Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Grubas


Rekomendowane odpowiedzi

Grubas był ohydny i tłusty. Mama nie mogła mu kupić spodni na jego niebywałą miarę; spodnie dla grubasa zawsze były szyte na zamówienie. Miał dwanaście lat, a od swych rówieśników różnił się przede wszystkim tuszą. Oprócz tuszy grubas posiadał wrażliwość, która mieściła się w gdzieś w okolicach przeciętnej. Nie pochłaniał wielkiej ilości książek, choć nie czytał ich też mało. Przeważnie były to komiksy, które pożerał namiętnie i niezbyt skomplikowane opowiadania przygodowe. Lubił też grać na komputerze ( najczęściej w wyścigi samochodowe ) i słuchać przy tym swego ulubionego kawałka Tiny Tuner „You are simply the best”. Wyobrażał sobie przy tym jak w szkole zdobywa wspaniałe stopnie z odpowiedzi ustnej, jak jest podziwiany przez swoje koleżanki i kolegów, jak na zajęciach z wuefu wyprzedza wszystkich biegnąc niepowstrzymanie z piłką przy nodze, do samej bramki i strzela bezbłędnego gola w samo okienko. Dziwne ciepło występowało wtedy mu na twarz, płonął od wewnętrznych ogni, fale gorąca przepływały przez niego budując w jego duszy wulkan. Gdy auta na ekranie komputera nikły w oddali za wyprzedzającym je samochodem grubasa i gdy kolejne obrazy następowały po sobie w zwolnionym tempie, grubas doznawał wewnętrznego spazmu i jego wewnętrzny wulkan przykrywały fale nagłego i niespodziewanego potopu. Po policzku grubasa zaczęły ściekać łzy. Grubas przebywał w odległej krainie marzenia, do której zło nie miało dostępu. Wstawał wtedy od komputera i rozmarzony kładł się na swej kanapie, aby śnić dalej, aby dalej marzyć.
Był najlepszy, pani od historii chwaliła go za jego nieprzeciętną pamięć, pani od matematyki wznosiła pod niebo jego nieprzeciętne zdolności do rozwiązywania zadań, pani od biologii była pełna podziwu dla jego przyrodniczych pasji ( grubas był namiętnym hodowcą ślimaków i równie gorliwym kolekcjonerem kamieni znad morza, nad które jeździł z rodzicami na wakacje ), pani od polskiego natomiast milczała i uśmiechała się przy tym tajemniczo, ale i z lekkim zakłopotaniem, grubas bowiem nienawidził pisać wypracowań, pani od angielskiego wręczała mu dyplom za zwycięstwo w kolejnej olimpiadzie. I tylko wąsaty, potężny i barczysty pan od wuefu patrzył srodze na grubasa wypowiadając przy tym znamienną naganę: musisz zażywać więcej ruchu Benjaminie, musisz lepiej orientować się w ćwiczeniach, które razem wykonujemy. Ile razy Benek, jak pieszczotliwie nazywali go rodzice psuł ćwiczenie, tego nawet pan od wuefu nie zdoła policzyć, gimnastyka bowiem, powtarzał filozoficznie pan Wilczur, wuefista, to nie lekcja polskiego ani matematyki, tu trzeba większej koncentracji, tu trzeba myśleć, sportowiec w 99% pracuje umysłem, w 1% pracuje ciałem. Benek nie przeczuwał jeszcze wagi tych słów i brał je dosłownie nie domyślając się w nich wspaniałej, wnikliwej metafory ćwiczeń fizycznych i zdezorientowany pytał swoich rodziców dlaczego Albert Einstein nie został największym sportowcem na świecie, skoro sporowiec to przede wszystkim myśliciel. Rodzice Benka bezradnie spoglądali na swego syna nie do końca orientując się w meandrach sytuacji szkolnych i zapraszali pogodnie Benka na dokładkę deseru. W domu Benka panowała jasność, światło wpadało do pokoi nawet w czasie najbardziej mrocznej zimy, pokoje były jasne i ciepłe, pokój grubasa emanował spokojem dziecka, które nie ma żadnych kłopotów poza jednym: swoją rzucającą się w oczy tuszą, ale o tym grubas nie myślał prawie wcale, nie przejmował się złośliwymi docinkami kolegów, brnął przez otaczającą go jasność jak dziecko Boga, jak wybraniec który przy pomocy jednego skinienia ma przy sobie cały talerz przysmaków i najmilszych fantazji.
W szkole grubas nie miał większych kłopotów, uczył się dobrze, ale nie bardzo dobrze.
Kolegów grubas nie miał w ogóle, był samowystarczalny, łagodne światło marzenia koiło hipotetyczny ból samotności, który do duszy grubasa nie miał wszak wstępu. Grubas zbudował szczelnie ogrodzone terytorium dla obrony przed smutkami nie wiedząc o tym wcale, był szczęśliwy nad czym też się zbytnio nie zastanawiał, szczęśliwy przecież nie wie o tym, że jest szczęśliwy. I być może gładka tafla wód jeziora podmywającego słoneczną plażę gdzieś w okolicach Darłowa, do którego rodzina grubasa udawała się w każde lato, trwałaby w swej niezmienionej postaci po czas wieczny, gdyby w życie grubasa nie wdarł się mrok.



II


Lekcje skończyły się jak zwykle w okolicach trzeciej. Grubas w drodze do domu pałaszował paczkę draży, którą uprzednio kupił w szkolnym sklepiku. Myślał jak zwykle o pysznym obiedzie, który czekał na niego w domu. Zupa, potem drugie danie, potem deser, a potem dokładka deseru, a potem ewentualnie druga dokładka za dobry stopień, który przyniósł ze szkoły.
Tego dnia jednak nie zastał rodziców w domu. Nie było też babci, która podawała mu obiad pod nieobecność rodziców. Zaniepokojony nerwowo przeszukiwał pokoje w nadziei, że znajdzie mamę i jego lęk zostanie uśmierzony.
Gdy już upewnił się, że naprawdę nikogo nie ma w domu, postanowił czekać. Umilał sobie czas pałaszując resztki draży, które przywlókł ze sobą do szkoły. Myślał niespokojnie, nie tak jak dotychczas, gdy myśl krążyła po spokojnych torach oświetlonych ciepłym światłem babiego lata. Jego myśl rwała się i tonęła gdzieś między chaotycznymi regałami w spichlerzu jesieni, poszarpana i zbutwiała jak zmoczone deszczem liście. Grubas czekał. Martwił się tak, jak martwi się dwunastolatek. A może moi rodzice zginęli w wypadku, a może ich zabił krwawy morderca, a może moja babcia upadła na drodze w parku i już nie wstała, a może…
Nagle dzwonek zadzwonił do drzwi. Grubas pełen nadziei opuścił krzesło w kuchni i poszedł otworzyć. To był sąsiad, pan Kalosz Przywitał się rozpromieniony z Beniaminkiem i oznajmił w serdecznym uśmiechu, że rodzice musieli dłużej zostać w pracy i że babcia jest u sąsiada, ponieważ rozmawia z panią Kaloszową i że on, pan Kalosz chce mu o tym powiedzieć i że babcia zaraz przyjdzie i ugotuje mu obiad i żeby się nie martwił i jak chce, niech przyjdzie do niego i poogląda telewizję.
Grubas przystał na to z ochotą, uwielbiał bowiem oglądać telewizję i mógł to robić całymi dniami i nocami, gdyby nie rodzice, którzy spali w tym pokoju, w którym był telewizor.
Migawki z telewizji, bez względu na to jak silną przemocy czy erotyzmu zawierały, przepływały przez wyobraźnię grubasa niczym łagodne fale morza i nie zostawiały tam żadnego osadu poza pragnieniem by raz jeszcze popatrzeć na przesuwające się obrazy.
Poszedł zatem do mieszkania pana Kalosza uśmiechnięty i wyleczony ze swoich smutków.
Nie wiedział jednak o podstępie pana Kalosza, który celowo zwabił grubasa do swego przybytku. Pan Kalosz był uważnym obserwatorem rzeczywistości i doskonale znał nieskomplikowaną, egocentryczną psychikę grubasa, wiedział więcej niż rodzice grubasa, którzy mogli się jedynie domyślać tego, czego pan Kalosz był świadom w zupełności.
Pan Kalosz wiedział bowiem, że grubas nie ma kolegów. Wiedział, ponieważ w domu grubasa nie było nigdy żadnego kolegi. Dlatego pan Kalosz postanowił to zmienić, postanowił uratować grubasa przed nim samym. Do domu pana Kalosza zawitał jego wnuk, Sebastian, młodzieniec nieśmiały i zamknięty w sobie, który podobnie jak grubas nie posiadał przyjaciół, lecz w sposób odmienny niż grubas swoją samotność przeżywał. Sebastian w swej samotności niebywale cierpiał, choć okazanie tego graniczyło z najwyższym poniżeniem, na które jego szlachetna duma samotnego rycerza nie mogła mu pozwolić. Sebastian chciał mieć kolegów, a jednocześnie mieć ich nie mógł, gardził bowiem ich błazeńskimi rozrywkami, ponieważ wydawały mu się one niebywale błahe w porównaniu z ogromem rzeczy ważnych, którym on, Sebastian, poczuwał się zobowiązany dać świadectwo. Sebastian był młodocianym geniuszem, cudownym dzieckiem, którego szczególnie hołubiły panie w szkole w nagrodę za jego ponadprzeciętne zdolności. Nie było przedmiotu, w którym Sebastian by nie celował. Szczególnie upodobał sobie język polski i literaturę piękną, którą pochłaniał w sposób niebywale łatwy i niewymuszony. Pisał wypracowania zdumiewająco dojrzałe na swój wiek, o smoku, który zjada własny ogon, o pasterce zaklętej w żabę, o nieuniknionej śmierci niewiernego pasterza, o złej żonie, która musi ponieść karę. Nieobce Sebastianowi były również dziedziny ścisłe, w szczególności matematyka, w której również celował wyrażając o niej sąd, że jest czysta jak górski strumień, po kąpieli w którym człowiek odzyskuje jasność umysłu i sądów.
Sebastian był młodym artystą, a może należałoby powiedzieć, że jego geniusz skazał go na piastowanie tej kłopotliwej godności, kłopotliwej zwłaszcza w tak wczesnym wieku.
Koledzy omijali Sebastiana bardziej ze strachu niż z niechęci, ponieważ nie był przedmiotem powszechnej wzgardy jako największy kujon. Od tego mało zaszczytnego tytułu ratowały go świetne umiejętności sportowe: Sebastian był szczupły, wysportowany, wygimnastykowany i grał piłkę jak mało kto; piłka nożna w jego wykonaniu nosiła ze sobą cechy wykwintnej szlachetności, Sebastian nawet w footballu był arystokratą, jego podania były miękkie i celne, a strzały przeważnie technicznie, przewidujące reakcję bramkarza. Można przypuszczać, że gdyby Sebastian uczęszczał na wuef do pana Wilczura, byłby wzorem i grubas nie musiałby się już pytać rodziców co to znaczy sportowiec myśliciel. Koledzy z klasy nie chcieli z Sebastianem utrzymywać bliższych kontaktów ze strachu przed jego doskonałością, która w sposób niezamierzenie złośliwy odkrywała ich własne ułomności. Właściwie każdy dwunastolatek, który zetknął się z Sebastianem, lub przebywał z nim czas dłuższy, powracał do siebie ze wzmożonym niepokojem, że nie jest najlepszy, jego raczkująca męska duma doznawała niebywałego uszczerbku w zetknięciu z osobowością zdecydowanie przewyższającą powszechne wyobrażenia o chłopcu wkraczającym w dojrzałość. Cała trudność pozycji Sebastiana w klasie polegała na tym, że nie był urodzonym przywódcą, choć jego cechy zdecydowanie wskazywały na tego rodzaju rolę. Sebastian niestety brzydził się wszelkiego rodzaju władzą, gardził młodocianymi przywódcami i rywalizacją między grupami rówieśniczymi, w jego pojęciu wszelka władza prowadziła do deprawacji i spaczenia charakteru a on, jako artysta przed spaczeniem charakteru bronił się wściekle ze wszystkich ze sił. Nikt jeszcze nie zmógł Sebastaniowej nieprzystępności, nikt jeszcze nie przejrzał jego wewnętrznego cierpienia, nikt dotąd nie przeniknął jego upartego geniuszu poza jednym śmiertelnikiem. Poza panem Kaloszem.


III


Grubas nie mógł doczekać się chwili, kiedy zobaczy babcię. Doskwierał mu bowiem brak znajomej twarzy. Codziennie, po przyjściu do domu, znajoma twarz podawała mu obiad i uśmiechała się do niego pogodnie, światło kładło się na talerz z zupą, na twarz grubasa i w końcu rozświetlało kuchnię nie pozostawiając bez ingerencji miękkiej jak drożdżowe ciasto duszy grubasa. Wlewało się do niej światło kuchenne i po skończonym obiedzie pozostawało tam aż do nadejścia wieczoru, gdy po odrobieniu lekcji, grubas siadał do komputera i grał w wyścigi samochodowe słuchając przy tym swego ulubionego kawałka Tiny Tuner, rozpędzając się na szosie do pierwszej łzy.
Dlatego tym raźniej dreptał po schodach do mieszkania Pana Kalosza. Na korytarzu zabrzęczał dzwonek. Drzwi otworzył Sebastian. Grubas przemknął obok niego obojętnie kierując się ku pokojowi gościnnemu, skąd dobiegał babciny głos zmieszany z głosem pani Kaloszowej. Grubas promieniał, kiedy zobaczył swoją babcię, a babcia uśmiechnęła się do niego w sposób właściwy tylko kochającym babciom i powiedziała, żeby Beniaminek się nie niecierpliwił, że ona zaraz przyjdzie przyszykować mu obiad.
W tym samym czasie, w mądrej głowie Sebastiana i nadwrażliwej duszy zaczynały kłębić się ciemne chmury rozpaczy. Oto kolejny chłopak, który ma mnie za nic, oto kolejny dowód na to, jak jestem odpychający, myślał zagryzając mocno szczękę w bolesnym milczeniu. By ochłonąć, podszedł do okna i począł wypatrywać iskierki pocieszenia, która być może spłynie z maleńkiego ogródka pana Kalosza. Pośród begonii, tulipanów, róż i fiołków pojawił się mały biały duszek, który zdawał się szeptać Sebastianowi: nie przejmuj się, przecież nie ty jeden cierpisz, jest wielu Don Kichotów, którzy polegli samotnie w walce o lepsze jutro świata budując jednocześnie samotną celę dla własnych dusz. Sebastianowi łezka poczęła ściekać po policzku, melancholijna łezka początkującego poety, który szukał w świecie przede wszystkim harmonii, zrozumienia i akceptacji dla własnej, wyniosłej postawy. Sebastian nie chciał być wyniosły i szlachetny, posągowy i genialny, on taki był po prostu, natury nie da się zmienić nie popadając w sztuczność.
- Nie płacz Sebastianku, czego ci się przykrzy, nie płacz, wszystko będzie dobrze, zobaczysz, mówił pan Kalosz podszedłszy do okna i objąwszy swego wnuka, którego porwały czarne erynie rozpaczy i przerażenia nad własną, nie do pozazdroszczenia konduitą opuszczonego dwunastolatka.
- Nie płacz, przestań płakać, masz w sobie tyle siły i młodości, ja nie mogę zrozumieć tych twoich koleżanek, powinny szaleć za tobą, powinny się w tobie zakochiwać od razu bez pamięci, taki ułożony, wychowany chłopak, taki dobry, taki dobry…
- No, krzyknął donośnym głosem pan Kalosz, mam pomysł chłopaki, Sebastianku otrzyj łzy, szepnął, Beniaminku chodź no tutaj, mam pomysł chłopaki, co powiecie na mecz piłki nożnej po obiedzie, chętnie wam pokibicuję, ale nie tylko ja, również i babcia Sebastiana i twoja babcia Beniaminku pewnie się skusi, by wam pokibicować.
Grubasowi pomysł pana Kalosza specjalnie nie przypadł do gustu, nie był jednak na tyle odważny, by sprzeciwić się władczemu głosowi swego sąsiada. Grubas był dobry na bramce, ponieważ jego ciało zajmowało przeważnie dwie trzecie bramki i piłka z trudem prześlizgiwała się pomiędzy zwałami ciała grubasa. Oprócz tego grubasowi sprawiało przyjemność zatrzymywanie rozpędzonej piłki, lubił odbijać ją swymi tłustymi dłońmi, lubił kiedy plaśnięcie o rękę oznaczało nieudany strzał zawodnika przeciwnej drużyny. Dlatego plus minus grubas na propozycję pana Kalosza przystał, ale bez entuzjazmu, gdzieś w głębi błyszczało jednak przeczucie dobrej zabawy.
Babcia grubasa dopiła kawę, odłożyła łyżeczkę na spodek, pożegnała się serdecznie z panią Kaloszową i uśmiechnięta jak zawsze wzięła za rękę Beniaminka prowadząc go w kierunku schodów.
Obiad grubas miał pyszny. Na zupę był kapuśniak, na drugie były sznycle ze specjalnym puree, do tego surówka ze świeżej kapusty, a na deser potrójna porcja lodów i dwie kremówki z bitą śmietaną. Grubas zjadł to szybko i poczuł się niezwykle zmęczony. Powiedział babci, że idzie spać i żeby obudziła go, gdy przyjdą rodzice, o nieco kłopotliwej propozycji pana Kalosza grubas zdążył oczywiście zapomnieć.
Położył się w swoim jasnym pokoju, na łóżku, nad którym wisiały plakaty z samochodami i niezwykłymi żołnierzami ze specjalnej serii komandosów. Przyśniły mu się wielkie niebieskie oczy, które w pokoju pełnym światła patrzyły się na niego uważnie, potem odsłoniła się cała twarz; była to twarz pięknej blondynki, jej włosy zakryły grubasa, włosy były olbrzymie, długie jak pasy ruchu w grze komputerowej, grubas gubił się w gąszczu tych włosów i wciąż wpatrywał się w niebieskie oczy pięknej blondynki, które zdawały się go pożerać. „Zostaw mnie. Zostaw mnie” krzyczał grubas we śnie, blondynka była jednak bezwzględna, włosy oplatały brzuch grubasa jak zimne paski do spodni, spinały go klamrami, grubas nie był w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu i tylko te niebieskie oczy, wielkie oczy pięknej blondynki tkwiły nieruchomo i smutno wpatrując się w nalaną, tłustą twarz z podwójnym podbródkiem. „Beniaminku, Beniaminku”, zaczęły w pewnej chwili szeptać oczy, „Beniaminku zbudź się”. Grubas poczuł szarpnięcie i wielka czarna studnia zniknęła w jednym momencie wraz z demoniczną blondynką, grubas zobaczył pochylającą się nad nim babcię.
- O jak dobrze, że jesteś babciu, miałem straszny sen
Babcia pogłaskała po głowie swojego jedynego wnuczka, uśmiechnęła się jak zwykle w sposób właściwy tylko kochającym babciom i powiedziała, że to tylko sen, że sny nigdy się nie sprawdzają i że pan Kalosz przyszedł ze swoim wnuczkiem Sebastiankiem i z piłką.
- Pora wstawać Beniaminku, odrobina ruchu zapewne ci nie zaszkodzi. Ubierz buty, krótkie spodnie i podkoszulek. Spakuję ci bułki do torby i wodę mineralną, bo na pewno będzie ci się chciało pić po skończonym meczu.


IV


Boisko było trawiaste, oddalone jakieś pięćdziesiąt metrów od domu grubasa. Jedna bramka była zajęta przez dojrzałych już piłkarzy w wieku licealnym, druga natomiast była wolna i na niej pan Kalosz postanowił rozegrać obiecany mecz.
Grubas bez wahania stanął na bramce, która była jednak o wiele większa od niego, założył rękawice, które kiedyś kupił mu tata, poprawił czapkę i z wyczekującą miną czekał pierwszego strzału.
Pierwszy strzał oddał pan Kalosz. Był to strzał lekki, w sam raz do obrony i obliczony na możliwości bramkarskie grubasa, które, jak słusznie przeczuwał pan Kalosz były niewielkie. Grubas nie miał większych trudności z obronieniem tego strzału, pewny siebie odbił piłkę rękami, która powędrowała za bramkę, ponad poprzeczką.
- No to mamy róg, zażartował pan Kalosz
Grubas wykopał piłkę dosyć silnie, powędrowała w stronę Sebastiana, choć grubas chciał podać panu Kaloszowi. Sebastian bezbłędnie przyjął niezamierzone podanie, ustawił piłkę na linii rzutu wolnego i oddał precyzyjny, podkręcony strzał celując w samo okienko. Piłka zakołysała się w powietrzu, grubas był pewien, że ją chwyci, uważnie bowiem śledził tor jej lotu, miał już ją prawie w garści i już gotów był zbić ją rękami, gdy nagle piłka zmieniła trajektorię lotu i poleciała w kierunku nieoczekiwanym dla grubasa, nie w środek bramki, lecz w jej górny lewy róg. Grubas rzucił się w ostatniej chwili w lewy róg, lecz było już za późno, piłka miękko wylądowała w siatce, a grubas wylądował z ciężkim plaśnięciem na trawie barwiąc przy tym spodenki i podkoszulek na zielono.
Ta robinsonada grubasa sprawiła miłą niespodziankę panu Kaloszowi, zastanowiła Sebastiana, a nade wszystko zaskoczyła samego grubasa, który nie przeczuwał takiego potencjału bramkarskiego w sobie. Grubas wstał i otrzepał się; niewiele to jednak dało, ponieważ plamy z zieleni trudno usunąć. Zmierzył Sebastiana wzrokiem, o który trudno posądzić osobę taką jak grubas. Grubas nie był zawistny, nie zazdrościł, choć unosił się pychą i szukał poklasku, sukcesy zdolniejszych od siebie traktował obojętnie, żył w swojej hermetycznej krainie marzeń, do której nikt poza grubasem nie miał dostępu, zbudował mur między sobą, a resztą kolegów i żadne zagrożenie muru nie mogło przemóc. Ta bramka jednak spowodowała, że w murze, który zbudował grubas coś drgnęło, mur zachwiał się pod uderzeniem piłki kopniętej przez Sebastiana. Grubas obdarzył Sebastiana czymś w rodzaju podziwu o ile podziw dla kogoś innego niż grubas był w ogóle możliwy dla grubasa. Sebastian wzbudził w grubasie ciekawość, Sebastian grubasa zaintrygował. Zaintrygował go najpierw jako fenomenalny strzelec, a później jako potencjalny towarzysz zabaw, którego wszak nigdy dotąd nie potrzebował. Po tej bramce coś zaczęło się w duszy grubasa zmieniać. Grubas począł dojrzewać do nowych wątków. Odkrył w sobie talent, o którym do tej pory nie wiedział: talent bramkarski. Nietrudno przewidzieć, że odkrycie to zaważyło na późniejszych wyborach grubasa. Odtąd zawsze będzie o sobie myślał jako doskonałym bramkarzu, odtąd jego umiejętności bramkarskie, które odkrył przed chwilą będą dla niego tarczą przed ewentualnymi niepowodzeniami w życiu, gdy ktoś odnosił sukcesy na polu, dajmy na to artystycznym, gdy jego kolega z ławki wygrywał nagle konkurs recytatorski, grubas z uśmiechem właściwym ludziom pewnym swej wartości myślał: „on dobrze recytuje, ale ja lepiej bronię od niego i przez to ja jestem górą, a nie on”.
Kolejne strzały Pana Kalosza były równie łatwe do obrony, co pierwszy. Dlatego grubas bez problemu chwytał piłkę rękoma i wybijał ją potem silnie poza linię bramkową. Strzały Sebastiana stały się nieco mniej „doskonałe” i obliczone na możliwości fizyczne grubasa i na jego pozostawiające wiele do życzenia gibkość i szybkość. Sebastian jakby wyczuł przez skórę, że swymi strzałami grubasa niejako uwznioślił, napełnił go dumą, a że był w gruncie rzeczy dobrym chłopcem, nie przeszkadzało mu to, a nawet sprawiało radość z dobrego uczynku.
Grali tak jeszcze około godziny, a potem zaczęło zmierzchać i cała trójka zgodnie postanowiła, że czas udać się do domu. Grubas nawet nie zdążył napocząć prowiantu, który podarowała mu babcia i pełen wewnętrznych ogni z powodu obronionych strzałów tym bardziej dziarskim krokiem zmierzał w stronę domu. Wiedział, że na stole czekają na niego smakołyki, wiedział, że mama na pewno już wróciła i postarała się o to, żeby Beniaminek nie był głodny po meczu i nabrał sił, wiedział, że czeka go jeszcze wieczorynka i jeden film o ulubionym Spidermanie, który z wypożyczalni przyniósł mu tato. Grubas nasiąkał wewnętrzną radością na myśl o czekających go rozkoszach, przeczuwał to co zawsze i to napawało go szczęściem, grubas pragnął jednej rzeczy: aby nic się nie zmieniało, aby rzeczywistość trwała w swej znajomej formie, aby nie było niespodzianek, aby przepływ wrażeń był stały i uporządkowany, grubas pragnął spokoju i harmonii, grubas pragnął światła.


V


W domu zastała go jasność, okna oddychała światłem, światło prześwitywało przez firanki i zasłony, było ciemno, ale sprzęty w mieszkaniu tonęły w spowijającym wszystko kokonie światła. To się chyba nazywa przeźroczystość, pomyślał z zadowoleniem grubas dumny ze swojej spostrzegawczości i tym bardziej szczęśliwy, że wszystko szło po jego myśli, tak jak chciał, jakby palce grubasa lepiły delikatną glinę rzeczywistości i nadawały jej kształty już dawniej znane i wcześniej wymyślone.
- Chodź Beniaminku, zawołała go mama kolacja czeka, zjesz w kuchni czy wolisz pokój z telewizją?
- Chciałbym pooglądać telewizję, powiedział bez większego wahania grubas
Na tacy, którą niosła mu mama była pieczona pierś z indyka, surówka z białej kapusty, czerwony barszcz z dużą ilością pieprzu, już zamieszanego w zupie, dwa kawałki ciasta murzynek i bita śmietana, gdyby grubas miał ochotę podlać murzynka warstewką kremu.
Akurat w telewizji leciał mecz piłki nożnej, a grubas od pewnego czasu bardzo lubił mecze, zwłaszcza, gdy sam grał w tym samym dniu w piłkę na wuefie i mniej lub bardziej udanie bronił strzały napastników. Zbliżała się przerwa, a grubas popijał powoli barszcz patrząc na zmagania zawodników przeciwnych drużyn. Obojętne mu było, która drużyna wygra, liczył się sam fakt szybowania piłki ponad głowami zawodników w upajającym świetle jupiterów, pośród hałasu rozwrzeszczanego tłumu, grubasa mecz wciągał poprzez swój żywioł, grubas uwielbiał wszelką akcję i działanie, sam był niebywale flegmatyczny, ale kochał ruch dookoła siebie.
Przerwa na reklamy i pora na pieczoną pierś z indyka. Reklamy były nudne, czasem zdarzyła się ładna pani, która całowała jakiegoś wysokiego pana, ale poza tym wszystko trąciło tym samym, natrętnym refrenem, który uparcie i złośliwie nie chciał się zmienić.
- Dobry wieczór państwu, powiedziała miła pani spiker, witamy w przerwie meczu, mamy nadzieję, że wzbudził w państwu wiele emocji, po meczu, mamy jeszcze na dzisiejszy wieczór wiele interesujących pozycji: o 21.20 „Ona i on” dramat anglojęzyczny…
A więc jednak, pomyślał grubas, a więc jednak sen coś znaczył, sny bez przypadku nie wydarzają się w życiu, to ona, gorączkowo porządkował wrażenia, pałaszując równocześnie z coraz większą gorliwością pieczoną pierś z indyka. To ta spikerka ze snu, to ona mnie oplatała swymi włosami, to te same niebieskie, smutne oczy, które się we mnie długo wpatrywały, to włosy, które chciały mnie pożreć, to Sebastian strzelający gole w przebraniu starszej od siebie pani z długimi nogami, z elegancką sukienką ze skóry, to on chce mnie pożreć, wszyscy chcą mnie pożreć, którzy strzelają mi gole, wszyscy, którzy mi się śnią….
- Beniaminku – tata wrócił, chodź się przywitać, głos matki dobiegający z kuchni był jak nagły dźwięk dzwony przeszywający głos spikerki.
- Dobrze, dobrze mamo, już idę
Oderwanie się od oglądania telewizji było dla grubasa w tej sytuacji nie lada wyczynem, było jak wychodzenie z wciągających w głąb piasków, spikerka mamiła go swym wzrokiem zupełnie jak tamta demoniczna blondynka ze snu. I jej włosy jakby zaczynały rosnąć, stawały się coraz dłuższe, rosły równolegle do niepowstrzymanego dziennikarskiego słowotoku, który do nikąd nie prowadził, włosy zaczynały powoli się usamodzielniać, stawały się samodzielnymi pasemkami złotych węży, które pełzły w stronę siedzenia grubasa, włosy spikerki, która stała się demoniczną blondynką, lub demonicznej blondynki, która na chwilę przyjęła postać skromnej spikerki zaczęły żyć własnym życiem. Grubas stracił apetyt. Nie miał ochoty na deser, wrażenia dzisiejszego dnia skumulowały się w wybuchową papkę, która nie nastrajała do pozytywnych odczuć. Lada chwila coś może wybuchnąć, pomyślał, ale najpierw pójdę przywitać się z tatą.
Tata grubasa miał własną firmę obuwniczą. Mama była pielęgniarką i dorabiała do tego, co regularnie zapewniał jej mąż. Rodzinie grubasa powodziło się nieźle i nie było powodu do narzekań.
Zmęczony pan Edward Lumpe, bo tak miał na imię ojciec grubasa rozmawiał właśnie z żoną o nowych propozycjach swoich doradców dotyczących ulepszenia działalności firmy, gdy usłyszał głos swego ukochanego jedynaka:
- Witaj tato! Jak dobrze, że przyszedłeś. Właśnie oglądałem mecz w telewizji, ale był nudny, więc szybko przyszedłem do ciebie.
Pan Lumpe rozczochrał grubasowi jego bujną czuprynę, dał mu pieszczotliwego kuksańca w bok, a na koniec podniósł syna do góry na taką wysokość, na jaką pozwalały mu siły, ponieważ ciało grubasa mogło rywalizować z solidną sztangą na siłowni.
- Jak się masz stary! Jak poszło w szkole? Słyszałem, że grałeś mecz z Panem Kaloszem i jego wnukiem. Pan Kalosz powiedział mi, że fantastycznie broniłeś. No niedługo, a będziemy cię z mamą oglądać w telewizji, kiedy będziesz grał w Lidze Mistrzów. Hahaha. Kocham cię stary, no przytul się do starego ojca.
Tu nastąpiła seria wymiany czułości między ojcem, a synem, po czym Beniaminek zaczął ożywiony opowiadać o swoich przygodach całkiem zapomniawszy o demonicznej spikerce z telewizji.
- Tak tato. Pan Kalosz strzelał prawie nie do obrony. Nie puściłem prawie żadnej bramki. No może poza jedną. Sebastian strzelał nawet nieźle, ale tylko jeden strzał mu wyszedł, a ja byłem o włos od obrony, broniłem jak Olivier Kahn tato, myślę, że powinieneś mnie zapisać do jakiegoś klubu dla bramkarzy, tam to bym dopiero wszystkim pokazał.
- Hehe. Stary, osobnych klubów dla bramkarzy nie ma, ale do juniorów cię mogę zapisać, nieopodal jest klub piłkarski młodych szakali, wymarzony dla ciebie. No pomyślimy jeszcze o tym, a teraz idź umyj zęby, pooglądaj jeszcze trochę telewizji i do spania. Pamiętaj jutro musisz wstać do szkoły.
- Tato, ale jutro piątek, mamy na 9.45. Piątek jest najwspanialszy, nie mogę się nigdy doczekać kiedy skończą się lekcje, żeby zdążyć na obiad do domu. A potem relaks.
- Hehe. No dobra stary, to możesz jeszcze pograć chwilę na komputerze, ale pamiętaj, kiedy minie dziesiąta, przyjdzie pora na ciebie.
Uśmiechnięty grubas z powrotem poszedł do pokoju z telewizją i w najlepsze spałaszował cały deser. Poprosił nawet mamę, o jeszcze jeden, maleńki kawałeczek. Potem poszedł do swojego pokoju i jak zwykle z walkmanem na uszach, z kasetą Tiny Turner w środku grał w wyścigi samochodowe i marzył jak wygrywa ligę mistrzów ze swoim klubem młodych szakali, a potem broni wszystkie bramki na mistrzostwach świata. Zasnął absolutnie pewien swojego szczęścia, a koszmar telewizyjny pękł jak balonik przekłuty ręką dobrego, niewidzialnego czarodzieja. Na drugi dzień w pokoju grubasa znów zagościło światło.


VI

Po skończonym meczu Sebastian czuł się wyśmienicie, choć był bardzo znużony. Przyszedł do domu odprowadzony przez Pana Kalosza, który został na kolacji w domu państwa Kaloszów i zagłębił się w lekturę codziennej prasy, z którą miał zwyczaj gruntownie zaznajamiać się każdego wieczora. Ojciec Sebastiana, pan Ludwik kupował najrozmaitsze gazety, bo sam był zagorzałym kolekcjonerem i czytelnikiem prasy różnorakiego autoramentu. A więc w wielkim koszu na gazety spoczywały obok szacownych tytułów prasy wielonakładowej, tak alternatywne przedsięwzięcia, jak na przykład „Drogi kosmitów”, „Niewidzialna ręka Boga”, czy „Karmazynowe szczęście”. Sebastian wziął najnowszy numer „Drogi kosmitów”, ponieważ był zmęczony i chciał dla siebie pewnej rozrywki, a ta gazeta zapewniała mu należytą strawę dla wyobraźni, której praca łagodziła znużenie przemęczonego ciała. Ułożył się wygodnie w łóżku, był w pidżamie i już po kąpieli, „co za rozkosz”, pomyślał, „co za rozkosz leżeć w czystej pościeli świeży i umyty po całym dniu”. Rozłożył niedbale gazetę i trafił na artykuł o demonicznej kosmitce, która przybyła na ziemię z planety Wenus i pożera małe dzieci we śnie. Nazywała się primabalerina, a przynajmniej taki pseudonim nadali jej naukowcy specjalizujący się w badaniach zjawisk paranormalnych. Primabalerina najczęściej wchodziła w postać spikerek z telewizji, które nieświadome, co się z nimi dzieje straszyły młodych chłopców potwornymi, wężowymi splotami swoich demonicznych, nieujarzmionych włosów. Ukazywała się też we śnie patrząc niebieskimi smutnymi oczami w swoją ofiarę, by ją później pożreć, stopniowo, powoli, ale skutecznie. Sebastian naśmiewał się przy tym do łez, był zbyt dorosły, aby wierzyć w takie brednie, jednak w pewnej chwili przeniknął przez jego ciało strumień nieokreślonego niepokoju, co dało się odczuć przyspieszoną pracą jelit i nagłym, niespodziewanym pierdnięciem ogałacającym wieczorną ciszę pokoju z jego dostojności. Śmiech Sebastiana przybrał na sile, „Boże, ale jestem głupi, ale jestem głupi, hahahaha”.
„ Nie jest jednak do końca jasne jak primabalerina zjada swoje ofiary. Istnieją jednak hipotezy, że robi to w sposób powolny i wykańczający bezwzględnie swoje ofiary. Antidotum na bestialską kosmitkę jeszcze nie wynaleziono. Dotychczas odnotowano cztery ofiary, które mogły być efektem jej działalności. We wszystkich przypadkach stwierdzono zgon spowodowany wygłodzeniem organizmu, mimo, że ofiary przyjmowały posiłki regularnie. Ofiary przypominały szkielet, a na ich ciele znajdowano zawsze kosmyk blond włosów.”
Sebastian doczytał do końca artykuł, ziewnął i z niepokojem popatrzył na pokój telewizyjny, gdzie pewnie siedział jego ojciec i oglądał wieczorne wiadomości. A może spikerka, która przepowiada teraz pogodę może i dopaść jego… Sebastian uśmiechnął się, ale uśmiech ten przypominał raczej grymas zaprawiony solidną dawką lęku. Postanowił, że pójdzie spać, a jutrzejszy dzień wynagrodzi mu straty dzisiejszego wieczora. Straty spowodowane lekturą tandetnego artykułu, który straszył małe dzieci, a duże jedynie bawił.


VII

Grubas odkrył w sobie nowe możliwości komunikacyjne. Kontakt z kolegami przestał sprawiać mu trudności, niewidzialna bariera pękła, grubas zaczął rozmawiać. Rozmawiał o wszystkim, o czym zwykli rozmawiać młodzi chłopcy w wieku szkolnym i wcale nie czuł skrępowania, jakie towarzyszyło mu do tej pory. Gadali o najładniejszej dziewczynie z klasy, Ali Jagódce i umiejscawiali ją w pikantnych kontekstach najrozmaitszych, erotycznych przygód, a grubas bawił się przy tym wyśmienicie, śmiał się, żartował i wpieprzał kolejne bułki z szynką lustrując przy tym od czasu do czasu kształtny tyłek Ali Jagódki.
Na lekcjach zwykła mgła, która mu towarzyszyła zawsze, jakby pękła i grubas zaczął przysłuchiwać się co też nauczyciele mają do powiedzenia, a raz nawet zgłosił się i został pochwalony za celne pytanie. Sam nie wiedział co się z nim działo, ale to, co się działo było jakby oliwieniem zdartego mechanizmu, który zaczął odzyskiwać swą sprawność, grubas doświadczał przełomu, ale nie wiedział do końcu czym przełom ten został spowodowany. Dotychczas żył jedynie szczęśliwy marzeniem, teraz marzenie to nabierało kształtów realnych i to niesłychanie grubasa podniecało i ożywiało, ale jednocześnie wprawiało go w dziwny, nieco lękliwy stan obawy przed przyszłością, obawy przed tym, co się stanie, gdy realność do marzenia nie dorośnie. Na razie jednak bawił się świetnie. Na wuefie obronił wszystkie strzały i czuł, co zupełnie go zdziwiło, jakąś nieznajomemu dotychczas gibkość i sprężystość ciała, jakby był lżejszy… „Może dzięki wczorajszemu meczowi schudłem, może…”
Nagle piłka zachybotała się w powietrzu, odbiła się od poprzeczki i wyleciała poza boisko. Ktoś musiał po nią iść. Wszyscy popatrzyli na Kubę-gibona, który słynął ze swojej małpiej zręczności i zdolności do wspięcia się na każde drzewo i każdy mur, ale w sposób nieoczekiwany dla wszystkich odezwał się grubas:
- To może ja pójdę proszę pana. W końcu jestem bramkarzem.
Te słowa były równie zaskakujące dla grubasa, co dla całej reszty. Nie wiedział, czemu powiedział to, co powiedział, jakaś niewidzialna ręka w głowie wystukała mu po prostu rytm sylab, a on podążył mimowolnie za tym rytmem, jak za śladami na jezdni, jak za warkoczem dziewczyny, „ jak za warkoczem dziewczyny”…
„Ale czemu za warkoczem dziewczyny?”
W tej chwili przypomniała mu się demoniczna spikerka z telewizji i jej włosy, które uwolnione zamieniały się w węże i były już tuż, tuż od miejsca, w którym siedział grubas, zbliżały się do niego, chciały go opleść, chciały go pożreć…
Zbliżał się do muru z coraz większym niepokojem, jakby stanowił granicę, poza którym zaczynał się nowy, nieznany świat, jakby miał za chwilę przejść przez lustro dzielące świat żywych od świata zjaw, świat realnych bytów od świata złudzeń. „Idę w martwą krainę ułudy”, nie pamiętał z jakiego to wiersza, ale słowa te przemówiły do niego teraz bardzo silnie.

Zaczął wspinać się po szorstkiej, czerwonej cegle, w której gdzieniegdzie obecne pęknięcia umożliwiały dogodne ustawienie stopy i odbicie się w górę, by złapać za kolejną wyrwę w murze. Mur nie był bardzo wysoki, miał niewiele ponad dwa metry, ale pokonanie go przez cielsko grubasa nie należało do łatwych zadań. Pomimo tego grubas radził sobie nadzwyczaj nieźle. Ani razu nie zawahał się, w którą dziurę między kamieniami włożyć nogę, ani razu nie poślizgnął się, ani razu ręka go nie zawiodła. Czuł się zwinny, nadspodziewanie zwinny, nie bał się niczego i jakaś trudna do określenia siła parła nim naprzód, na drugą stronę muru.
W końcu wdrapał się, usiadł okrakiem na murze i powoli zaczął spuszczać się na dół przytrzymując się rękoma kamiennej poręczy. Lekko się puścił i wylądował miękko na trawie, po drugiej strony. Pierwszy raz był w tym miejscu i zaczął szczegółowo lustrować przestrzeń w poszukiwaniu piłki. Stare, porzucone opony, puszki po piwie, butelki po wódce, puste paczki papierosów, zardzewiały narzędzia, gdzieniegdzie zniszczone ubrania, a nawet porzucone, stare meble tworzyły krajobraz, który grubas doświadczał wchłaniając go całą siłą swej chłopięcej wyobraźni, a jednocześnie nieznajoma siła odpychała go od tego miejsca, kazała mu nie zapuszczać się w te rejony i szybko wracać do kolegów, na wuef. Coś jednak z drugiej strony, jakaś biała, gładka ręka zapraszała go w głąb dziewiczego terenu szepcząc i kusząc: „no chodź Beniaminku, nie skrzywdzimy cię, czekamy na ciebie, chodź do nas”. Dreszcz przeszedł mu po plecach, w jednej chwili przypomniał sobie samodzielne, wolne włosy ze snu i niebieskie, smutne oczy, zobaczył piłkę. Podbiegł do niej szybko, porwał ją w ręce i silnym uderzeniem, podrzucając ją nieznacznie do góry, wykopał na druga stronę muru. Zza muru dobiegły go głosy rozradowanych rówieśników: „braaawo Benek, braaawo grubasie, przeskoczyłeś sam siebie”. Ucieszony i zdopingowany okrzykami udał się w powrotną drogę na boisko, którą pokonał bez większego trudu. Jedynie głosy pozostały mu w pamięci i kamienna cisza krajobrazu za murem, ktoś go chyba wołał, ktoś chyba potrzebował pomocy albo ktoś chciał dobrać mu się do skóry. Cokolwiek to było, było straszne i wolał o tym nie myśleć. Jego grube ciało przeszedł kolejny dreszcz, gdy stał na bramce. Puścił jednego gola, ale nawet o tym nie pomyślał po skończonych zajęciach, w drodze do szatni. Coś zaczęło zaprzątać mu myśl, coś zaczynało wżynać się w krwiobieg jego niezmąconego spokoju.
Szybko jednak odgonił te myśli. Na każdy smutek najlepszym lekarstwem jest przecież dom. Już mama i tata zaradzą każdemu złu.


VIII

Sebastian wstał około 8.00, do szkoły miał na 9.45, więc nie miał większych problemów ze zdążeniem na lekcje. Pokój jego przypominał pokój starego antykwariusza, do którego nagle wpełzło ranne światło i przykryło cenne manuskrypty swymi bezwstydnymi promieniami. Sebastian zdziwił się, bowiem pamiętał, że pokój jego przeważnie był mroczny, jakby celowo dobrany do jego wnętrza przypominającego platońską jaskinię. „Skąd światło nagle”, zdziwiony wyrzekł tę myśl głośno i poszedł do łazienki wyszorować zęby po skończonym śniadaniu. Nie zjadł wiele, a jednak czuł się dziwnie ciężki, „czyżby mi przybyło na wadze”, pomyślał, „nie to nie niemożliwe, chyba, że od patrzenia się na Beniamina”, uśmiechnął się do siebie i wyszedł z domu zamykając mieszkanie na dwa zamki, ponieważ rodzice byli już od dobrej godziny w pracy.
W drodze do szkoły dopadły go myśli, które go zaskoczyły. Jakoś nie pasowały mu do niego samego. Sebastian zaczął sobie siebie wyobrażać w roli herszta bandy młodych gniewnych ludzi terroryzujących znajome, swojskie terytoria szkolne. Był hersztem z największą spluwą w ręce i porywał słabszych od siebie. Nie przeszkadzało mu to brylować na lekcjach historii przytaczając daty wszystkich ważnych i mniej ważnych bitew w Anglii w XVII wieku, Sebastian czuł jak rośnie, czuł jak wypełnia się powietrzem jak balon, za chwilę zacznie unosić się nad ziemią i patrzeć z perspektywy ptaka na przechodzących ludzi jak na małe ludziki, które nie mogą go w żaden sposób dosięgnąć. Patrzeć na kłębowisko małych ludzkich spraw, którymi on Sebastian, z wyżyn swej kości słoniowej serdecznie gardzi, jego duma nie pozwalała mu zniżyć się do niskich gustów motłochu. „Ale skąd te myśli? Myśli o kolorze blond”, przemknęło mu przez głowę. „Ach, jakże bym chciał być ptakiem i unosić się nad tym cuchnącym odmętem”, z oczy popłynęły mu łzy, „Boże co za paskudny kicz”, dobijały się resztki głosu właściwemu jemu, Sebastianowi. Ale powoli tracił panowanie nad sobą, mgła, lepka mgła zaczęła przesłaniać mu świat, który dotychczas zachowywał ostre kontury.
Zdążył na lekcje równo z dzwonkiem. Na wszystkich lekcjach pamiętał mgłę, na wszystkich przerwach prześladowała go mgła, jak zwykle trzymał się z dala od kolegów, więc nikt nic nie zauważył. Na wuefie prześladowała do mgła, psuł wszystkie piłki, aż wreszcie Hubert Krępak, klasowy osiłek ośmielił się podbiec do niego i nieznacznie go popchnąć, jakby dostrzegając, że nienaganna dotychczas technika Sebastiana uległa znacznemu pogorszeniu. Sebastian upadł i porysował kolanami asfaltowe boisko. Poczuł ostry ból, a potem ciepło, które zaczęło mu spływać z kolan.
- Sebastian ganiaj do pani higienistki, krzyknął pan Dąbrowa, wuefista
Mgła na chwilę opadła, ale potem znowu przybrała na sile odzyskując swoje dawne stężenie, Sebastian z okaleczonym kolanem i nieznajomym mu przypływem otępienia poszedł w kierunku pokoiku pani higienistki. Gdy szedł przez szkolne boisko, a potem korytarzem szkolnym wydawało mu się, że podąża śladami jakiejś niewidzialnej linii, „to warkocz, warkocz kosmitki”, myśl Sebastiana zdołała się przedrzeć przez mgłę, „ale kiedy to się stało, kiedy opętały mnie jej warkocze”, dreptał i próbował myślami przezwyciężyć kleistą maź, która uniemożliwiała wszelkie myślenie i wznosiła Sebastiana na same szczyty, na które przecież, tu dawny Sebastian się wkradał, na które zwyczajnie nie zasługiwał.
Zapukał do drzwi. Otworzyła mu pani Magda, starsza już pani, która opatrzyła kolano niejednemu urwisowi.
- O widzę, że kolano w tarapatach, trzeba opatrzeć, połóż się grzecznie na łóżeczku, a ja przygotuję bandaże.
Gdy kładł się na białym, twardym materacu ogarnęło go błogie uczucie odpływania, żeglowania w ciche, nieznajome krainy, gdzie mógł poczuć się bezpiecznie, „gdzie nie było warkoczy”, tam zaznawał białej pustki, tam doświadczał dawnego Sebastiana, Sebastiana, którym był jeszcze tamtego dnia, zanim przeczytał ten zły, śmieszny, tandetny artykuł w bulwarowej prasie. „Nie ma takiej rzeczy, której bym pragnął. W oddali białe żagle, pszczoły”, nie pamiętał z którego to wiersza, ale pamiętał, że lubił ten wiersz i teraz czuł się jak jego bohater, czuł się żeglarzem.
- No dobrze, pokaż kolano kochanie
Słowa pani Magdy przerwały tę żeglugę w sposób dosyć ostry, mgła znów do niego powróciła, znów był tępy, znów nie miał siły. Uśmiech pani higienistki zawisł nad nim jak uśmiech klauna, który zamiast szminki ma czerwone kreski krwi w miejsce uśmiechu, uśmiech pani higienistki przylgnął do jej twarzy i nie zmieniał się, podczas gdy jej ciało zaczęło gwałtownie przybierać na wadze, rosnąć wszerz, pani higienistka stała się podobna balonom z wesołego miasteczka, a raczej jednemu, potężnemu balonowi w białym kitlu i ogromnych okularach, pani higienistka zaczęła tyć w oczach. „Boże niech to się skończy”, krzyknął Sebastian
- Już, już chwileczkę Sebastianku, zaraz skończę.
Pani Magda znów była sobą, starszą panią dobrze wykonującą swoją pracę, czuwającą nad skaleczeniami maluchów, miała wprawę w dłoniach, „miała w dłoniach wprawę”. W miarę jak noga czuła piekący ból jodyny, mgła zaczynała opadać, świat zaczął nabierać ostrych konturów, Sebastian zaczął odzyskiwać siebie, Sebastian stawał się powoli Sebastianem dawnym, skromnym geniuszem z ulicy Długiej, chłopcem, który zawsze pragnął mieć przyjaciela. Sebastian zaczął płakać.
- No nie mażemy się, bo naskarżę twoim koleżankom
Sebastian uśmiechnął się. Wyszedł z gabinetu pani higienistki jak człowiek, który odzyskał swoją duszę. „Przez chwilę mieli mnie obcy, wprowadzili się do mojego domu”, pomyślał i uśmiechnął się do samego siebie, że myśli wyłącznie cytatami.
„To już koniec myśli. Przez chwilę byłem we władzy warkocza, ale dziwnym trafem warkocz i jego mgła znikły. Jestem znowu wolnym człowiekiem. Muszę się moim odkryciem z kimś podzielić. Rodzice mi nie uwierzą, dziadek też, tym bardziej babcia.” W tej chwili Sebastian mimowolnie wypowiedział słowo „Beniamin”.


IX

Pan Kalosz właśnie wygodnie usadowił się w fotelu, aby oglądnąć dzisiejszy mecz w telewizji. Na stole blisko fotela miał przygotowane dwie puszki po piwie i dużą paczkę słonych paluszków. Obok leżała fajka i tytoń gotowy do nabicia, gdy tylko przyjdzie pora. Miał dzisiaj wyjątkowo udany dzień. Poranna przechadzka do parku doskonale mu zrobiła, spotkał się ze swoimi starymi znajomymi na codziennej partyjce remika i wygrał trzy razy pod rząd z Panem Gustawem, jego przyjacielem z zakładu papierniczego, w którym niegdyś obaj pracowali. Czuł się odprężony, zjadł przepyszny obiad, który przyszykowała mu niezawodna pani Kalosz. Teraz przyszedł czas na odpoczynek, teraz przyszedł czas, aby wreszcie zasiąść w fotelu po dniu pełnym pozytywnych wrażeń.
Właśnie minęły pierwsze 15 minut meczu, kiedy usłyszał dzwonek do domofonu. Nie spodziewał się gości, choć po cichu liczył na niezapowiedzianą wizytę pana Gustawa.
- Kto tam? rozległ się głos przecinający szum ulicy w domofonie
- To ja dziadku, Sebastian, odpowiedział mu głos.
Pan Kalosz był zaskoczony, Sebastianek przeważnie przychodził we wtorki i czwartki, a dzisiaj był piątek, dzień, w którym jego wnuk miał zwyczaj jeść smażoną rybę w domu jego syna. Jednak pomimo zaskoczenia, niezmiernie się ucieszył, wizyta wnuka to przecież zawsze miła niespodzianka, mimo że łamie ogólnie przyjęty schemat wizyt i jest do tego niezapowiedziana.
- A tak, Sebastianku, już cię wpuszczam.
- No i co cię do mnie sprowadza? Uśmiechnięty Pan Kalosz zaczął się bacznie przyglądać swojemu wnukowi, coś nie podobało mu się w Sebastianie, Sebastian przeszedł jakąś metamorfozę i musi mu o tym koniecznie powiedzieć, wyciągnie to od niego.
- Dziadku mam kłopot i czuję, że Beniamin pomoże mi go rozwiązać, chciałbym się z nim zobaczyć, na razie nie chcę cię wtajemniczać, ale chodzi o coś, czego ani ja, ani ty nie jesteśmy w stanie do końca pojąć.
- Jesteś dzisiaj bardzo tajemniczy Sebastianie, lecz pamiętaj, nie ma na świecie takiej rzeczy, której człowiek nie byłby w stanie pojąć.
Sebastian uśmiechnął się cierpko.
- Jest dziadku. Czasem tajemnica jest tandetna jak wieloodcinkowy serial wenezuelski, ale może właśnie dlatego najbardziej przeraża.
- Nie rozumiem cię do końca Sebastianku, ale jeśli chcesz się widzieć z Beniaminem, zaprowadzę cię do niego.
Poszli na górę i otworzyła im babcia Beniamina. Sam grubas był w pokoju i czytał jakiś komiks, wyglądał na zadowolonego życiem, wyglądał tak jak wygląda uczeń, który właśnie zakończył tydzień szkolny i ma świadomość, że jutro szkoły nie ma. Wizyta Sebastiana lekko go zirytowała, grubas najbardziej lubił przebywać sam i nieproszeni goście nie byli jego najlepszymi przyjaciółmi o ile w wypadku grubasa o czymś takim jak przyjaźń można było w ogóle mówić.
- Cześć Benek! wesoło krzyknął Sebastian sam dziwiąc się tonowi swojego głosu
- Cześć Sebastian, odpowiedział niemrawo grubas odkładając z pewnym ociąganiem książkę na fotel.
- Słuchaj chciałbym z tobą pogadać masz chwilę?
- No jasne. Wal śmiało
- No to chłopcy ja was już zostawiam rzekł uśmiechając się pan Kalosz, obgadajcie swoje sprawy. W rzeczy samej pan Kalosz był niesłychanie zadowolony, ponieważ udało mu się spełnić swoją misję, doprowadził do tego, że Beniamin i Sebastian zbliżyli się do siebie, żaden z nich już nie był do końca samotny, pomijając problemy, które wydedukował z wyrazu twarzy Sebastiana, był jednak w wyśmienitym humorze. „No, powiedział do siebie w myślach, teraz, trzeba powrócić do przerwanego meczu. Czeka na mnie nie rozpoczęte piwo”.
Grubas i Sebastian zostali sami. Milczeli przez jakieś dwadzieścia sekund, Sebastian nie wiedział za bardzo co powiedzieć, w końcu nie powie: „słuchaj przeczytałem artykuł o przerażającej kosmitce w tandetnym piśmie, myślę, że ona chce mnie zabić, pomóż mi”.
Nie powiedział w ten sposób, ale powiedział tak:
- Mam kłopot Beniaminie. Jesteś jedyną osobą, którą obdarzyłem zaufaniem i nie wiem dlaczego tak się stało. W każdym razie wybrałem ciebie na powiernika moich tajemnic.
Grubas uśmiechnął się nieznacznie, zawsze śmieszyły go bowiem egzaltowane przemowy, ale czuł dreszczyk emocji, poza tym jego umysł był niesłychanie podatny na wszelkiego rodzaju plotki, nowinki, osobiste historie, nie raz brał z pokoju babci pismo dla pań i pogrążał się w lekturze na dobre dwie godziny.
- A zatem słucham. Wal śmiało. Nikomu nie powtórzę.
- Otóż myślę, że dzieje się ze mną coś dziwnego i potrzebuję twojej pomocy.
- To znaczy?
- Musisz dla mnie narysować portret pamięciowy
- Portret pamięciowy?
- Tak
- Po co?
- Nie mogę ci powiedzieć. Wiem, że świetnie rysujesz. Twoja babcia mówiła mojemu dziadkowi o tym. Grubas rzeczywiście był niezły z rysunku, ale w dalszym ciągu nie wiedział do czego zmierza Sebastian.
- Ścigasz kogoś?
- Powiedzmy
- Posłuchaj ja ci opiszę co masz narysować, a ty po prostu to narysuj.
- No dobrze, ale co mam narysować.
- Narysuj lwa o kształtach kobiecych ze skrzydłami, z których ściekają kropelki krwi.
- To ma być portret pamięciowy?
- To narzędzie bardziej niż portret, ale proszę, zrób to dla mnie
- No dobrze, na jutro rysunek będzie gotowy, wpadnij do mnie koło 12.
- Dobrze, bardzo się cieszę, dziękuję ci Beniaminie. Nie przeszkadzam ci już, trzymaj się, cześć.
- No to cześć! Do jutra.
Grubas znowu został sam. Nie wiedział o co chodzi, nie wiedział czemu naprawdę zawdzięczał wizytę Sebastiana. Wiedział jedno. Ma do jutra narysować lwa z cyckami, ze skrzydłami i z krwią, która cieknie po skrzydłach. Czas zatem brać się do pracy. Jutro w końcu jest tuż tuż.



X

Sebastian wiedział tylko jedno. Musi kupić najnowszy numer „Dróg kosmitów”, tam czeka go wyjaśnienie zagadki. Nie wiedział jeszcze do końca jak ją wyjaśni, nie znał jeszcze ostatecznego rozwiązania, nie znał wszystkich szczegółów, ale znał przyczynę wypadków, których był świadom. Wiedział też, że grubas tai przed nim swoje przeżycia, był doskonale świadomy, że i osoba grubasa odgrywa w tych wypadkach swoją zaszczytną rolę. „To wszystko przez ten mecz, pomyślał, wszystko przez mecz. To on nas połączył, a bieg wypadków sprawił, że zostaliśmy wybrani do zajęcia się sprawą, o której mamy blade pojęcie. On o tym nie wie, ale ja o tym wiem.”
Sebastian wpadł w szał rozwiązywania tajemniczych zagadek, chciał rozwikłać utajoną strukturę świata, aby wyjaśnić to, czego nie dało się wyjaśnić. To, jak się później okaże było przyczyną jego nieuchronnego zwycięstwa. A zatem nie namyślając się wiele, skierował swoje kroki w kierunku najbliższego kiosku:
- Dzień dobry, są może „Drogi kosmitów”
Starszy pan w kiosku za okularami uśmiechnął się nieznacznie, ale że był w nastroju szczególnie sprzyjającym różnego rodzaju igraszkom, postanowił trochę się poprzekomarzać z młodym człowiekiem, który chciał od niego kupić gazetę nieodpowiednią dla swojego wieku:
- A ile masz lat młodzieńcze?
-12. Proszę pana to naprawdę ważne, od tego zależy czy mój przyjaciel będzie żył czy ja będę żył, od tego wiele zależy, może nawet, kto wie, zależą od tego losy świata, musimy powstrzymać to coś, co się rozprzestrzenia i tylko ten, który uwierzy w moc tego, jest w stanie moc tą na swoją stronę przejednać, a potem zniszczyć.
Po tym monologu, kioskarz niezmiernie się zdumiał i patrzył przez chwilę na Sebastiana z wielkim niedowierzaniem, które jednak w jednym momencie przerodziło się w nieokiełznany wybuch śmiechu:
- Hahahaha. Aleś mnie ubawił chłopcze, no dobra skoro to ci potrzebne tylko do zabawy, proszę, powiedział kioskarz wyjmując równocześnie egzemplarz gazety.
- Dziękuję panu
Sebastian porwał w mig gazetę i popędził z nią na pobliską ławkę, rozglądnął się uważnie dookoła czy przypadkiem nikt go nie śledzi i z uwagą zaczął wertować najnowszy numer „Drogi kosmitów”. Po dokładnym zapoznaniu się z każdą stroną, trafił w końcu na krótką notkę o demonicznej kosmitce, która potwierdzała tylko jego trafne przypuszczenia co do natury potwora i sposobu jego pokonania.
„Jedynym sposobem na pokonanie demonicznej kosmitki wcielającej się w Bogu ducha winne spikerki z telewizji jest narysowanie jej nie dosłownej podobizny, a następnie umieszczenie jej w miejscu, jak głosi przepowiednia nieuczęszczanym, opuszczonym, „przez Boga zapomnianym”, ukrycie jej pod kamieniem, a następnie odmówienie modlitwy, koniecznie w dwie osoby związane ze sobą silnym węzłem przyjaźni.”
„No to mamy sprawę gotową”, pomyślał Sebastian, „ta suka będzie się pławić w przestrzeni niesłychanie dla niej niedogodnej, już ją mamy Benek, nie bój żaby, jest nasza”.
Sebastian, pełen nadziei, myślał teraz tylko o jednej rzeczy: iść jutro do Benka na 12, odebrać rysunek, a następnie załatwić cholerną zołzę.






XI

Grubas miał zły sen. Znów śniły mu się włosy złote i węże, a może same węże, w każdym razie oplatały go i nie dawały oddychać, obudził się pełen strachu o godzinie siódmej nad ranem, a potem nie mógł zasnąć. Myślał o wczorajszej rozmowie z Sebastianem, „on już mi pomoże, Sebek wszystko potrafi, ufam mu”, poszedł do kuchni, otworzył lodówkę i wyjął z niej pęczek kabanosów, które zaczął przegryzać czytając równocześnie swój ulubiony komiks o spidermanie. Do kuchni weszła mama:
- Ach ty mój kochany, śliczny łakomczuszku, znowu opróżniasz lodówkę, daj spokój, przecież zrobiłabym ci śniadanko, no ale jak już sam się o siebie zatroszczyłeś, to zrobię ci tylko jajecznicę, a kromki dobierzesz sobie sam, jestem szczęśliwa, mój mały Beniaminek uczy się samodzielności, no daj buzi mamusi, no daj.
Grubas z ochotą podszedł do mamy i nadstawił jej swoją okrągluchną twarz do pocałowania i przytulił się całym cielskiem do swojej mamy, uwielbiał bowiem matczyne pieszczoty.
- Mamo, muszę ci coś powiedzieć
- Tak synku?
- Dzisiaj z Sebastianem będziemy walczyć z kimś bardzo groźnym, myślę że od tego zależy nasze życie i chyba nie tylko nasze.
Przez ciało mamy Sebastiana przeszedł cienki dreszcz niepokoju, ale zaraz potem ustąpił miejsca spokojowi, wynikającemu z radosnego przecież faktu, że jej ukochany jedynak znalazł sobie w końcu kolegę, z którym się może bawić.
- Oh, Beniaminie, mam nadzieję, że pokonacie tę przebrzydłą bestię i ocalicie świat od zagłady, naprawdę się cieszę, że nie pokonujesz tej bestii sam, przecież zawsze raźniej dokonać tego z przyjacielem.
- Tak mamo, grubas silniej wtulił się w matczyne ramiona, a z jego policzka pociekła łezka, inna jednak od tej, która ciekła z niego przeważnie, była to łezka, która pociekła, ponieważ grubas uświadomił sobie właśnie coś bardzo ważnego, czego jednak nie był do końca świadom i nie był w stanie tego do końca zdefiniować, „od nadawania trafnych nazw jest w końcu Sebek”, pomyślał i trwał tak przez chwilę w matczynym uścisku, aż w końcu zwyczajnie znudziły mu się te czułości i powiedział mamie, że trochę poleży jeszcze w łóżku.
Poszedł z powrotem do swojego pokoju z pęczkiem kabanosów, talerzem pokrytym grubo pokrojonymi plastrami chleba i musztardą. Wtulił się w ciepłą pościel i kontemplował świt za oknem. Kamienice były jeszcze szare, światło było niewyraźne, gołębie przysiadały na parapecie, a sąsiadka, pani Mercik zmieniała właśnie pościel i podlewała swoje kwiatki, bardziej chyba w dowód pamięci po swoim zmarłym mężu, zamiłowanym floryście, niż z autentycznego zainteresowania kwiatami. Włączył muzykę, nałożył walkmana na uszy i puścił swoją ukochaną Tine Turner. Tym razem łzy nie chciały kapać, marzenia nie chciały przychodzić, coś odeszło daleko, jak wczorajszy dzień, który nigdy nie powróci.
- Sebastianku, jajecznica!!
Krzyk mamy obudził go z rozważań lekkich jak poranna mgiełka leżąca na cieście świtu. Poszedł znów do kuchni i spałaszował pyszną jajecznicę. Potem poszedł do pokoju i do godziny 12 czytał komiks. Wtem, w samo południe do drzwi zadzwonił dzwonek. Grubas podszedł do biurka i z szuflady wyjął rysunek przedstawiający gryfa.






XII


Sebastian był na nogach od piątej. Wstał w nastroju niesłychanego pobudzenia, wszystko dosłownie leciało mu z rąk, ale równocześnie był niesłychanie szczęśliwy, ciemno było w pokoju, bo jesień dawała swoje znaki, mama i tata jeszcze spali, numer „Drogi kosmitów” przygotowany, ale po co, pytał się sam siebie, dobrze śniadanie teraz trzeba szybko zrobić, napisać w pamiętniku o przygodzie, ale to później, o Boże ile jeszcze czasu do Benka, co ja będę robił. Może poczytać Mickiewicza, albo Słowackiego, albo Kanta, nie, bo to moja codzienność, zresztą Kanta i tak nie rozumiem, to może Miłosz, albo Świetlicki, nie, lepiej Podsiadło, Boże co ja wyrabiam, lepiej się położę, albo nie, lepiej będzie jak pooglądam telewizję.
Sebastian włączył telewizję i trafił na audycję rolniczą o szkodnikach, które niszczą rośliny pastewne. Skutecznie zasnął, dopóki nie obudził go tata o godzinie 11.30:
- No pamiętaj stary, dzisiaj jesteś umówiony ze swoim kumplem.

XIII


- Cześć Benek
- Cześć Sebek, tu jest rysunek
- Słuchaj, znasz jakieś miejsce przez Boga opuszczone?
- No jasne, chodź, zaprowadzę cię
Na boisko szkolne dotarli w godzinę później, akurat chłopaki kopali piłkę. Grubas wskazał na mur: „ to tam, trzeba przeleźć, chyba musimy razem przeleźć, żeby przepowiednia, o której mówiłeś, się spełniła”. Przeszli przez mur i stanęli po drugiej stronie, grubas wyjął rysunek i położył go pod cegłą, Sebastian stał obok Benka i powiedział, że teraz muszą sobie powiedzieć, że są najlepszymi kumplami, inaczej z przepowiedni nici. „Jesteś moim najlepszym kumplem”, usłyszała trawa, drzewa i rupiecie, kartka zaszeleściła i poszybowała w niebo. Z Sebastiana opadła mgła, z grubasa opadł ciężar.
Do domu wrócili jako najlepsi kumple. Jutro z Panem Kaloszem idą zagrać w piłkę, a grubas zje najlepszy obiad w życiu. Dlaczego? Bo Sebek zostanie u nich na obiedzie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...