Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Roman onanizował się. W sumie to chyba nic dziwnego, myślał czasem. Samotny mężczyzna, którego okoliczni mieszkańcy podejrzewali o znacznie gorsze rzeczy, może sobie czasem pozwolić na chwilę zapomnienia. Dziwne mogłoby się jednak wydawać miejsce, jakie Roman wybrał na to zapomnienie.
Biblioteka (publiczna w Mostach, filia w Małej Wsi), w której pracował znajdowała się w stosunkowo starym, jeszcze PRL-owskim budynku szkoły. Nie miała ona zbyt wielu uczniów, w zasadzie ich grono zmniejszało się z każdym rokiem w takim tempie, że wypatrywano rychłego zamknięcia placówki. Przez ścianę biblioteka sąsiadowała z pracownią informatyczną, natomiast piętro niżej znajdowało się mieszkanie zajmowane przez młodą nauczycielkę miejscowej szkoły.
Roman - jako sąsiad (mieszkał zaledwie kilkanaście metrów od szkolnego budynku) - widywał się z nią czasem, ale nie za często. A przynajmniej nie tak często, jakby chciał. Magda, bo tak miała na imię dziewczyna, robiła wrażenie na każdym mężczyźnie, jakiego spotykała na swej drodze. Lubiła zakładać mini-spódniczki i kuse bluzeczki, prezentując często obszerne fragmenty swojego zgrabnego ciała. Mimo, że do pracy ubierała się mniej wyzywająco, wiele starszych koleżanek patrzyło na nią z wyrzutem, twierdząc, że ktoś taki nie powinien pracować z dziećmi. W myślach, a czasem nawet w poufnych rozmowach, wszystkie nazywały ją "dziwką". Znały jednak Magdę bardzo słabo i jedynie powierzchownie. Nie wiedziały, że wcale nie jest typem uwodzicielki, ani jak daleko jej do bycia "puszczalską". Ona sama często prowokowała ubiorem, ale rzadko zachowaniem. Jeśli już, to to zachowanie mogło wydawać się dość sztucznym. Można by nawet odnieść wrażenie, że początkująca nauczycielka nie wie, kim chce tak naprawdę być (i nie chodziło tu bynajmniej o wybór zawodu, którego od dawna była pewna). Często ubierając się prowokująco, potrafiła zachowywać się zgoła odmiennie. Przynajmniej w towarzystwie Romana. To znaczy, kiedy byli sam na sam. A już zwłaszcza, kiedy on starał się skierować rozmowę w pikantniejsze rejony. Oczywiście zawsze przybierało to formę niewinnych żartów.
Roman spuścił się na podłogę, myśląc o Magdzie. Czuł się z tym bardzo głupio. Cholera, zachowuję się jak jakiś niewyżyty gówniarz, pomyślał chwilę po tym, jak skończył. Zabrał się za wycieranie podłogi papierem toaletowym, a następnie jakąś wilgotną szmatą. Gdy tylko spuścił papier w klozecie, usłyszał otwieranie drzwi. Tak rzadko ktokolwiek tu przychodzi, a jeśli już, to właśnie w takim momencie, że niemal nakrywa bibliotekarza w niezręcznej sytuacji.
To była Magda. Roman ucieszył się, ale przede wszystkim poczuł ulgę. Gdyby sąsiadka przyszła minutę wcześniej, byłaby tragedia.
Przywitali się krótkim "cześć", wypowiedzianym prawie równocześnie.
- Potrzebuję jakiegoś czytadła. - zaczęła - W te wakacje jakoś nie mam nic interesującego do poczytania. Można się porzygać samymi opowieściami o miłości.
- To prawda. - przytaknął Roman - Nie rozumiem, jak można to czytać. - powiedział półżartem.
- No wiesz, godzina czasu i książka jest przeczytana. Rozejrzę się, dobrze?
- Jasne.
Gdy Magda buszowała po regałach z książkami, Roman przyglądał się jej z uwagą. Była bardzo pociągająca w tych swoich czarnych szortach. Spod jej koszulki prześwitywało bikini. W końcu była połowa lipca. Roman mógł przyglądać się jej bez przerwy. Nie, nie był zakochany; czuł jedynie pociąg fizyczny. Magda zbyt często i w zbyt wielu kwestiach go irytowała, aby mógł się zakochać. W ogóle twierdził, że nie potrafi kochać kobiet. W przeszłości - zwłaszcza przed przeprowadzką tu, na Mazury - miewał wiele kochanek i zawsze były to tylko kochanki. Nie spotkał jeszcze kobiety, z którą chciałby wiązać się na stałe.
- Wygląda na to, że jednak wyjdę stąd z jakimś romansidłem, bo nic ciekawego nie mogę znaleźć - powiedziała Magda, stojąc twarzą do regału.
- W końcu to mała wiejska biblioteka. Nie poraża wyborem tytułów.
- Chyba wezmę to - położyła na jego biurku książkę noszącą jeden z najbanalniejszych tytułów jakie Roman widział w swojej bibliotece. "Zachody słońca". Na dole okładki było jeszcze hasło: "historia miłosna". Tak, żeby każdy wiedział, o co chodzi. Oczywiście Roman nigdy tego nie przeczytał. Czytał sporo; jednak nie romanse.
Gdy wpisał wszystkie numerki w odpowiednie kratki na karcie książki i na karcie czytelnika, wręczył Magdzie "Zachody słońca". Podziękowała i wyszła. Wróciła do swojego mieszkania pod biblioteką.
Romanowi zostały jeszcze dwie godziny pracy.
Praca wiejskiego bibliotekarza na Mazurach miała być dla pochodzącego z Wrocławia Romana spełnieniem marzeń. Względna cisza, względny spokój, względnie dużo czasu. I względnie niskie zarobki. Więc jednak ze spełniania marzeń nici. Powtarzał sobie, że nie ma rzeczy idealnych. Ale to nic nie dawało. Wypalał jednego cieniutkiego papierosa za drugim. W końcu wybiła szesnasta. Czas zamykać i wracać do domu.

Schodząc schodami w dół minął mieszkanie Magdy. Nie zaszedł. Uświadamiał sobie ostatnio, co jakiś czas, jak często i w ilu kwestiach go irytowała.

Opublikowano

Jako początek większej całości wydaje mi się całkiem obiecujące, choć dominującym we mnie odczuciem po lekturze tego fragmentu jest niedosyt psychologii. Mam wrażenie, że sylwetki obojga bohaterów mogłyby "udźwignąć" trochę bardziej złożone charaktery, niż to wynika z opisu w tym fragmencie. W każdym razie, gdybym to ja rozbudowywała tę historię dalej, poszłabym w takim kierunku. Ale to co nam pokazałeś, to za mało, żeby zorientować się, co do Twoich zamiarów - co to ma być? Obyczajowe? Przekorny romans? Przygodówka? A może mazurski kryminał? Możesz nam zdradzić coś więcej?
Od strony warsztatowej miałabym kilka propozycji zmian, ale nie będę pisać o nich teraz szczegółowo, bo nie znam Cię z innych tekstów (czytałam tylko Twoje wiersze) i nie wiem jak reagujesz na tego typu uwagi - przyjmujesz? czy obrażasz się, że są upierdliwe?
Pozdrawiam - Ania

Opublikowano

Co do całości: w zamyśle miało rozwinąć się w horror lub thriller, ale stanęło jedynie na tym, co jest. Za uwagi się nie obrażam, spokojnie:] Są wręcz mile widziane, zwłaszcza, że tekst powstał dość dawno i od tego czasu chyba nie napisałem nic z prozy.
Dzięki za wgląd, pozdrawiam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



podzielam zdanie. na wstęp mi się podoba, ale czyta się równie ciężko jak Kafkę. (przepraszam, ale jeśli mi coś nie pasuje, lubię to do niego porównywać:P).
pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów:)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Dziewczyny są teraz gorsze od chłopców, szczególnie tych femboyów.
    • @Waldemar_Talar_Talar miłość składa się często z odmiennych kwantów i o to są liczne spory miedzygatunkowe, ja ostatnio odkrywam krzemowe życie, z krzemem jako nośnikiem spokoju.
    • „Siedemdziesiąt dziewięć… Jak to możliwe? Przecież było osiemdziesiąt”. Zaniepokojony Wiórek przeliczył swoją rezerwę orzechów jeszcze dwa razy. – Siedemdziesiąt dziewięć. Dobrze policzyłem. Jeden zginął albo ktoś go ukradł – mruknął pod nosem. Ostrożnie zamknął drzwi do komórki, w której ledwo mieścił się zapas orzechów, i zaczął przeszukiwać wszystkie kąty domu. – Nie ma… – stwierdził z narastającym niepokojem. W pośpiechu założył wełniany szalik i wyszedł na zewnątrz. Był początek grudnia – zbiory na zimowe zapasy dawno się skończyły. Wiewiórki przesiadywały w swoich domach, rzadko wychylając nosy na wietrzną pogodę. Wiórek chwycił się cienkiej gałązki, żeby nie poślizgnąć się na grubej, mokrej konarze, na którym stanął, i uważnie spojrzał w dół. – Jest! – zawołał. Pod dębem leżał jego orzech. – Ciekawe, kiedy mi wypadł… – zamruczał, ostrożnie schodząc z drzewa. Nagle zatrzymał się w pół kroku. – O, popatrz, jaki ładny orzech włoski. Idealny na choinkę! – powiedział chłopiec stojący przy drzewie. – Tak, kochanie, masz sokole oko – przytaknęła mama. Chłopiec podniósł orzech i schował go do kieszeni. – O nie! – zaniepokoił się Wiórek, patrząc, jak ludzie oddalają się z jego osiemdziesiątym orzechem. – Co się stało, Wiórku? Wyglądasz na zestresowanego – odezwał się Rutek, sąsiad, który przysiadł obok. – Ukradli mi orzech. Nie mam teraz czasu na rozmowy. Muszę go odzyskać – wyjaśnił Wiórek, zsuwając się pazurkami na ziemię. – To tylko jeden orzech! Przecież masz ich pełno… – krzyknął za nim Rutek. Wiórek jednak już go nie słyszał. Ruszył w pościg. Na szczęście dom ludzi znajdował się blisko lasu. Gdy chłopiec wraz z mamą zniknęli za zamkniętymi drzwiami, Wiórek wdrapał się na parapet jednego z okien. W salonie przy dużym stole siedziały dzieci, wyraźnie uradowane przybyciem chłopca. Ten pokazał im orzecha i coś tłumaczył, lecz wiewiórka nie słyszała ani słowa. Po chwili mama postawiła na stole wielkie pudło pełne najróżniejszych przedmiotów. Dzieci zaczęły rozkładać sznurki, farby, nożyczki, żołędzie, kasztany i inne orzechy. Na widok tych ostatnich Wiórkowi zaświeciły się oczy. „Ooo… jakie ładne. Orzechów nigdy za wiele. Może i te uda mi się zabrać” – pomyślał, pocierając zmarznięte łapki. Zeskoczył z parapetu i przyczaił się przy drzwiach. Gdy tylko się otworzyły, wślizgnął się do środka. Uderzyło go przyjemne ciepło i zapach świeżo pieczonych bułeczek. Mama właśnie stawiała je na stole. Dzieci chwyciły po jednej, robiąc przerwę w pracy. Wiórek przyjrzał się uważniej temu, co tworzyły. Zdumiony zauważył, że jego orzech zmienił się nie do poznania. Pomalowany, z uśmiechem, oczkami i patyczkami, wyglądał jak mała laleczka. Przy głowie przywiązano sznureczek, by można było zawiesić go na choince. Radosna atmosfera robienia świątecznych ozdób ścisnęła Wiórka za serce. Sam nie rozumiał dlaczego. – Zaraz przyjdą po was rodzice. Dokończymy jutro. Ubierajcie się – powiedziała pani domu do dwóch chłopców i dziewczynki. Kiedy wyszli z opiekunami, w salonie został Staś i jego młodsza siostra. – Stasiu, pozbierajcie wszystko do pudełka. Pomożecie mi przy kolacji – poprosiła mama. – Popatrz, mamuś, jaki piękny pajacyk! Będzie śliczny na choince! – zawołała dziewczynka, unosząc ozdobę. – To mój pajacyk! Ja znalazłem orzecha i pomagałem go robić! – zaprotestował Staś. – Przestańcie. Pajacyk jest wasz wspólny. Odkładamy wszystko na jutro i sprzątamy stół – ucięła mama, zabierając ozdobę. – Wasz ludzik poczeka tutaj. Za tydzień zawiśnie na choince. Zawiesiła pajacyka na uchwycie przy drzwiczkach kominka. Po kolacji, gdy domownicy opuścili salon, Wiórek z ulgą wyszedł z dusznej kryjówki. Orzeszek uśmiechał się w świetle nocnej lampki. Zanim jednak po niego podszedł, pobiegł pod stół i posilił się kilkoma okruchami – po długim czekaniu był bardzo głodny. – Mam cię – szepnął. Ostrożnie zdjął ludzika z kominka, a potem zajrzał jeszcze do pudełka, by zabrać dodatkowego orzeszka. Zadowolony, z pajacykiem i orzechem pod pachą, schował się pod schodami, by doczekać rana. – Śpij dobrze, Lutku. Rano musimy się stąd wydostać – powiedział, kładąc się wygodnie obok swojego nowego i, prawdę mówiąc, jedynego przyjaciela.   – Mamo, Staś schował mojego pajacyka! – Po pierwsze, to nie twój, a po drugie – nigdzie go nie schowałem. Wiórek przetarł zaspane oczy. Kłótnia dzieci wyrwała go z głębokiego snu. – Dzień dobry – szepnął z uśmiechem do Lutka, spoglądając ukradkiem w stronę salonu. Przed kominkiem stała Zosia, z policzkami mokrymi od łez. – Co się stało? Jeśli żadne z was nie wzięło pajacyka, może bawił się nim kot? – mama uklękła przy córce i otuliła ją ramieniem. – Kot! Słyszałeś, Lutku? Musimy się szybko ewakuować, bo inaczej marny mnie tu los czeka… – wyszeptał Wiórek zaniepokojony. – Mruczek siedzi na zewnątrz, na parapecie – dziewczynka wskazała drobnym palcem okno. – Może był tu wcześniej. Rano kilka razy wychodziłam na podwórko. Zbierajmy się, pojedziemy odwiedzić tatę – odpowiedziała mama łagodnym głosem. – A ja właśnie chciałam mu pokazać pajacyka… – Przecież tata śpi, więc go nie zobaczy – wtrącił się Staś. – Ale słyszy… Mogłabym mu opowiedzieć, jak wygląda – broniła się Zosia. – Skoro śpi, jak miałby słyszeć?! – krzyknął Staś drżącym głosem. – Lekarze tak mówią, żeby nas pocieszyć. Tata śpi głęboko i… może już się nie obudzi… Chłopiec pobiegł na górę, zatrzaskując za sobą drzwi. – Czy to prawda, co on mówi? – Zosia znów się rozpłakała. – Lekarze mówią, że tato niedługo się obudzi, a oni nie kłamią. Bądźmy dobrej myśli. Staś bardzo tęskni, dlatego mówi tak w żalu i złości – mama przytuliła córkę, po czym poszła uspokoić syna. Wiórek słuchał z mocno bijącym sercem. Ogarnął go niepokój – inny niż ten związany z kotem. Przypomniało mu się dzieciństwo. Nie pamiętał mamy. Tata opowiadał, że pewnej wiosny wpadła do rzeki. Odpłynęła tak daleko, że nie potrafiła odnaleźć drogi powrotnej. Zdążyła jeszcze uratować Wiórka, wyciągając go na brzeg, zanim porwał ją silny nurt. Do dziś Wiórek czytał jej listy, choć wiedział już, że pisał je tata. – Wyszli… – wyrwał go z zadumy dźwięk zamykanych drzwi. W jego stronę rozległo się ciche stąpanie puszystego czworonoga. Wiórek chwycił Lutka i orzech, próbując ukryć je głębiej pod schodami. Nagle na ogonie poczuł miękkie opuszki kociej łapy. – Aj! – zawołał, uderzając głową o belkę. W podskoku wyszarpnął swój rudy pióropusz spod pazurów Mruczka i zwinął się w kłębek. Przed jego pyszczkiem zabłysły jak dwa księżyce piękne, kocie oczy. – Psyt… Uciekaj! Jestem twoim kuzynem… tak jakby. A kuzynów się nie zjada! – wyszeptał, pstrykając kota w nos. Czarny pan domu, zamiast uciekać, ożywił się jeszcze bardziej i delikatnie klepnął Wiórka łapą po głowie. – Nie mam wyjścia… – mruknął Wiórek, rzucając orzech jak najdalej. Mruczek pobiegł za nim, a wiewiórka czmychnęła po schodach na górę, zatrzaskując za sobą pierwsze napotkane drzwi. Różowo-beżowe ściany, lalki i misie przyjemnie go zaskoczyły. – Pokój Zosi… – szepnął z uśmiechem, wciągając dziecięcy zapach unoszący się w powietrzu. Kot nie dawał za wygraną. Po chwili dobiegł na górę i skacząc, próbował dosięgnąć klamki. Okno w pokoju było lekko uchylone. Wiórek ucieszył się na ten widok. – Chodź, Lutku. Będziesz musiał wdrapać się ze mną – powiedział do przyjaciela, zupełnie zapominając o osiemdziesiątym orzechu. W drodze do okna zatrzymał go dźwięk otwieranych drzwi. Zwinnym skokiem wskoczył z Lutkiem do szafy. Mruczek bezszelestnie wśliznął się za nim, grzebiąc łapkami wśród ubrań. – Mruczek! Kici, kici! – rozległ się głos z korytarza. Kot obwąchał jeszcze raz tkaniny, jakby chciał zapamiętać to miejsce, po czym pobiegł za wołaniem domowników. Wiórek wygrzebał się ze stosu ubrań i z ulgą wciągnął głęboki oddech. Po chwili do pokoju wbiegła Zosia. Przytuliła się do największego misia, jak do twierdzy bezpieczeństwa. – Zosiu, zejdź proszę. Pomożesz mi ze Stasiem przygotować obiad? Zrobimy naleśniki. Co ty na to? – zapytała mama. Z kuchni dobiegał zapach cynamonu i wanilii. – Staś miał rację… Tata nas nie słyszy… – wyszeptała dziewczynka. – Słyszy, tylko nie ma jeszcze siły dać nam znaku – odpowiedziała mama, gładząc ją po włosach. – Nasze słowa dodają mu sił. Wkrótce przemówi. – Na pewno? – Na pewno, Zosiu. – A znalazłaś mojego pajacyka? Bardzo chciałabym zabrać go następnym razem do szpitala… – Jeszcze nie. Poszukajcie go ze Stasiem, a ja zacznę obiad. Zabrała Zosię w ramiona i zeszła z nią na dół. – Dobrze, że zamknęły drzwi, Lutku. Kocurek nie będzie nas stresował. Trochę smutna ta historia z dziećmi i ich tatą… ale to nie nasza sprawa, prawda? – wyszeptał Wiórek, szukając potwierdzenia u przyjaciela. – Nie do końca, kochany Wiórku – odezwał się nagle tajemniczy głos. – Ach! Kto to?! – zawołał, rozglądając się w miękkich smugach światła. – Jestem przed tobą. Wiórek przetarł oczy z niedowierzaniem. Na przemalowanym orzechu ożyły oczka, a na jego twarzy pojawił się ciepły, serdeczny uśmiech. – Jak to możliwe? Przecież byłeś tylko orzechem… – wyszeptał onieśmielony Wiórek, z lękiem przyglądając się Lutkowi. – Nadal nim jestem. – Czy to dzięki temu wszystkiemu… – Wiewiórka z zakłopotaniem wskazała na dorysowaną buzię i doczepione patyczki. – Nie. To nie dlatego, że zrobiono ze mnie pajacyka. Ożywiło mnie twoje ciepło, Wiórku. Odkąd twój tato zachorował, przed nikim jeszcze tak nie otworzyłeś serca – wyjaśnił Lutek. – Skąd wiesz o moim tacie i o tym, że… – głos Wiórka zadrżał. – Drzewa widzą i pamiętają wszystko. Moje drzewo rośnie niedaleko twojego domu. Często zbierasz tam orzechy. Pamiętam, jak tato bawił się z tobą w naszych liściach i uczył cię skakać po gałęziach. Czasami, w naszym cieniu, czytał ci listy od mamy. Pamiętam też dzień, w którym zachorował – i jak z troską zbierałeś do późna w nocy orzechy, bo bałeś się, że zabraknie ich na zimę. Przez chwilę Wiórek myślał, że to sen. Poczuł się tak, jakby ktoś bez pytania o zgodę zaglądał w głąb jego serca. Bezradny jak małe dziecko, usiadł naprzeciwko Lutka. Wielkie łzy spływały po falbance różowej sukienki. Milczał, patrząc na pajacyka, jakby pragnął, by ten dokończył rozpoczętą operację otwartego serca. – Dlaczego mi o tym mówisz? Byłem wtedy bardzo samotny. Nikt mi nie pomagał – szepnęła w końcu wiewiórka po długiej chwili ciszy. – Nikt nie pomagał, bo nie chciałeś pomocy. Byłeś dumny. – Byłem już dorosły. Nie chciałem, żeby ktoś wtrącał się w nasze sprawy. – Duży czy mały – to bez znaczenia. Czasami wszyscy potrzebujemy wsparcia. – Do czego zmierzasz, Lutku? – Wtedy tato był z ciebie dumny. Radziłeś sobie wspaniale. Ale myślę, że dziś nie byłby szczęśliwy, patrząc na twoje życie… – Dlaczego? – Bo jesteś sam. – Nie ma w tym nic złego… – Może nie. Ale masz tyle okazji, by spędzać czas z przyjaciółmi. – Przy wspólnych wieczorach zapasy szybko się kończą… – Nie potrzebujesz już tylu orzechów co dawniej. Te czasy minęły, Wiórku. Musisz nauczyć się dzielić tym, co masz. Przyjaźnie tego potrzebują. Inni też dzielą się z tobą tym, co mają. – Oni na pewno mają więcej ode mnie. – Nie sądzę. Gromadząc bez końca orzechy, próbujesz wypełnić pustkę w sercu. Za każdym razem, gdy ta pustka boli, biegniesz po kolejnego orzecha. Na chwilę robi się lżej, a potem znów coś uwiera – tutaj, między żebrami, prawda? – pajacyk lekko szturchnął wiewiórkę patyczkową łapką w pierś. – Opowiadasz bzdury. Jestem po prostu zaradny. W moim domu nikogo nie potrzebuję. Wystarczą mi przelotne spotkania w lesie – oburzył się Wiórek. Krytykę znosił z trudem. – Rozumiem. Nie będę już nalegał… Zanim jednak wyjdziesz, proszę cię o jedno: zostaw mnie na łóżku Zosi – powiedział łagodnie Lutek. Wiórek poczuł smutek. Chciał powiedzieć, że Lutek należy do niego i że zabierze go do domu… lecz pajacyk nie był już tylko orzechem. Był Lutkiem. – Nie smuć się, Wiórku. Pomyśl o Zosi. Mam ważną misję. Pojadę z nią do szpitala, a ona będzie opowiadać o mnie swojemu tacie. – Dobrze, Lutku. Czy będę mógł cię odwiedzać? Może zawieszą cię na choince? – Na pewno. W końcu do tego jestem stworzony… pajacyk na choinkę – szepnął z uśmiechem. Wiórek przytulił go delikatnie. Ogarnęło go ciepło, dawno zapomniane – ciepło bliskich serc. Ostrożnie wyszedł z szafy, zerknął na drzwi i szybko podbiegł do łóżka. Wspiął się na poduszki i ułożył Lutka wygodnie między misiami. – Powodzenia. Przyjdę po świętach – wyszeptał. – Do zobaczenia, Wiórku. Wszystko się ułoży. Obiecaj mi tylko jedno… Wiórek zatrzymał się na parapecie. – Słucham. – Gdy następnym razem zapragniesz pobiec po kolejnego orzecha, zaproś do domu kogoś z lasu. Choć raz. – Zgoda – uśmiechnął się. Pomachał pajacykowi i zeskoczył na dach. Po powrocie do domu, chociaż wszystko było poukładane jak przed wyjściem, od razu zabrał się za porządki. Kiedy już wszystko poprzestawiał i poodkurzał, zajrzał do komórki. – Nigdy nie wiadomo… Od dłuższego czasu zapowiadają srogą zimę… – mruknął pod nosem i wyszedł na poszukiwanie dodatkowych orzechów. – Witaj, Wiórku, nie było cię cały dzień. Znalazłeś swojego skradzionego orzecha? – przy stosie mocno brązowych liści przywitał go Rutek. Wiórek otrzepał się z liści, lekko zakłopotany. – Znalazłem, lecz zostawiłem go dzieciom. – Słusznie postąpiłeś. Masz ich mnóstwo, a dzieci na pewno zrobią z nim coś dobrego. – A co ty właściwie robisz o tej porze? Jest ciemno – zapytał po chwili krępującego milczenia Rutek. – Wyszedłem na spacer… Jeśli masz ochotę, zapraszam do siebie na herbatę – zaproponował Wiórek, dotrzymując obietnicy danej Lutkowi. Rutek z entuzjazmem przyjął propozycję, zaskoczony zachowaniem Wiórka. Od dawna próbował go lepiej poznać, lecz było to wyjątkowo trudne przy skrytym i – jak chodziły plotki – skąpym charakterze wiewiórki. – Zapraszam cię na sobotni obiad, będą też inni sąsiedzi – zaproponował Rutek po herbacie, przed wyjściem do domu. – Bardzo dziękuję, ale… – Nie ma żadnego „ale”. I nic nie musisz przynosić – nalegał Rutek. – Sobota o trzynastej – powtórzył i wyszedł zadowolony, nie pozostawiając Wiórkowi czasu na odpowiedź. Wiórek po jego wyjściu przeliczył orzechy. Do herbaty przyniósł dwa. – Siedemdziesiąt siedem… – mruknął pod nosem, zatrzaskując drzwi od komórki. Spędził tak miły wieczór w towarzystwie Rutka, że tym razem mało przejął się liczbą pozostałych orzechów. Pomimo wielu wahań w sobotę włożył kilka orzechów do lnianej torebki i poszedł na zaproszony obiad. Zaskakując siebie samego oraz gości, po posiłku zaprosił wszystkich na świąteczny obiad do siebie. Od tej pory do drzwi jego domu coraz częściej pukali przyjaciele, a on coraz rzadziej wychodził jedynie na poszukiwanie nowych orzechów. Przed Nowym Rokiem z niecierpliwością pobiegł do domu, w którym został Lutek. Tym razem nie był sam. – Mija, przestań, bo nie dobiegniemy tam do zachodu słońca… – burknął, otrzepując się ze śniegu, którym obrzucała go po drodze nowa towarzyszka. – No dobrze… Daleko jeszcze? Zimno mi w łapki. – Za rogiem następnej ulicy… Na rzucanie śnieżkami jakoś nie jest ci zimno – odpowiedział Wiórek, trafiając Miję małą kulką śniegu. Kiedy dobiegli na miejsce, z mocnym biciem serca Wiórek wdrapał się na parapet. – Jest… Lutek! – krzyknął szczęśliwy na widok błyszczącego w blasku świec pajacyka. Lutek siedział wygodnie na kominku. Tuż obok bawiły się dzieci w towarzystwie siedzącego w fotelu mężczyzny. – Popatrz, tato, zbudowałam nowy pałac… – zza szyby dobiegł radosny głos dziewczynki. – Tato… – szepnął zaskoczony Wiórek, ocierając ukradkiem łzę wzruszenia. Mija w milczeniu ścisnęła jego dłoń, udając, że nie widzi łez. Wiórek tylko jej opowiedział o pajacyku. Z milczenia obojga wyrwał ich tajemniczy głos: – Gdybyś tylko wiedział, jak bardzo jestem szczęśliwy na wasz widok, Wiórku. Wiewiórki rozejrzały się wokół, po czym spojrzały na Lutka. Pajacyk z błyskiem w oku lekko się uśmiechał. - Lutku… a gdybyś ty wiedział… – zaczął Wiórek, lecz ciepły, znajomy głos nie pozwolił mu dokończyć. – Wiem wszystko, co widzę w twoich oczach, drogi Wiórku. – Czy chcesz, abyśmy cię stąd zabrali? Ich tato wrócił… – Przebudził się, kiedy Zosia o mnie opowiadała. Teraz traktują mnie tutaj jak króla – zażartował Lutek. – Poza tym widzę, że masz znacznie ciekawsze towarzystwo niż orzechowy pajacyk. Odwiedzajcie mnie, kiedy tylko macie ochotę. – Dobrze, przyjacielu. Dziękuję ci za wszystko – rzekł Wiórek, posyłając Lutkowi uśmiech wdzięczności za przebudzone serce. Odtąd już nigdy nie czuł się samotny. Na początku następnej zimy, zamiast codziennego przeliczania zapasów, wieczory spędzał na zabawie ze swoimi dziećmi i pakowaniu świątecznych prezentów.
    • @violetta o cukinio co takaś krzemowo niebieskawa , twa woda niesie życie
    • @Konrad Koper Dziękuję, plusik możemy sobie darować ;) 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...