Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Zapomniany


Rekomendowane odpowiedzi

.. Witam, nie wiem jakie są zwyczaje na tym portalu, wiec napiszę te parę słów wstępu tutaj. Wstawiam jedno z moich ulubionych opowiadanek, na pograniczu bajki, raczej lekkie i łatwe w odbiorze. Zachęcam do przeczytania, proszę o szczere opinie, i wszelką krytykę. Chociaż jestem tu nowy żadnej taryfy ulgowej nie potrzeba mi. No, w sumie to pozjadało mi akapity przy edycji, to możecie mi wybaczyć, oczywiście jeśli możecie ;). Pozdrawiam, zapraszam raz jeszcze!! ..

''Zapomniany''

W pewnym małym prowincjonalnym miasteczku mającym czasy swej świetności dawno już za sobą. Pośród wąskich uliczek i murowanych, krytych dachówką kamienic gdzie w większości mieszkali teraz ludzie na jesieni swego życia. Wśród snujących się leniwie dymów, śmieci rozrzucanych wiatrem i nocnego szczekania bezpańskich psów żył demon. Nie można by go nazwać ani pradawnym, ani odwiecznym i na pewno nie wszechpotężnym. Był jednak stary, z punktu widzenia ludzi nawet bardzo stary. Tak stary, że nikt z żyjących nie znał jego imienia a i on sam już od dawna go nie pamiętał. Prawie nikt z obecnych mieszkańców miasta nie wiedział o jego istnieniu. Może kilku staruszków stojących już jedną nogą na progu innego świata, mogłoby opowiedzieć swym wnukom tajemnicze historie usłyszane niegdyś od swoich ojców lub przypomnieć sobie pozostawiane przez ich babcie na strychu lub w ciemnych zakamarkach piwnic miseczki, przeznaczone dla nocnego gościa. Jednak nikt z młodszego pokolenia nie traktowałby ich poważnie a nawet dla nich samych byłyby to tylko bajki, zapamiętane z dzieciństwa.
***
Demon wspominał jednak te czasy, gdy, czy to z obawy przed nieznanym, czy też z wdzięczności i dobroci serca wystawiano dla niego jedzenie a jego imię było wypowiadane szeptem podczas opowieści snutych wieczorami. I choć dawno już o nim zapomniano, to on pamiętał o ludziach żyjących w tym sennym miasteczku. Pamiętał o pewnej kobiecie, która gdy była małą dziewczynką zawsze pozostawiała dla niego mleko lub kawałek słoniny. Pojawiał się w tedy jako duży czarny kocur i wdzięczny za smakołyki ocierał się o nogi dziecka, dawał się głaskać i towarzyszył w dziecięcych zabawach. Był także jej opiekunem. W niespokojne noce, gdy wraz z wiatrem przyfruwały nad miasto senne zmory. Czuwał przy oknie dziewczynki nie pozwalając im zakłócać snu. Później, kiedy podrosła i założyła rodzinę nadal o nim pamiętała i choć obowiązki nie pozwalały robić tego tak często, jak za młodu, nadal pozostawiała dla niego jedzenie, a wdzięczny demon uważał na nią i na jej potomstwo.
Mijały lata, dzieci dorastały a miasto kipiało życiem, jednak nie trwało to wiecznie. Dla demona okres ten był tylko jedną krótką chwilką, lecz dla jego podopiecznej czas nie był taki łaskawy. Dzieci wyprowadziły się z miasta, mąż zmarł a ona z pełnej wigoru pogodnej mamusi stała się siwowłosą, samotną staruszką. Podobnie było z miastem. Coraz mniej młodych chciało tu zamieszkać, coraz więcej ludzi dochodziło do kresu swej wędrówki. Mieszkania pozostawały puste, domy niszczały a poprzez poodrywane dachówki wiatr wdzierał się na strychy i wyśpiewywał tam swoje smętne pieśni. O przemijaniu, zapomnieniu i samotności.
W tym czasie demon postanowił znowu przyjąć postać kota i odwiedzić starą opiekunkę. W pewien zimny dżdżysty dzień, gdy gruba warstwa chmur na tyle przyćmiła promienie słońca, że nie raniły oczu demona ten stanął przed wracającą z kościoła staruszką. Specjalnie czekał na taką pogodę, ponieważ nie chciał jej przestraszyć pojawiając się w nocy. Weronika, - bo chyba tak miała na imię - widząc przemoczonego zmarzniętego kota łaszącego się do jej nóg postanowiła zabrać go do siebie. Kiedy spojrzała mu w oczy a ten miaukną żałośnie przypomniał jej się Razael kotek, z którym bawiła się jako dziecko. Od tamtej pory demon zamieszkał u staruszki. Ta karmiła go, pozwalała mu wygrzewać się przy kominku a w zimowe wieczory siadywał na jej kolanach i mrucząc prosił, aby go głaskać. Nocami demon nadal strzegł Weroniki, przepędzał upiory, zsyłał dobre sny i leczył swą magią starcze dolegliwości. Bronił jej nie tylko przed zmorami, ale także przed ludźmi. Raz przygniótł konarem drzewa pijanego wyrostka chcącego wyrwać staruszce torebkę, innym razem zrzucił obluzowane cegły na włamywaczy, odstraszał żebrzących cyganów, grasujących w okolicy, którzy chcieli wykorzystać naiwność i słabość starszych ludzi. Wdzięczny za okazane serce, był jedynym towarzyszem wdowy. Starał się jak mógł aby nie czuła się samotna i zapomniana - oczywiście na tyle, na ile kot może zastąpić towarzystwo męża i odwiedziny dzieci.
Niestety pewnej pogodnej czerwcowej nocy, gdy gwiazdy świeciły jak rozsypane po nieboskłonie brylanty, a ciepłe podmuchy wiatru przynosiły zapach traw i żywicy z rosnącego nieopodal lasu. Weronika zakończyła swoje życie.
Wtedy też demon w swojej demoniej postaci siedział sobie na dachu kamienicy, w której mieszkała staruszka. Jego sylwetka była bardzo podobna do ludzkiej, postrzępiona szata kryła ciasno zwinięte skrzydła. W mroku można by go wziąć za młodego mężczyznę o nieznacznie przygarbionych plecach. Podobieństwo znikało jednak, kiedy spojrzało się mu w oczy. Dwie czarne jak smoła źrenice, jarzące się wewnętrznym blaskiem, były tak wielkie, że nie pozostawiały wiele miejsca na tęczówkę, przypominały głębokie studnie, których woda odbija nikłe światło gwiazd. Kiedy obrócił wzrok w stronę skąd doleciał go jęk przestraszonej duszyczki, która właśnie opuściła swoją cielesna powłokę, zdawało się, że cała jego szata przekręca się razem z głową. Jednak gdyby ktoś mógł to zobaczyć w świetle dnia zauważyłby, że ów płaszcz to w rzeczywistości nienaturalnie długie i gęste, sięgające aż do kostek włosy. Demon od razu wiedział, co się stało, rozwinął skrzydła i sfrunął do okna. W kącie pokoju siedziała skulona, szlochająca dziewczyna odziana w przejrzystą materię promieniującą błękitnym światłem, dookoła niej kłębiła się sfora obrzydliwych, szczerzących zęby, niematerialnych kształtów wyciągających swe szpony w kierunku płaczącej. Co odważniejsze ze zjaw zaczynały już wychudłymi palcami szarpać suknię i wplątywać się pazurami we włosy kobiety. Jednak, gdy demon znalazł się przy niej wszystkie odskoczyły poza zasięg jego skrzydeł. Dwa z nich przysiadły na lampie inne schowały się pod stół, łóżko, a jeden wyjątkowo szkaradny upiór wskoczył do wygasłego kominka wzniecając chmurę popiołu i czekał tam zgrzytając kłami na odejście intruza, aby móc na powrót rzucić się na przestraszoną duszę. Demon przykucnął przy dziewczynie, objął i zaczął głaskać po kruczoczarnych włosach, ocierając łzy z przestraszonej twarzy. Weronika uspokoiła się i przytuliła do niego. Gdy spojrzała na jego twarz zrozumiała, że to jej Razael. Czarny kotek, któremu nadał w dzieciństwie to tajemnicze imię. To on opiekował się nią przez całe życie zarówno, gdy była dzieckiem jak i w ostatnich latach przed śmiercią. Łzy przestały płynąć na twarzy pojawił się uśmiech. Teraz już się nie bała, nie przerażały ją czające się po kątach straszydła. Pomógł jej wstać, nieco zdziwiona rozejrzała się jeszcze po pokoju, pogrążone w mroku pomieszczenie rozświetlało nikłe światło z zewnątrz, lekki wietrzyk poruszał firankami w otwartym oknie, na stole stała filiżanka z niedopitą kawą, a w łóżku pod ścianą naprzeciwko kominka leżała siwowłosa pomarszczona staruszka i zdawałoby się uśmiecha się przez sen. Weronika spojrzała na swoje dłonie, później w lustro na młodziutką dziewczęcą twarz, lśniące włosy bez śladu siwizny. Na ten widok uśmiechnęła się po raz kolejny a ciszę pokoju, w którym nie było już nikogo żywego zakłócił jej perlisty śmiech. Razael wyciągną do niej rękę, Weronika ujęła ją i oboje wyfrunęli przez okno w stronę rozgwieżdżonego nieba.
Demon dobrze znał drogę, przebywał ją wiele razy, nie po raz pierwszy odprowadzał duszę z tego świata. Znał doskonale czające się na niej niebezpieczeństwa, bo choć jemu nic nie zagrażało to wiele potworności mogłoby tu spotkać samotną, bezbronną wystraszoną duszę. Wiedział też, że nie będzie mógł przekroczyć razem z Weroniką bramy, gdy doprowadzi ją do bezpiecznego schronienia. Wiedział, że widzi ją dzisiaj ostatni raz. Póki, co cieszył się jednak chwilą, leciał ze swoją towarzyszką w pobliżu olbrzymich, mieniących się wokół nich setką barw, kul ognia, które widziane z ziemi są tylko malutkimi srebrnymi punkcikami. Razem zachwycali się bajecznie kolorowymi kłębami mgławic. Rzucili się w pościg za przelatującą kometą, która złapana w pole grawitacyjne jednego z nieskończonej ilości słońc ciągnęła swój rozdwojony lodowy warkocz rozsiewając strzępy materii w otaczającej ją próżni. Gigantyczne spirale odległych galaktyk były dla nich na wyciągnięcie ręki. Jak dzieci, roześmiani gonili się pomiędzy przemykającymi w pobliżu rojami asteroidów. Wreszcie po beztroskim locie dotarli do celu, granicy, za którą demon nigdy nie będzie miał wstępu. Pożegnał się tam szybko z Weroniką a ta dała mu na do widzenie buziaka i wciąż roześmiana przekroczyła bramy sanktuarium.
Demon posłał jeszcze jedno spojrzenie w kierunku znikającej za zatrzaskującymi się wrotami dziewczyny i zwinął skrzydła. Runął z powrotem w kierunku ziemi, z każdą setną sekundy nabierając coraz większej prędkości, euforia spowodowana pędem rosła z każdą chwilą. Podróż powrotna nie zajęła nawet tysięcznej części czasu, jakiego potrzebowali na dotarcie do sanktuarium. Mimo czającego się gdzieś na dnie demoniego serca smutku, jaki spowodowało rozstanie demon był szczęśliwy. Na koniec swego lotu rozłożył skrzydła a powietrze ocierające się o ich krawędzie podczas przechodzenia przez górne warstwy atmosfery zaczęło płonąć, strugi ognia szalały w rozwianych włosach, a snop iskier ciągnący się za nim, przeciął nocne niebo czerwono złocistą smugą. Wreszcie wyhamował zupełnie i zatrzymał się na dachu domu, z którego rozpoczęła się ta podróż. Nocne marki siedzące tej nocy w oknach śpiącego miasteczka mogły zauważyć spadającą gwiazdę, która zgasła na parę zaledwie chwil przed upadkiem na jedną z kamienic. Chłodna mgła przedświtu wystudziła żar spowodowany lotem, emocje opadły i choć w głowie demona huczał jeszcze szum pędzącego rozpalonego powietrza, jego umysł był jasny i chłodny. Patrzył w milczeniu na budzące się ze snu miasto dopóki, dopóty ziemski świt nie stał się zbyt jasny a światło zaczęło sprawiać ból.
***
Od pożegnania z Weroniką minęło kilkadziesiąt lat, miasto podupadło jeszcze bardziej, niektóre kamienice obróciły się w ruiny, w innych zdążyły się zestarzeć kolejne pokolenia, krajobraz oszpeciły osiedla zbudowane z wielkiej płyty, a las leżący niegdyś na skraju miasteczka został przerzedzony i poprzecinany wstęgami dziurawych dróg. Cegielnia, którą niegdyś wybudowano na skraju miasta została zamknięta. Straszyła powybijanymi szybami i walącym się dachem. Jej komin niebezpiecznie się pochylał, jakby zmęczony spoczywającym mu na barkach ciężarem lat, tak, że odbijał swoje oblicze w mętnej wodzie głębokiego stawu wypełniającego nieczynne wyrobisko.
Wokoło zmieniło się tak wiele, demon jednak pozostał. Mieszkał teraz właśnie w opuszczonej cegielni. Noce spędzał w większości polując na drobne zwierzęta. Robił to, ponieważ choć tak naprawdę nigdy nie musiał jeść to w głębi serca cały czas był drapieżcą, polował najczęściej jako duży czarny kocur uganiając się za szczurami po piwnicach i strychach, czasem w postaci jastrzębia upajał się zawrotną prędkością, z jaką spadał na ofiarę a niekiedy przybierał postać starego szarego puszczyka i gnębił gryzonie szybując bezszelestnie zarówno pomiędzy gałęziami drzew jak i ścianami zrujnowanych budynków. Jednak jego prawdziwą pasją i zajęciem, dzięki któremu nie rozpłynął się gdzieś na rozstajach dróg rozwiany na cztery strony świata tak jak stało się to już dawno z wieloma jego braćmi i siostrami, było obserwowanie ludzi. Dzięki temu, że pamiętał o Weronice pamiętał otrzymane od niej nowe imię, które stanowiło najbardziej realną część jego istnienia. Wiedział jednak, że i te wspomnienia z czasem ulecą w niebyt jak wiele podobnych, które znikły już wcześniej, jak jego prawdziwe imię. A kiedy on sam nie będzie już pamiętał, że kiedyś miał imię będzie musiał poddać się wiejącym wichrom. Siadywał, więc zwykle na szczycie pochylonego komina, bez względu na porę roku czy pogodę i przyglądał się ludziom mieszkającym w ocalałych jeszcze kamieniczkach. Czasem wskazywał kierunek zbłąkanym duchom, niekiedy znajdował rozrywkę przepędzając i ścigając mary czatujące pomiędzy zrujnowanymi domostwami. Często po prostu siedział i wpatrywał się w gwiazdy. Może szukał tam jakiegoś znajomego błysku wśród milionów srebrnych kropeczek. W noce, gdy nic nie przysłaniało nieba a księżyc w nowiu nie przyćmiewał swym blaskiem nawet tych najbledszych iskierek demonowi najbardziej dokuczała samotność, zapominał się wtedy na długie godziny zapatrzony w zenit, zatopiony w powolnym obrocie kosmicznego zegara odliczającego sekundy jego życia.
Pewnej nocy, gdy młodej wiośnie z wielkim trudem udało się wygrać kolejną potyczkę z zimą, która tamtego roku zadomowiła się na dobre i nie miała najmniejszej ochoty wynieść się na północ mimo wszystkich ludzkich żalów, narzekań i złorzeczeń. Kiedy niebo zasłaniały niskie opadające ku ziemi chmury, z których bez ustanku sączyła się drobniutka mżawka, zniechęcając do wyjścia z przytulnych kryjówek rozwrzeszczane przeważnie o tej porze roku koty. Zwyczajem kamiennych gargulców zdobiących średniowieczne zamczyska, przykucnąwszy na skraju swego obserwatorium demon czuwał. Niedostrzegalne drobiny deszczu osadzając się na włosach i ubraniu scalały się w większe krople, te z kolei łącząc się w strumyczki spływały do jego stóp a stamtąd czekał je już tylko kilkudziesięciu metrowy lot, po którym rozbryzgiwały się w prawie nigdy niewysychającej kałuży u podstawy komina. Wbrew pozorom demon lubił taką pogodę, rozpylona w powietrzu wilgoć dotykając twarzy dawała poczucie świeżości, natomiast atmosfera wszechogarniającego przygnębienia, jaka zdawała się wypełniać przestrzeń dodawała mu dziwnej lekkości, - co znaczy to ziarenko żalu gdzieś na dnie serca, gdy wokoło jest tak wiele smutku, a może wrażenie, iż cała przyroda ci współczuje pozwala z łatwością znosić troski - wiedział też, że jeśli taka aura utrzyma się do rana to przyćmi słońce na tyle, że nie będzie zmuszony skrywać oczu przed światłem. No i nie było gwiazd nie rozpraszały jego myśli, ich blade srebro nie odrywało jego wzroku od świateł w oknach, które raz po raz gasły w miarę upływających godzin. Gdyby próbować przekładać odczucia demona na ludzkie można by powiedzieć, że był zadowolony, wolny od trosk, lub po prostu w dobrym humorze jednak z pewnością nie można by stwierdzić, że był szczęśliwy. Choć żaden człowiek nie wie, czego było by potrzeba do demoniego szczęścia, a i on sam nie potrafiłby tego powiedzieć.
Kiedy już wszystkie światła w oknach pogasły a ludzie pogrążeni w sennych marzeniach spełniali swoje pragnienia albo kulili się z przerażenia przed najgorszymi z ich obaw, uwagę demona przykuł nikły blask ognia zauważony w otwartym świetliku na dachu jednej z pogrążonych w mroku kamienic. Skupił na nim swój wzrok, sięgnął myślami poprzez przesycone wilgocią powietrze, poza zasłonę dachówek. Zaciekawiony tym, co zobaczył, zmienił się w puszczyka i bezszelestnie pokonał dzielącą go od budynku odległość. Podczas lotu ujrzał dwa nie świadome obecności nocnego łowcy tłuste szczury spierające się o jakiś ochłap znaleziony w rynsztoku. Tym razem miały jednak szczęście, był zbyt zaintrygowany, aby rzucić się na tak łatwą zdobycz. Wylądował na spadzistym dachu, tuż obok otworu tak, aby nie być zauważonym z wnętrza budynku, ponownie zmienił swą postać i już jako nocny motyl sfrunął na poddasze. Gdy tylko znalazł się w środku instynkt owada sprawił, że ruszył w kierunku płomyka stojącej na deskach podłogi staromodnej naftowej lampki. Opanował jednak szybko ten samobójczy odruch. Na strychu wypełnionym pajęczynami, kurzem i nieustającym odgłosem upadających kropel sączących się przez nieszczelny dach siedziała otulona w koc dziewczyna. Słabe światło lampy pozwalało dojrzeć jedynie złote włosy okalające śliczną twarz, która mogła należeć równie dobrze do siedemnastolatki jak i do dwudziestoparoletniej kobiety. W nikłym płomieniu, budzącym do życia tańczące na ścianach cienie można było dostrzec płynące powolutku z szarozielonych oczek duże łzy. Dziewczyna oderwała zapłakane oczy od światła i ze zdziwieniem popatrzyła na krążącą wokoło lampy ćmę - pewnie znalazła tu schronienie przed deszczem - pomyślała. Widok owada sprawił, że na chwileczkę zapomniała o gryzącym ją smutku, wyciągnęła rękę w kierunku motyla. Demon okrążył po raz kolejny lampę, po czym pofrunął w kierunku dziewczyny i bez wahania usiadł na jej dłoni. Jego oczom nie przeszkadzała ciemność, nie potrzebował wiele światła by widzieć, dziewczyna naprawdę była piękna. Stwierdzenie to samo pojawiło się w głowie i zaskoczyło demona. Nigdy nie myślał w ten sposób o kimś z ludzkiego gatunku. Choć uwaga kobiety zwrócona była na ćmę, łzy nie przestawały płynąć. Spojrzenie wprost w błyszczące od łez oczy było dla demona szokiem. W jednej chwili wyczulone zmysły zatonęły w olbrzymim oceanie smutku. Był przyzwyczajony do ludzkich nieszczęść i tragedii, lecz nigdy nie odbierał tego tak jak teraz. Stało się dla niego jasne, że dzisiejszy deszcz pada właśnie dla tego, bo ona płacze. Ogarniał myśli, wspomnienia, odnalazł przyczynę rozpaczy i z każdą sekundą narastało w nim dręczące pytanie - Dlaczego, dlaczego właśnie ona? Jednocześnie pojawił się bunt i bezsilny gniew. Nagły blask błyskawicy pierwszej w tym roku wiosennej burzy poraził jasnością wzrok demona. Ćma zatrzepotała skrzydełkami z szybkością ledwie zauważalną dla ludzkiego oka, poderwała się i odleciał w cień. W oczekiwaniu na grzmot dziewczyna skuliła się i otuliła szczelniej kocem. Piorun musiał uderzyć bardzo, bardzo, blisko bo od huku zatrzęsły się obluzowane dachówki. Paniczna ucieczka owada pozwoliła by umysł demona oderwał się od myśli młodej kobiety, przez chwilę uwagę jego pochłonęło utrzymanie kontroli nad obecną postacią. Jednak chwilę później, gdy ujrzał ją jak siedząc na podłodze, drżącymi rękoma próbowała otrzeć łzy, opanowało go coś, czego nie potrafił nazwać. Uczucie, jakiego nigdy nie doświadczył. Nie wiedział, co robić, w głowie kłębiły się setki myśli, strach i radość, pragnienie ucieczki jednocześnie z przemożną potrzebą przybrania swej prawdziwej postaci i objęcia, pocieszenia dziewczyny. Nie umiał podjąć decyzji, jednak bezruch doprowadzał go do szaleństwa. W końcu kolejny grzmot wdarł się z ogłuszającym rykiem na poddasze. Podobnie jak wcześniej wyrwał demona z otępienia. Po czym ten wyfrunął z ukrycia wprost w szalejącą burzę. Gdy ciężkie krople uderzyły w delikatne skrzydełka, powrócił do demoniego kształtu. Porywiste podmuchy były niczym dla potężnych skrzydeł. Żywioł, jaki rozpętał się nad miastem nie stanowił dla niego żadnego zagrożenia. Latając wśród błyskawic i zderzających się wichrów demon próbował się uspokoić, zacząć myśleć jak wcześniej, przed tą deszczową nocą, zanim po raz pierwszy spojrzał w oczy dziewczyny, oczy, w których rozpadł się cały dotychczasowy porządek świata. Znalazł w nich, coś, czego przez tyle wieków bezskutecznie szukał wśród gwiazd, szansę na ukojenie tęsknoty, koniec samotności, sanktuarium, w którym on mógłby pozostać, na zawsze. Po kilkunastu minutach, tak gwałtownie jak się zaczęła, burza ucichła, pozostawiając czyste niebo, zapach ozonu i światło gwiazd odbijające się w kałużach. Demon postanowił wrócić. Melodią wyczarowaną z plusku spadających kropel sprowadził na poddasze sen. Gdy wyczerpana płaczem kobieta zamknęła oczy niezauważony usiadł przy niej. Parę chwil przyglądał się śpiącej postaci. Odgonił złe myśli, wniknął w jądro żalu, delikatnie wydobył je i w pustym miejscu zostawił nadzieję. Oddał jej wszystko, tyle ile w nim pozostało zapas mający wystarczyć mu na kolejne tysiące lat. Nauczył ją jeszcze kilku zaklęć jak choćby to sprowadzające dobry sen czy odganiające upiory, a na samym końcu w najdalszym zakamarku jej jaźni wyrył bezpieczną drogę wśród gwiazd, drogę do miejsca gdzie odprowadzał swoich podopiecznych. Później szeptem odmówił mającą przynieść szczęście modlitwę, delikatnie wytarł jej policzki z wysychających łez i odszedł.
Leciał dopóki nie nadszedł świt. Gdy rozwidniło się na, tyle że mógł zostać zauważony dotarł prawie do celu. Rozstajne drogi, krzyż, wiele można było ich znaleźć w okolicy, niegdyś zadbany, ozdabiany zawsze świeżymi kwiatami teraz obdarty i pochylony ze starości. Zapach świeżej przebudzonej do życia przez nocną burzę ziemi, świergot ptaków witających poranek i drzewo z dziuplą, do której wróciła właśnie z nocnego polowania sowa. Tak tego drzewa właśnie szukał ono rosło w tym miejscu od zawsze, było już stare, kiedy po raz pierwszy tu się zjawił. Pierwsze promienie słońca w obmytym deszczem powietrzu wydały się dziwnie lodowate, mimo bólu demon nie przymknął powiek. Teraz był już pewny, nie chce pamiętać, samotność była gorsza od niepamięci. Wiedział, że nie mógł ponownie pogrążyć się bezpiecznie w zielonym oceanie jej oczu, nie był wszechmocny, mimo całej swej magii nie mógłby przejść z nią przez bramy sanktuarium, a to rozstanie było by gorsze od zapomnienia. A jeszcze gdzieś tam w smutku, z którego ją uwolnił czaiła się obawa, że sam mógłby kiedyś być powodem jej płaczu.
Wolał odejść, pozwoliłby wszystkie tak pieczołowicie pielęgnowane wspomnienia, dzięki którym dotąd istniał odpłynęły. Powoli gasły twarze, miejsca, zdarzenia. Demon stawał się coraz bardziej niematerialny. Ostatnią rzeczą, jaka przemknęła mu przez głowę była śpiąca otulona kocem dziewczyna i senna melodia opadających kropel. W końcu pozostało już tylko jej imię i smużka przejrzystego niebieskawego dymu. Delikatny podmuch rozwiał ostatnie wspomnienie i tak zniknął demon, o którym i tak nikt już dawno nie pamiętał.

Daemon 1.3T.
jedo 27,04,03

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...