Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Margałski – Cinkov
KAPITAN O’JÓZEF

CZĘŚĆ I: NARODZINY

Był środek lipca, myliłby się jednak ten, kto nazwałby to latem. O nie, moi mili, koniecznie trzeba dodać tu jeszcze jedno słowo, mianowicie: polskie lato (z wyraźnym akcentem na to pierwsze). Czym jest owo ‘polskie lato’, zapytacie. Odpowiedź jest prosta - to unikalna odmiana tej pory roku, o której milczą podręczniki do geografii, występująca tylko w małej części świata. Jak zapewne się domyślacie: w Polsce. Można nazwać ją parodią lata. By jednak jeszcze bardziej przybliżyć jej specyfikę i niewątpliwy urok, dodam, że jest to przypadek analogiczny choćby do „polskiej muzyki ludowej”, będącej zaprzeczeniem i pastiszem muzyki jako takiej w ogóle. Nie będę jednak rozwodził się dłużej nad tym zagadnieniem.
W każdym razie był środek lipca i na tym poprzestańmy. Wspomniane już polskie lato w pełni, ja zaś miałem tę wątpliwą przyjemność, że siedziałem w knajpie i – podczas gdy w zasadzie cała Europa pławiła się w słońcu – wykręcałem nad ogniem przesiąknięty płaszcz przeciwdeszczowy. Widocznie podróba. Klimat Zębodołów z pewnością był ewenementem, nawet jak na Polskę. Bo czy ktokolwiek zna inne miejsce, gdzie z okazji Dnia Dziecka organizowany jest konkurs w rzucaniu śnieżkami? Szczerze wątpię.
Podobno kiedyś było inaczej, a wszystko to zaczęło się z dniem mojego przyjazdu.
Zamówiłem jeszcze jedną kolejkę, patrząc na kelnera przez dno jednego z opróżnionych kufli. Prostak, nie roześmiał się z mojego jakże wysublimowanego dowcipu. Westchnąłem z rozczarowaniem, chcąc uświadomić mu stosunek, jaki do niego w tamtej chwili żywiłem i wróciłem do wykręcania płaszcza.
- Sukinsyn… - mruknąłem.
W tej chwili, jak za sprawą magicznego zaklęcia, doznałem dziwnego uczucia. Po kilku chwilach i tyluż kuflach, byłem już pewny – to było powołanie. Niektórzy w takich chwilach wstępują do wojska, idą do seminarium albo zaczynają uczyć cudze bachory. Ja zaś, jak chyba każdy nieco mądrzejszy człowiek, postanowiłem zostać super-bohaterem. Tak, super-bohater. To było coś.
Potrzebowałem tylko jakiegoś imienia i pomocnika, najlepiej niemowę. Z tym pierwszym poszło szybko, postanowiłem, że będzie to wariacja na temat mojego prawdziwego imienia. Kapitan O’Józef brzmiało całkiem, całkiem, zwłaszcza, że na jego podstawie nikt nie powinien domyślić się, że naprawdę mam na imię Andrzej. Wyjąłem z kieszeni scyzoryk, po czym, zamknąwszy jedno oko dla uzyskania większej precyzji – wyryłem na ścianie:

Andrzej zmarł (17 lipca, 2003).

Nieco niżej zaś, dla zwiększenia efektu po łacinie:

HIC NATUS EST
KAPITAN O’JÓZEF

Teraz został już tylko problem pomocnika.


- O kurwa! – wykrzyknął Zenek, po wysłuchaniu mojej propozycji. Zdziwiło mnie to, zwłaszcza, że był niemową. Sam jednak chyba zrozumiał popełnione przez siebie faux pas, bo po chwili dodał:
- Pardon. Ja przecież jestem niemową.
Poważnie pokiwaliśmy głowami, po czym kontynuowaliśmy rozmowę. Choć raczej nazwałbym to monologiem, bo Zenek, z powodu tego, że był niemową, musiał porozumiewać się ze mną za pomocą gestów.

cdbmn/cdpkn

Opublikowano

tekst czyta sie przyjemnie w niektórych momentach jest nawet zabawny... zastanawia mnie tylko czy niesie on "coś" wiecej... czy ma w sobie jakieś przesłanie... przeslanie, którego ja osobiście nie zauważyłem, jeśli tak to prosze autora o wyjawienie, zamiarów literackich, pozdro

Opublikowano

to sam początek, trudno więc zawrzeć przesłanie w tak krótkim fragmencie. jeśli idzie o zamiary literackie... chciałem stworzyć kogoś, kto z jednej strony jest parodią bohaterów pokroju Batmana, czy Zorro, zaś z drugiej, ma w sobie coś z uwspółcześnionego Don Kichota. Ale mówię, nie da się tego 'czegoś' pokazać już na samym początku.
pozdr

Opublikowano

Nie należy on do Twoich najlepszych czy najbardziej udanych tekstów. Szczerze powiedziawszy spodobało mi sie dopiero od momentu: "Potrzebowałem tylko..."
Wcześniej trochę nudno, taka paplanina. Mam nadzieje, że nastęna część będzie trochę lepsza, bo pomysł jest ok ( może tylko trochę już oblatany)
Pozdrawiam ;)

Opublikowano

plan mam taki, żeby całkiem wyciąć smęty o polskim lecie i zacząć od momentu, gdy bohater siedzi w pubie i wykręca płaszcz przeciwdeszczowy. ale nie wiem, kiedy się za to zabiorę... chyba najpierw skończę powieść /zaszalałem i dałem początek w 'Z'=)/, a za inne projekty zabiorę się dopiero po tym. czyli za kilka lat;)

Opublikowano

Ciągle startujesz z czymś nowym ... dziwne ....

od ostatniego czasu podzieliłem sobie proze...na dwa worki,

do pierwszego wrzucam, to co chociaż ciut ją przypomina, w drugim cała ta gówniana reszta...

ten leci do pierwszego...

technicznie jednak duże braki, ale nie chce mi sie wyszczególniać...

Opublikowano

Cysorz się skończył:P
tera coś poważniejszego wypisuję (jest w 'Z' - zaszalałem, nie???=)
ale potrzebuję trochę bezsensu=) toteż na boczku powstaje Kapitan O'Józef=)

czy tu żul? menel? wsiur? nie! to Kapitan O'Józef! nie chowajcie się, on i tak was dosięgnie. muhahaha(i tu można zapętlić)
:D

heh śpiący jestem, ale ja pierdoły teraz wypisuję=)
pozdr

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Waldemar_Talar_Talar @Marek.zak1 Panowie, jestem wdzięczna za lekturę. Delikatność się przyda na świecie! Bb
    • @Berenika97 Bereniko, podobno są kobiety i dziewczyny, które nie cierpią, jeśli druga ma taką samą. No na mnie to nie działa- ja się cieszę z choćby z tego powodu, że ktoś ma gust podobny do mojego, że nie jestem taka ostania - mogę nawet siedzieć obok,  a co? Celowo nie można? A czasem i z zazdrości, że Twoja jest ładniejsza, zdarza się kąśliwa uwaga albo i złośliwa psota - no cóż... :) @beta_bNo to jeszcze coś. Wiesz, jak obok mnie usiądzie ktoś w wełnianej bluzce, albo w czymś, co jest szorstkie (marynarka, żakiet) - to się przesiadam - no po co mam się drapać? Dzięki :)
    • Historia wdzięczna a puenta znakomita. Podkreślona flamastrem. Z przyjemnością Alu. I jesteśmy zgodne w kwestii miłych materiałów. Bb   PS zniszczyłam w dzieciństwie mamie ulubioną bluzkę. Nałożylam lalce jako sukienkę i obcięłam nożycami rękawy, bo były za długie. Słabe wspomnienie (nie robiłam na złość, tyle że nikt mi nie powiedział, że tak nie można). 
    • @Migrena Miłość jako akt kreacji - niezwykłe ujęcie. Słowa płyną lekko, naturalnie i zabierają mnie w sferę mistyczną i cielesną jednocześnie. I niech trwają, niech się stwarzają, natura nie zna pojęcia "koniec". O ciszy nie piszę, bo poeci wiedzą lepiej, jak ją dotknąć.  
    • Stara, drewniana figura kiedyś w głównej nawie swoje miejsce miała. Wszystkie prośby, intencje i żale — przez tyle lat w jej kierunku wypowiadane — słuchała. Łzy, czasami, na posadzkę świątyni spadające — widziała. Na pytania: „Czy jesteś?”, „Czy widzisz, co robią?” — nawet gdyby mogła odpowiedzieć, odpowiedzi nie znała. A jednak, mimo swego milczenia, była jak światło w ciemności— ci, którzy przychodzili, znajdowali w niej jakąś ciszę, cień nadziei, poczucie, że nie są całkiem sami. Z wysokości swego cokołu patrzyła na dzieci trzymające matki za rękę. Na starców z różańcem w dłoniach. Na zagubionych, którzy z lękiem w oczach i gniewem w sercu stali w półmroku. Na zakochaną dziewczynę, co szeptała: „Niech mnie pokocha”.   Niemy świadek wszystkiego, co kruche i piękne w człowieku. Jej drewniane ramiona wypłowiały, twarz popękała przez wieki. Spojrzenie, wyryte przez dłuto, nie straciło jednak łagodności. Nie mogła cofnąć czasu. Nie miała mocy sprawczej. Nie znała odpowiedzi na modlitwy. A jednak — była. Właśnie to „bycie” było jej najważniejszym darem. Z czasem nowe figury, dekoracje zaczęły otaczać ją z każdej strony. Ona — skromna, lekko pochylona — wciąż stała. Stała i słuchała. Choć nie znała słów, rozumiała ciszę. A w tej ciszy ludzie mówili najwięcej. Została zdjęta z cokołu. Ostrożnie, bez ceremonii. Przeniesiona do zakrystii. Tam, między szafami z ornatami, obok zapasowych lichtarzy i zakurzonych mszałów, stoi cicho — zapomniana. Nie słyszy już szeptów modlitw. Nie czuje ciepła ludzkich spojrzeń. Nie widzi łez spadających na kamienną posadzkę.   Czasem tylko, przez uchylone drzwi, wpadają do niej echa liturgii: odległe śpiewy, brzęk dzwonków, szelest procesji. Serce z drewna — czy może w ogóle istnieć takie serce? — ściska wtedy tęsknota. Tęskni za kobietą, która codziennie zapalała przy niej maleńką świeczkę. Za chłopcem, który z obawą patrzył w jej oczy, zanim odważył się przystąpić do spowiedzi. Tęskni za szeptem: „Pomóż mi przetrwać…”. Za zapachem wosku i kadzidła. Za szczególną chwilą ciszy, gdy kościół był pusty, ale ktoś wchodził — i tylko dla niej klękał. Choć zrobiona z drewna, nosi w sobie ślady tych wszystkich dusz, które przez lata złożyły przed nią swoje ciężary. I nie umie zrozumieć, dlaczego została odsunięta. Czeka. Bo figury — tak jak ludzie — potrafią czekać. I wierzyć, choć nie potrafią mówić. Czeka. A jej drewniane serce, w zakrystii między szafami, wciąż wystukuje słowa pieśni: „Kto się w opiekę…” A ona słucha.   Rzeszów 24. 07.2025
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...