Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Squat XIX


Rekomendowane odpowiedzi

*

Zawsze przed weekendowym telefonem do domu czuję radosne podniecenie, które wkrótce potem odbija się przykrą czkawką. Za każdym razem okazuje się, że Polska, nawet na odległość, sprawia mi ból. Kolejni znajomi tracą pracę i zaczynają planować ucieczkę na Zachód. Mieszkania i domy drożeją w takim tempie, że nawet zarabiając sześć razy więcej mogę nie zdążyć kupić własnego kąta na czas. Wbrew marazmowi, jaki panuje w Polsce, kurs złotówki jest bardzo mocny. Przez to funt znacznie stracił na wartości i z pieniędzy, które wzięła Aneta ubyło blisko 30 procent. Postanowiliśmy nie wymieniać ich do czasu, aż któryś z ważniejszych polskich polityków nie wywoła kolejnego skandalu i związanej z tym paniki walutowej.
Po tym telefonie całkiem straciłem dobry humor wywołany sukcesami w pracy.
Kiedy dzień wcześniej kończyłem strzyc kilkusetmetrowy żywopłot, usłyszałem największy komplement, jaki może paść z ust Anglika.
- Brilliant! – wykrzyknął zachwycony klient - Robi pan to najlepiej ze wszystkich ogrodników, którzy u mnie pracowali.
Podziękowałem skromnym skinieniem głowy, schowałem pieniądze i przez całą drogę do domu podsycałem towarzyszący mi nastrój euforii.
Oczywiście nie obeszło się bez zabawnych wspomnień. Pierwsze kroki w ogrodnictwie stawiałem u boku Arka, więc żadne ryzyko, że coś spapram, nie istniało. Dopiero, gdy zacząłem pracować samodzielnie, wyszło na jaw, ile pułapek na mnie czyha. Udając doświaczonego profesjonalistę, nie przypuszczałem, że praca ogrodnika w Anglii to nie tylko pielenie grządek i zamiatanie podwórka.
Mój pierwszy raz z kosiarką wypadł bardzo żałośnie. Patrząc na koślawe pasma, zapragnąłem uciec do najciemniejszej nory. Zdjęty paniką i oblany lodowatym potem, zacząłem kombinować, jak wybrnąć z kłopotu. Wtedy wpadłem na pomysł, żeby przyciąć trawnik prostopadle. Wyszło dużo lepiej, ale wciąż widać było niedociągnięcia. Przejechałem jeszcze po przekątnej i dopiero wówczas odetchnąłem z ulgą. Ta lekcja przydała się później niejeden raz.
Podobnie było z krzaczkami, które ktoś zaniedbał, a potem zadzwonił do mnie, bym zrobił z nich piękne, okrągłe kopułki. Męczyłem się z jednym ponad godzinę, daremnie próbując nadać mu kształt choć troszkę przypominający kulę. Z drugim poszło odrobinę szybciej, po czym uznałem, że kolejny egzamin mam za sobą. Krok po kroku, uczyłem się kiedy i jak sadzić rośliny, kiedy je przycinać i pielęgnować. Zyskałem też bardzo istotną wiedzę, których krzaków, z uwagi na ich wrażliwość, w ogóle nie wolno przycinać.
I tak doczekałem się komplementu, że jestem mistrzem w cięciu żywopłotów.
Po telefonie do Anety, przez pół godziny siedziałem bez ruchu, gapiąc się w ścianę. Mój „anglosaski” optymizm trafił szlag. Postanowiłem coś z tym zrobić i staropolskim zwyczajem zalałem robaka.
Już po paru piwach zrobiło mi się lekko i przyjemnie. Alkohol spłukał szlam z mojego mózgu, przywracając dobry humor.
I znów byłem mistrzem ogrodnictwa oraz fachowcem od remontów. Miałem roboty po uszy, ba, ledwie mogłem podołać tym wszystkim zgłoszeniom.
Nagle wyobraziłem sobie wielki skandal, jaki wybuchł z mojego powodu i głośny proces sądowy przeciwko mnie. Widziałem nagłówki w prasie: „Polski magister zdemaskowany”, „Wielka wpadka krakowskiego filmoznawcy”, Niezdarny inteligent odpowiada za szkody”... I te fotografie. Oczywiście, najohydniejszą (nieogolony, worki pod oczami, trzydniowy zarost z celi) zamieszcza The Sun. Sąsiaduję na niej z maniakalnym mordercą dwóch szesnastolatek. Obaj wyglądamy jak kumple ze szkolnej ławy. Odpowiadam za niemoralne wykorzystanie wdów, rozwódek i żon ludzi niezaradnych, którym po pewnym czasie pousychały kwiaty, obumarły krzewy, zawaliły się płoty, odpadły tapety, złuszczyła się farba. Machina sądowa rozkręca się, zarzuty obejmują wiele woluminów, a mnie od tego wszystkiego zaczyna boleć głowa.
Ubawiony tą wizją, rechoczę sam do siebie.
Trochę mi już odbija. Z przepracowania, z powodu zarwanych nocy, z tęsknoty za krajem, w którym nie mam już czego szukać. Muszę wytrzymać jeszcze miesiąc. Potem siadam w auto, zakładam lustrzanki, wystawiam łokieć za okno i ruszam do Polski. To będzie wydarzenie! Prawie czuję zapach naszych gór, smak potraw, atmosferę na ulicach. Londyn, choć jest moim naturalizowanym domem, nigdy nie będzie moim Bielskiem-Białą, Krakowem, Wadowicami.
Raptem chwyta mnie za gardło lęk, że mieszkając w tylu różnych miejscach, stałem się człowiekiem znikąd.
Fobia przegania sen, więc sięgam po jeszcze jedno piwo i mapę Europy. Po raz kolejny wirtualnie dojeżdzam do białych klifów Dover, o których marzył Hitler, pokonuję English Channel (dla francuzów i całego kontynentu La Manche, jednak każdy Anglik obraziłby się śmiertelnie, gdybym przy nim użył tej nazwy) i ruszam wybrzeżem Francji w kierunku Belgii. Mijam Bruggię, Eindhoven i wpadam do Zagłębia Ruhry. Potem dłuuugo jadę niemieckimi autostradami, hen do polskiej granicy.
Tylko miesiąc, jeszcze miesiąc.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiesz Asher? Podobne odczucia miałem w Holandii, chyba dlatego Twój squat jest tak chętnie przeze mnie odwiedzany. W końcu stamtąd zwiałem i wróciłem do Polski na dobre. Nie chciałem być człowiekiem znikąd, ale chyba bardziej nie chciałem być obywatelem drugiej kategorii, bo to dało się odczuć w środowisku do którego trafiłem. To tylko mój wycinek losu, nie emigracji, nie należy więc uogólniać. I duży plus dla Ciebie, bo ja jakoś nie mam mocy by o tym pisać. Może kiedyś :)
Co do tekstu. Jest zwięzły, lekki i łatwoprzyswajalny. Pojawia się tu sentyment, którego wcześniej mi brakowało, jednak bohater nie wyparł się polskości. Tak trzymać.
Zdanie w nawiasie o kanale La Manche - radziłbym trochę doprecyzować, bo dopiero za trzecim razem dotarło do mnie co autor miał na myśli. Może wrzuć tam myślnik : "dla Francuzów i całego kontynentu - La Manche.....
Nie wiem czy "dłuuuugo" jest literacko poprawne, ale za to "hen, do polskiej granicy" jest tak polskie, tak cudownie nasze i od setek lat używane przez całe pokolenia emigrantów, że szalenie mnie urzekło. Dobrze, że wplotłeś tu nieco polskości.
Hen daleko, gdzie zielone łąki i śpiew skowronków...
Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...