Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Było coś około południa, kiedy otworzyłem oczy i przypomniałem sobie, że kupel z dawnych lat, którego wczoraj przypadkiem spotkałem na ulicy zaprosił mnie na drinka. - To dobra pora na drinka - pomyślałem. Wrzuciłem na siebie stary ciuch, wsiadłem w autobus i pojechałem pod wskazany adres.

- Siema Pit! Dawno się nie widzieliśmy. Co u Ciebie?
- Leci.
- Siadaj.

Podszedł do barku i wyciągnął niebieskiego Johnego. Stuknęliśmy się szklaneczkami.

- Nieźle się ustawiłeś – oświadczyłem, patrząc na gabinet, w jakim urzędował.
- Nie narzekam, nie narzekam. Za miesiąc jadę do Stanów. Mam kilka wykładów.
- To świetnie.
- No a co u ciebie?
- Oświadczyłem się. Przyjęła.
- No to stary! Gratulacje! - ponownie stuknęliśmy się szklaneczkami.
- Dzięki. Może wpadniesz na ślub?
- Z przyjemnością, ale...słyszałem, że pracujesz nad czymś interesującym.
- E tam, nic ciekawego.
- ???
- Kryminał...animowany. Wiesz, zwierzęta zamiast ludzi. Morderstwo, intryga, żaba, prywatny detektyw.
- Może być ciekawe.
- Dostałem już zaliczkę. Siedzę nad tym. Termin mam za miesiąc. Najśmieszniejsze jest to, że podsunął mi to jakiś grafoman z forum. Może być twoim studentem.
- Coś ty?
- Całkiem możliwe.
- Wątpie. To same przeciętniaki. Szarzyzna. - Rozległo się pukanie do drzwi. - O zaraz sam się przekonasz. Patrz co z nim zrobię.

Wszedł blady dzieciak. Widziałem strach, który gościł na jego pryszczatej, dziobatej gębie.

- Dzień dobry panie profesorze.
- O co chodzi?
- Umawialiśmy się dziś na poprawkę. Chciałem zdawać na czwórkę. Zależy mi na stypendium. Do tej pory miałem same dobre oceny, i dopiero kolokwium...
- Pamiętam. Pan pokaże indeks.

I zaczęło się dukanie. Dzieciak nadawał jak nakręcony, jakby nie spał od trzech dni i dopiero co schodził ze spida. Jak maszynka do udzielania poprawnych odpowiedzi, wyrzucał z siebie teorie ekonomiczne, rzeczy, o których za miesiąc zapomni i nigdy w życiu do niczego mu się nie przydadzą. Bilans płatniczy, podstawowe prawa ekonomiczne, Keynes, popyt, podaż. Zobaczyłem zero kreatywności. Widziałem mózg zawalony teoriami innych ludzi, wiedzą, którą przeciętny człowiek może sobie łatwo przyswoić. Wystarczy tylko nauczyć się tego gówna na pamięć.
Dzieciak odpowiedział na wszystkie pytania. Mój przyjaciel spojrzał na niego i zapytał.

- Na jaką ocenę chciał pan odpowiadać.?
- Na czwórkę.
- Wie pan, z tego co pan pokazał umie pan na piątkę. – Dzieciak uśmiechnął się, ale tylko na moment. – proszę się nauczyć na czwórkę i przyjść za dwa tygodnie. Wpisał mu dwóję do indeksu i pokazał drzwi.

Konsternacja. Dzieciak wyszedł ze łzami w oczach. Kumpel nalał jeszcze po jednym.

- Wiesz co Piotr. Kiedyś, żeby dostać się na studia, trzeba było być kimś. Widziałeś to? Bez jakiejkolwiek refleksji Pamiętasz nasze egzaminy?


-Nie pamiętam. Mam wrażenie, jakby to było już ze sto lat temu. - Kumpel uśmiechnął się - Jeśli naprawdę jest mądry, to sobie w życiu poradzi.

- Jasne. Wiesz co Piotr? Obok jest taki fajny bar. Idziemy?
- Ok. Ja stawiam.

Poszliśmy. Kumpel usiadł przy barze.

- Musze iść do kibla.
- Co ci wziąć?
- Zieloną Żabę.
- Co?
- Zieloną Żabę, wódkę z Blue Bolsem i pomarańczowym sokiem.

Wszedłem do kibla, wyciągnąłem fiuta i zobaczyłem zapłakanego Dzieciaka tuż obok mnie. Odwróciłem się w jego stronę i zacząłem lać. Jakaś siła nie pozwoliła mi przestać i co dziwne, on też nic nie zrobił. Stałem tam i lałem na niego. On patrzył na mnie i nic nie robił. W głowie powtarzałem sobie tylko jedno czteroliterowe słowo. ŻABA ŻABA ŻABA ŻABA....

---------------------------------

Opublikowano

(...)było jednak to coś w
tym mieście
nie sprawiło że czułem się winny
temu, że nie miałem potrzeby posiadania
rzeczy które tak wielu innym były
potrzebne.
miałem spokój.

zalegając na łóżku
przy zgaszonych światłach,
słuchając dźwięków z
zewnątrz(...)

to od geniusza szczylu, dla ciebie

Opublikowano

Lubię ostre teksty i trochę brutalu w prozie, szkoda mi trochę tego dzieciaka, ale czyż dzikie zwierzęta w naturze skomlą o pomoc? Czyż błagają o litość? Nie, one są szczęśliwe, że przeżyły kolejny dzień, że udało im się wyrwać z okrutnej Matki Natury jeszcze kilka sekund trwania... My, jako gatunek zapomnieliśmy już o tym. Mamy prościej na szczycie ewolucji.
Poza tym dobrego pisarza poznać nawet po krótkim tekście.
Do mnie trafia!

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @jaś fajna, nastrojowa muzyczka:)
    • @Sylwester_Lasota Dziękuję i również pozdrawiam.
    • Papierochy i wanilia. EDP. Unisex. Czyli woda perfumowana dla mężczyzn i kobiet. Więcej nie powiem, żeby mnie nikt po sądach nie ciągał. Przyniósł je kurier. Odebrałem przesyłkę i wszedłem do domu. ONE weszły ze mną, jak do siebie. Otworzyłem pudełko. Zgrabna butelczyna, ciemna i ciężka. Solidna. Nie wiedziałem, że ON w niej siedzi. Zdjąłem kapsel i... wypadł przy pierwszym buchu. Normalny diabeł wcielony. Widzieć go jeszcze nie widziałem, ale czułem uderzenie czegoś nowego, mocarnego, porywającego. Ostatnio używałem Amouage Interlude – kilka flaszek. Wcześniej Black Afgano – też kilka buteleczek. Ale ten, co przyszedł za prawie dwa tysiące, był inny, bardziej mroczny, ciekawszy. Prysnąłem nim swój nadgarstek, sznurek bawełniany na drugiej ręce, bawełnianą bluzę Camel i przeciwpotną koszulkę bez nazwy. I wyszedłem do ogrodu poleżeć na leżaku. Koło mnie dwa wiejskie kundle: Miś i Migrena. Obwąchały mnie. Miś jakby z niesmakiem, zawiedziony, nieobecny. Migrena bezobjawowo. Zasnąłem. Obudził mnie zapach. Taki przenikliwy, agresywny, jakby się coś próbowało we mnie wwiercić.  Machnąłem zdezorientowany rękami, jakbym chciał to coś odpędzić od siebie. Momentalnie podbiegł Miś i trzy razy kłapnął zębami w powietrzu, jakby coś chciał ugryźć. Powąchałem nadgarstek. Pachniało cukrem pudrem sypanym na ciepły jabłecznik. Powąchałem bawełniany sznurek na prawym nadgarstku. Pachniał... no właśnie, nie wiem czym. Nie jestem znawcą perfum. Nie rozróżniam paczuli od drzewa sandałowego ani fiołków od oregano. Jeżdżę koniem na oklep, gadam z wiejskimi kundlami o filozofii, nocami leżąc na leżaku wpatruję się w gwiazdy Drogi Mlecznej i myślę sobie tak: tam gdzieś daleko, do ciężkiej cholery, musi leżeć na leżaku jakaś istota, która marzy, że tam gdzieś na skraju Drogi Mlecznej siedzi facet, który sobie myśli... I przysięgam, że nie jeden raz, na jedno zamrożone, apokaliptyczne mgnienie oka, nasze oczy się spotkały. Tak, to jest dziewczyna. Piękna dziewczyna z okolic tego porąbanego czerwonego nadolbrzyma M coś tam, w katalogu Messiera. Już ją kocham. Więc nie potrafię tej całej paczuli czy innego drzewa na sandały rozebrać na fragmenty. Nie umiem z atomu wanili urwać elektronów i zostawić samo jądro, jakby całe gołe. Wstydzę się i nie mam do tego serca. Więc ten nowy zapach jakby zawisł w próżni. Niepokoiło mnie to, że Miś to coś z tego zapachu ugryzł. Zadał mu ból. Poszedłem do kuchni zrobić obiad. Okno otwarte szeroko, bo to przecież już lipiec. Ciacham cebulę na piórka, kroję ziemniaki na słupki i już mam to rzucić na patelnię, gdy pod nos podstawiam sobie przypadkiem rękę z bawełnianym sznurkiem. Ach, ten zapach! Aż mną szarpnęło. I wtedy ON, diabeł za te polskie  dwa tysiące,  złapał mnie za gardło. Mocno, brutalnie, obezwładniająco. Ale nie po to byłem kiedyś bokserem i grałem w tenisa, żeby ktoś mnie bezkarnie dusił. Lewą dłonią go odepchnąłem, a prawą, w której trzymałem patelnię, walnąłem go z siłą asa Igi Świątek. Dostał. Mocno. Czułem na patelni ten ciężar. I wyleciał przez okno jak tenisowa piłka. Szybko zatrzasnąłem okno, pod którym Miś i Migrena rozrywały coś, co jęczało i wierzgało. Po obiedzie poszliśmy połazić po lesie. Diabła w zapachu już nie było. Zostało coś innego. Nurtowało mnie to bardzo, aż zrozumiałem co to. Wróciliśmy. Psy zostały na podwórku, a ja wsiadłem na rowerek i pojechałem kilka kilometrów przez las, w miejsce, gdzie kiedyś były kamieniołomy. Za Gierka pociągnięto tam linię kolejową. Od dziesięcioleci nieczynna, ale tory na drewnianych, czarnych od impregnacji podkładach zostały. Klęknąłem. Ten sam zapach. Mieszanina ropy, jakiejś chemii i suchego, rozgrzanego słońcem drewna. Tak, tak. Papierochy i wanilia pachną rozgrzanymi lipcowym słońcem starymi podkładami kolejowymi. Odłamałem kawałek drewna i zawiozłem do domu. Dwa psiki i już to czułem: papierochy i... do potęgi entej. Moc paru diabłów, ale bez tej diabelskiej duszy. W obcowaniu z materią nieożywioną nie uznaję kompromisów. Więc wziąłem szpadel i w małej polodowcowej dolinie, we własnym lesie, wykopałem dołek na metr głęboki i wrzuciłem tam dopiero co kupiony EDP. Zasypałem, przyklepałem nogą i zamknąłem temat Papierochów versus  9podkłady kolejowe. Wieczorem leniłem się na leżaku. Już ptaszki odwalały swoje letnie trele. Było lipcowo i miło. A mnie do głowy przyszła taka myśl: jest już po pierwszej i drugiej wojnie atomowej. Świat wygląda jak dziewicza planeta. Wszystko, co było, zniknęło. Lasy, bagna, rzeki, gdzieś jakieś góry i morza. A tutaj, tuż obok mnie, tylko tysiące lat później, jakieś dwa stwory kopią przednimi łapami dół, aby schować się przed grasującymi po ziemi zmutowanymi promieniowaniem kleszczami. Te łachudry kleszcze mają po dwa metry w kłębie. Więc stwory kopią, aby zniknąć pod ziemią. Nagle ryk! To jeden ze stworów znalazł w ziemi jakieś cudo. Ciemne, kształtne, z napisem "Papierochy...". Zabierają znalezisko, by w swoim obozowisku razem z innymi stworami tańczyć wokół niego. Główny obozowy coś majstruje i nagle psik! Buchnęło w nich podkładami kolejowymi. Mijają kolejne tysiące lat. "Papierochy..." są w muzeum ichniejszej archeologii i osobliwości. Nagle rozlega się alarm i wybucha zamieszanie. Doniesiono, że tuż obok spadło coś na ziemię. Z nieba. Biegną kustosze i uczeni. Pogięte blachy, na których złuszczona farba i napis USRR. W środku jakieś włochate stworzenie. Główny uczony pyta stwora: "Ty żyjesz?". A Łajka, trzęsącą się jeszcze w hibernetycznym zimnie, powoli otwiera oczy i mówi: "A co  kurwa, nie wolno?". Wróciłem do Amouage 53. Złachmanionego przeróbkami i poprawkami idiotów. Ale to jednak Amouage w namiastce  starego stylu.  Moje ulubione. I bez diabła wewnątrz.
    • Dzięki @Deonix_ miło cię widzieć :)  Również pozdrawiam 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...