrzenie „nie takie”. A jeśli nie, to wiedz, że ze mną właśnie tak jest. Nie wiem czy stoję na brzegu przepaści czy może już spadam w dół. Czy serce i dusza są rwane, besztane czy już ich nie mam, a może mam pół...”
Wysłać.. nie wysłać... wysłać... Znów myślę o miłości! Przecież to taka strata czasu. „Świat opiera się na miłości”- mówią pełni dumy filozofowie... gówno prawda. Świat opiera się na cierpieniu i bólu. Wciąż staramy się coś zyskać kosztem czegoś innego. Czy można nazwać zyskiem sytuację, gdy pewną rzecz zamieniamy na inną? Owszem, pełnowartościową strata też to nie jest...
Może zapoczątkuję nowy nurt w filozofii? Wszystko co tworzy życie opiera się na cierpieniu.

Wydaje mi się, że staję się bezuczuciową suką. Nie potrafię już kochać. Tłumaczę sobie to tym, że to z powodu, iż sama nie otrzymuję miłości, ale czy tak właśnie jest? Ranię ludzi którzy mnie kochają. Miłość bliskich doprowadza mnie do choroby, mdłości. Tracę ostatki człowieczeństwa.
„Ludziom wydaje się, że są lepsi, kiedy jest im lepiej”- tak słyszałam, więc może to też działa w przeciwna stronę? Może wydaję się sobie gorsza, bo jest mi gorzej. Bronie się, a z drugiej strony co mogę innego zrobić? Poddać się i uderzając się w pierś przyznać: „Tak, to prawda! Tak jestem bezwartościową, pozbawioną ludzkich uczuć bestią! To wszystko prawda!”. A jeśli wcale taka nie jestem? Lub jeśli nie chce taka być? Żałuję za swe grzechy.. za grzech utraty miłości emanującej z serca. Przecież skrucha to już pierwszy krok ku przebaczeniu. Wszystkie moje myśli uciekają z głowy jak powietrze z uszkodzonego balonu. Ból, znowu ból. Jedyne co w nim dobre, że to już nie ból serca a zwykły zakrwawiony ból. Ból spływający spod ostrza żyletki.

DZIEŃ CZWARTY
Już nigdzie nie mogę znaleźć kąta dla siebie. Nawet moje cztery ściany nie należą już do mnie. Obdarta ze wszystkiego, nawet z wolności serca i duszy. Właśnie zdałam sobie sprawę, że dawno nie płakałam. Od dłuższego czasu hamowałam te szkarłatne kropelki bólu zwane łzami. Zwężająca się perspektywa szczęścia wywołuje u mnie wymioty. Klatka nienawiści zaciska się na mojej czaszce. Tylko jakiej nienawiści, czyjej? Bo ja wiem... wiele osób właśnie takim uczuciem do mnie pała. Przecież ranię wszystkich dookoła każdym oddechem. „Odejdź! Zostaw mnie!”- krzyczę do szaleństwa opętującego mą głowę. Nie ma dla mnie ratunku. Jest tylko życie i śmierć. Które ja wolę? Przecież tak naprawdę nie mam wyboru. Inni podejmują decyzje za mnie.
Łzy cisną mi się do oczu. Nawet nie wiem po co je powstrzymuję. Chcę w ten sposób udowodnić mą siłę? Przecież owej nie posiadam. To z przekory. Im mi gorzej w życiu idzie tym mniej łez będzie. Czy wytrzymam? Dostaję dreszczy. Szaleństwo powraca i nic go nie powstrzyma. Żadne leki, żadne prośby. Nic. Walka z góry przegrana. Pytasz po co w takim razie gram? Może dla efektu. Zresztą czy to ważne? Obsesja... Powiedzieć Ci jak to jest?
Wszystko sprowadza się do jednej osoby. Każde słowo gniew lub nawet najmniejsza łza spowodowana jest milczeniem. Ciszą, która głośniej krzyczy mi do ucha niż ten dzwon wybijający ostatnie chwile szczęścia. Milczenie serca, duszy i miłości. Twe milczenie.
Świat nie jest wcale lepszy, gdy patrzymy przez różowe okulary.. Smutek, ból, cierpienie nabierają tylko innych barw, nieco weselszych- choć zawsze lepsze to niż nic. A teraz? Nie ma okularów rozbiły się wraz z Twą miłością. Chodzę, błądzę w mroku, ślepa po świecie. Jestem, bo muszę być. Ja- córka moich rodziców, dziecię świata. Zdaję się być czymś więcej niż tylko ciałem, a tak naprawdę to wszystko co posiadam. Jestem, ale mnie nie ma. Jestem bez duszy. Każde wypowiedziane przeze mnie słowo to bełkot szaleńca, w którym fikcja miesza się z rzeczywistością i pomimo pozornej logiki, to jedynie wymysł chorego umysłu. Ja- więzień samotności. Skazana na dożywocie lub karę śmierci, jak kto woli, dla mnie to wszystko jedno. Zamknięta za kratą milczenia, odizolowana od życia. Istnieję... chyba. Jedynie strach przed nieznanym jakim jest śmierć, powstrzymuje mnie w tej chwili przed zadaniem sobie ostatecznego ciosu.
Mówię do niego, choć wiem, że nie słyszy. Nie ma go w pokoju, ani za ścianą ani nawet na tej samej ulicy się nie znajduje.
Myśli samobójcze, stały się już codziennością. Kiedy natomiast nie rozważam o śmierci, myślę o nim. Czy to właśnie to szaleństwo, przed którym tak próbowałam się obronić? O mój jedyny ranisz mnie! Doprowadzasz do tego pomieszania zmysłów. Do stanu, w którym trudno nawet mi powiedzieć kim jestem. Nie myślę logicznie...
Nie potrafię opisać swego stanu. Nie umiem wymienić objawów mojej choroby, bo zdadzą się być banałem. Co mam powiedzieć? Że mi ręce dygoczą? Że tracę równowagę? Że najpierw zbliżam się do niebezpiecznej granicy, po czym uciekam, ale już po jej przekroczeniu? Zamykam oczy widzę jedno, otwieram... wciąż to samo. Obrazy wspomnień przesłaniają teraźniejszość. Chyba, że to dziś, to teraz jest nim. Wywołuje u mnie uśmiech i łzy. Radość i cierpienie. Któremu z tych uczuć mam powierzyć me serce i miłość? Jakbym była upita jego egzystencją. Delikatne, subtelne uczucie miłości- gówno prawda! Uderza mnie jak młotem w głowę. Jak wódka mami zmysły, a potem kac, ten moralny i uczuciowy. Wszystko to wywołuje obsesję. Wariacką chęć poświęcenia każdej sekundy życia jednej osobie. Czym mogę nazwać to wszystko? Zdiagnozować chorobę? Obsesja uczuć czyli nietrzeźwość umysłu i serca. Czym jestem upita? Miłością i życiem.
Przeplatam różne wątki. W jednej chwili potrafię zmienić się z zakochanej wariatki w smutna dziewczynę z depresją. Już wiem, że dopadło mnie szaleństwo. Nie mam jak z nim walczyć. A może po prostu nie chcę... tak przecież jest łatwiej.

DZIEŃ PIĄTY
O marne życie, niepewna śmierci! Cóż mam począć ze sobą? Skazuję siebie, wygłaszam dla siebie wyrok. Jednocześnie odraczam tez jego wykonanie. Na twarzy maluje się uśmiech nie radości, a bezsensu mego istnienia. Bezsilność. To ona mnie rozbraja. Nie chcę już żyć. Nie chcę być też dawcą nowego życia. Nie popełnię tego błędu co moi rodzice. Nie rzucę biednego, nowego stworzenia na te fale rozwścieczonego oceanu świata.

DZIEŃ SZÓSTY
Boję się samotności, że aż strach pomyśleć. A przecież samotność nie boli bez przerwy, nie przykuwa nas do łoża rozpaczy. Taka choroba przy okazji. Współtowarzyszka. A jednak właśnie jej się boję. Ona nie daje mi spać, jeść i żyć. Samotność- mała, niewidzialna śmierć. Oprócz niej boję się jeszcze pająków. Choć może to jedno i to samo. Włochate, małe stworzonka. Tak samo na co dzień kryją się w kąciku niedostrzegane. Jednak w najmniej odpowiednim momencie wyskakują na sam środek pokoju, unicestwiając skutecznie poczucie bezpieczeństwa zapewniane przez ich niewidoczność. Tak. To przecież to samo. Samotność wyskakuje z buta, gdy idę do kina... sama. Spuszcza się na niteczce z sufitu, gdy leże w łóżku... sama. Gdy mówię do ściany w pustym pokoju nabija się ze mnie okrutna.
Boję się samotności, że aż strach pomyśleć. Ona zna moje wszystkie słabości. Każdą wadę i drobnostkę nawet najmniejszą, która do łez mnie doprowadza. Potrafi mnie zajść od tyłu i bez mrugnięcia okiem powalić na kolana.
Boję się samotności, że aż strach pomyśleć.
Mimo to, gdyby teraz przyszedł, odrzuciłabym go. Przestałam go kochać. Dzisiaj, w tej właśnie chwili. Teraz kiedy siedzę na krześle i to piszę, wyparowuje ze mnie cała miłość do niego. Koniec. Odkochałam się. Tak jak kiedyś. W jednej sekundzie. Tylko czy pierwszy raz na zawsze?

DZIEŃ SIÓDMY
To ostatni dzień tej męki. Dziś postanowiłam wykonać wyrok. Wysłałam list do Ciebie. A skoro to czytasz, to znaczy, że go dostałeś i jednak nie wszystko stracone. Nie poszłam w zapomnienie w Twej głowie. Nie pierwszy raz do mnie wracasz.
To kolejna miłość. Kolejne rozczarowanie i wdzięczność. Nowy strach przed starymi nawykami i stare już nieznane w sercu uczucie. Pełna sprzeczności spajam się w jedno, w śmierć. Znów się w Tobie zakochuję. To siódmy żywot kota naszej miłości. Gdybym jeszcze istniała, znów rzucałabym Ci pierwsze nieśmiałe spojrzenia, a Ty tak jak kiedyś z niepewnością byś się uśmiechnął. Poznalibyśmy się na nowo. Myśli kłębiłyby się w mojej głowie, ale czy te same gdy po raz szósty, rozmawiałam z Tobą pierwszy raz? Pierwszy pocałunek już siódmy z kolei zbliżyłby nas do siebie. Ręce błądziłyby po Twej twarzy udając, że nie znają jeszcze Twego pieprzyka nad brwią i tej prawie niewidocznej blizny na policzku. Amnezja starej miłości. Kocham Cię już kolejny raz. A zawsze za co innego. Tym razem za całego Ciebie i za to, że nie jesteś taki, jakim chciałabym Cię kochać. Że jesteś inny. Ze nie jesteś wyjątkowy, że nie masz ukrytych talentów. Kocham Cię. I mogłabym Cię tak kochać przez wieki za te Twoje wady, ale... Ale nie ma mnie już wśród żywych, kiedy to czytasz. Dziwnie jest pisać o przyszłości, wiedząc, że mnie nie czeka żadna. Dziwne pewnie jest też czytać Tobie to wszystko ze świadomością, że mnie już nie ma. Że to ostatnie słowa i to kierowane do Ciebie. Do nikogo innego. Jeśli teraz to czytasz, znaczy, że jednak przyszedłeś do mnie, że może coś jednak jeszcze do mnie czułeś. Wybacz mi. Wszystko mi wybacz. A szczególnie jeśli Cię teraz zraniłam. I nie dziękuj, gdybyś jednak był wdzięczny, że zechciałam opuścić Twój świat.
Siódmy dzień... dzień odpoczynku. I mi się on należy. Mam prawo zamknąć oczy i pożegnać świat, życie, a wraz z nim i Ciebie. A więc żegnaj kochany.

DZIEŃ PIERWSZY
Odeszła. Zabiła się. A przecież ją kochałem. Nie rozumiałem tego, ale teraz... tak wiem teraz jest za późno. Dostałem jej list i zrozumiałem, że właśnie z nią chcę być. Jej chcę powierzyć serce. Ale wszystko stracone. Zastanawiam się czy gdybym też zrezygnował z życia spotkalibyśmy się. Może warto spróbować. Pójść jej śladami... a może zrobić unik. Nie wyliczać dni. Sprawić by czas zniknął, bo wiem, że nawet on nie zagoi rany, którą zadała mi kula unicestwiająca jej życie.
Siedzę teraz samotny a kolejny upalny dzień ucieka mi z dłoni. Czas rządzi się innymi prawami niż moje...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ojojoj... tekst długi, a nic nie wniósł. Ten tekst jest cały kiepski. To taki ciągnący sie bieg myśli i sorry ale dopóki to jest w Twojej głowie to ok, ale niech tam pozostanie. To przemyślenia, jakie ma każdy i żeby uzyskać dobry efekt upublicznienia ich mogłaś opisać historie, stworzyć fabułe, na podstawie której czytelnik sam dojdzie do pewnych wniosków i sam zada sobie pytania, które Ty zadajesz w tekście. Takie podanie wszystkiego dosłownie i wprost jest nużące. Być może jeszcze sie wyrobisz w pisaniu, ale po tym tekście mam wrażenie, że bardzo dużo pracy przed Tobą, tym bardziej że chyba nie masz literackiego wyczucia...ale każdemu zdarza sie słabszy tekst, więc ja nie oceniam całej Twojej twórczości. Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...