Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Marchewka


Rekomendowane odpowiedzi

Za oknami szarych kamienic padał deszcz ciężkimi kroplami, a psy bezpańskie włóczyły się sennie po ulicy poszukując pożywienia w pobliskich koszach na śmieci. Bezdomni uzbrojeni w metalowe pręty i drewniane kołki, odganiali je, czyniąc przy tym wiele zamieszania i irytującego hałasu w okolicy. Nieliczni przechodnie, spacerujący pod osłoną parasoli, przyglądali się ze zdumieniem tej niezwykłej batalii.
W jednej z kamienic, tuż obok cukierni, w mieszkaniu pod numerem siedem, egzystował beznamiętnie Waldemar Worek. Siedział wygodnie na fotelu, zamknięty w czterech, bezpiecznych ścianach swego przytulnego mieszkanka. Z trudem starał się skonsumować zupę warzywną. Spoglądał leniwie w kierunku drobno pokrojonych kawałków marchwi, odczuwając gniew i wewnętrzną frustrację, albowiem nawet najzwyczajniejsza marchew posiadała tę właściwość, możliwość bycia składnikiem zupy, soku warzywno – owocowego, składnikiem dosłownie wszystkiego. Gąszcz rozwiązań.
A Waldemar? Kim naprawdę był Waldemar Worek? Otóż sprawa jego żywota przedstawiała się w sposób mało klarowny, gdyż pan Worek sam tego nie wiedział, lecz gorliwie dążył do wyznaczonego sobie celu, by być kimkolwiek tylko zapragnie, w każdej chwili – „Zmiennym chcę być!” – Powtarzał na okrągło do siebie samego z poczuciem winy.
Irytacja jego pogłębiała się każdego dnia, w każdej godzinie, minucie, a wręcz sekundzie, gdy obsesyjno – maniakalne rozważania nad nieskończoną zmiennością Karola Grubego osiągały apogeum.
Karol mieszkał pod ósemką, piętro wyżej nad Waldemarem. Był on człowiekiem o właściwościach marchwi. Nieszablonowy typ po prostu. Oryginalny, powszechnie lubiany, chaotyczna dusza – mawiali ludzie.
Waldemar poczuł nagły przypływ energii; wewnętrzna pasja, której się nie spodziewał wzięła górę nad logicznym rozumowaniem!
– „O to i zupa! O to ja i marchewka!”
Nie miał zamiaru czekać dłużej i siedzieć z założonymi rękoma, nie mógł sobie na to pozwolić. Pokazać światu, iż jest równie chaotyczny pragnął z całych sił. „Objawienie!”. Powstał zatem po raz kolejny z swego tronu, rozejrzawszy się dookoła skierował się stanowczym krokiem w stronę wrót hermetycznie zamkniętego zamczyska. Kolejna próba, kolejny krzyk szaleńca pragnącego wyzwolić się z kajdan niemożności. Kroczył dumnie i pewnie, lecz pot spływał mu po czole. Zacisnął pięści, zmarszczył brwi.
W tym przełomowym momencie jego życia towarzyszyła mu jedynie mucha, zwyczajna, roznosząca bakterie i różnego typu wirusy. Wleciała przypadkowo przez małe okienko do pokoju Waldemara, nieświadoma tragedii, jaka ją spotkała. W obawie przed deszczem szukała schronienia, ale znalazła się w pułapce. Suche, stęchłe powietrze wewnątrz workowej twierdzy kompletnie ją zmuliło, nie była w stanie poruszać skrzydełkami, brakło jej tlenu. Nagle nastała możliwość ucieczki, wystarczyło żeby Waldemar otworzył drzwi. Mobilizując resztki swych sił, owad, znajdujący się niemal w stanie agonalnym, zabrzęczał i poleciał za nim. Zwyczajny instynkt prowadził ich obu. Już tylko parę centymetrów dzieliło Worka od klamki. Mucha zabrzęczała głośno, Waldemar otarł pot z czoła… I stało się! Wyszedł na klatkę schodową! Niedowierzając chwycił się za serce dysząc głośno. Na jego policzkach pojawiły się rumieńce, a powieki wibrowały nerwowo i nieregularnie. Mucha przestała brzęczeć, fala świeżego powietrza zabiła ją. Mucha umarła.
Chwiejnym krokiem począł iść schodami na górę, aż stąpił na kolejne piętro. Machinalnie zwrócił się w stronę mieszkania numer osiem. Bez większych uprzejmości, pukania nawet, wpadł do pokoju Karola Grubego. W środku zastał nieład graniczący z sennymi wyobrażeniami szaleńca, który wzbudził w nim zachwyt i nieopisaną zazdrość jednocześnie:
Części garderoby leżały porozrzucane na podłodze, kwiaty usychały na telewizorze bez ekranu, zdechłe złote rybki gniły wewnątrz radia bez głośników. Papuga wypchana, pozbawiona rajskiego opierzenia, zwisała na sznurku przymocowanym do lampy.
Karol Gruby nie zdając sobie sprawy z powodu owego brutalnego wtargnięcia spojrzał badawczo na Waldemara.
– Słucham. Czego pan tu szuka? – Rzekł schrypniętym głosem, trzymając w dłoni opróżnioną do połowy butelkę whisky. – Czy nie widzi pan, że właśnie się alkoholizuję?! Nie rozumie pan, że gwałtem przerwał mi pan pracę nad moim najnowszym arcyobrazem?
– Pan… jest malarzem? – Zapytał zdziwiony.
– Otóż to, a w dodatku arcyartystą pogrążonym w śmiertelnie niebezpiecznym nałogu. Pan mi przeszkadza nie tylko w pracy, ale również zakłóca harmonię mojej egzystencji. W każdej chwili mogę zginać, oszaleję, uderzę głową o ścianę, o ścianę powtarzam! Nie potrafię zrozumieć, co jest powodem pańskiego wtargnięcia. Czy może mi to pan wyjaśnić? Słucham. Proszę mówić, bo w przeciwnym razie zginę, głową o ścianę proszę pana, o ścianę!
– Ja… tak, naturalnie. Więc chciałem tylko… Mam taki zamiar, żeby udowodnić wszystkim, sobie oraz panu, że… – nastała chwila ciszy – jestem marchewką!
Karol Gruby przyjrzał się ponownie Waldemarowi poczym roześmiał się głośno i ironicznie.
– Pan marchewką?! Ha! Nigdy! Jest to całkowicie i zupełnie wykluczone, kosmicznie niemożliwe! To ja, panie Waldemarze, jestem marchewką! Proszę, niech pan obejrzy moje obrazy, tam w rogu, tuż za pańskimi plecami.
Worek obejrzał się za siebie, lecz ujrzał jedynie parę niezamalowanych płócien.
– Nie rozumiem – rzekł – przecież tu wcale nie ma obrazów. Pan mnie oszukuje! Perfidnie chce mnie pan w trąbę zrobić! Nie pozwolę sobie kpić ze mnie!
– Teraz to pan mnie obraża! Ja nigdy w życiu nikogo nie okłamałem ani nie oszukałem, a przynajmniej tak mi się wydaje. To nie są zwyczajne płótna, proszę pana, lecz moje obrazy. A wie pan, co jest w nich takiego nadzwyczajnego? Otóż każdy z nich może być czymkolwiek tylko zapragnę. Mogę zmienić kształt, cienie barwy, formę, dosłownie wszystko! Te obrazy odzwierciedlają moją marchewkowość, rozumie pan?
– Zatem ja również mogę być takim nie zamalowanym płótnem, to nic trudnego, potrafię…
– Czyżby? Wegetuje pan w domu, sam na sam z samym sobą. I pan chce, panie Waldemarze, być zmiennym? Obawiam się, że jest to wykluczone, jest to ponad pańskie siły. Brak panu ekspresji, inwencji, rozmachu egzystencjalnego! A co najistotniejsze – odwagi! Przykro mi to powiedzieć, ale pan jest tchórzem, panie Waldemarze.
– Myli się pan!
– Może pozory, które pan wokół siebie wykreował doszczętnie przyćmiły mi rzeczywisty obraz pana osobowości! Udowodni mi pan, że się mylę, czy też szanowny sąsiad wróci do swego mieszkania i zamknie się w czterech ścianach niczym skazaniec w ciemnym, mrocznym lochu, by zgnić tam w samotności?
Waldemar nie odpowiedział, nie potrafił zebrać myśli. Spoglądał na swe dłonie jak gdyby widział je pierwszy raz. Wtem, z niewiadomego powodu, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Ku zdziwieniu Karola wskazał ręką na zakurzone okno. Śmiejąc się radośnie wyskoczył przez nie lądując z tragicznym skutkiem na drodze.
Trzask pękającego szkła rozległ się po całej okolicy. Natychmiast zbiegli się gapie, by przyjrzeć się konającemu w cierpieniach Waldemarowi.
– Niebywałe…
– Czy to jego mózg tato?… Synku nie patrz!
– Wezwijcie lekarza!
– Lekarza? Lepiej grabarza…
Karol Gruby wyjrzał powoli przez okno i niedowierzając temu, co się stało rzekł półgłosem do siebie:
– Marchewka…

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 miesiące temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...