Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Rozdział V

Te trzy dni oczekiwania minęły bardzo szybko. Spędziłam je na rozkoszowaniu się wolnością, tak jak poradził mi dziadek. Powiedział też, że jeszcze zatęsknię do swobody. Zawsze wierzę dziadkowi, więc biegałam po polach i lasach przez całe dnie.
Gdy po raz ostatni kładłam się spać wolna od szkoły, byłam bardzo zdenerwowana. A jeśli mi się nie spodoba? A jeżeli dzieci będą dla mnie niemiłe? Co się stanie jak nałapię złych ocen? Pełna wątpliwosci i pytań zasnęłam niespokojnym snem.
Śniło mi się, że siedzę pośrodku sali na lekcji. Byłam sama, nie licząc nauczycielki, a moja ławka stała na środku sali (innych nie było). Pani zamiast głowy miała wykrzywiona maskę. Wezwała mnie do tablicy, a ja stanęłam przed jakimś dziwnym, skomplikowanym działaniem. Nie wiedziałam jak je wykonać, więc uciekłam z sali. Biegłam przez korytarz, echo powtarzało tupot moich kroków. Stopniowo kroki te zmieniały się w wołanie:
- Wstawaj, Melu! Idziesz do szkoły!
To wołał dziadek. Było wcześnie, więc niechętnie zwlokłam się z łóżka. Na stole czekało na mnie pyszne śniadanie – owsianka, chleb z dżemem i mleko do popicia. Zjadłam całe.
Tego dnia ubrałam się w granatowe rybaczki i pomarańczową bluzkę. Włosy uczesałam w dwie luźne kitki i złapałam brązową, skórzaną torbę. Wybiegłam na podwórko, gdzie czekał na mnie dziadek z Kasztanką i wozem. Jednak na wozie zamiast siana, leżały tam drewniane skrzynki. Usiadłam na jednej z nich, i wóz potoczył się polną drogą.
Szkoła znajdowała się na uboczu miasteczka. Prowadziła do niej żwirowa droga, którą szły dzieci i rodzice. Sam budynek szkolny był wielki, dwupiętrowy i kremowy. Gdy przed nim stanęłam, trochę przeraziłam się mojego pierwszego wrażenia. Ale po chwili stała się przyjazna. Weszłam do środka.
W holu znajdowało się obszerne biurko woźnego, kilka tablic z ogłoszeniami, puchary osiągnięć szkoły. Podłoga była tu wykładana jakimś zielonym, giętkim plastikiem. Do szatni schodziło się schodami w dół. Znajdowało się tu wiele kurtek, dzieci, rodziców i krat, a podłoga wykładana była płytkami w różnych kolorach: zielonym, żółtym i pomarańczowym. Ściany były kolory cytryny, jak mój zeszyt od angielskiego. Poszukałam na niebieskich tabliczkach klasy Ic. Znajdowała się ona w rogu pomieszczenia. Przebrałam buty na granatowe kapcie i weszłam z powrotem na górę.
Moja sala z numerem dwadzieścia osiem znajdowała się na pierwszym piętrze. Szłam z dziadkiem różnymi, kolorowymi korytarzami, aż stanęliśmy przed niebieskimi drzwiami z plakietką w kształcie kwiatka, która mówiła, że jest to klasa Ic i trafilismy pod dobry adres.
Nieśmiało weszłam do klasy. Ławki były tu drewniane, z metalowymi nogami. Na ścianach wisiało wiele plakatów z literami, cyframi i innymi pomocami do uczenia się. Na małym podeście stało biurko pani, która grzebała w szafkach po drugiej stronie sali. Gdy nas usłyszała, wyjrzała z za szafki.
Rzadko kiedy widuje się takie twarze. Była to twarz kobiety w średnim wieku, o wielkich, szarych oczach i brązowych, rozpuszczonych włosach sięgających za ramię. Ubrana była w brązową bluzkę z długim rękawem i jeansy. W reku trzymała jakiś segregatow z wypadającymi kartkami. W koncu przypomniało mi się, i powiedziałam:
- Dzień dobry!
- To jest Mela, moja wnuczka. Będzie chodzić do pani klasy. – Dodał dziadek.
- Dzień dobry! – Usmiechnęła się pani. – Miło mi was poznać. Melu, ze względu na to, że jesteś pierwsza, możesz sobie wybrac ławkę.
Rozejrzałam się po klasie. Chciałabym mieć ustronne miejsce, z widokiem na okno, ale być blisko pani. W koncu wybrałam sobie drugą ławkę w rzędzie przy biurku. Za oknem było widać rozległe pole i (w oddali) ciemny las.
- Dobry wybór! Będziesz miała nasłonecznione miejsce do pisania i blisko do tablicy. – Pochwaliła mnie pani, gdy zawieszałam torbę na haczyku pod ławką.
- Dziękuję – Odpowiedziałam i spojrzałam na mój plan lekcji. Pierwsze było nauczanie zintegrowane, wiec wyjęłam ksiązki „Poznaję szkołę” i zeszyt z jabłkiem.
Chwilę potem, gdy dziadek rozmawiał z panią, do klasy samotnie weszła dziewczynka. Miała pochyloną głowę, tak, ze nie widziałam jej twarzy. Przez ramię przewieszona była torba, bardzo podobna do mojej. Ubrała się w skromną, niebieską sukienkę. Miała białe podkolanówki i w ogóle, ubrana była jak do koscioła.
- Dzień dobry, proszę pani – Powiedziała nieśmiało, nie podnosząc głowy i usiadła obok mnie. Wyjęła ksiązki i zapatrzyła się w odległy kat sali, tak, ze znowu nie ujrzałam jej twarzy.
- Jak się nazywasz? Ja jestem Mela. – Niewiem jak zdobyłam się na odwagę zapytać. Ta dziewczynka była tajemnicza, jak wydawało się – piękna i zarazem jakaś straszna i dziwna. Przez chwilę siedziała cicho, jakby nie usłyszała pytania lub, co było bardziej prawdopodobne – nie chciała odpowiedzieć.
- Jestem Ola. – Powiedziała cichym, melodyjnym głosem, zakłóconym przez krzyki wchodzących chłopców, tak, że ledwie usłyszałam jej słowa. Nie zwróciłam jednak uwagi na hałas i ciągnęłam rozmowę.
- Ile masz lat?
Tym razem też chyba wachała się z odpowiedzią.
- Mam sześć lat – Zabrzmiało to tak jakby chciała dodać „ i cztery miesiące”.
- Ja też.
- Podoba ci się w szkole? – Odważyła się zapytać.
- Podoba. – Wyznałam z uśmiechem. – Nawet bardzo. Pani jest taka miła, klasa jest taka ładna, w dodatku z widokiem na pola. A tobie?
- Nie. Za dużo ludzi. Ale ty mogłabyś być. Ale żebyśmy były we dwójkę, a nie z tymi chłopakami – Wskazała na szaloną bandę, która grała w jakąś dziwną grę.
- Mogliby się uspokoić. Ale nie jest tak źle! – Pocieszyłam Olę, widząc, ze schyla głowę niżej. – Czemu nie pokazujesz twarzy? – Dodałam po namyśle i zezłościłam się sama na siebie ze nie powinnam zadawać takich pytań. Ale dziewczynka nie speszyła się i zamiast odpowiedzi podniosła głowę.
- No i co? Jesteś ładna! – Zdziwiłam się, oglądając łagodne rysy twarzy i brązowe, opadające na oczy włosy. Były tak pieknie faliste i błyszczące, że miałam ochotę je dotknąć. – Czemu się ukrywałaś?
- Bałam się, że uznasz mnie za brzydką. Ciocia mówiła, że w szkole dzieci są bardzo przekorne. – Uśmiechnęła się nieśmiało.
Coraz bardziej ciekawiła mnie ta dziwna osobowość Oli i nie zwracałam uwagi na dzieci, które wchodziły do sali. Pogłębiałam temat coraz bardziej interesującej rozmowy.

Opublikowano

Powiem szczerze: jest strasznie dużo błędów składniowych, dużo niepotrzebnych słów lub wyrazów. Podam kilka przykładów :
- "Zawsze wierzę dziadkowi, więc biegałam po polach i lasach przez całe dnie." - radzę zastąpić "zawsze" - "więc całymi dniami biegałam po polach i lasach" lub "więc biegałam po polach i lasach całymi dniami"
- "siedzę pośrodku sali na lekcji." ... "stała na środku sali" - po co znowu pisać o tym samym?
- z tym matematycznym zadaniem to mnie zanudziłaś, więcej płynności. Czułam się jak turysta przedzierający się na bosaka przez krzaki.
- "To wołał dziadek." - NIE
- "Jednak na wozie zamiast siana, leżały tam drewniane skrzynki." - po co słowo "tam" , przeciez wiadomo, że na wozie
I tak dalej.

PRZECZYTAJ to sobie na głos i w trakcie czytania zanotuj na kartce co i jak chcesz zmienić.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @Dekaos Dondi Natomiast ja lubię czytać Twoje absurdalne teksty czy są z morałem czy też bez. Pozdrawiam :)))
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @Dekaos Dondi Mówi się, że chwytaj tonącego za włosy, no dobra, ale co w przypadku, gdy tonący jest łysy. ;)
    • Smutek rozdziera serce me, bo dwa nasze serca zrobiły krok w stronę piekła. Oddaliły się od siebie, raniąc tam, gdzie nie trzeba. Życie, choć piękne, przynosi mi katusze każdej nocy, dopóki Ty — władczyni mej duszy, wspólniczko mych myśli — nie zetrzesz cienia, który padł między nami.   Serce me krwawi, upada i pęka na kawałki. Nie umiem żyć bez Ciebie, a Ciebie mi najbardziej potrzeba. Każdy krok wstecz rozdziera mnie od środka. Zbierz więc te kawałki z ziemi, zlep je krwią i miłością, tchnij w nie życie — bo bez Ciebie nie potrafię dalej iść.   Serce me, czarne i z kamienia stworzone, ciągnie swój ciężar jak Syzyf głaz przez wieczność. Zanim się obejrzę, krzywdzę sam siebie, a przecież to nie siebie ranię — lecz Ciebie.   I z każdą Twoją łzą, z każdą smętną myślą, z każdym moim zaniedbaniem staję przed sobą i swym głazem — i modlę się, byś jeszcze raz zechciała ulżyć memu sercu.   Ziarno swego serca zasadziłaś w mym ogrodzie, przegnałaś wszelkie dusze i powodzie, uchroniłaś je przed śmiercią i mnie — mą duszę jagnięcią.   Drzewo Edenu z twego serca rośnie, lecz to ja zrywam z niego owoc. Nie odpowiem Ci na to jednogłośnie, bo żadnego słowa nie wystarczy moc.   Ilekroć staje przed Tobą, nogi drżą, dusza staje obok — wali w me serce. I szepcze, proste słowa: „Bóg tej tajemnicy dochowa.”   Więc chodźże, proszę, do mnie na kolana, szepnij parę słów z Twego serca, podaj jedną maść na te odległości i oddaj mi serce pełne mej miłości.
    • Tekst można też czytać od końca, w sensie – całości zdań.        Ciężka aureola, jeszcze kilka sekund, pobujała lśnienie na falach, przyduszając go jeszcze bardziej, by sprawniej mógł utonąć. Tonący pogulgotał jeszcze deczko, pomachał rękami, pokazał środkowy palec swojej tożsamości i zaczął spływać w kierunku dna. Niestety. Pomimo wzmożonych chęci, nie dostał drugiej szansy odbicia.    Niby gdzie miał ów ratownik z dobrego serca, pobrudzić dłonie. Przecież woda przezroczysta jak kryształ, nie skłaniała ku temu. Tonący odpychał wybawiciela, ze słabnącym z każdym zachłyśnięciem, obrzydzeniem, gdyż podobno ów, był barwnie nieczysty. Chociaż zgodnie z informacją zawartą w plotce, chciał go uratować, bo w porę zauważył i popłynął z wyciągniętymi ku pomocy, rękami. Zatem nic dziwnego, iż utonięcie Świętoprawego w pobliskim jeziorze, wywołało zdziwiony szok oraz niedowierzanie.     Gdzieniegdzie ozdobiony podeptaną pychą, w której jęczały pogniecione, jedynie słuszne prawdy, był wisienką na dodającym otuchy torcie, gdzie każdy skonsumowany kawałek, stanowił nieskazitelny przykład do naśladowania. W jej lśniącym prześwitywaniu, połyskiwała szubienica z powieszoną pogardą. Wystawały z niej wyciśnięte przez pętlę – tudzież rozszarpane szponami miłości do bliźniego – strzępki sinego języczka.     Niektórzy nawet widzieli nad bezbarwną czapką, jaśniejącą aureolę. Szczególnie ściany inaczej odrapane oraz olane ciepłym moczem, przytulały wielokrotnością balsamicznych odbić. Co prawda, gdy wracał to miał problem, lecz echa kroków jego – pomimo przeciwności losu – koiły zbłąkane dusze. Stąpał ciężko, zawsze prawą stroną ulicy. Faktycznie. Mówiono o nim, że to chodzący wór cnót wszelakich
    • @Wiesław J.K.–Dzięki:)–Tu także chodzi o to, kim był ten,  co tłumaczył zasady i co mógł przegapić, ów przybysz z pola, skoro na końcu, Księżyc oświetlał mu – niecałą drogę?:)–Pozdrawiam:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...