Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Prawdziwa wojna
Nie między ludźmi,
Ale w duszy się toczy.


Przyjmę wszystko co mi los złoży na barki,
będę hardo dźwigał
i czasem tylko cicho zapłaczę…

Był ponury dzień w połowie marca, roku , w którym mijało dziewiętnaście wiosen od narodzin Diriana. Serce młodego księcia ogarniał niepokój i nuda. W przebłysku jasnowidzenia, dowiedział się, że niebawem rozegrają się wielkie wydarzenia. Rozmawiał z ojcem i starszym bratem, o tym jak miewają się przygotowania do wojny, która w niedalekiej przyszłości miała się rozpocząć.

- Ojcze – powiedział.

- Tak synu? – odpowiedział mu król.

- Nie ciągną mnie pałace, ani uczty. Ogarnia mnie nuda.

- Chcesz odejść ?

- Nie wiem. Potrzebuję czasu.

- Daję Ci go, tyle ile będziesz potrzebował. Zwalniam cię z twych obowiązków. Na jakiś czas oczywiście – abyś przemyślał wszystko.

- Dziękuję Ojcze – powiedział i wyszedł.

Przez kilka dnia błąkał się po ogrodzie, a także po zamku, rozmyślając. Pewnej nocy wszedł na szczyt najwyższej wieży. Spojrzał w niebo i zobaczył cos co go zafascynowało. Te świecące punkciki na czarnym tle, to gwiazdy. Tej nocy nie było księżyca, więc niebo zdawało się rozleglejsze. Przeszywało dogłębnością i bezmiarem. Działo się wiele. Książę zauważył spadająca gwiazdę, która znikła dopiero tuż nad horyzontem. Dirian spojrzał przed siebie i zobaczył jaki rozległy i piękny jest świat. Na południu rysował się horyzont, opadający daleko w morze. Na zachodzie rozległe równiny, a na północy góry przesłaniały widok, ale one same były wystarczająco piękne. Na wschodzie zaś w oddali rysowała się linia rzeki Hilment. Nagle gdy patrzył w tamta stronę. Zobaczył coś niezwykłego. W miejscu gdzie gęstniał nie przenikniony mrok, pojawiło się dziwne światło. Poczuł, że owa jasność przyciąga go nieodparcie i zapragnął dotrzeć do niej. Wrócił do swojej komnaty, spakował niezbędne rzeczy i wyszedł. Sam osiodłał konia i wyjechał na wschód. Tylko jeden strażnik zdążył go zauważyć, kiedy był już daleko. Doniósł królowi niezwłocznie, w którą stronę młody książę podążył. Ojciec wiedział, że nie prędko ujrzy syna ponownie.
Jechał trzy dni gościńcem na południowy wschód ku brodom na Hilmencie. Zewsząd otaczał go las. Postanowił, że zboczy ze szlaku i uda się na miejsce gdzie będzie mógł rozbić obóz. Dzień chylił się ku końcowi. Słońce ledwo widniało na horyzoncie, a w lesie panował półmrok. Nagle nieopodal usłyszał szamotanie, krzyki i warczenie. Gdy zbliżył się w tym kierunku, ujrzał przygasające ognisko, ale nie to przykuło jego uwagę. Dostrzegł człowieka walczącego z wielkim wilkiem. Niestety ów nieznajomy bronił się tylko grubą gałęzią, co nie wiele pomagało. Wyglądało na to, że zwierz napadł go znienacka, bo miecz leżał przy legowisku. Zapewne walczący nie mógł go dosięgnąć. Serce zabiło mocniej w piersi młodzieńca. Błyskawicznie napiął łuk i wypuścił strzałę w kierunku wilka. Niestety, zraniła go tylko. Strzała musnęła grzbiet i przeleciała dalej. Bestia rozwścieczyła się na dobre Zwierz zwrócił się w kierunku młodego wojownika. Straszliwe ślepia błysnęły nienawiścią. Nieznany wojownik nie stracił orientacji, uderzył wilka z zaskoczenia, aż ten cofnął się o kilka kroków. Intruz ponownie zwrócił się w stronę obozowicza i zaatakował ze zdwojoną furią. W tym czasie Dirian zdążył dobiec do obozowiska. Dobył broń i kopniakiem odwrócił uwagę zwierzęcia od bezbronnego wędrowca. Wilk skoczył ku niemu, lecz ten zdążył się uchylić od błyszczących kłów. Klinga spotkała się z czaszką potwora w momencie, kiedy ponownie zaatakował. Uderzenie było tak mocne, że głowa przeciwnika rozeszła się na dwie części. Wilk padł martwy u stóp młodzieńca. Wędrowiec właśnie podnosił się z ziemi, kiedy Dirian zwrócił się do niego:

- Witaj Panie! Czy jesteś ranny? Bestia była ogromna i wygląda na to, że zaskoczyła cię.

- Tak młodzieńcze, msz racje. Gdybyś w porę nie nadszedł pewnie zostałbym niechybnie pożarty. Jak mogę ci się odwdzięczyć?

- Zaproś mnie do ogniska. Mrok zastał mnie w podróży.

- Z przyjemnością! Niebezpiecznie tutaj o tej porze jak pewnie już zobaczyłeś. - zabrał swoje rzeczy i przyłączył się do nieznanego kompana.

- Może zechcesz się pożywić. Na pewno jesteś głodny.

- Chętnie. Masz rację, nie miałem nic w ustach od rana.

Młodzieniec przyglądał się z nad misy mężczyźnie, który siedząc oparty o pień drzewa, patrzył na niego z zaciekawieniem. Był średniego wzrostu, a twarz pociemniałą os słońca i wiatru. Wszystko wskazywało na to, że nie wiele ucierpiała jego postawa podczas długich lat życia. Zapewne niegdyś musiał dysponować ogromną siłą i nie wielu mogło się z nim równać. Wiele pytań dręczyło młodego Diriana, ale był zbyt zajęty jedzeniem aby zadawać jakiekolwiek pytania. Strawa jaką przygotował nieznajomy okazała się przednia. Ten natomiast zagłębił się we własnych myślach.
„Spotkasz na swej drodze człowieka, który wpłynąć na nasz los i znacznie wzmocnić nasze szeregi. Jednak nie nastawaj zbytnio na niego, ponieważ jest młody i sam musi dokonać wyboru. Kto wie czy nie będzie to nasza wielka pomyłka.”
Te słowa utkwiły obieżyświatowi w pamięci, kiedy ostatni raz widział się ze swoim mistrzem.

- Jak Cię zwą Panie i dokąd zmierzasz? – usłyszał pytanie młodzieńca, które wyrwało go z zamyślenia.

- Mówią na mnie Lubert, chłopcze. Właśnie wracam z dalekiej podróży na południe w ważnej sprawie. Muszę przedstawić wiele wiadomości mojemu mistrzowi. – odparł zaciekawionemu chłopcu.

- W takim razie gdzie mieszka Twój mistrz?

- Na północy znajdują się wysokie szczyty gór Hilment. Tam właśnie nasz zakon ma swoją siedzibę. Teraz Ty odpowiedz mi na moje pytania. Co tutaj robisz o tej porze? Zostałeś wydalony z domu?

- Nie, mój Ojciec nigdy by mnie nie wyrzucił z domu. Zbyt mnie miłuje i ból ściskał mu serce kiedy oznajmiłem, że pragnę wyruszyć w podróż.

- Rozumiem. Nasuwa mi się tylko jedno pytanie: Jaki jest cel Twojej podróży?

- Czasem jest tak, że czujesz wewnętrzną potrzebę wyruszenia w świat bez określonego celu. Dostałem taki nakaz, ale tak naprawdę nie wiem jeszcze czego szukam.

- Być może uraduje Cię moja propozycja abyś towarzyszył mi podczas podróży. Jednocześnie poznasz okoliczne tereny i odnajdziesz właściwą drogę? Zauważyłem również, że potrzebujesz jeszcze treningu i z wielką przyjemnością udzielę Ci kilku rad.

Opublikowano

Hej
Czytając twoje opowiadanie mam wrażenie jakbym czytała jedną z bajek mojego dziecka – tylko z przykrością dodaje – że owe bajki są lepiej napisane

pozdrawiam Ela

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • BITWA MRÓWEK   Pewnego słonecznego dnia wracałem do domu z grzybobrania. Obszedłem jak zwykle swoje ulubione leśne miejsca, w których zawsze można było znaleźć grzyby, lecz tym razem grzybów miałem jak na lekarstwo. Zmęczony wielogodzinnym chodzeniem po pobliskich lasach w poszukiwaniu grzybów i wracając z mizernym rezultatem nie było powodem do radości i wpływało negatywnie na ogólne samopoczucie. Pogoda raczej nie dopisywała i tutaj mam na myśli deszczową pogodę, lecz nie można było tego nazwać suszą. Wiadomo jednak, że bez deszczu grzyby słabo rosną albo wcale.  Grzybiarzy również było niewielu co raczej nikogo nie może zdziwić podczas takiej pogody. Wracałem więc zmęczony i z prawie pustym koszykiem, a że do domu było jeszcze kawałek drogi, postanowiłem odpocząć sobie przysiadając na trawie, która dzieliła las z drogą prowadzącą do domu. Polanka pachniała sianem, a świerszcze cały czas grały swoją muzykę, tak więc po chwili zapadłem w drzemkę.  Słońce przygrzewało mocno, a w marzeniach sennych widziałem lasy i bory obfitujące w przeróżne grzyby, a wśród nich prym wiodły borowiki i prawdziwki, były tam również koźlaki, osaki, podgrzybki, maślaki i kurki.  Leżałem delektując się aromatem siana czekającego na całkowite wysuszenie, a przy słonecznej pogodzie proces ten był o wiele szybszy. Patrząc w bezchmurne niebo nie przypuszczałem, że za chwilę będę świadkiem interesującego, a nawet fachowo mówiąc fantastycznego widowiska.  Wspomniałem już, że w pobliżu polanki gdzie odpoczywałem przebiega piaszczysta leśna droga i właśnie na niej miało odbyć się to niesamowite widowisko. Ocknąłem się z drzemki i zamierzałem ruszać w powrotną drogę do domu, gdy nagle zobaczyłem mrówki, mnóstwo czarnych mrówek krzątających się nieopodal w dziwnym pośpiechu. Postanowiłem więc pozostać ukrywając się za pobliskim drzewam obserwując z zainteresowaniem poczynania tychże mrówek. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Mrówki gromadziły się na tej piaszczystej drodze i było ich coraz więcej, lecz bardziej zdziwiło mnie co innego w ich zachowaniu. Zaczęły ustawiać się rzędami, jedne za drugimi, zupełnie jak ludzie, jak armia szykująca się do bitwy. Zastanawiałem się po co to robią, ale długo nie musiałem czekać na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, ponieważ właśnie z drugiej strony drogi zobaczyłem nadchodzące w szyku bojowym masy czerwonych mrówek. Cdn.       *********************************
    • Plotkara Janina, jara kto - lp.   Ma tara w garażu tu żar, a gwara tam.   To hakera nasyła - cały San - areka hot.   Ma serwis, a gra gar gasi, wre sam.   Ima blok, a dom - o - da kolbami.   Kina Zbożowej: Ewo, żab zanik.   Zboże jeż obzikał (kłaki).   (Amor/gęba - babę groma)   A Grażyna Play Alp, anyż arga.   Ile sieci Mice i Seli?   Ot, tupiąca baba bacą iputto.                      
    • Ma mocy mało - wołamy - co mam.    
    • Kota mamy - mam, a tok?  
    • A ja makreli kotu, koguta lisi Sila. -  tu go kuto  kilerka Maja.          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...