Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Mam nadzieję, że uda wam się doczytać do końca.

Prolog

Theon rozglądał się bezradnie w poszukiwaniu czegoś, czym można by zaryglować drzwi. Zza ściany dochodziły coraz głośniejsze odgłosy walki, informujące, że rewolucjoniści wdarli się już do stołbu.
Nie było czasu na myślenie, musieli natychmiast wyprowadzić stąd Wielkiego Księcia i Księżną. Tylko jak pięcioosobowy oddział gwardii przybocznej może przeciwstawić się rozszalałemu tłumowi?!
Theon spojrzał na swoich towarzyszy. Tak jak on, starali się jak najszybciej znaleźć coś, co spełniałoby funkcję rygla. Spowolnić pościg i szybko wydostać się ze stolicy – to było ich podstawowe zadanie
-Tylko tracimy czas, idziemy – odezwał się jeden z gwardzistów – Spróbujemy zawalić wejście do kanałów
Theon i reszta przytaknęli. Dobry pomysł. Jak każdy na jaki kiedykolwiek wpadł Maximo. Nie bez powodu przecież był osobistym przybocznym Wielkiego Księcia.
Puścili się pędem schodami w dół, w stronę magazynów. Stamtąd, zamierzali przedostać się do kanałów i nimi wydostać poza granice miasta. Wrogowie wciąż deptali im jednak po piętach. Bojowe okrzyki niosły się echem po korytarzach, przyprawiając ich o dreszcze.
Theon modlił się w duchu, by jakimś sposobem udało im się umknąć pościgowi. Pozostali też miny mieli nie tęgi, a po czole Wielkiego Księcia spływały co chwila krople potu. Mniej więcej w połowie schodów zatrzymał się nagle i sięgnął ręką ku rękojeści miecza.
-Wasza wysokość, nie ma czasu... – zaczął Maximo, ale Książe uciszył go ruchem ręki
-To wszystko nie ma najmniejszego sensu – powiedział – Jestem władcą i nagle miałbym się stać nikim? Miałbym ukrywać się przez resztę życia w przebraniu jakiegoś chłopa? Żyć w ciągłym strachu, że mnie wytropią i zabiją? Nie. Wolę zakończyć swój żywot teraz, ale zachowując resztki godności. Jesteście ze mną?!
-Tak! – zawołali wszyscy chórem dobywając broni. W tej jednej chwili gotowi byli walczyć i z całą armią krwiożerczych bestii. Z ich umysłów uleciały wszystkie myśli, zniknął strach, zmęczenie... Książe dosłownie ich zaczarował. W tej jednej chwili byli gotowi na wszystko. Byli gotowi umrzeć z tym człowiekiem, ba! Mieli nawet taki obowiązek. Przysięgali mu wierność i jeśli trzeba ofiarę życia. Teraz zamierzali dopełnić przysięgi. Theonowi nie było to jednak dane. Kiedy cała piątka gwardzistów dobyła broni i ruszyła za swym władcą w górę, jego zatrzymała Księżna.
-W jednym z magazynów, są ukryte moje dzieci – szepnęła – Wyprowadź je stąd, znajdź rodzinę... Niczemu nie są winne, mają tylko kilka miesięcy...
Theon spojrzał ponad Księżną na znikających z jego pola widzenia towarzyszy. Miał wielką ochotę odepchnąć ją i ruszyć za nimi, ale coś go powstrzymało. Władczyni patrzyła na niego z desperacją. Jej też przysięgał wierność...
-Theon... Theon… - powtórzyła – To tylko dzieci...
Z Sali ponad nimi dał się słyszeć okrzyk Maxima, po czym szczęknęła stal. Księżna obejrzała się za siebie i złapała Theona za ramiona, wbijając w niego błagalne spojrzenie.
To, co działo się wtedy w umyśle młodego gwardzisty aż trudno opisać. Z jednej strony, Księżna błagała go o wydostanie ze stolicy i opiekę nad jej dziećmi, a że przysięgał jej wierność powinien prośbę tę bez wahania spełnić, ale z drugiej strony, przysięgał w razie konieczności oddać życie za Wielkiego Księcia, a taka sytuacja właśnie zaistniała. Do tego jego mentor i największy autorytet – Maximo – właśnie tą przysięgę wypełniał. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie dało się znaleźć jakiegokolwiek pośredniego rozwiązania, a Theon każdą przysięgę traktował jak świętość i chciał ją spełnić. Teraz musiał wybrać jedną z dwóch dróg. Widząc rozpacz i desperację Księżnej, ostatecznie zdecydował się wybrać tę pierwszą.
-Bez obawy wasza wysokość. Zajmę się nimi – powiedział, całując panią w rękę. Księżna uśmiechnęła się do niego przez łzy i odwróciwszy się plecami do Theona, zaczęła piąć się po schodach do góry, skąd wciąż dochodziły odgłosy walki.
Theon natomiast, puścił się pędem w dół, w stronę magazynów. Rozmyślanie o decyzji Księżnej, która nie do końca była dla niego zrozumiała, pozostawił sobie na później. Ktoś przecież na pewno w końcu ruszy za nim w pościg.
Dzieci znalazł w jednym z magazynów, schowane w pojemniku z przywiezionym dzień wcześniej z Redy jedwabiem. Spały smacznie, nieświadome tego, co działo się w zamku i mieście. Theon nie mógł się temu nadziwić. Bez wątpienia była to dwójka posiadających najtwardszy sen w Księstwie dzieci. Chłopiec i dziewczynka.
Nagle w zamku zapadłą grobowa cisza, a chwilę potem dały się słyszeć okrzyki radości zwycięzców i tupot setek nóg.
Theon spuścił głowę, przywołując w pamięci obrazy swoich, niechybnie nieżyjących już, towarzyszy. Jako ostatni, przed jego oczami stanęli Książe, Maximo i Księżna. Pragnący umrzeć z honorem władca, jego wierny gwardzista i żona, która pozostałą wierna przysiędze małżeńskiej i oddała życie razem z mężem. Jej Theonowi było żal najbardziej, bo przecież mogła uciekać razem z nim i dziećmi, a jednak wolała zginąć, upewniwszy się tylko, że jej pociechy będą miały opiekę. Dla Theona było to coś niezwykłego. Wybrała śmierć, żeby dzieci mogły żyć spokojnie, bez ciążącej na nich przeszłości rodziców. Nie chciała ich narażać swoją osobą. Niezwykły akt miłości. Co ciekawe, już po pobieżnej analizie sytuacji, Theon stwierdził, że prawdopodobnie postąpiłby tak samo. A teraz miał wydostać dwójkę niemowlaków z miasta opanowanego przez chłopstwo i żołnierzy, którzy albo zdradzili swego władcę, albo po prostu chcieli ujść z życiem i znaleźć sobie miejsce w nowej rzeczywistości.
Teoretycznie, cel samej rewolucji był szczytny. Chciano władzy dla ludzi, wprowadzenia demokracji, jak chociażby w Redzie, zmniejszenia niebotycznych podatków itp., ale można było całą sprawę rozwiązać inaczej, bez rozlewu krwi, a już w szczególności łamania przysięgi. Theon nie był wszakże przeciwnikiem idei, ale miał swoje zasady i choć ostatnio w państwie działo się źle, przysięgał Wielkiemu Księciu wierność, a złamanie przysięgi, było dla niego czymś gorszym niż śmierć. Dlatego tak bolała go zdrada byłych towarzyszy, szczególnie jego najlepszego przyjaciela – Alchivarda. Spotkali się podczas walk na dziedzińcu zamku, ale nie dane im było dokończyć pojedynku. Okazja nadarzyła się właśnie w chwili, kiedy Theon kończył robić prowizoryczne nosidła, w których miał zamiar transportować Książęce dzieci.
Alchivard wysłany został by sprawdzić, czy nikt nie ukrywa się w magazynach, i choć wydawało mu się to być tylko formalnością, znalazł tam książęcego gwardzistę i dwójkę kilkumiesięcznych dzieci.
-Theon..? – wyszeptał ze zdumieniem
Na dźwięk jego głosu, Theon odwrócił się momentalnie i dobył miecza.
-Alchivard – powiedział z nienawiścią, zaciskając palce na rękojeści. Najchętniej rzuciłby się na byłego przyjaciela i skrócił go o głowę, ale wtedy mogłyby obudzić się dzieci i mimowolnie poinformować cały zamek o swoim istnieniu. Z drugiej strony, Alchivard też mógł to równie dobrze zrobić, oczywiście jeśli uszedłby cało z ich spotkania. Theon znalazł się w istnie dramatycznej sytuacji, a każde wyjście zdawało się być równie niekorzystne.
Alchivard rozłożył ręce w pokojowym geście.
-Daj spokój, to już koniec – powiedział – Byliśmy przyjaciółmi, pamiętasz? Nadal możemy nimi być, przecież w gruncie rzeczy zależy nam na tym samym – dodał, widząc nienawistne spojrzenie Theona.
-Ja już nie mam żadnych przyjaciół – odparł gwardzista, robiąc krok do przodu.
Alchivard cofnął się trochę i położył rękę na rękojeści miecza
-To wcale nie musi się tak skończyć, Theon... Czemu nie chcesz się do nasz przyłączyć?
-Naprawdę mam ci to jeszcze raz tłumaczyć?
Alchivard westchnął. Ta rozmowa do niczego nie prowadziła. Nie było sensu jej przedłużać, wszystko powiedzieli sobie kilkadziesiąt minut wcześniej. Wtedy, rozmowa ta o mało nie zakończyła się jego śmiercią, chociaż starał się jak mógł przekonać Theona do swoich racji, które przecież praktycznie w ogóle nie rozmijały się z jego. Teraz, postanowił pozostawić sobie pewną furtkę na przyszłość. Już od dłuższego czasu, jego uwagę przyciągały śpiące w prowizorycznych nosidłach dzieci. Ani przez chwilę nie miał wątpliwości, że były potomkami Wielkiego Księcia i ani chybi, Theon przysiągł się nimi zająć. W przeciwnym razie, prawdopodobnie już dawno by nie żył.
-Nie musisz mi już nic tłumaczyć – powiedział Alchivard – Raczej nie dojdziemy do porozumienia, szkoda... Zabieraj te dzieciaki i uchodź, zanim ktoś na górze zacznie się zastanawiać, czemu tak długo mnie nie ma
Theon spojrzał podejrzliwie na Alchivarda, mierząc w niego czubkiem klingi. Tamten uśmiechnął się nieznacznie
-Ja nadal jestem twoim przyjacielem – powiedział – Zrozum to wreszcie. Myślisz, że polecę teraz na zamek krzycząc, że niejaki Theon wynosi z miasta książęce dzieci i trzeba go powstrzymać za wszelką cenę? No zastanów się. Nic tutaj nie znalazłem. Może i poróżniła nas ta przysięga, ale w gruncie rzeczy jesteśmy tacy sami. Właśnie teraz ci to udowadniam.
Theon nie miał innego wyjścia jak zaryzykować i zawierzyć słowom byłego przyjaciela. Schował miecz i założył nosidła.
-Wiesz Theon, najbardziej to mi szkoda, że już na zawsze znikniesz z mojego życia; a przecież razem z nami mógłbyś zmieniać ten kraj na lepsze
Theon uśmiechnął się pod wąsem
-Jeszcze zatęsknicie za obrożą – rzucił w odpowiedzi, kierując się w stronę kanałów. Te słowa, miały okazać się prorocze.



Rozdział Pierwszy

Przez szesnaście lat, w księstwie Livenghardu panowała demokracja. Główną władzą ustawodawczą i wykonawczą był dwuizbowy parlament i rząd, a rola głowy państwa ograniczała się do funkcji reprezentacyjnej na arenie międzynarodowej. Było to najczarniejsze szesnaście lat w historii tego kraju. Gospodarka znalazła się w rozsypce, a do tego ze skarbu państwa, i tak już bardzo obciążonego niebotycznymi wynagrodzeniami dla senatorów i posłów, w niewyjaśnionych okolicznościach znikały, co jakiś czas, duże sumy pieniędzy. Ciągłe polityczne gry znacząco osłabiły pozycję Księstwa na świecie, a także spowodowały ogromny spadek wartości Livenghardzkiej waluty.
Niezadowolenie ludności rosło gwałtownie i żeby nie utracić całkowicie poparcia społecznego, rząd „wypowiedział otwartą wojnę przestępczości”, co w praktyce zaowocowało powołaniem do życia tajnej policji politycznej – Leoforos – która zamykała co aktywniejszych działaczy opozycji. Wtedy też, zawiązały się pierwsze organizacje spiskowe, takie jak Odrodzenie Księstwa czy Masoneria Livenghardzka. Kilka miesięcy po wykryciu i ma się rozumieć natychmiastowym rozwiązaniu tych organizacji, narodził się, najbardziej radykalny ze wszystkich, ruch Sprzysiężenie Monarchistów. Uważali oni, że porządek w Księstwie może przywrócić tylko powrót do starego systemu rządzenia, na tyle zmodyfikowanego, aby w razie „sytuacji kryzysowej”, można było łatwo „wymienić” ekipę rządzącą bez rozlewu krwi. System ten, miałby nazywać się monarchią parlamentarną.
Przywódcy spisku, zdawali sobie jednak sprawę, że społeczeństwo, niechętne kolejnym reformom i zmianom, poprze przewrót zbrojny tylko wtedy, kiedy na jego czele stanie ktoś o niezachwianym autorytecie, który nigdy wcześniej z obecnym systemem władzy nie miał nic wspólnego. Postanowiono więc, odnaleźć zaginionego syna Wielkiego Księcia, w nadziei że okaże się dostatecznym autorytetem, by porwać lud do walki o przywrócenie starego porządku.
Do odszukania go, wyznaczony został jeden z najaktywniejszych działaczy sprzysiężenia, Alchivard. Ten zaś, wiedząc, że w dniu poprzedniego przewrotu, z książęcymi dziećmi ze stolicy uciekł Theon, postanowił dotrzeć do chłopca poprzez niego. Oczywiście, jeśli ten w ogóle będzie chciał z nim rozmawiać.
Znalezienie byłego przyjaciela nie okazało się jednak wcale łatwym zadaniem. Alchivard zjeździł pół Księstwa i nie natrafił na żaden najdrobniejszy nawet ślad Theona. Zrezygnowany, zmęczony długą podróżą, postanowił wstąpić na kieliszek wina do pobliskiej karczmy w małej wiosce Luan. Kiedy tylko przekroczył jej próg, w jego nozdrza uderzył słodki, upajający zapach grzanego wina korzennego, mieszający się z delikatną wonią najprzedniejszego piwa. Opadł powoli na krzesło, rozluźniając wszystkie mięśnie i pozwalając by całkowicie zawładnęły nim te cudowne zapachy. Nie spiesząc się, anemicznymi wręcz ruchami zdjął płaszcz, odpiął od pasa miecz i przewiesił przez oparcie krzesła. Zamówił grzane wino i powoli, popijając ten wykwintny trunek, pozwolił, by jego umysł pogrążył się w marzeniach o pięknych, niezwykle skąpo ubranych kobietach. Na ziemię, sprowadziło go, wypowiedziane przy stoliku obok słowo „Theon”. Jego wszystkie zmysły były już co prawda przytępione przez nadmiar mocnego alkoholu, ale udało mu się dosyć szybko doprowadzić umysł do całkiem porządnego stanu używalności. Kosztowało go to jednak sporo wysiłku, co z kolei spowodowało, że jego twarzy wykrzywiła się w głupawym uśmieszku i cała zrobiła się czerwona. Nie ułatwiło mu to bynajmniej włączenia się do prowadzonej obok rozmowy. Czterej, ubrani w czarne płaszcze mężczyźni, wyraźnie nie życzyli sobie, by konwersował z nimi, wyglądający na przygłupa, pijak. Oczywiście nasz bohater próbował wytłumaczyć im to i owo, ale język strasznie mu się plątał i ostatecznie pozostało mu tylko podsłuchiwanie w taki sposób, żeby nikt tego nie zauważył. Wykorzystując już na dobre utrwalony w umysłach mężczyzn wizerunek pijaka – głąba, po prostu udał, że zasnął.
-Jak tak dalej pójdzie, facet wykosi wszystkie stwory w okolicy. Ja rozumiem, że każdy chce zarobić na życie, ale bez przesady. Ja też muszę z czegoś żyć. Mam cztery gęby do wykarmienia – mówił jeden z mężczyzn, gestykulując przy tym tak żywo, że o mało nie pozbawił Alchivarda oka. – Dlatego właśnie poprosiłem was o to spotkanie. Żyliśmy tu sobie spokojnie zabijając potwory, dopóki nie zjawił się tu ten cały Theon i nie zaczął odbierać nam chleba od ust. Jest dla nas za dobry. Szybki, skuteczny, stosunkowo tani... Nie da się z nim konkurować. Ponoć wytrzebił wszystkie strzygi i inne paskudztwa w trzech sąsiednich stanach. U nas, do tego dopuścić nie możemy, bo zemrzemy z głodu. Chciałbym więc prosić was, z uzasadnionego chyba powodu, o pomoc; a właściwie to zaproponować wam pewien układ. Razem zatłuczemy dziada, a potem podzielimy stan na obszary własnej działalności, dzięki czemu nie będziemy sobie nawzajem robić konkurencji. Jestem pewien, że wspólnymi siłami uda nam się ukatrupić tego Theona. – mówił, a pozostali przytaknęli głośno
Powiedz wreszcie gdzie on jest, pomyślał Alchivard zaciskając powieki
-To co, jesteście ze mną?
-Tak!
-Jasne!
-Dorwiemy skubańca! Pytanie tylko, jak go znaleźć.
Alchivard uśmiechnął się nieznacznie. Nareszcie!
-Cóż – zaczął prowodyr – Z tego co mi wiadomo, zatrzymał się w zajeździe niedaleko. Około 1/3 dnia drogi. Zajdziemy go w nocy, we śnie.
-To nie wystarczyłby do tego jeden z nas?
-No właśnie nie. Też o tym myślałem, ale już wielu tak próbowało i wszyscy wylądowali z poderżniętymi gardłami na ulicy.
Zapadła chwila ciszy, Alchivard wzdrygnął się lekko.
-Wyruszymy osobno i spotkamy się na miejscu wieczorem – podjął po chwili prowodyr – Zajazd nazywa się Karmazynowy Smok. To oberża Krigenskolnu.
Odezwało się głośnie szuranie i postękiwanie, po czym mężczyźni po kolei opuścili lokal. Alchivard odczekał chwilę i również wyszedł z karczmy. Błyskawicznie dosiadł, czekającego na podwórzu wierzchowca i puścił się galopem na wschód, w stronę Krigenskolnu, nazywanego przez większość mieszkańców stanu Eznalinea miastem śmierci.
Nim udało mu się tam dotrzeć minęło sporo czasu. Słońce zniknęło już za horyzontem, a na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy.
Alchivard popędzał konia, ale i tak nie udało mu się dotrzeć do zajazdu przed całkowitym zmrokiem. Wynajął pokój i dowiedziawszy się, w którym zatrzymał się Theon, popędził tam ile sił w nogach, z obnażonym mieczem w dłoni. W międzyczasie, otrzeźwiał całkowicie a jego skóra pozbyła się czerwonego odcienia.
Zapukał w nadziei, że zdążył przed napastnikami. Nikt nie odpowiedział. Zapukał ponownie. I jeszcze raz. Wciąż nie było żadnej reakcji. Myśląc, że Theon może nie słyszeć cichego pukania, zaczął uderzać z całej siły.
-Mogę wiedzieć, po co dobijasz się do mojego pokoju z mieczem w dłoni? – odezwał się szorstki głos za jego plecami. Theon, ubrany w długą, czarną szatę ze srebrnymi naszywkami, opierał się o sąsiednią ścianę, uśmiechając się dziwnie. Włosy spięte miał z tyłu bursztynową spinką a z przodu, długa grzywka zakrywała mu połowę oka. Na plecach zawieszony miał długi miecz.
-To... to nie to co myślisz... – bąknął Alchivard odsuwając się na bok
-Nie wątpię – mruknął tamten otwierając drzwi i wchodząc do środka. Alchivard chciał pójść w jego ślady, ale natychmiast zatrzymał go szorstki głos Theona
-Z tego, co pamiętam, nie zapraszałem cię do środka. Byłbym za to bardzo wdzięczny gdybyś schował miecz i odłożył go w bezpieczne miejsce. Dość się już dzisiaj nazabijałem bazyliszków.
Alchivard skrzywił się z niesmakiem. W normalnych okolicznościach odgryzłby się równie wulgarnym porównaniem, ale to nie były normalne okoliczności
-Przepraszam, że cię nachodzę i to jeszcze w ten sposób, ale to sprawa niecierpiąca zwłoki.
-Myślę, że uda się obejść bez zwłok – zaszydził Theon, krzątając się po pokoju. Zdjął już płaszcz i rozpuścił włosy, ale miecz ciągle wisiał na jego plecach.
-Możemy porozmawiać przez chwilę? – spytał w końcu Alchivard z ledwo dosłyszalną nutą irytacji, wywołanej oczywistym faktem, że rozmówca był do niego odwrócony tyłem i zdawał się mieć w głębokim poważaniu, żeby nie powiedzieć „w dupie”.
-Przecież rozmawiamy
-Chciałbym móc wejść do środka i porozmawiać jak normalny człowiek, nie oglądając ciągle dolnej części twoich pleców. Mamy mało czasu
-Jeżeli wreszcie schowasz gdzieś ten cholerny miecz to może zastanowię się czy cię wpuścić.
-Kiedy ja nie mogę...
-Widzisz, sam sobie dajesz odpowiedź
Alchivard zacisnął zęby ze złości. Wstrętny, cyniczny buc! – pomyślał - Szkoda że tak dużo od niego zależy, bo chętnie rąbnąłbym go w tą parszywą gębę!
Westchnął i rzucił miecz w bok, gdyż pochwę zostawił przywiązaną do juków. Klinga z brzękiem uderzyła o drewnianą podłogę.
-Proszę bardzo! Teraz mogę wejść?
Theon odwrócił się w jego stronę i uważnie zmierzył go wzrokiem. Upewniwszy się, że nie ma żadnej ukrytej broni, gestem zaprosił go do środka. Potem rozsiadł się wygodnie w puchowym fotelu i zapalił fajkę. Nie poproszenie gościa, żeby również usiadł było straszną obelgą, ale Alchivard nie zareagował. Musiał to ścierpieć, dla dobra sprawy.
-Dobrze, teraz porozmawiajmy jak cywilizowani ludzie. W tej chwili najważniejsze jest żeby szybko przygotować sensowną obronę. Już za późno na ucieczkę, ale jakoś sobie razem poradzimy
Theon parsknął śmiechem wypuszczając nosem dosyć spore kółka dymu. Miecz leżał oparty o oparcie fotela.
-Twierdzisz więc, że coś mi grozi i ty wielki i wspaniały ofiarujesz mi swoją pomoc? Nie rozśmieszaj mnie nawet. Po to był ci ten miecz, bo myślałeś, że już mnie zaatakowali a ty chciałeś wkroczyć do akcji i mnie uratować? Tylko po to tu przyszedłeś? Bo ja odnoszę wrażenie, że jeśli już ktoś miałby tu mnie zaatakować to właśnie ty gagatku.
-Wiem, że od jakiś szesnastu lat, nie darzysz mnie sympatią, ale uwierz mi choć raz...
Theon pokręcił głową
-Najpierw zdradzasz Wielkiego Księcia i łamiesz przysięgę w imię bzdurnych ideałów, które ostatecznie doprowadzają do postępującego rozkładu tego kraju, a teraz przychodzisz do mnie mówiąc, że chcesz mnie od czegoś uratować? I ja mam ci uwierzyć?
-Posłuchaj, podsłuchałem czterech gości, którzy umawiali się żeby cię zabić, bo wyrzynasz wszystkie potwory w okolicy i pozbawiasz ich pieniędzy. I zrobią to jeszcze tej nocy, jeśli nie przestaniesz pogardliwie zbywać wszystkiego, co mówię! Niezależnie od tego, jakie masz o mnie zdanie, musisz mi uwierzyć, bo obaj możemy przepłacić twoją niechęć do mojej osoby życiem!
-Wiesz ilu już takich załatwiłem? Czemu niby potrzebowałbym twojej pomocy? Zakładając oczywiście, że nie jest to kłamstwo, na poczekaniu wyssane z palca.
-Bo jest ich czterech i każdy ma rękę jak ja nogę! Wiem jak znakomicie walczysz, ale nie masz najmniejszych szans w pojedynkę ze wszystkimi naraz!
-I tylko tyle chciałeś mi powiedzieć? – spytał Theon nie przejmując się w ogóle słowami byłego przyjaciela. Tak naprawdę, to prawie w ogóle go nie słuchał.
-Nie. Tak w ogóle to... uważaj! – krzyknął Alchivard rzucając się do przodu na widok wpadającej przez otwarte okno strzały. W ostatniej chwili udało mu się zrzucić Theona z fotela na podłogę, ale strzała ugodziła go w bark. W jednej chwili, w pokoju znalazło się trzech mężczyzn z obnażonymi mieczami. Czwarty, chwilę potem wgramolił się do środka przez okno. W prawej ręce trzymał kuszę, w lewej krótki miecz.
Theon błyskawicznie dopadł miecza i nim ktokolwiek zdążył zareagować skrócił jednego z napastników o głowę. Pozostali rzucili się na niego krzycząc wściekle.
Korzystając z faktu, że nikt nie zwraca na niego uwagi, Alchivard wyciągnął szybkim ruchem strzałę z barku (tutaj wydał z siebie cichy okrzyk bólu, który utonął w głośnym szczęku metalu o metal) i wbił ją jednemu z przeciwników w splot nerwowy, drugą ręką starając się zatamować krwawienie z rany. Napastnik osunął się na kolana, a powstałe w ten sposób zamieszanie wykorzystał sprawnie Theon, tnąc pozostałych dwóch drabów w potylicę. Po zaledwie pięciu minutach walki, na podłodze, w kałuży krwi leżały cztery trupy.
Theon urwał kawałek koszuli i przewiązał nią ranę Alchivarda. Tamten uśmiechał się ponuro.
-Mówiłem, że nie poradziłbyś sobie beze mnie – powiedział szczerząc zęby. Theon odpowiedział uśmiechem
-To w takim razie, powiedz mi o co tu naprawdę chodzi, bo nie uwierzę, że przyjechałeś tu tylko dlatego, że podsłuchałeś tych typów w jakiejś karczmie.
-Jasne że nie. Normalnie, w ogóle bym się tym nie przejął – zażartował Alchivard – Pamiętasz jak szesnaście lat temu powiedziałeś, że kiedyś jeszcze zatęsknimy za obrożą?
-Pamiętam
-Nastał właśnie ten czas.
Alchivard po krótce wyjaśnił Theonowi całą sytuację. Udało mu się nawet omówić w skrócie wstępne zasady planowanego systemu władzy (Rada Rządząca (Król + Rada Stanu) jako jedyni posiadają inicjatywę ustawodawczą, projekty ustaw analizowane są przez Ciało Prawodawcze, które po uchwaleniu [lub nie] poprawek przedkłada je sejmowi pod głosowanie)
-Wszystko pięknie, ale jak dla mnie to tylko słowa, które trudno będzie wprowadzić w życie. Poza tym nikt nie poprze żadnego polityka jako króla, nawet jeśli jest w opozycji i zależy ma na dobru państwa a nie swojej kieszeni.
-Właśnie dlatego tak potrzebujemy tego chłopca.
-Ma być wabikiem dla ludu? Marionetką, lalką w waszych rękach?
-Ma stanąć na czele zamachu stanu i zostać pierwszym królem Livenghardu!
-A w praktyce jego rola ograniczałaby się do czytania pisanych przez was odezw do ludu, machaniu żołnierzom na defiladach i podpisywaniu bez czytania wszystkiego, co mu każecie?
-Nam naprawdę zależy na tym kraju Theon. Jeżeli zaszczepi mu się odpowiednie poglądy, za jakiś czas będzie mógł samodzielnie podejmować decyzje.
-On JUŻ ma bardzo zdrowe poglądy. Za każdym razem, kiedy go odwiedzam, rozmawiamy o polityce. Sam chce poruszać ten temat, dopytuje się, a to, co sam mówi jest naprawdę zadziwiające. Gdyby został premierem, mógłby doprowadzić do naprawy kraju i bez zmiany ustroju.
-Nam zależy na długofalowej, nie jednorazowej naprawie państwa. Nie chcemy uleczyć samej skórki, ale całe jabłko. Oczywiście wszystko musi trwać, nie od razu Livenghard zbudowano. Oczywiście, jeśli jest rzeczywiście tak jak mówisz, chłopak miałby od razu samodzielny głos w Radzie Rządzącej.
-Jasne... Może nie do końca ci wierzę, ale pomogę wam. Wszystko wydaje się być lepsze od tego, co jest teraz. Na mnie możesz liczyć, ale za chłopaka nie ręczę. Musisz się też liczyć z tym, że nie ruszy się nigdzie bez siostry.
-Naturalnie.
Wyjechali następnego dnia rano. Dino i Neri (Alchivard poznał wreszcie imiona tak pilnie poszukiwanych przez siebie dzieci) mieszkali opodal wioski Luan, z rodziną Franca i Melisy Seiów – rolnikami od pięciu pokoleń. Wiedzieli oczywiście o swoim prawdziwym pochodzeniu, w przeciwnym razie Franco; jako człowiek z zasadami, nie zgodziłby się przyjąć ich pod swój dach. ale traktowali Franca i Melisę jak własnych rodziców i tak też mocno ich kochali. Z wzajemnością.
Gospodarstwo Seiów położone było między dwoma pokaźnymi wzgórzami, na stokach których uprawiali pszenicę, proso i jęczmień. Były to cztery budynki: dom, dwa spichlerze i mały browar, w którym przerabiano pszenicę na piwo. Wszystko drewniane, pokryte słomianym dachem, który głośno domagał się wymiany.
Kiedy Theon i Alchivard zajechali na podwórze, Dino próbował pogodzić się po jakiejś kłótni z dwa razy mniejszym od siebie chłopcem.
-Dobra, nieważne. Nie będziemy się kłócić o kilka ziaren. To co, zgoda?– powiedział, wyciągając do niego rękę. Tamten prychnął i odwrócił głowę w bok, kątem oka, łypiąc nieprzyjaźnie na swego rozmówcę
-Nie to nie. Przynajmniej próbowałem. A tak, będziesz dostawał tubę każdego dnia na „dzień dobry” – burknął Dino, po czym odwrócił się w stronę przybyszów. Był to potężnie zbudowany chłopiec, niezwykle wysoki i barczysty, o płomienno rudych włosach, pucołowatych policzkach i niezwykle piegowatej twarzy.
-Theon! – zawołał szczerząc zęby w uśmiechu – Jak miło cię widzieć. Witam w naszych skromnych progach, jestem Dino – oznajmił, zwracając się do Alchivarda
-Alchivard – odparł Alchivard przyglądając mu się z zaciekawieniem.
-Rodziców i Neri nie ma, pojechali do miasta. Pójdę zaparzyć herbatę... albo nie... Kaleb to zrobi. Hej, Kaleb! Nastaw imbryk!
-Co to za chłopak? – spytał Theon, kiedy cała trójką siedziała już na werandzie, popijając gorącą herbatę
-Kaleb? Praktykant. Ojciec stwierdził, że przydałby się nam ktoś jeszcze do pomocy na polu no i znalazł się on. Straszny nierób i do tego pyskaty, ale ojcu żal go teraz wyrzucać.
-Naprawdę tak nic nie robi? Może ojciec ma jakieś powody żeby go trzymać?
-Gdzie tam. Opieprza się całymi dniami. Jak tylko jest coś do roboty to on zaraz ma srakę i przeczekuje w kiblu. A żre jak smok. Góry żarcia na niego idą, niech skonam. Dla innych ledwo co zostaje, jak się skurczybyk pierwszy dorwie do michy! A tak swoją drogą, to wy na dłużej czy tak tylko... przejazdem?
-W zasadzie to nie na długo, ale...
-Ciii.... – Alchivard położył palec na ustach pokazując głową na przysłuchującego się im z pewnej odległości Kaleba.
-Racja – mruknął Theon – poczekamy do powrotu Franca i dziewczyn. Dawno pojechali?
-Jakieś dwie, trzy godziny temu. Musimy sprzedać wszystko przed zimą, a mamy nadprodukcję, że tak powiem. Obrodziła nam ziemia w tym roku – mówił Dino z uśmiechem. Alchivard natychmiast zrozumiał, że niełatwo będzie go przekonać do opuszczenia tego miejsca. Był tu taki szczęśliwy...
Nagle na podwórze zajechał powóz. Na koźle, z wesołą miną siedział wyprostowany Franco. Był to mężczyzna wysoki, barczysty, z orlim nosem i ostro zarysowanymi kośćmi policzkowymi. W spracowanych, pokrytych bliznami rękach trzymał wodze, popędzając delikatnie konia. Obok niego, drzemała Melisa. „Kwiat urody Livenghardu” zwykł mawiać Theon. Rzeczywiście. Melisa była kobietą nieprzeciętnej urody. Wyglądała jak kunsztownie wykonana rzeźba o wyidealizowanych przez artystę kształtach. Długie, złociste włosy, opadały jej falą na smukłą szyję, podkreślając przy tym delikatne rysy jej twarzy. Duże, błękitne oczy odbijały światło słoneczne, przyciągając wzrok wszystkich dookoła, a czerwone niczym płatki róży usta były wiecznie skrzywione w uśmiechu, ukazując dwa równe rzędy perłowych zębów. Mężczyźni zwykle nie mogli oderwać od niej oczu, a ona nigdy się tym specjalnie nie przejmowała. Rzadko też raczyła kogoś choćby słowem. Prawdę mówiąc, prawie nigdy się nie odzywała, chyba, że do męża czy dzieci, ale nawet wtedy szeptała.
Było to dla wszystkich niezrozumiałe, ale szybko się do tego przyzwyczajano.
Za rodzicami, wśród wielu pakunków, na wozie siedziała Neri, wypatrzona w błękitne niebo, po którym powoli sunęły białe strzępy chmur. Dziewczyna była niewątpliwie ładna, ale przy przybranej matce uroda jej jakby rozpływała się w powietrzu. Mimo to, Alchivard natychmiast dostrzegł jej uderzające podobieństwo do księżnej. U Dina, prawie się już ono zatarło, no może nos miał trochę „księciowaty”, ale poza tym wyglądaj jak zwykły chłopski syn, natomiast Neri... Tak, to była księżna kropla w kroplę. Jasna cera, kontrastujące z nią kruczoczarne włosy, delikatnie zarysowane kości policzkowe, brązowe oczy... Alchivard nie mógł się napatrzyć na dziewczynę, ale jeszcze bardziej zachwycała go oczywiście Melisa.
Franco od razu spostrzegł Theona, który razem z Dinem wyszedł mu na spotkanie. Alchivard stał trochę z tyłu, wpatrując się z otwartymi ustami w Melisę.
-Theon?! Theon stary druhu! A co cię tu przywiało tym razem?
-Witaj, witaj! Twój syn chciał zmasakrować wioskę pod twoją nieobecność, więc go przyprowadziłem, bo by sobie jeszcze jaką krzywdę zrobił – zażartował Theon, ściskając dłoń przyjaciela, który zeskoczył już kozła. Dino zachichotał cicho. Theon nigdy nie mógł się powstrzymać żeby razem z Franciem nie pożartować z jego krzepy i porywczości.
Neri zeskoczyła z wozu i posłała uśmiech Theonowi. Tak samo jak matka, była bardzo małomówna.
-A gdzie on się podział... – mruknął Theon pod nosem, rozglądając się na boki – A, tutaj jesteś! Chodź Alchivard, jeszcze się napatrzysz.
Melisa zachichotała cicho, schodząc z kozła i razem z córką zniknęła w głębi domu. Alchivard spłonął rumieńcem.
-Witam. Alchivard – przedstawił się, wyciągając rękę do Franca. Ten uścisnął ją serdecznie
-To co panowie, może napijemy się wina? Trzymam jedno w piwniczne na specjalne okazje i chciałbym wreszcie móc go spróbować.
-Ja się nie obrażę – Theon uśmiechnął się szeroko
-Kaleb, przynieś no wino i pucharki! A potem weźcie się z Dinem za rozpakowywanie wozu!
-Ale tato... – jęknął Dino
-Bez dyskusji chłopcze. Potem się nagadacie, teraz ja chcę zamienić z Theonem i jego kompanem parę słów.
Chwilę potem cała trójka siedziała już na werandzie.
-To, co tam słychać w wielkim świecie przyjaciele?

Rozdział Drugi

Theon wyciągnął się w fotelu i rzucił Alchivardowi wymowne spojrzenie, informujące go, że jeszcze nie czas ujawniać prawdziwego celu ich wizyty.
-Co słychać w wielkim świecie...? – mruknął pod nosem splatając ręce – A ty wiesz, że nic ciekawego?
Franco uśmiechnął się, nalewając wina do pucharków
-Niech to będzie moja zapłata za informacje – zażartował
Theon wypił łyk i przymrużył z zadowoleniem oczy. Przyjemne ciepło wypełniło jego usta
-Dobra, to i wystarczy. Tylko nie przesadzaj – zwrócił się do Alchivarda, który nie wiadomo kiedy wypił już połowę zawartości swojego kielicha.
Ten zarumienił się lekko. Theon dobrze znał jego zamiłowanie do alkoholu. Kilka razy o mało nie został przez to usunięty ze służby u Księcia. Teraz, nie za bardzo wiedział co odpowiedzieć. Wino smakowało wybornie.
-Spokojnie przyjacielu – bąknął w końcu – Może i lubię wypić, ale jak sam wiesz, łeb to mam mocny.
-Nie dolewaj mu więcej – Theon złapał Franca za ramię – Już zaczyna majaczyć.
Wszyscy, nie wyłączając samego Alchivarda parsknęli śmiechem. Franco poła jeszcze raz, wypełniając pucharki po brzegi. Alchivard z lubością spojrzał na czerwony płyn w swoim kielichu.
-Dobra panowie, dostaliście zapłatę, teraz czas na informacje – powiedział po chwili Franco
Theon podrapał się w brodę
-Ostatnio raczej nic ciekawego się nie wydarzyło. Chyba, że coś mnie ominęło – tu spojrzał na Alchivarda, delektującego się winem – Na sejmie jak zwykle się kłócą, tym razem o tą ustawę o handlu morskim. Jedni chcą natychmiastowego wprowadzenia kontroli na statkach i dodatkowo patroli a inni bagatelizują sprawę i twierdzą, że do żadnych masowych nielegalnych transakcji nie dochodzi i to tylko pojedyncze przypadki.
-Jakich nielegalnych transakcji? – zainteresował się Franco
-Chodzi o to – wtrącił się Alchivard – Że na naszych wodach, zbiegają się trzy szlaki handlowe. Nasz, Folański i Redański. I ostatnio, dosyć często dokonują się nielegalne transakcje na morzu. Kapitan z kapitanem się dogaduję i sprzedają, kupują towary po niższych cenach. Czasami dochodzi do tego jeszcze jakaś wymiana. Dla państwa takie pieniądze przepadają, a towary trafiają potem na czarny rynek – Alchivard dolał sobie wina – A zamiast wprowadzić kontrole na statkach, ci na sejmie coś tam mamroczą trzy po trzy o pojedynczych przypadkach i odwlekają decyzję, bo sami na tym nieźle korzystają. A państwo dalej traci.
-A Reda i Folan? Czemu tam nic z tym nie robią? – zdziwił się Franco
- Bo zazwyczaj mają wszystkiego nadprodukcję i nawet tego nie zauważają. Tylko my na tym tracimy. Oprócz posłów oczywiście.
-Ale przecież Theon, mówił, że niektórzy...
-Kilku porządnych przecież jeszcze w tym państwie jest – mruknął Theon – Ale toną w tym bagnie całej reszty degeneratów i złodziei.
Franco uśmiechnął się nieznacznie
-A jakieś bardziej wewnętrzne sprawy?
-Raczej nic się nie dzieje. Chociaż... – Theon spojrzał na Alchivarda
-A tak. No więc... – ten już nachylił się nad stołem żeby opowiedzieć Francowi o Sprzysiężeniu, kiedy na podwórze wpadł przerażony chłop, krzyczący w niebogłosy.
Cała trójka zerwała się na równe nogi. Chłop przebiegł kilka kroków w ich stronę, ale zanim otworzył usta, padł od strzały. Osuwając się na ziemię, resztką sił wycharczał jeszcze „Leoforos” i wyzionął ducha.
Franco zaklął ordynarnie.
-Nagle się obudzili – burknął zaciskając pięści
-Nie wiadomo, o co może chodzić – powiedział Theon, pragnąc uspokoić przyjaciela, ale powiedział to wyraźnie bez przekonania.
-Tutaj, tylko o jedno. Neri, Melisa, zostańcie w domu! Dino do środka! Kaleb, ty dalej rozpakowywuj wóz!
Na podwórze wjechało na śniadych ogierach pięciu funkcjonariuszy tajnej policji do spraw przestępczości zorganizowanej – Leoforos. Gdyby nie inne rysy twarzy, wyglądaliby jak klony. Wszyscy ubrani byli w długie, ciemnozielone płaszcze, pod którymi błyszczały srebrne oczka kolczug. Dłonie pokrywały stalowe rękawice, a na nogach mieli wysokie buty z podkutymi metalem czubami. Do siodeł, przytroczone były miecze i kołczany ze strzałami. Łuk, każdy z nich miał przewieszony przez plecy. Tylko jeden, trzymał go wciąż w dłoni, po oddanym niedawno strzale.
Franco chwiejnym korkiem wyszedł im naprzeciw. Żołądek podskoczył mu w okolcie jabłka Adama, a nogi trzęsły mu się, jakby były z galarety.
-Witam szanownych panów! – powiedział – Coś się stało? Zazwyczaj nie odwiedza mnie policja, a już na pewno nie elitarna.
-„Odwiedza” to może niezbyt odpowiednie słowo – odparł najwyższy rangą funkcjonariusz, który na środkowym palcu prawej ręki miał przytwierdzone do rękawicy złoty sygnet. – Poszukujemy dwójki dzieci w wieku lat szesnastu. Chłopak i dziewczyna. Otrzymaliśmy informacje, iż znajdują w tym domu.
Franco obejrzał się przez ramię. Zza rozładowanego już wozu, wystawał uśmiechnięta głowa Kaleba. Przeklął go w myślach i zwrócił się ku oficerowi.
-Jest pan pewien że w tym domu, kapitanie? Owszem, mam dwójkę dzieci, ale nie sądzę, żeby was interesowały. No, chyba że Leoforos ma zamiar kształcić przyszłych rolników
Oficer uśmiechnął się szyderczo
-Dowcipniś, co? Przeszukać i teren i przyprowadzić mi je. – rozkazał swoim towarzyszom – Resztę, zabić.
Chwilę potem wydarzyło się tyle rzeczy, że dosyć trudno je opisać. Kapitana, z konia zwaliła strzała, która wbiła mu się między żebra. W tej samej chwili, Franco wyjął zza pazuchy cztery sztylety, a Theon i Alchivard rzucili się na pozostałych funkcjonariuszy Leoforos z obnażonymi mieczami. Wystraszone konie zaczęły wściekle uderzać kopytami o ziemię, wzbijając w powietrze tumany kurzu. Szczęknęła stal i ruszyła machina walki. Krzyk, świst, brzęk... i za chwilę wszystko ucichło. Pięć koni rozpierzchło się po okolicy, zostawiając na ziemi tyleż samo trupów funkcjonariuszy Leoforos. Theon, Franco i Alchivard odkryli jednak ze zdumieniem, że to nie oni ich zabili; a w każdym razie nie tylko oni, bowiem z pleców zabitych wystawały strzały, a żadne z nich nie miało przecież nawet łuku.
Franco spojrzał w stronę lasu. Między drzewami mignęła czarna peleryna.
-Jeantarro – szepnął
-Że co? – Theon spojrzał na przyjaciela z zaciekawieniem
-Jeantarro. Tak go przynajmniej nazywają w okolicy. Poluje na Leoforos. Tyle wiem.
Natychmiast osiodłali konie i opuścili gospodarstwo, pozostawiając w nim, cały dobytek. Kaleb zniknął gdzieś w międzyczasie.
-Zatrzymamy się u naszych krewnych w Luan i przeczekamy tam kilka dni – oznajmił
Franco – Nie sądzę, żeby to był jednorazowy nalot, raczej zorganizowana akcja.
Wszyscy przytaknęli. Leoforos zawsze działało na dużym obszarze, nigdy w pojedynczych miejscach.
Jechali bocznymi drogami, unikając głównego gościńca, gdzie mogły zostać zastawione blokady i pułapki.
-To ma jakiś związek z ojcem, tak? – Dino przerwał w końcu długi okres milczenia. Było to bardziej pytanie retoryczne, bo odpowiedź z góry znał, ale pytał w nadziei, że ktoś rozwinie temat i co nieco mu wytłumaczy
-Nie tyle z ojcem, co po prostu z wami – odpowiedział Franco spinając konia – Władza chce mieć najwyraźniej nad wami kontrolę. Kaleb doniósł gdzie jesteście. Pytanie tylko, czemu się nagle obudzili po szesnastu latach – dodał po chwili, spoglądając na Theona. Zamiast niego, wyjaśnień zaczął udzielać Alchivard
-Chciałem to powiedzieć już wcześniej, ale przeszkodził im ich atak. Otóż, jak wam zapewne wiadomo, w ostatnim czasie zawiązało się wiele organizacji antyrządowych. Ja, reprezentuję jedną z nich. Sprzysiężenie Monarchistów. Naszym celem nie jest jednak wymiana ekipy rządzącej, ale zmiana całego ustroju Księstwa. Chcemy zaprowadzić nowy typ monarchii, jak my to nazywamy – monarchię konstytucyjną. Ma to być po prostu władza królewska, dynastyczna, ograniczona postanowieniami konstytucji, czyli ustawy zasadniczej, określającej, czy jak kto woli, regulującej, najważniejsze aspekty funkcjonowania kraju – tu, Alchivard zrobił przerwę, żeby dać rozmówcą czas na przetrawienie i zrozumienie tego, co dotychczas powiedział. A trzeba dodać, że kiedy jedzie się konno i to w dodatku galopem, pewne informacje przyswaja się o wiele wolniej niż normalnie – No – podjął po chwili – I tutaj wkraczasz Dino ty ze swoją siostrą. Do zmiany ustroju można doprowadzić tylko za pomocą zbrojnego przewrotu, a jeden taki przewrót ludzie już przeżyli i skutki bynajmniej nie były jakieś oszałamiające. Gdyby jednak na czele tego przewrotu stanął syn Wielkiego Księcia, mógłby pociągnąć za sobą ludzi; a potem, już jako król, wyciągnąć kraj z dołka – dodał pospiesznie i zrobił kolejną przerwę, napawając się swoimi umiejętnościami oratorskimi. Wszyscy zostali zaczarowani jego słowami. Przyswajali je powoli, uważniej, jakby pili jakiś wykwintny trunek i nie chcieli uronić ani kropli.
Alchivard był pewien, że ich ma. I nie mylił się. Nawet Theon stwierdził, w myślach oczywiście, że co jak co, ale gadać to Alchivard potrafi jak nikt na świecie. A w Livenghardzie to już na pewno.
Dino oczarowany został wizją porwania ludu do walki i zostania królem. Odkąd Franco powiadomił go o jego prawdziwym pochodzeniu wielokrotnie to sobie wyobrażał. Ludzie wiwatujący na jego cześć, rzucający mu kwiaty pod nogi... Jako wielkiego patriotę pociągała go oczywiście możliwość naprawy państwa, zaprowadzenia w nim porządku, ale na pewno nie obraziłby się, gdyby przy tym nadano mu przydomek „wielki”.
Neri podchodziła do całej sprawy cokolwiek inaczej. Z ostrożnym optymizmem. Perspektywy zostania szlachcianką, siostrą króla była bardzo kusząca, ale co z rodzicami? Tak bardzo kochała Franca i Melisę... Ci zaś, kierowali się zawsze dobrem dzieci i tak było i tym razem. Oboje uważali, że pod opieką rycerskiej organizacji będą bezpieczniejsze niż pod ich skrzydłami, zwłaszcza, że trudno by im było ukryć je przed Leoforos. Leoforos gdyby przy okazji udało im się zmienić kraj na lepsze...
-Ale ciekawi mnie jedno – Franco spojrzał na lekko rozmarzone dzieci – Skąd o ich istnieniu dowiedziało się nagle Leoforos. Kaleb im doniósł gdzie są, ale najpierw musieli chcieć zdobyć te informacje.
-Sam chciałbym to wiedzieć – Alchivard zmarszczył brew – Sprzysiężenie jest całkowicie tajną organizacją, nikt poza jego członkami nie wie nawet o jego istnieniu, co więc dopiero mówić o planach.
Theonowi od razu nasunęło się kilka hipotez, ale póki co wolał się nimi nie dzielić.
Franco zatrzymał nagle konia w poprzek drogi.
-Myślę... Myślę, że w zaistniałych okolicznościach najlepiej będzie, jeśli się teraz rozstaniemy – głos ledwo przechodził mu przez gardło – Szukać będą tylko was – zwrócił się do Dina i Neri – My z Melisą nic dla nich nie znaczymy. Jedźcie z Theonem i Alchivardem. Kto wie, może to całe Sprzysiężenie nie jest bez szans... W każdym razie tam będziecie bezpieczniejsi niż z nami – do oczu Franca napłynęły łzy. Melisa już kilka chwil wcześniej ukryła twarz w dłoniach, wciąż jednak milcząc jak to miała w zwyczaju.
Neri już chciała coś powiedzieć, ale Franco uciszył ją gestem dłoni. Uprzedził też Dina.
-No, jedźcie już. Nie czas na pożegnania. Kto wie, gdzie diabeł niesie tych z Leoforos – szepnął, odwracając głowę by ukryć płacz. Theon poklepał go po ramieniu.
-Do zobaczenia stary druhu. Będę się nimi opiekował jak najlepiej potrafię – zapewnił i zawrócił konia. Alchivard, Dino i Neri poszli w jego ślady. Oczy dzieci napełniły się łzami. Jeszcze przez dłuższy czas, oglądały się za siebie, nawet wtedy, kiedy ich przybrani rodzice znikli za zakrętem. Theon i Alchivard rozumieli ich doskonale. Takie rozstania nigdy nie są łatwe.
Szczęśliwie, dużo blokad Leoforos omijali z bezpiecznej odległości. Zielony płaszcz co prawda bardzo dobrze kamufluje w pokrywających większą część Księstwa lasach iglastych, ale odcina się od brązu gościńca i pni wysokich drzew liściastych lasów południowego Livenghardu. Czwórka naszych bohaterów, tymi właśnie lasami, podążała na wschód, do Terlinbadu; niegdyś kupieckiego miasta, dziś zamieszkałego w większości przez bogatą arystokrację. Tam właśnie znajdowała się główna kwatera Sprzysiężenia Monarchistów.
Wczesną wiosną, Livenghardzie lasy zawsze wyglądały niesamowicie. Zakwitały pierwsze kwiaty, drzewa były pokryte na wpół liśćmi, na wpół jeszcze pąkami. Dęby i buki dumnie pięły się ku górze, wystawiając swoje konary na słońce ponad innymi drzewami. Lipy, brzozy i jarzębiny kołysały się lekko na wietrze, niosącym magiczny zapach na lasu, niby w takt delikatnej muzyki. Dino i Neri zachwycali się tym widokiem. Wciągali w nozdrza słodki zapach kwitnącej lipy, słuchali śpiewu ptaków, szumu wiatru. Było to dla nich coś niesamowitego. Zapomnieli nawet na chwilę o żalu, jaki ściskał ich serca po rozstaniu z ukochanymi Franciem i Melisą. Dlaczego? Bo chłonęli ten magiczny las całym swoim jestestwem. Jak niemowlęta, które właśnie zaczęły świadomie egzystować i wszystko jest dla nich nowe, tajemnicze, niezwykłe. Do tej pory jedynymi drzewami, z jakimi mieli do czynienia były świerk, czasem sosny czy modrzewie. O ćwierkających ptakach chyba nie muszę już wspominać.
Theon uśmiechnął się pod wąsem. Ich ojciec często zapuszczał się w te lasy na polowanie. Sarny, dziki, jelenie... Można tu było spotkać przeróżne zwierzęta, czasem nawet takie zupełnie egzotyczne jak choćby papugi, które w ogóle nie powinny w Livenghardzie występować. Czasem znowuż zdarzało się tak, że ciekawe świata sarny podchodziły do ludzi, dawały się nawet niekiedy poklepać. Daniele czyściły poroże na bruku gościńca.
Bez dwóch zdań był to las magiczny. Największy skarb Livenghardu, szkoda, że tak niedoceniany.
Zaczęło się ściemniać. Słońce rozpoczęło już swą wędrówkę za horyzont, pozbawiając światła coraz większe obszary lasu. Zmęczone długą drogą konie domagały się odpoczynku, Neri i Dino zamykali mimowolnie oczy. Ich, dzisiejszy dzień też wiele kosztował.
Theon zbliżył się do Alchivarda.
-Nie byłoby od rzeczy gdzieś się zatrzymać na noc. Dzieciaki są przemęczone. Sen dobrze im zrobi po tym wszystkim, co dzisiaj przeszły. Muszą sobie poukładać parę spraw.
Alchivard zatrzymał konia. Theon miał oczywiście rację, ale żeby dostać się do jakiejkolwiek wioski, trzeba było przeciąć główny gościniec, a to wiązało się z ryzykiem wpadnięcia w zasadzkę Leoforos.
-Dobra – powiedział po chwili gryzienia się ze sobą – Najbliżej w okolicy jest niejaka Smoria. Wolałbym się tam nie zatrzymywać, ale jeśli taka jest wola w narodzie... – uśmiechnął się nieznacznie i ruszył w stronę gościńca. Dogonili go szybko Theon i Dino, zostawiając Neri trochę z tyłu.
-Czemu nie chciałbyś się tam zatrzymywać? – zainteresował się Dino
-Bo to kolebka bandytów i złodziei. Będziemy musieli trzymać warty. No, chyba że niemiłe wam zdrowie i dobytek.
Zza drzew prześwitywać zaczął bruk gościńca.
„Będą czy nie?” – zastanawiał się Alchivard. Do tej pory szczęście im dopisywało, al. ileż można go tyle mieć? Limit w końcu musi się wyczerpać. Kto wie, czy już się to nie stało.
Kopyta konia Alchivarda uderzyły o bruk. Jeździec przełknął ślinę i ścisnął mocnej wodze. Kolejne stuknięcia. To Dino, Theon i Neri też wjechali na gościniec. Konie stąpały powoli, trochę zdezorientowanie naglą zmianą podłoża, na to „hałaśliwe”.
Nagle Alchivard zmusił swojego ogiera do galopu. Koń odbił się tylnymi nogami od bruku i ruszył do przodu. Chwilę potem dały się słyszeć pierwsze świsty zwalnianej cięciwy. Strzały śmignęły Theonowi koło ucha i drasnęły w bok Neri. Cienka strużka krwi pociekła jej po udzie. Rycerz zaklął ordynarnie, wyciągając miecz.
Puścili się pędem w las, ściganie przez sypiące się zewsząd strzały. Na przedzie Alchivard, ciął mieczem chaszcze, potem jechał Dino, krwawiąca Neri i Theon, starający się odbijać klingą miecza sunące ku nim bełty strzał.
Ktoś w krzakach krzyknął i z obu stron wyskoczyło na nich po pięciu zbrojnych, przed nimi zaś, jak spod ziemi wyrosła blokada z zaostrzonych pali, obstawiona przez trzech pikinierów. Koń Alchivarda stanął dęba, machając wściekle kopytami. Jeździec złapał się go kurczowo za grzywę żeby nie spaść. Za Theonem, pułapkę zamknęło czterech konnych łuczników. Znaleźli się w sytuacji bez wyjścia.
-Proszę, poroszę. Kogo ja tu widzę.
Theon i Alchivard natychmiast rozpoznali głos byłego kolegi z gwardii Księcia. Niejaki Tuk pojawił się za rzędem łuczników na potężnym gniadoszu. Niegdyś oficer gwardii, teraz Leoforos.
-Alchivard i Theon. Kto by pomyślał że się jeszcze spotkamy. Widzę Alchivardzie, że od początku działałeś na dwa fronty.
Alchivard splunął. Jego ślina spadła jednemu z funkcjonariuszy wprost na głowę. Tuk uśmiechnął się nieznacznie.
-Uznam to za potwierdzenie. Skoro więc tak, z czystym sumieniem będę mógł cię uwięzić. Theona zresztą też. Nigdy cię za bardzo nie lubiłem. Byłeś taki zapatrzony w Księcia i szefa...
-Szefa?
-Tak, szefa. Maximo, obecnego generała Leoforos.
W Theonie wezbrała bezsilna złość. Niemożliwe, on kłamie…
-A co, nie wiedziałeś? – Tuk uśmiechnął się szyderczo. Uwielbiał wkurzać swoich więźniów – Kiedy Książe postanowił zginąć z honorem, Maximo trochę mu dopomógł. Zabił go jeszcze zanim my tam dotarliśmy. Pomogliśmy mu wtedy rozprawić się z tymi głupcami, ciągle wiernymi Księciu. Potem pojawiła się Księżna i widząc jaka jest sytuacja, na naszych oczach popełniła samobójstwo. – Tuk wyraźnie delektował się tym co mówi – Urocze, nie?
-Ciekawe ostatnie słowa w życiu – odezwał się nagle ochrypły głos. Pierwsza strzała ugodziła Tuka między żebra, tak jak rano kapitana Leoforos, który przyjechał z oddziałem aresztować Dina i Neri, druga w tył głowy. Z hukiem zwalił się z konia. Zdezorientowani funkcjonariusze Leoforos zaczęli rozglądać się za siebie. Sprawnie wykorzystali to Theon i Alchivard. Ten pierwszy był wręcz zamroczony gniewem. Jednym cięciem ściął wszystkich czterech łuczników, potem rzucił się na pozostałych. Ciął na boki jak oszalały, podobnie Alchivard. Nie wiadomo kiedy, w ogniu walki znalazła się też zakapturzona postać w czarnej pelerynie z łukiem przewieszonym przez plecy. Jeantarro sprawnie obracał mieczem w dłoniach, zabijając kolejnych „zielonych”. Po kilku minutach było już po wszystkim. Jeantarro schował miecz i ruszył w stronę lasu.
-Musicie bardziej na siebie uważać – powiedział jeszcze na odchodnym i zniknął między drzewami.
Do Smorii dojechali już bez problemów. Alchivard opatrzył Neri i ta szybko doszła do siebie. Sama Smoria zaś, rzeczywiście nie wyglądała zbyt przyjemnie. Większość domów wyglądała tak, jakby zaraz miały się rozpaść, a umorusani, nieprzyjemnie wyglądający mieszkańcy, patrzyli na nich spode łba, mamrocząc coś pod nosem.
Zatrzymali się w jedynym zajeździe, przy karczmie „pod parchatym szczurem”. Ich pokój znajdował się na piętrze. Była to małą klitka. Przy jednej ścianie ustawione były cztery rozlatujące się łóżka i na tym kończyło się umeblowanie. Zżerana systematycznie przez korniki podłoga skrzypiała niemiłosiernie, a w oknach nie było okiennic, które prawdopodobnie urwał wiatr bardzo dawno temu, bo nie było po nich nawet śladu, oprócz dziur w ścianach.
-Będzie zimno, ale przynajmniej będzie – Alchivard usadowił się na jednym z łóżek – Poza tym, chłód nie da zasnąć warcie. Będziemy je trzymać po godzinie, inaczej chyba nie ma sensu – zwrócił się do Theona. Ten przytaknął, chowając pod porwany koc miecz.
-Ja stanę za Neri – zaoferował się Dino widząc zmęczenie siostry. Ta podziękowała mu uśmiechem i położyła się na skrzypiącym łóżku. Zasnęła momentalnie.
Theon poklepał chłopaka po plecach
-Dobry z Ciebie brat
-Po prostu nie chcę, żeby jutro marudziła – Dino wystawił język w stronę przyjaciela i zachichotał cicho.
-Nie śmiej się. I tak by nie stała, ty zresztą też. Musicie się przespać z kilkoma sprawami.
-Kiedy ja już sobie wszystko przemyślałem. Chcę czuwać – zaperzył się Dino. Alchivard położył mu ręką na ramieniu.
-Nie dzisiaj. Po prostu nie dzisiaj.
Młodzieniec protestował jeszcze przez chwilę, ale w końcu dał za wygraną. Sen szybko go zmorzył i dołączył do siostry w jego królestwie.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Niegdyś nadstrzępiony kalendarz stary, Okraszony licznymi czarno-białymi fotografiami, Przypadkiem na strychu znaleziony, Przestrzegł mnie niesłyszalnymi słowami… - Pamiętaj o przeszłości…   Niedawno stara pożółkła pocztówka, Która przed laty kilkunastoma, Zapomniana pod biurkiem się zawieruszyła, Odnaleziona cichuteńko mi wyszeptała… - Wszystko ma swój czas…   I mój pierwszy komputer 8-bitowy, Gdy przedwczoraj wyciągnąłem go z szafy, By bezcenne wspomnienia odświeżyć, Szepnął mi o dzieciństwa chwilach beztroskich… - Czas zatrzymany w wspomnieniach tkwi…   I stara zabytkowa moneta, Gdy obracałem ją w palcach, Przez nikogo o to nieproszona, Czule do ucha mi szepnęła… - Historię całym sercem kochaj!   Zbierając myśli rozproszone, Wszystkim im w duchu odpowiedziałem I starej nadpleśniałej pocztówce pożółkłej I błyszczącej niegdyś monecie zaśniedziałej… - Z całego serca wam obiecuję!   O starym kalendarzu nie zapomniałem, W kącie wieszając go na ścianie, Starym komputerem się posłużyłem, By stukając w jego przybrudzoną klawiaturę, Taką oto napisać im odpowiedź…   ,,Ja o Historii zawsze skłonny pisać jestem, Zarówno prozą  jak i wierszem, Skrupulatnie, rzetelnie i obiektywnie, By rozradować niejednego pasjonata przeszłości serce, Zawsze oryginalnym tematu ujęciem.   By odkryć grobowców faraonów sekrety, Zasnute mrokiem nieprzeniknionej tajemnicy, By chłodnym wieczorem jesiennym, O niezłomnych partyzantach choćby parę zdań skreślić, Pisząc o dalekiej i niedalekiej przeszłości.   By ku Grunwaldu polom rozległym, Wędrując myślami natchniony, Usłyszeć w wyobraźni tamten szczęk mieczy, By rozmyślając o kamiennej Mysiej Wieży, Dociekliwymi domysłami legendę króla Popiela zgłębić.   Pisząc o Historii zawsze jestem szczęśliwy I nad rozwikłaniem niejednej przeszłości tajemnicy, Z uśmiechem głowię się niestrudzony. Przeto zawsze dla szerzenia o przeszłości wiedzy, Gotów jestem ochoczo ofiarować uniżone usługi…”
    • @Lidia Maria Concertina Ooo! To jest tekst, który mi się podoba:

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Zwłaszcza to! ( czytałem sobie po swoim przeredagowaniu)   Pozdrawiam cię!
    • @kwintesencja Skoro coś świta, warto poczekać; od odpowiedzi — na kolejny dzień   Pozdrawiam cię
    • @Domysły Monika -:) 'Fraszencją' zalatuje na odległość, nawet bez ogonków czyta się fajnie-:)   Patelnia jak piec rozpala z fajer gotowy przysmak   (nie wiem czemu? Tak mi się napisało)   Z podobaniem dla treści. Pozdrawiam cię
    • Nic nas nie łączy. A nie ma dnia byśmy o sobie zapomnieli.     Nic nas nie łączy. A myślimy o sobie.     Nic nas nie łączy. A codziennie rozmawiamy.   Nic nas nie łączy. A uczucia do siebie mamy.   Nic nas nie łączy. A z dobranoc lepiej się spało.         Nic nas nie łączy. A nie możemy wyjaśnić tego co jest między nami.     Nic nas nie łączy. Ale świat nas połączył.     Nic - inaczej tez wszystko.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...