Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

W pewnym Państwie była gmina,
która żyła jak rodzina.

Wszyscy tam się szanowali,
wszyscy się do pracy brali.
Jednakową mowę mieli
i nie było mącicieli.

Równo mieli pożywienia,
no i równo mieli mienia.
Kto wątpliwość jeszcze tu ma,
panowała tam komuna.

Dnia pewnego świnka przyszła.
Gdy na stary rynek wyszła,
to zwierzęta aż zadrżały,
wnet się zebrał zarząd cały.

Pierwszy zaczął koń Zmurszałek,
bo w tej gminie to marszałek:

„Moi mili przyjaciele,
widzieliśmy w życiu wiele,
wiele także słyszeliśmy
i dlatego tu przyszliśmy.
Więc obrady zaczynamy,
co z tą świnką począć mamy.”

Na to rzekła stara sowa:
„Niech ta świnka się tu chowa,
niech pomieszka tutaj z nami,
jaka jest zobaczmy sami.”

Larum się podniosło z sali,
prawie wszyscy powstawali.

Pani Sowa śmie żartować!
Nie będziemy świni chować!
Taka świnia to dla gminy,
utrapienie – Z kogo winy?
Je byleco, ryje w ziemi,
czy się taka kiedy zmieni?
Świdrujące oczka – rety!
To szpiegowskie są zalety.

Tłum już bardzo się rozjuszył,
do ataku Indyk ruszył:

„Ja tą świnię bym zastrzelił,
przez maszynkę bym przemielił,
dałbym kopa jej w słoninę,
żeby poszła stąd jak z dymem.

Przecież ona ta maciora,
może tego być no... chora.
Może wnet się też oprosić
i o azyl wszystkich prosić,
a więc jest jak koń trojański...”

„Może zamknie się dziób pański!”
Koń marszałek mówcy przerwał,
na kopyta aż się zerwał
i zamarła cała sala.

Kto marszałka imię kala?
Zapytali ci, co spali,
no i ci, co wciąż gadali.

Cisza trwała tak niezręczna,
za tę ciszę świnka wdzięczna,
powiedziała bardzo skromnie:

„Powiem teraz trochę o mnie.
Jam uciekła wprost z niewoli,
gdy ją wspomnę serce boli.
Jestem sama jak sierota...”

„Bo to świnka jest tułaczka.”
Głośno chlipie kaczka płaczka.

Szmer się zrobił wnet na Sali,
radni się już naradzali,
marszałkowi kartkę dali.

Ten rozwinął ją powoli,
czytał jakby wbrew swej woli:

„Możesz zostać pod warunkiem,
że się zwiążesz z żabą Kumkiem.”

„Ale to jest wbrew naturze”
Powiedziała świnka szczerze,
bez namysłu w dobrej wierze.

Zapłakała na to sowa,
zapłakała także krowa,
ale większość się oburza,
świnki upór tak ich wkurza.

Wbrew naturze, naturalnie,
lecz inaczej skończysz marnie.
No wybieraj szkoda czasu,
bo inaczej won do lasu.

Śwince oczka zaszły łzami:
„Muszę się pożegnać z Wami,
pójdę innej szukać gminy
jam wygnana nie z mej winy.”

Teraz mówi się, że w gminie,
Podłożyli świni, świnie.

Opublikowano

uchachałem się setnie :D

Tak jak ci mówiłem tydzień temu: jak dobry tekst, to może być i długaśny.
Miałem co prawda mały kryzys w okolicach kartki, co to ją marszałkowi dali,
ale już przez samą ciekawość pociągnąłem dalej, a że wesoło jest bez przerwy
- to w sumie łatwo poszło:)

Małe the best of wg mnie:

Kto wątpliwość jeszcze tu ma,
panowała tam komuna.
(...)
koń Zmurszałek, ----> na marginesie - masz tam literówkę
(...)
Tłum już bardzo się rozjuszył,
do ataku Indyk ruszył:
(...)
dałbym kopa jej w słoninę
(...)
„Może zamknie się dziób pański!”
(...)
„Bo to świnka jest tułaczka.”
(...)
„Możesz zostać pod warunkiem,
że się zwiążesz z żabą Kumkiem.”


Zresztą całość jest git:)

Pozdrówka!

Opublikowano

a ja mam wrażenie że pomysł zjadł pracę nad tekstem, bo co prawda można się nieżle ubawić, ale przez małe niedociągnięcia traci się tempo czytania
mówię o załamywaniu rytmu, przez co miejsce na oddech się zmienia i można się nabawić kolki podczas czytania:-D

pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Niektórzy uważają, iż w tym jest clue poezji, ja się z tym nie zgadzam, ale życzę po prostu, by szukać w dobrym miejscu. Nie zamykać się. Pzdr.
    • Wygnanie z Raju. Albo Cztery wesela i pogrzeb. (szkocka orkiestra) Pzdr :-)  
    • Szedł z nisko pochyloną głową poboczem pola, piaszczystą drogą. Szedł. Idzie obok kartofliska, które okrywa potok wieczornego słońca. Cały w pomarańczowej zorzy. Chłopski malarz. Namalował świat: bydło na rżyskach i pajęczyny babiego lata. Drżące. Sperlone kroplami rosy.   Wiesz…   Jesteś tu jeszcze?   Idę i jestem tutaj. Idę tak, jak szedłem wtedy, pamiętasz? Niczego nie pamiętasz. Już nic nie pamiętasz i nie widzisz, gdyż twoje oczy.   Martwe. I takie zimne zimnem kamienia. Bladego marmuru wyciosanego wieki temu dłutem nieznanego rzeźbiarza…   Ale znowu idziemy razem. Idziemy tak, jak moglibyśmy iść we dwoje. Tak jak moglibyśmy…   Idziemy. Idziemy. I idziemy raz jeszcze…   Stawiamy kroki powolne, jakby w zadumie. Idziemy jak ten sen śniony nagle nad ranem. Jak ta widziadlana korektora zdarzeń, co chwyta za gardło jakimś ciężkim westchnieniem.   Wypiłem trochę, to prawda. I wypiłem raz jeszcze, wznosząc toast za ciebie. Za nas…   Dlaczego milczysz? Spójrz, wznoszę kielich… E, tam, kielich, butelkę całą. Wznoszę ją pod światło wieczornego słońca.   I przez szkło przesącza się światłość pomarańczowa. Nadciągający wieczór. I przez szkło, przez płyn przejrzysty, przez te szkliste turbulencje spienionych majaków…   Napijesz się ze mną? Patrz, jest jeszcze trochę. Widzisz. Nie widzisz. Ale ja, widzę za ciebie.   Nie wypiłem do końca, albowiem chciałem… chcę zostawić tobie.   Stoję w otwartym oknie i patrzę. Wiatr szarpie gałęziami kasztanów. Szeleści liśćmi.   I szepcze. Szepcze. O, mój Boże, jak szepcze…   Na stole leży talerz. Mży cały w pozłocie kryształowy wazon z wetkniętym bukietem czerwonych róż. I te róże. Te róże czerwone…   Choć, napij się ze mną. Na stole lśni butelka. Podnoszę ją, aby wznieść…   Wiesz, był tu przed chwilą mój ojciec. Przyszedł zza grobu, aby się ze mną napić. Nie mówił nic, tylko patrzył. I patrzył tryni swoimi oczami.   Takimi oczami zasklepionymi czarną ziemią jak u trupa. Był i znikł. Nie powiedział ani słowa…   Kielich stoi nadal. Mój i jego. Jego i mój… Był i nie ma, choć przed chwilą jeszcze…   Wiesz, ćwiczę wirtuozerskie szlify chorobliwej fantasmagorii. I próbuję przecisnąć się przez ścianę. Atomy mojego ciała łączą się z atomami tynku, zaprawy murarskiej i cegieł.   Lecz nie mogę. Utykam, gdzieś pomiędzy. Nie potrafię przebrnąć jeszcze tej otchłani czasu. Choć jestem już bliski poznania tajemnicy przemieszania się w czasie.   Wiesz, to jest w zasadzie proste. Bardzo proste… Wystarczy tylko…   Zamykam oczy. Zaciskam szczelnie powieki. I widzę jak idzie ten malarz chłopski i maluje odręcznie dym płynący z łęciny, nad lasem idący...   Mimo że cierpi na bóle głowy i zaniki pamięci.   Ogląda swoje dłonie, palce. Licząc odciski, rdzę z lemieszy zdziera.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-08-10)    
    • Oryginalne, wakacyjne porównanie podróżnicze :-) Głębokich rozmów ze swoim wnętrzem ciąg dalszy :-) Pzdr.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Piękny komentarz, jest w nich wiele Twojej wrażliwości - co ten pierwszy list, o którym pisałaś, zdziałał, co poruszył ! Dziękuję :-)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...