Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Nie ma prawdy.
Zabiłam…!
Powiedziałam, że w afekcie.
…Uwierzyli…

Wyplułam zło na jej pogrzebie.

Uśmiechała się smutno.
Widziałam
przez
dębowe wieko trumny,
girlandy kwiatów,
czarną woalkę kapelusza,
własny egoizm i arogancję,

Pacyfik ludzi.

Tonęłam.
W akcie ekspiacji.

Opublikowano

nie ma prawdy
zabójstwa w afekcie
i wyplucia jej na pogrzebie

przez dębową trumnę
girlandy kwiatów
czarną woalkę
i kapelusz

to pacyfik ludzi
klęczy
w niby-ekspiacji


Jakoś tak niekonsekwentnie. Jak na wiersz za mało niewiadomych - scenka, gdzie ktoś umarł, a peel żałuje, że nie wykorzystał danego czasu to trochę oklepane.
Po drugie mam wrażenie strzelaniem słów w ciemno (o interpunkcji nie wspomnę, trzykropki - bleee).
Generalnie jest tu potencjał, bo potrafisz zawrzeć interesujący fundament, dlatego dam:
+/-
PS: moja wersja za daleko odbiega od Twojej, żeby Ci ją proponować. To tylko Pancolkowe myślenie ;)

Pancuś

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Nie chodzi o to, że ktoś umarł, tylko o to, że to prawdy już nie ma. Podmiot liryczny zabił prawdę. Powiedział, że w afekcie, a inni w to uwierzyli. Tymczasem on (tzn. ona) zrobił to rozmyślnie, z premedytacją. I świadomie, z zimną krwią, skłamał. Ona poszła na pogrzeb, by zrzucić z siebie całe zło. I udało się. A ta prawda się uśmiechała zza trumny, kwiatów, kapelusza; uśmiechała się pomimo egoizmu i arogancji. Takie poczucie winy, wyrzuty sumienia podmiotu lirycznego. Pacyfik ludzi jest łącznikiem pomiędzy nimi i tym tonięciem. Tonięciem w akcie ekspiacji. Chodziło o grę słów. Ona to widziała mimo Pacyfiku ludzi. Ona w tym Pacyfiku ludzi tonęła. Czy żałuje? Tak, ale sama nie wiem, czy przypadkiem nie jest to skrucha chwilowa, wywołana tym pogrzebem. To próba samooczyszczenia i samousprawiedliwienia. Owszem, skojarzenie słów było przypadkowe, dlatego prawdopodobnie w ciemno, nie zastanawiałam się nad tym, czy to pasuje. Mi wtedy pasowało. Interpunkcja, zapis- moja pięta achillesowa.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Znam temat, a mam podobnie. Dobrze i ładnie to opisałeś. Pozdrawiam
    • Czasem słowa błądzą i wchodzą przez nos by rozgrzać ciało   chłód powoli obejmuje ziemię patrzy na serce kamienne kruszy dzisiaj, wczoraj, jutro zostawia bez sensu   dziś jest przelotne zahacza wargami o sytuację z mroku wyłonioną i krzyczy zostań.
    • Jest takie powiedzenie jakoby w jakiejś zapadłej dziurze. Zatęchłej i brudnej jak myśli moich kochanych klientów na widok dziewiczych, zaokrąglonych w biodrach i piersiach podlotków dziewczęcych z mojej najlepszej sutereny, robactwo miałoby żreć Cię człowiecze żywcem.   Niby nie dziwić to może w mieście tak zepsutym jak to. Gdzie wszelka zaraza i mór lecą z prądem wiatru, wody i krwi po ulicznym rynsztoku. Gdzie tyfus, dżuma i trąd stają w szranki, kto w danym roku wywoła większą hekatombę zarazy i poślę więcej dusz i duszyczek do wszelkich świętych lub diabłów. Nie dziwi to nikogo i w lochach Neufchatel. Tu wszy, pchły i szczury ucztują na spoconych i odartych ciałach skazańców. Nie inaczej było i ze mną.     Obudził mnie dreszcz łaskotek w okolicach twarzy i podkulonych pod głowę rąk. Zerwałem się w cichym okrzykiem i zacząłem machać rękoma. Najwidoczniej ta reakcja i dość żywa jakby nie było postawa nie spodobała się moim futrzanym sąsiadom z celi, którzy oddalili się szybko w mrok narożników ścian z głośnym, piszczącym sprzeciwem. Zakląłem pod nosem i dopiero teraz uczułem jak bardzo mocno boli mnie głowa a myśl o pragnieniu i strawie jest jedyną, którą przyjmuje do siebie umęczony organizm.     Oczy jeszcze nie przywykły do mroku celi, ledwie wybudzone ze snu, próbowały odróżniać pojedyncze detale. Po krótkim czasie namierzyłem zarys drzwi z kratą za plecami. Spróbowałem do nich wstać lecz od razu prawie zachybotałem się jak na pokładzie łajby i znalazłem się na czworakach. Więc pełzłem a brudna, sklejona odchodami słoma czepiała mi się palców u dłoni. Znów zaczepiłem o szczurzy ogon a jego właściciel, próbował w odwecie odgryźć mi kciuk. Wtem, będąc już na kilka kroków od drzwi, usłyszałem za nimi czyjeś gorączkowe acz ściszone do granic szeptu głosy. Głosy były męskie i raczej dość młode i wyraźnie zbliżały się do celi. Po klucz, przekręcił leciwy zamek i cela stanęła otworem.   W progu znalazły się dwie postaci. Strażnik miejski baszty i ojciec zakonu benedyktynów. Obaj jak jeden mąż zaraz po wejściu spuścili oczy pod nogi na moją postać, zamarłą w dzikiej pozie, zamilkli a zakonnik dodatkowo przeżegnał się i ucałował złoty, masywny krzyż pański, dyndający na jego piersi.   - Wstań synu - głos jego był zupełnie niepodobny do postury i długiej brody zgolonej w zwarty szpic. Był prawie kobiecym falsetem pozbawionym jakiejkolwiek gardłowości i mocnego akcentu. Chyba plotki o tym, że co niektórym braciom, przeorzy czy generałowie każą po ślubach ucinać jajca, nie są do końca wyssane z palca - Nic Ci już nie grozi. Bóg ojciec jest z Tobą.     Dał dyskretny acz całkiem zrozumiały sygnał ręką dla strażnika, że ten może się oddalić do innych zajęć a sam wkroczył pewnie do celi nie spuszczając mnie jednak z oczu. Wiedziałem co go sprowadza w te zaiste skromne progi mojej celi ale jak przystało na porządnego łotrzyka, zamierzałem odstawiać marny teatrzyk do końca.     - Wybaczcie mi ojcze taką sposobność otoczenia - owionąłem dłonią powietrze wokół siebie - I moją steraną trudem żywotu więźnia aparycję. Wstać również do Was nie mogę. Solidnie oberwałem przed przybyciem tutaj i stanie na nogach sprawia mi kłopot. Przestrzeń faluje mi we łbie moim kaprawym jak po zakrapianej solidnie libacji.   Zakonnik nie odrzekł z początku nic. Zachowywał się dziwnie. Krocząc wokół mnie powolnym stąpaniem. Rozglądał się ciekawie, jakby oglądał freski kapliczne a nie umorusane posoką i gównem ściany lochu.   - Więc jeśli Ci to nie sprawi bólu czy innej przykrości Synu, po prostu usiądź a ja spocznę jak brat i bliźni obok Ciebie.   I faktycznie osunął się na kolana obok mnie. Ściągnął kaptur z podgolonej głowy o resztkach jasnobrązowych włosów I obdarzył mnie lekkim uśmiechem pełnym pogody ducha i nadziei. Przyznaję, zdziwienie odjęło mi mowę a zaiste nie często zdarzenia mojego krótkiego acz burzliwego, ulicznego żywota na to pozwalały. Zakonnik widział te zawachanie w moich oczach i rzekł jeszcze spokojniej   - Jestem tu by uratować Twą duszę przed potępieniem - zamilkł, przełknął ślinę i kontynuował - A może i ciało nie ulegnie karze. Wszystko zależy od ciężarów grzechów, skruchy i żarliwości pokuty. I spowiedzi świętej przed obliczem Boga. A więc jaki to grzech sprowadził Cię tu Synu, do podziemi slynnego Neufchatel? Mów. Bóg słucha.   I faktycznie zamilkł z wyrazem oczekiwania na twarzy.  
    • Ja miałam zdolności muzyczne i plastyczne w sumie, śpiewałam, rysowałam:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...