Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

ponad przeklętą domeną trójcy
cieszmy się! o cieszmy się!
miłością
niech sen nas weźmie
niech śmierć uniesie
to życie jest zbyt małe
by składać się na ołtarzach

oparłam wszystko na jednym
jedno stało się niczym
zaczynam się bać
z gwałtownym apetytem
jesteś bluźnierstwem przeciw wszystkim (B)ogom
lecz czy nie jesteś ty panem?

Opublikowano

nie podoba mi się i napisze dlaczego. nie zgadzam się z przekazem jaki niesie, bo w moim odczuciu utwór jest o penisie lub o szatanie... bądź o jednym i drugim. nawet jeśli by to było nie zamierzone, to można utwór odebrać jako wyniesienie jednego bądź drugiego, bądź obydwuch ponad Boga... i to mi się nie podoba.

Opublikowano

nie musisz się zgadzać z moim przekazem, a utwór nie jest ani o szatanie ani o penisie;)
nie wiem skąd skojarzenie z tym drugim

ps. wnioskuję, że jesteś religijnna osobą wiec powinieneś wiedzieć, że ani szatan ani penis w swoim istnieniu nie negują ani nie bluźnierzą przeciw Bogu.

Opublikowano

wiem... bluźnierstwem może być dopiero stosunek ;) do nich. jak zresztą do wielu innych bożych dzieł. bluźnierstwo samo w sobie może być bluźnierstwem lub nie, w zależności od kultury, obyczajowości, poglądów... dla mnie, takiego jakim jestem, wiersz jest bluźnierczy. dlatego napisałem, że mi się niepodoba... czasami na tym forum można przeczytać, że autor nie odpowiada za skojarzenia czytelników, ale nie wiem czy to do końca tak jest. powiedziałbym raczej, że czasami zdarzają się w wierszach treści niezamierzone przez autora. jeśli rozminąłem się w swojej interpretacji z Twoimi intencjami, to chyba niewiele. bo... czy wiersz nie dotyka, w jakiś sposób ludzkiej seksualności? pozdrawiam.

Opublikowano

Seksualności tak samej w sobie raczej nie, bardziej religi. Jestem osobą wierzącą ale nie mogę nazwać siebie katoliczką, gdyż śmieszą mnie dogmaty i inne kościelne sprawy. Nie ufam bibli i wogóle jakaś taka dziwna chyba jestem, lecz mam ku temu swoje podstawy.
Kiedyś byłam blisko koscioła " oparłam wszystko na jednym" lecz "jedno stało się niczym"

Niby jestem osobą wierzącą ale moja wiara może być bluźniercza co do wszystkich testamentów.
Zresztą w dzisiejszym świecie mamy tyle 'jednych Bogów' i religii iż każda z nich bluźni przeciw sobie.
Jednakże wiara w szatana czy też 'penisa' mi nie przeszła przez myśl pisząc to co powstało;)

To jest właśnie ta magia słów. Pewnie wielu poetów przewraca się w grobie, słysząc interpretacje swoich dzieł.

Pozdrawiam:)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Oni. Nie było nikogo więcej. Tylko oni — jakby wszechświat skurczył się do ich ciał, do języków rozpalonych do białości, na których topi się stal. On — eksplozja w kościach, żyły jak lonty dynamitu, śmiech, co kruszy skały, rozsypując wieczność w pył rozkoszy. Melodia starej kołysanki zdycha w nim w ułamku sekundy. Ona — pożoga bez kresu, ziemia spopielona tak głęboko, że każdy krok to rana w skorupie świata, pamięć piekieł wyryta w skórze. I na ułamek sekundy, między jednym oddechem a drugim, przemknął cień dawnego uśmiechu, zapomnianego dotyku, kruchej obietnicy z przeszłości. Zgasł, zanim zdążył zaboleć, rozsypany w żarze. Oni — bestie w przeżywaniu siebie, studenci chaosu, co w jednym spojrzeniu rozpalają gwiazdozbiory. Usta — napalm, gotowy spalić niebo. Języki — iskry w kuźni bogów, wykuwające pieśń końca i początku. W żyłach pulsuje sól pradawnych mórz, czarna i lepka, pamiętająca krzyk stworzenia. A nad nimi, gdzieś wysoko, gwiazdy migotały spokojnie, obojętne na szept letniej nocy. Powietrze niosło zapach skoszonej trawy i odległej burzy. Świerszcze grały swoją dawną melodię, jakby świat miał trwać wiecznie w tym milczącym rytuale. Głód miłości? Tak, to głód pierwotny. Stare auto ryczy jak wilk, który pożera własne serce. Ośmiocylindrowy silnik — hymn porzuconych marzeń, pędzi na oślep, bez świateł, z hamulcami stopionymi w żarze. Litość? Wyrzucona w otchłań. Paznokcie ryją skórę jak sztylety, krew splata się z potem — rytuał bez świętości, bez przebaczenia. Każda rana tka gobelin zapomnianego piękna. Ciała wbijają się w siebie, jak ostrza w miękką glinę bytu. Każdy dotyk — trzęsienie ziemi w czasie. Na ustach smak krwi, słony, metaliczny — pieczęć paktu z wiecznym ogniem. Tu nie ma wakacyjnych uśmiechów. Są bestie, zerwane z łańcuchów genesis. Nikt nie czeka na odkupienie. Biorą wszystko — sami. Ogień nie grzeje — rozdziera, topi rozum, wstyd, imiona, godność, istnienie. Muzyka oddechów, ślina, zęby — taniec bez melodii, ciała splecione w spiralę chaosu. Język zapomina słów, dłoń znajduje krawędź ciała i przekracza ją w uniesieniu. Paznokcie na karku — inskrypcja życia na granicy jawy. Nie kochali się zwyczajnie. Szarpali się jak rekiny w gorączce krwi, jakby wszechświat miał się rozpaść w ich biodrach, teraz, już,. natychmiast. Noc ich pożerała. Oni — dawali się pożreć. Serce wali jak młot w kuźni chaosu, ciało zna jedno prawo: więcej. Więcej tarcia, więcej krwi, jęków, westchnień, szeptów bez imienia. Asfalt drży jak skóra, jęczy pod nagimi ciałami, lepki od potu, pachnący benzyną i grzechem. Gwiazdy? Spłonęły w ich spojrzeniach. Niebo — zasłona dymna nad rzezią namiętności, gdzie miłość rodzi miłość, a ból kwitnie w ekstazie. Miłość? Tak i nie. Ślad, co nie krwawi, lecz pali. Ciało pamięta ciało w dreszczu oczu i mięśni. Chcieli wszystkiego: przyjemności, bólu, wieczności. Ognia, co nie zostawia popiołu, tylko blizny. Kochali się jak złodzieje nieba — gwałtownie, bez obietnic. Na końcu — tylko oni, rozpaleni, rozdarci, pachnący grzechem i świętością. Źrenice — czarne dziury, pożerające światło. Serca — bębny w dżungli chaosu. Tlen — narkotyk, dotyk — błyskawica pod skórą, usta — ślina zmieszana z popiołem gwiazd, i ich własnym ciałem. W zimnym świetle usłyszeli krzyk — gwiazdy spadały w otchłań. Cisza. Brutalna, bezlitosna, jak ostrze gilotyny. Ciała stęknęły pod ciężarem pustki. Czas rozdarł się na strzępy. To lato nie znało przebaczenia. Zostawiło żar, popiół, co nie gaśnie, wolność dusz w płomieniach nocy. Wspomnienie — nóż w serce, gorzkie jak krew wilka, który biegł przez ogień, nie oglądając się wstecz. Świat przestał istnieć. Został puls płomienia, trawiący wszystko, bez powrotu. Nie mieli nic. Ale nawet nic nie pozwoliło im odejść. Więźniowie namiętności — płomienia bez końca, który pochłonął ich ciała i dusze w jeden, bezlitosny żar. Żar serc.      
    • @Waldemar_Talar_Talar anafora bardzo bardzo dobra
    • @Naram-sin  zmieniłam. Po powtórnym czytaniu- druga strofa coś mi nie tak, czasem nie widzi się po sobie. Dziękuję
    • @Maciek.J Nasza Polska jest piękna= cała. dzięki @Robert Witold Gorzkowski dziękuję @Naram-sin  dziękuję.   @Alicja_Wysocka dziękuję @Jacek_Suchowicz piękny Twój wiersz @Roma, @Rafael Marius, @Andrzej P. Zajączkowski dziękuję bardzo
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...