Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Koloman - "Obrońca"


Rekomendowane odpowiedzi

Obrońca

Prolog:

Jestem kolejnym kronikarzem, który próbuje przedstawić Wam, potomnym, historię pewnego wojownika, którego przeznaczeniem stało się odrodzenie legendy. Niedawno przedstawiłem Wam część jego historii spisanej na podstawie odnalezionej niedawno Księgi Przeznaczenia. Jednakże nie jest to koniec opisanych jego przygód. Jakiś czas temu znalazłem urywki stron tej Księgi, leżały one w najróżniejszych miejscach. Zapewne służyły za Prolog i Epilog. Pozwolę sobie zatem Wam je przedstawić. Dalej znajdziecie ciąg dalszy opowieści o Kolomanie I. Osobiście wydaje mi się, że Prolog, który teraz Wam przedstawiam powinien znajdować się przed opowiadaniem „Księga Przeznaczenia” ale to są, niestety wady, odnajdywanych po jakimś czasie dokumentów.

„... I wkrótce jego losy się odwróciły. Czekała go bowiem kolejna nadzwyczajna przygoda. Koloman przejeżdżając przez kolejne państwa w poszukiwaniu pracy usłyszał, że znana osobistość w świecie - Hrabia Brandt został porwany. Ponoć posiadał jakieś ważne dokumenty lub księgę - dokładnie nikt nie wiedział - którą miał przekazać pewnemu Majowi, Majronowi. Koloman, który poznał Majrona podczas jednej z poprzednich przygód, postanowił go zawiadomić i pomóc w poszukiwaniach Hrabiego licząc na to, że znów spotka przyjaciela, będzie mógł komuś udzielić pomocy i przeżyje niesamowite chwile. I tym razem przeczucie go nie omyliło bowiem ... „

Tłumaczenie z: KOLOMAN: KSIĘGA PRZEZNACZENIA.


Wokół walczących wojowników roztaczał się przykry widok. Gdy się rozglądali dookoła siebie brało ich obrzydzenie. Gdy tylko spojrzeli leżały same trupy bez kończyn, bez głów. Co chwilę słychać było chrzęst łamanych kości, rozdzierające mrok nocy krzyki, które nie jednemu mroziły krew w żyłach. Nie było wojownika w armii króla, który nie byłby poplamiony krwią wroga lub jego wierzchowca. Krew lała się, płynęła nie kończącą się rzeką. Po tylu latach walki nie wiedzieli już o co ona się toczy. Byli pod rozkazami miłościwie im panującego Kolomana I, którego wszyscy kochali jak ojca, i chcieli za niego oddać życie wierząc, że w końcu zwyciężą najeźdźców. Król osobiście nimi dowodził i wszyscy słuchali jego i jego dowódców rozkazów. W dodatku sam walczył między nimi i podnosił ich na duchu.
Bitwa rozpoczęta o wschodzie słońca szybko przerodziła się w rzeź mieszkańców. Prawie połowa stolicy Euve płonęła a z drugiej połowy pozostały już jedynie zgliszcza. Domostwa waliły się pozostawiając po sobie jedynie ruiny. Nie było dachu, który nie zajął się nieśmiertelnym żywiołem. Walkę obrońcom utrudniali mieszczanie uciekający ze swoich dobytków, plątali się pod kopytami koni. Wśród walczących w królewskich oddziałach znaczna liczbę stanowili najemnicy pod dowództwem znanego w całym Świecie Zapomnianym z męstwa i odwagi Propolisa.
Ten wielce szanowany wojownik jako pierwszy się opamiętał. Przypomniał sobie zasłyszaną gdzieś w świecie przepowiednię starej czarownicy sprzed wielu, wielu lat, która niestety zaczęła się teraz sprawdzać ku nieszczęściu całego państwa. „Ostatni potomek celtyckich królów wkrótce oszaleje z miłości. Rozpocznie się krwawa wojna, która doprowadzi do upadku najpotężniejsze państwo Świata Zapomnianego. Lecz znajdzie się wojownik, który nawet za cenę zdrady spróbuje ocalić królestwo...”. Propolis nie pamiętał dalszego ciągu przepowiedni ale to mu wystarczyło aby wziąć to do siebie. Tak bardzo się nią przejął, że uwierzył iż to on jest oczekiwanym wybawcą. Teraz postanowił działać. Cofnął się na tyły oddziałów króla, a za jego przykładem poszli wszyscy najemnicy i zaatakował.
- Wybić te psy! Co do jednego! – Dał się słyszeć upiorny głos Propolisa.
Euveńczycy zostali kompletnie zaskoczeni. Nad Kolomanem, który nigdy nie ujawniał swoich prawdziwych uczuć, złość wzięła górę i krzyknął pełen wzburzenia:
- Zdrada!
W porównaniu z tym co się teraz rozpoczęło, niszczenie miasta było niczym. Wojownicy króla zostali wzięci w dwa ognie. Byli w mniejszości. Jeden z dowódców przedarł się, torując sobie krwawo drogę, do Kolomana. Sczepił się z nim plecami, chroniąc w ten sposób króla przed zdradzieckimi ciosami.
- Może powinniśmy oddać im Marzę?
- Prędzej zginę! – Odkrzyknął Koloman.

*

Walki pomału zaczęły słabnąć. Najeźdźcy zaczęli się wycofywać zostawiając trupy poległych. Także Propolis nakazał wycofywać się najemnikom. Po krótkim czasie na polu walki – dziedzińcu przed najpotężniejszą warownią Euve pozostał już tylko Koloman ze swoim wojskiem. Wokół króla leżały stosy trupów.
„Przykry widok. Tylu niewinnie poległych dzielnych żołnierzy. Ale walczę w słusznej sprawie jeśli się poddam, zginę i Marza też zostanie stracona.” – Myślał wchodząc po popękanych kamiennych schodach na mury. Stanął na ostatnim i jeszcze raz powiódł powoli spojrzeniem po pięknym niegdyś dziedzińcu. Z drzew owocowych dających chłód w letnie wieczory gdzieniegdzie pozostały jedynie pnie. Na ziemi pożółkłe liście i samotne konary przykrywały ziemię wchłaniającą krew. Teraz żywiła się nią zdeptana trawa i resztki kwiatów wszelakiego rodzaju, które okrywały niedawno ten dziedziniec niczym różnokolorowy dywan, gęsto rozsiane. Ogromny żal ścisnął serce króla. „Tyle niesprawiedliwości na świecie.” – Rzekł sobie w duchu i skierował się do korytarza prowadzącego w głąb zamku.
Minął tuzin komnat zanim trafił wreszcie o swojej. Nie zapalił pochodni tylko wszedł i siadł na wyściełanym łożu z baldachimem. Zdjął metalowy szyszak i kolczugę i ułożył się wygodnie. Przez okiennice widział jak powoli słońce ukazuje się na widnokręgu. Tego dnia wydawało się bardzo powoli płynąć na niebie. Sypialnia królewska była najciemniejszą komnatą w zamku. Koloman mógł długo rozmyślać zanim zaczynały oślepiać go promienie ognistej kuli. Zastawiał się dlaczego Propolis, służący mu wiernie od momentu objęcia tronu do dzisiaj, go nagle zdradził. Akurat w momencie największego zagrożenia całego Euve.
Z zamyślenia wyrwało go wycie stada hien i szakali, które wychodziło na żer o świcie aby nakarmić swoje młode świeżym mięsem przed kolejnym wyczerpującym i gorącym dniem. Teraz zbliżało się do areny bitwy czując zapach upragnionego pożywienia.
- Do południa nie będzie ani śladu nocnej walki. – Dobiegł Kolomana głos kobiety skrywającej się w mroku. Teraz powoli zbliżała się do króla nadal jednak pozostając poza promieniami słońca.
Koloman nie mógł ukryć zdziwienia gdy stanęła w promieniach słońca. Pamiętał ją zawsze piękną, chodzącą w długich sukniach z cekinami, przeszywanych złotem, zawsze elegancką. Teraz Marza jawiła mu się w innym obliczu. Jak zawsze na jej twarzy nie widać było ani śladu wyczerpania. Teraz miała na sobie skórzaną opaskę przytrzymującą idealnie przykrywający piękne uda wycięty kawałek aksamitu. Przez otwarte okno wpadło trochę powietrza podnosząc skórzaną koszulkę zasłaniającą okrągłe, kuszące piersi. Koloman nie mógł oderwać od niej wzroku. Spojrzał przytroczony przy jej pasie pokryty złotem miecz.
- Chyba nie będziesz walczyć? – Zapytał z niepokojem w głosie.
Marza podeszła powoli do króla i uklękła obok niego na łożu.
- Nie zapominaj, że jestem pół krwi amazonką. Chcę walczyć przy Twoim boku.
Koloman wiedział nie uda mu się nakłonić jej do zmiany postanowienia. Jak sobie coś wbiła do głowy to żadne argumenty jej nie przekonywały.
Nagle drzwi do komnaty otworzyły się z wielkim hukiem i bez pukania weszło trzech wojowników z przybocznej straży króla. Koloman nie krył swojego wzburzenia. Ledwo słońce ukazało się na horyzoncie a on już był zasypywany złymi wieściami.
- Panie! Złapaliśmy rano szpiega i dowiedzieliśmy się, że nasi sąsiedzi zbierają siły ponoć mają przybyć do nich posiłki. W dzień nie będą ryzykowali utraty ludzi ale nocą prawdopodobnie znów zaatakują.
Koloman nie odpowiadał. Zastanawiał się skąd Propolis i Quarton mogą zdobyć posiłki. Od dłuższego czasu w Zapomnianym Świecie panował względny spokój. Po ostatnich licznych wojnach królowie leczyli rany. Odprawił wojowników i zaczął chodzić po komnacie nadal nie znajdując odpowiedzi na dręczące go pytania. Marza próbowała go jakoś uspokoić ale nie dawało to żadnych rezultatów. Koloman nie oglądając się za siebie wyszedł szybkim krokiem z komnaty i przyszła królowa została sama nie wiedząc co robić.

Wszyscy Euvenianie krzątali się wokół rannych, robili prymitywne nosze z gałęzi połamanych niedawno drzew. Inni znosili jedzenie i wszelką dostępną broń. Wyglądali już jak cienie, nie jak ludzie. Pomagały im kobiety starcy i dzieci. Koloman nagle, jak z podziemi, pojawił się na murach przy jedynej nie naruszonej baszcie – z pozostałych kilkunastu były już tylko resztki. Spoglądał z zatroskaną i srogą miną na swych podwładnych. Wyglądał jak sędzia w otaczających go od tyłu promieniach słońca. Miecz przytroczony mocno do pasa przy mocniejszym powiewie wiatru wydawał z siebie ostry zgrzyt uderzając o metalową zbroję. Koloman wezwał do siebie gestem dłoni kilku wojowników. Natychmiast stanęli koło niego zaskoczeni.
- Panie nie powinieneś pokazywać się bez ochrony.
Celt nic nie odpowiedział tylko wpatrywał się w dla swoim sokolim okiem zamyślony jakby chciał ujrzeć kraniec świata.
- W dzień nic mi nie grozi. – Powiedział po dłuższej chwili. – Przygotujcie się na nocny zwiad.

**

Ciemność zaczęła już spowijać ziemię gdy grupa dwudziestu okutych w zbroję wojowników otrzymawszy wskazówki od króla i Marzy opuszczała Zamek Czarnej Pantery udając się na zwiad. Parę chwil wcześniej nie mogli ukryć wzruszenia. Król żegnał ich jak dobry ojciec zdając sobie sprawę, że mogą zostać zaatakowani i część z nich może nie wrócić do zamku. I oni o tym wiedzieli. Byli ochotnikami i zdecydowali się zawsze walczyć za swojego króla. Żal ściskał ich serca gdy przechodzili ukradkiem przez boczne tajemne drzwi w południowej części muru. Przeszli po moście nad trzydziesto metrowej głębokości fosą i tylko jeden raz spojrzeli się za siebie.

Koloman nadal stał na murach żegnając ich smutnym spojrzeniem. Widzieli go – olbrzyma, okutego w zbroję, z obusiecznym mieczem w dłoniach, czujnego i przygotowanego na odparcie każdego ataku. Obok niego pojawiła się Marza piękna jak zawsze, także teraz w błyszczącej zbroi. Jej długie, piękne złote włosy opadały kaskadą na smukłe ramiona. Loki przykryły oczy więc Koloman mógł się jedynie domyślać, że uroniła kilka łez. Nie chciał się także rozczulić, choć łzy napływały mu do oczu. Królowi nie wolno pokazywać słabości. Odezwał się najbardziej opanowanym głosem na jaki w tym momencie się zdobył:
- Musimy przygotować się odparcia kolejnej fali walk. Chodźmy.
Po czym oboje poszli sprawdzić szyki swoich podwładnym.

Zwiadowcy jeszcze przez chwilę widzieli światełko wschodzącego księżyca odbijającego się od zbroi króla. Weszli powoli w las otaczający zamek od zachodniej strony. Kierowali się prosto wiedząc, że od tej strony co noc atakuje nieprzyjaciel. Przedzierali się przez kępy roślinności i pomiędzy licznymi drzewami najciszej jak tylko prowadzili. Nie chcieli wypłoszyć zwierząt, które mogłyby wzbudzić czujność podwładnych Propolisa. Wysłannicy króla czuli coraz silniejszy zapach ogniska, a to oznaczało iż powoli zbliżali się do obozowisk. Jeden z nich przechodząc pod drzewem nie zauważył grubego konara wystającego z boku, uderzył się w głowę i upadł. Zanim zdołał się podnieść jego towarzysze znikli mu z pola widzenia. Przyspieszył kroku chcąc ich dogonić.
Znajdowali się teraz w takiej odległości, że nie widzieli nic oprócz otaczającego ich zewsząd mroku i lasu, w którym wszędzie mogło kryć się jakieś niebezpieczeństwo. Choć znali ten las bardzo dobrze – bawili się w nim już jako dzieci – wiedzieli, że licho nie śpi. Nie widzieli już nawet najwyższej, pięćdziesięciometrowej baszty zamku Skull. Szli już od paru godzin różnymi, tylko sobie znanymi, ścieżkami, dróżkami szukając nieprzyjaciela. Z każdym ich krokiem zapach ogniska się wzmagał.
Wkrótce przez mały prześwit ujrzeli przedziwny widok. Nie takiego ogniska się spodziewali. Byli tak zaskoczeni i zauroczeni, że nie zauważyli przemykających się za nimi jak cienie żołnierzy. Poczuli jedynie ostrza mieczy przyłożone do ich pleców. Stali jak sparaliżowani, nie byli w stanie się poruszyć. Po chwili byli już otoczeni ze wszystkich stron przez najemników Propolisa. Wokół siebie mieli około setki zdrajców. Pchani za pomocą mieczy i kopniaków zostali doprowadzeni do obozu w którym stacjonowali najeźdźcy.

Jeden ze zwiadowców – ten, który został w tyle - wreszcie dogonił swoich kompanów. Skrył się w krzakach, w miejscu gdzie wcześniej zostali napadnięci jego towarzysze i patrzył pomiędzy gałęziami. Jego oczom ukazał się koszmarna scena. Złapani wojownicy zostali wyprowadzeni na polanę, na której obozowali najeźdźcy. Odebrali więźniom broń. Po środku polany stało ognisko. Stało, bo na ziemi poukładane były drewniane kłody, a obok nich stał ziejący ogniem, pooblepiany wodorostami skrzydlaty smok. Zwiadowca zakrył sobie nos aby nie czuć odrażającego smrodu zwierzęcia. Z miejsca, w którym się znajdował słyszał jedynie urywane słowa. Cały drżał z przerażenia, mógł się tylko domyślać treści rozmowy.
- Dawajcie ich tu! – Krzyknął jeden z obozowiczów śmiejąc się wesoło. – Nasz pupilek jest głodny! Nie ma czego podgrzewać.
W tym momencie cały obóz zaczął się szyderczo śmiać. Echo tego upiornego śmiechu rozlegało się po całym lesie odbijając się od każdego drzewa. Skryty w krzakach wojownik widział jak potwór odwrócił się w stronę więźniów, którzy stali teraz samotni i bezbronni na polanie oko w oko ze zwierzęciem. Obozowicze utworzyli wokół nich koło i nadal się śmiali oczekując na scenę, która miała teraz nadejść. Smok przyglądał się chwilę swojemu pożywieniu z zainteresowaniem. Widocznie nigdy jeszcze nie jadł tak małej liczby wojowników na kolację. Jego czarne oczy rozszerzały się i zwężały. Chrapy wciągały zapach potu i strachu ofiar. Więźniowie nie poruszali się. Modlili się do wszystkich znanych sobie bogów. Smok prawdopodobnie znudził się widokiem nieruchomego jedzenia bo otworzył pysk i zaczął ziać ogniem w swoje ofiary. Ukryty wojownik widział dramatyczną próbę ucieczki swoich towarzyszy, próbę walki gołymi rękoma i rozszarpywanie tych biednych ludzi. Dookoła latały zakrwawione strzępy skóry, głowy, ręce i inne kończyny. Zwiadowca nie mógł powstrzymać funkcji obronnych swego organizmu. Nie mógł już dłużej patrzeć na ten koszmar. Odwrócił zaczął biec ile sił w nogach w stronę zamku Skull. Przedzierał się przez chaszcze oddalając się coraz bardziej od obozowiska. Cały czas w słyszał odbijające się po lesie echo mordowanych towarzyszy. Miał ich przed oczami. Gdy zdecydował się uciekać policzył pozostałych przy życiu wysłanników króla – było ich już tylko dziesięciu. Zastanawiał się ilu mogło zginąć w czasie jego ucieczki. Może wszyscy? Wiedział, że jeżeli byłaby to prawda, to najeźdźcy przygotowywaliby się znowu do ataku. Musiał się spieszyć. W przeciwieństwie do niego oni są wypoczęci i mogliby go dopaść zanim dotarłby do pałacu. Wtedy nie mógłby uprzedzić króla o zbliżającym się zagrożeniu. Zdawał sobie z tego sprawę, że jeżeli nawet ostrzeże Kolomana, to jego wojska nie mają szans aby wygrać tą bitwę, a od niej może zależeć zakończenie całej od lat toczącej się bezsensownej, w jego mniemaniu, wojny. Nie wiedział czy to tylko przewrażliwienie, ale zdawało mu się, że czuję ciepło ziejącego ogniem, podążającego za nim krok w krok potwora. Nogi zaczęły mu już z wolna odmawiać posłuszeństwa. Ze strachu wiele razy już pomylił drogę. Nie wiedział czy w dobrym kierunku biegnie czy znów się zgubił. A pogoń mogła być tuż tuż. Minęło kilka nim wojownik zobaczył za pobliskim zakrętem prześwit oznaczający upragniony koniec lasu i wyłaniające się powoli zachodnie mury okalające zamek.

Koloman chodził przygnębiony i zaniepokojony z komnaty do komnaty nie mogąc znaleźć sobie miejsca w ogromnym zamczysku. Marza została w komnacie gościnnej oczekując na dobre wieści. Także bardzo się martwiła. Zdawała sobie sprawę, że to ona wciągnęła w wojnę całe Euve. Żałowała teraz, lecz nie mogła się już wycofać. Nie mogła zostawić Kolomana samego.
Król nie mógł uwolnić się od dręczących go krwawych wizji. Ściskał w swej potężnej dłoni swoją Księgę Przeznaczenia, ale nadal nie chciała wyjawić mu wszystkich swoich tajemnic. Opisywała tylko wydarzenia bieżące. Koloman co pewien czas udawał się na zewnątrz zamku, osobiście sprawdzał obwarowania, uzbrojenie i starał się podnosić na duchu żołnierzy. Spoglądał daleko swym sokolim wzrokiem na zachód – stamtąd zwykle atakowali najeźdźcy, ale niczego podejrzanego nie dostrzegał. To dodatkowo wzmagało jego czujność i obawy. Mogli zaatakować z każdej strony, ale tylko z zachodniej mogli podejść niezauważeni lub atakować z ukrycia. Gęsty las był wyśmienitą zasłoną.
Teraz znowu włóczył się po całym zamku niczym duch, zatopiony w swoich rozmyślaniach. Martwiło go, że nie ma żadnych wieści od wysłanych wcześniej zwiadowców. Przecież minęło już wiele godzin. Spodziewał się najgorszego. Znał Propolisa i wiedział, że ten mógł zastawić jakieś pułapki na szpiclów, pomimo tego, że Koloman wysłał ich pierwszy raz od kilku dni obawiając się pogłosek o mających, rzekomo, nadejść sojusznikach Propolisa. Dodatkowo lękiem napawał do fakt, że noc zbliżała się ku końcowi a nieprzyjaciel nie przypuścił żadnego szturmu. Takie przypadki zdarzały się bardzo rzadko w trakcie tej wojny i ani razu, do tej pory, nie wróżyły niczego dobrego.
- „Może się poddali i wycofali a moi zwiadowcy świętują zapominając o całym świecie. Ale nawet jeżeli to prawda, to jeszcze pozostały do zażegnania liczne bunty wzniesione przez mieszczan przeciwko mnie w pozostałych miastach Euve.” – Przemknęło mu przez myśl ale zaraz zdał sobie z tego sprawę, że jest to złudna nadzieja. – „Cuda się nie zdarzają. A teraz może już być już tylko gorzej”. – I znów ogarnął go lęk o swoich poddanych.
Nagle do komnaty wbiegła zdyszana Marza.
- Zwiadowca wrócił.

Koloman siedział w Komnacie Gościnnej wysłuchując relacji swego podwładnego z podchodów. Gdy wojownik skończył opowiadać, król siedział w milczeniu przyglądając mu się uważnie. W oczach wojownika nadal malowało się przerażenie. Koloman nie mógł dłużej siedzieć, wstał i spacerował po komnacie z rękami założonymi na plecach. Nie wiedział co o tym myśleć. Bezgranicznie wierzył swoim żołnierzom – jeszcze nigdy go nie okłamali. Zdrada Propolisa to inna sprawa. On był tylko najemnikiem, zaufanym ale obcym. Król znowu spojrzał na zwiadowcę. Nie wiedział co ma robić. Domyślał się, że to początek końca jego panowania na tronie Euve, ale oznaczało to jednocześnie śmierć księżniczki Marzy i wszystkich jego zwolenników. Został sam. Znowu wszyscy przyjaciele z innych państw go opuścili. Był w potrzasku. Postanowił jeszcze raz przeanalizować usłyszaną przed chwilą wiadomość. Natychmiast kazał podwoić straże na murach, zamknąć bramy wjazdowe i podnieść post, aby nieprzyjaciele nie mogli się tak łatwo przedostać przez głęboką fosę. Ale pozostawała sprawa najgroźniejszego w tym momencie przeciwnika – latającego smoka. Koloman domyślił się, to są te zapowiadane posiłki Propolisa i króla Gwityn Saghtu – Quartona.
Marza w tym czasie poleciła przygotować posiłek dla zgłodniałego i zmęczonego podróżą wojownika. Gdy był już gotowy osobiście podała go zwiadowcy chcąc go w ten sposób nagrodzić za wierność królowi. Koloman nadal chodził bijąc się z własnymi myślami o chwilę zerkając na jedzącego pieczonego łosia gwardzistę, przegryzając go dobrze wypieczonym razowym chlebem i popijając tęgo wyśmienitym winem. Zapach posiłku roznosił się po każdym zakamarku zamku. Gdy zwiadowca skończył jeść zostawiwszy tylko kości służba rzuciła je hienom na pożarcie. Nocą znów przyjdą na posiłek. Król cały czas przyglądał się badawczo wojownikowi. W końcu usiadł z powrotem na hebanowym tronie i zaczął zadawać mu pytania nadal go bacznie obserwując.
- Wiem już czego mogę się spodziewać. Czy tylko Tobie udało się przeżyć?
- Nie wiem, Panie. Gdy tylko zobaczyłem co się dzieje, postanowiłem Cię zawiadomić.
- Dobrze. Jaka jest liczebność wroga?
- Jest ich przeszło trzy razy więcej aniżeli nas, Miłościwy Panie. – Odrzekł wojownik.
Koloman zrozumiał, że najeźdźcy zebrali pod swoimi skrzydłami około dziewięciuset żołnierzy. Do tego należałoby dodać bunty wewnątrz państwowe. Nie przedstawiało to ciekawie. Ale wojowników można pokonać.
- Wspominałeś o smoku.
- Tak, Panie. To prawdziwy demon. Zieje ogniem, mierzy około czterech metrów. Sam ogon ma około metra. Ma potężne skrzydła. Jest cały zielony, obrośnięty wodorostami a jego odór mógłby ożywić naszych przodków. Nie wiem, mogę się tylko domyślać, Panie, ale wydaje mi się, że ma bardzo grubą skórę.
- Smok, nie smok. W końcu to też zwierzę i można zabić.. – Powiedział król jakby chcąc sobie samemu dodać otuchy. Jednak w głębi serca wiedział, że bardzo mała szansa zwycięstwa. „Ale jeżeli moi poddani są gotowi aby oddać życie w słusznej sprawie, to będziemy walczyć do końca.” – Pomyślał, a głośno powiedział. – Będziemy walczyć i ...
Nie zdążył dokończyć zdania, nagle drzwi do komnaty otworzyła się z wielkim hukiem i do środka wbiegło kilku wojowników z Gwardii Królewskiej. Oblicze Kolomana spochmurniało – był zły, że weszli bez wezwania. Musiały być ważne powody, musiało się stać coś złego. Akwan, dwudziestoletni porucznik gwardii, był zawsze bardzo karny. Do komnaty zaczęło przychodzić coraz więcej wojowników. Porucznik szybkim krokiem podszedł do króla stojącego koło stołu. Po jego przeciwnej stornie stała zaniepokojona Marza. Akwan uklęknął na prawe kolano przed władcą.
- Wstań! – Rozkazał Celt.
- Królu mój i Panie. Atakują. Przyłączyli się do nich buntownicy. Dochodzą wieści, że w całym królestwie rozgorzały walki. Trzeba się spieszyć, Panie.
Jakby na potwierdzenie słów Akwana pałac zatrząsł się w posadach od potężnego uderzenia, jakby od wstrząsu ziemi.
- Wychodzimy! – Rozkazał Koloman kierując się ku drzwiom.
Wszyscy w pośpiechu opuścili komnatę i udali się na mury. Nie było chwili do stracenia. Każda stracona sekunda równałaby się utracie królestwa.

Gdy tylko stanęli na murach Koloman jednym mocnym ciosem miecza pozbawił głowy atakującego go z prawej strony najeźdźcy. Gdy rozejrzeli się dookoła każdym z nich wstrząsnął widok rozpaczliwej walki obrońców. Wszelkie nadzieje na zwycięstwo króla poszły w niepamięć. Na jego oczach rozgrywała się apokalipsa. Jego wojownicy padali jak muchy. Przewaga wroga była ogromna. Nagle zamkiem ponownie zatrzęsło i rozległ się ogłuszający huk jakby całe niebo się waliło. Król obejrzał się: przed fosą pod murami stała machina oblężnicza przy której bez ustanku pracowało pięciu wojowników. To byłą prawdziwa katapulta. Koloman nigdy wcześniej nie widział takiego kolosa. Ale nie miał czasu mu się przyglądać. Jego poddani byli dziesiątkowani. Nim ruszył do walki zdążył ujrzeć jeszcze walczącą dzielnie nieopodal Marzę. Król zaczął torować sobie krwawą drogę. Ciął mieczem na prawo i lewo nie zważając na liczne rany. Wiedział, że zginą ale chciał jak najmocniej osłabić szeregi nieprzyjaciela. Wokół niego padało coraz więcej ciał. Nie odczuwał najmniejszego nawet zmęczenia. Chciał przedostać się do księżniczki. Jeśli mają zginąć to zginą razem. Przechodząc schodami w górę kopnął w wystająca obok ponad murem drabinę zrzucając kilkunastu wojowników Propolisa do fosy. W szale bitewnym nie słyszał nawet krzyków roztrzaskujących się najemników o jej dno. Parł naprzód niczym taran. Król usłyszał głośny świst i kolejny wypuszczony z katapulty ognisty pocisk strzaskał cześć muru. Wstrząs był tak duży, że Koloman chwycił się mocno pozostałości baszty aby nie stracić równowagi. Inni jednak nie mieli tyle szczęścia i padali przysypani gruzem. Król zobaczył, że przez nowopowstałą dziurę zaczyna wpływać woda. Gdzie indziej zamek pustoszył niosący żniwo śmierci nieśmiertelny ogień. Koloman znów ruszył w stronę walczącej, z kilku najemnikami naraz, Marzy. W jednej ręce trzymał zakrwawiony miecz torując sobie drogę, a w drugiej kubeł z wrzącą smołą, którym rzucił w skupisko kilkunastu nieprzyjaciół pomagając w ten sposób swoim żołnierzom. Od księżniczki nadal dzieliła duża przepaść walczących i musiałby przelać jeszcze morze krwi aby do niej dotrzeć.
Obrona zamku pomału zaczęła słabnąć. Koloman widział, że ma już coraz mnie ludzi zdolnych do walki. Za to nieprzyjaciół tak jakby w ogóle nie ubywało. Dzień zbliżał się już końcowi. Udało się wreszcie królowi utorować drogę do Marzy i ruszył w jej kierunku a nagle jakby z podziemi wyrósł mu przed oczami potężny, okuty cały w zbroję z obusiecznym toporem w dłoniach wojownik. W jego oczach nie było widać nienawiści ale było wiadomo, że nie przepuści króla. Koloman poznał wojownika chociaż widział go tylko raz w życiu. Był to sam długo oczekiwany król Quarton.
Nieopodal pojawił się Propolis i walczył z Marzą.
Nagle z gardeł wszystkich obrońców wyrwał się mrożący krew w żyłach krzyk nad ich głowami pojawił się cień czterometrowy ziejący ogniem smok.

***

Zamek Skull przypominał już tylko ruiny. Propolis nadal walczył z księżniczką. Smok mordował resztki Gwardii Królewskiej lecz Koloman tego nie widział. Starł się w walce z Quatronem i nic się dla niego więcej nie liczyło. Naparł na nieprzyjaciela całym swoim ciężarem. Jego miecz sczepił się z toporem. Walczyli już tak od długiego czasu. Obydwaj byli ciężko ranni ale żaden nie zamierzał ustąpić. Koloman uwolnił lewą rękę z żelaznego uścisku przeciwnika i sięgnął za pazuchę. Wyciągnął sztylet. Wbił go po sama rękojeść w udo Quartona. Mimo bólu jednak przeciwnik go nie puścił. Słychać było tylko szybkie obydwu wojowników i szczęk uderzającego o siebie metalu. W ferworze walki nie spostrzegli się nawet, że tylko oni zostali na polu bitwy.
Propolis stał nieopodal przyglądając się widowisku. Księżniczka ranna w ramię leżała zemdlona obok niego. Pozostali przy życiu poddani Kolomana byli przywiązani do murów. Straż nad nimi trzymał smok ziejąc ogniem w ich stronę. Najwyraźniej był już głodny.
Słońce chyliło się już za horyzont a dwaj wojownicy nadal walczyli. Byli niczym nie zmordowani tytani. Inni po otrzymaniu tylu ran dawno dołączyliby do swoich przodków. Ale ci dwaj mieli w sobie niespotykaną siłę walki. I walczyli by tak zapewne jeszcze bardzo długo ale smok postawił im przerwać. Do tej pory siedział wyrozumiale, przyglądał się pojedynkowi i podgrzewał jeńców, ale teraz się zaczął niecierpliwić. Szedł wolno w stronę walczących porykując złowrogo. Z każdym jego krokiem ziemia dygotała miarowo. Wojownicy ledwo utrzymywali się na nogach ale dalej walczyli.
- Nie oddam Ci Marzy! Nie pozwolę Ci jej zabić! – Krzyknął Koloman.
Smok stał nadal za nim przyglądając mu się ciekawie.

Propolis nie czekał dłużej. Kazał swoim najemnikom opuścić most nad fosą i otworzyć bramę wjazdową. Spojrzał jeszcze na Quartona, który nieznacznie skinął mu głową, przerzucił sobie bezwładne ciało Marzy przez ramię niczym szmacianą lalkę i opuścił teren zamku. Gdy był już na polanie skierował się ku nienaruszonej bitwą kolubrynie. Znalazł na ziemi kawałki sznurków – pozostałości ubrań martwych wojowników i zaczął przywiązywać przeguby rąk księżniczki do drewnianej machiny. Marza oprzytomniała na chwilę czując ból rąk i nóg, ale był on tak silny, że natychmiast zemdlała ponownie. Przywiązując jej nogi Propolis żałował, że musi się to tak skończyć. Kochał ją, ale zdradziła swój naród. Zamiast zasiąść na tronie obok niego po ustąpieniu Qartona, ona uciekła do Euve. Teraz musiała ponieść śmierć jak zwykły zdrajca. Już nie była księżniczką, teraz Lilith była już tylko kolejną ofiarą wojny. Propolisowi stanęły łzy w oczach – bardzo ją kochał.
Księżniczka nieświadomie wydała z siebie głośny krzyk. Usłyszał go Koloman. Zdążył na moment odwrócić głowę i jego kierunku nim Quarton zadał kolejny cios. Byłby to niechybnie cios śmiertelny gdyby Celt nie zdążył go w porę sparować swoim mieczem. Ale przez ułamek sekundy widział przywiązaną do katapulty ukochaną i zdrajcę stojącego przed nią i mówiącego do niej. Domyślił się, że Propolis odczytuje jej zaocznie wydany wyrok śmierci wymierzony za zdradę swej ojczyzny. Kolomana przepełniała wściekłość. Wiedział, że nie jest wstanie uratować jej z rąk Propolisa dopóki nie pokona Quartona. A to wcale nie było takie proste jak się na początku wydawało.
- „Trafiła kosa na kamień.” – Pomyślał z goryczą.
Sztylet nadal tkwił w ciele przeciwnika, który najwyraźniej nic sobie nie robił z piekącego bólu.

Nagle przyszła Kolomanowi pomoc z najbardziej nieoczekiwanej strony. Stojący do tej pory spokojnie za plecami walczących smok wydał z siebie głośny wrzask i rozpostarł upierzone skrzydła. Machając nimi zrobił taki silny wiatr, że wszyscy stracili grunt pod nogami. Koloman został wyniesiony jego powiewem na wysokość kilku metrów i wrzucony do fosy.

Quarton podniósł się i obejrzał pobojowisko. Kazał przeszukać każdy zakamarek zamku i murów ale nigdzie nie znalazł Kolomana. Jego wysłannicy spenetrowali dno fosy lecz także wrócili do króla z pustymi rękami. Quarton nie wierzył własnym uszom.
- To niemożliwe! Nie mógł się przecież rozpłynąć z powietrzu!
- Panie, jest już ciemno. Na dnie fosy leży wiele ciał w zbrojach, ale nie można ich rozpoznać. Poczekajmy do rana. Wtedy wyłowimy wszystkie ciała i się okaże czy na dnie leży król Koloman I.
Quarton bardzo cenił Celta. Wiedział, że jest on największym i najsławniejszym wojownikiem jaki kiedykolwiek chodził po świecie zapomniany. Krążyło o nim wiele legend. Quarton cieszył się, że udało mu się pokonać tak wielkiego żołnierza ale żałował jednocześnie. Kiedyś marzył aby połączyć z nim siły, walczyć u jego boku. Ale teraz nie było to już możliwe.
- Gdyby nie historia z Lilith byłoby zupełnie inaczej. Nie musiałby najeżdżać Kolomana – Myślał. – ale teraz to już nie miało znaczenia. Może Koloman żyje i znów się spotkają w bardziej przychylnych okolicznościach. – w głębi serca liczył na to.
Teraz należało już tylko czekać na powrót smoka przeczesującego las na zachód od zamku. Po pewnym czasie powrócił potwór – także nie znalazł zwłok Kolomana. Quarton uspokoił się nieco. Ale pozostawał jeszcze jeden problem – nigdzie nie było ciała księżniczki. Propolisa natomiast znaleziono. Jego zwęglone ciało leżało koło płonącej katapulty. Obok niego leżała zapalona pochodnia.

Tym czasem Kolomanowi udał się przepłynąć niepostrzeżenie pod powierzchnią wody. Dobrze pamiętał, że woda do fosy wpływa z lasu. Ranny dopłynął do pierwszych krzaków i wyczołgał się na brzeg po ostrych kamieniach, które dodatkowo raniły jego zmęczone ciało. Po walce z Quartonem gdy emocje już opadły, jego członki zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Chował się za drzewami gdy smok latał nad lasem poszukując go. Gdy noc już zapadła postanowił wyjść z ukrycia. Była wyjątkowo ciemna jak na okres Czarnego Pana więc nie musiał się obawiać, że będzie zauważony. Przypuszczał, że Quarton ze swoimi ludźmi położył się spać i nie będą go już szukać. Koloman postanowił odszukać Marzę. Wyszedł z lasu i zaskoczony zobaczył oświetlony zamek. Widział jak najeźdźcy stopniowo cały Skull zrównują z ziemią a z kamieni na jego miejscu budują coś nowego.
Skradał się w cieniu resztek murów nie zauważony przez nikogo. Dotarł do resztek kolubryny ale nigdzie nie było ciała księżniczki. W pierwszym momencie zastanawiał się czy nie zostało zabrane do zamku ale ujrzał zwęglone ciało Propolisa. Nie zostawiliby swego żołnierza na uciechę hien. W takim razie i Marza musiała być w pobliżu.
Nad ranem znalazł wreszcie swoją ukochaną. Była ledwo żywa. Zabrał ją i ukryli się w lesie. Koloman postanowił poczekać do rana. Musieli odpocząć przed podróżą. Przyrządził ze znalezionych liści opatrunki na rany i ułożyli się do snu, który ich szybko zmógł. Oboje spali bardzo czujnie.
Rano Kolomana obudził tętent koni. Zerwał się na równe nogi szybkością błyskawicy i chwycił swój miecz. Był gotów zginąć za Marzę. Ale zobaczył tylko oddalających się wolno najeźdźców i złowrogiego smoka latającego nad nimi. Widocznie Quarton zrezygnował z dalszych poszukiwań myśląc, że Koloman i Marza zginęli i postanowił wrócić do Gwityn Saghtu.
Gdy znikli już z pola widzenia i księżniczka obudziła się oboje poszli zobaczyć to co został z zamku. Ich oczom ukazała się goła ziemia bez żadnych śladów walki a zamiast zamku stał trzymetrowej wysokości, posąg bohatera – kamienny smok a obok niego na kupce reszta kamieni. Widocznie nie zużyli na jego budowę tyle ile początkowo przewidzieli. Koloman widząc co się stało poprzysiągł sobie, że to jeszcze nie koniec, że kiedy powróci na tron Euve jako Koloman I zemści się za poległych na Quartonie choćby do tego czasu miały minąć lata. Koloman i Marza odwrócił się i ruszyli w długą drogę.

Epilog:

„... I tyle tylko pozostało z przepięknego zamku, który nosił nazwę Skull na cześć kapitana, który uratował kiedyś Kolomana i jego Przyjaciela. Koloman ze swoją ukochaną Marzą, w innych krajach znaną także jako Lilith, wędrują z państwa do państwa przemierzając cały Świat Zapomniany.
Wkrótce oboje zaciągają się do wojska Valurii. Chęć życia pcha ich jednak dalej. Książę Valurii Illus V wysyła ich więc po paru latach wiernego oddania ze swoja Armada na Morze Piekielne aby pomagali mu w walce z żądnym krwi kuzynem Allemverhem ...”

Tłumaczenie z: KOLOMAN: KSIĘGA PRZEZNACZENIA.


Konrad Staszewski

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...