Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Przytuliła się do niego, rozkosznie śpiąca i ciepła. Zawarczał, kły zabłysły w ciemności. Magia napełniła czarę, Wężowa, ujrzysz to, co zawsze chciałaś, wtedy byłaś jeszcze za młoda, ci rycerze w bieli mieli czerwone miecze. To ty uwiodłaś Herkulesa w jaskini i został tam do rana. mogłaś palcami rozszerzać kraty i ściągać z błękitnego nieba słońce i pławić je w jeziorze. Zemsta wciąż dodaje skrzydeł, chełpliwe Erynie wznosiły w górę pięści, czasem krzyk milczał, a cisza grzmiała. Nie pojęłaś tych słów, a raczej bełkotu, gdy wzniósł swój łeb, gęsta ślina skapała na prześcieradło, tak można stracić wiele. zapada wtedy zmierzch a diabliki szurają raciczkami za drzwiami. Ich chichot zagłusza sumienie, paraliżuje myśl. To Mars, dostojny, prawie nagi mężczyzna, zwabia swą jasnością nie tylko ćmy i nietoperze, ale i tych smutnych, niecierpliwych, cichych. Pamiętasz ten fragment:
„ nikt tak jak on nie umie
śmiać się widząc łzy
nikt tak jak on nie umie
być zły” .
On by tutaj pasował. Jak te krople deszczu, co zmywały twe łzy odtrącenia, drażniły jak droga, którą musiałaś wracać. On stał wbity w noc, zespolony w nią i miał pewność, że cię zatrzyma. Piszą o takich rzeczach na kartach pożółkłych jak młodość, pogryzionych i poplamionych. On by ci nie odpowiedział, gdybyś go poznała, jemu już brakuje snów. Spadł tu tak dawno temu, że w końcu musi mu być przykro. A ty należysz do tych pokrzywdzonych, którzy snują się i wciąż wracają. Nie widzą tego skalistego i stromego brzegu, za którym kłębią się nadąsane lęki i strachy, gdy milczy rezolutny mózg szepczący – zawróć, zawróć,. To mogła być wina tego rzęsistego deszczu, a ten co właśnie cię odrzucił pragnął rozmienić bursztyn na obola, poczułaś, że jakiś mit skonał, a jak mity konają to rodzi się historia. A mógł dokonać żywota oblany południowym ciepłem, ale milczał, a to milczenia wyjaśniło wszystko, ale potem coś w tobie pękło. Jeżeli Bóg pozwala rosnąć gigantom, to w końcu mogą go przerosnąć, Są dumni i potężni, chociaż ta rzeka jest straszniejsza i bardziej ponura. Dlatego potrzebują na wygodny przejazd. Myślą, że przekupią starucha, któremu i tak wszystko jedno, pływa na tej swojej łajbie w te i we wte niczym Syzyf z tym swoim kamieniem. On takiego smutku nie czuł, choć właśnie smutek go pogrąża. Ale ty zostałaś pomimo to sama, sama, sama i oślepłaś. Poznałaś wstręt i zanikł blask twej twarzy. Mogłaś dumna odejść, powiedzieć słowa i wzbić się w górę. A tak wessie cię ogrom otchłani. Dokończ, bo ja już nie potrafię, to zbyt samolubne i straszne. Przecież ja ją znałem, ja w nią wierzyłem Został po tobie ślad na tej ulicy, a symbolem niech zostaną te zamknięte bramy, bo nie za bardzo chce je otwierać. Wyobrażam sobie, jak szłaś z nim, jak chciałaś wyrzucić to z siebie, a tyle razy wmawiałem w ciebie, że jednak demony istnieją. sterty kolejnych zdań to sny, smutna elegia o tych, co odeszli, co działa jak zapomnienie, z czymś się kojarzy, kawałki kolorowych sekwencji. Mieliśmy wejść razem na Parnas, ale on się rozmył, ciebie bardziej pociągał Olimp, słyszałaś choć te ośle wrzaski, boga pijącego kozie mleko. został mi tylko papier, powietrze które drga. Odmierz moje czekanie i zawróć. za mało miałem wtedy słów, by cię przekonać, byś pokonana dała się uwieść. Czego się mogłem spodziewać, gdy narysowałem znak, przeciąłem skórę i spadła kropla krwi. Nie wróciłaś. Czyż nie krzyczałem jak ten szaleniec do niebios, wyzywając na wieczną walkę ich wszystkich, zdolny odbić ogniste miecze, ale zastałem tylko pustkę, nic. Została tęsknota i twoja śmierć za drzwiami, skrobiąca kościstym palcem w drzwi, ciągle to słyszę, nawet teraz. Kiedy odchodzi, łupię pięściami w ścianę, proszę, wróć, tylko ty jedna m zostałaś. Przypomina się sad. Trzeba było zejść z drogi tuż obok próchniejącej, na wpół rozwalonej stodoły, iść troszeczkę pod górę, i już się było. Jedliśmy jabłka niewinni jeszcze, wpatrzeni w dal, gdzie żółta droga wnikała w las. A potem rozszarpałem tą cholerną książkę, te strzępy, gdzie pisał :
„ 02. II. 1966
Zaprosiłem ją do siebie, szła w deszczu, taka potencjalna ofiara, młoda i piękna. Zaprosiłem ją na herbatę, że u mnie jest ciepło i można wyschnąć. Potem leżała świeża i pachnąca, zaufała temu, co nosi imię Legion. Bo zostałem wilkołakiem, biegałem po lesie, rozbijałem kurniki i rozrywałem na strzępy kury. ale to było nudne, jakieś kłamliwe i zbędne”.
I dalej:
„ 29. II. 1966
Teraz mogę to napisać. Nadszedł czas na mnie, już wiem, że muszę umrzeć. Nie wiem, komu dziękować za ten czas, ale chyba nie Bogu, przepraszać też nie mam zamiaru nikogo. Zostawiam ten dziennik jako pamiątkę po sobie, znak moich czynów, wspomnienia bestii”.
To było tak dawno. Teraz muszę to zostawić, bo czuję, że musze wyjść, swędzi mnie skóra, drażnią te wszelkie drobiazgi zewsząd. Nie pytam kim jestem, to czas podejmie decyzje, choć do tej pory oszukiwałem, przeczułem w końcu upadek tego anioła, minęło czterdzieści lat skruchy, a teraz posłuchaj, jak się zmieniam. Wychodzę w ten deszcz, ale ja tego nie poczuję. Do zobaczenia, moja miła, gdzieś tam się spotkamy.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • MRÓWKI część trzecia Zacząłem się zastanawiać nad marnością ludzkiego ciała, ale szybko tego zaniechałem, myśli przekierowałem na inny tor tak adekwatny w mojej obecnej sytuacji. Podświadomie żałowałem, że rozbiłem namiot w tak niebezpiecznym miejscu, lecz teraz było już za późno na skorygowanie tej pozycji.  Mrówki coraz natarczywiej atakowały. W pewnej chwili zobaczyłem, że przez dolną część namiotu w lewym rogu wchodzą masy mrówek jak czująca krew krwiożercza banda małych wampirów.  Zdarzyły przegryźć mocne namiotowe płótno w 10 minut, to co dopiero ze mną będzie, wystarczy im 5 minut aby dokończyć krwiożerczego dzieła. Wtuliłem się w ten jeszcze cały róg namiotu i zdrętwiały ze strachu czekałem na tą straszną powolną śmierć.  Pierwsze mrówki już zaczęły mnie gryźć, opędzałem się jak mogłem najlepiej i wyłem z bólu. Było ich coraz więcej, wnętrze  namiotu zrobiło się czerwone jak zachodzące słońce od ich małych szkarłatnych ciałek. Nagle usłyszałem tuż nad namiotem, ale może się tylko przesłyszałem, warkot silnika, chyba śmigłowca. Wybiegłem z namiotu resztkami sił, cały pogryziony i zobaczyłem drabinkę, która piloci helikoptera zrzucili mi na ratunek. Był to patrol powietrzny strzegący lasów przed pożarami, etc. Chwyciłem się kurczowo drabinki jak tonący brzytwy, to była ostatnia szansa na wybawienie od tych małych potworków. NIe miałem już siły, aby wspiąć się wyżej. Tracąc z bólu przytomność czułem jeszcze, że jestem wciągany do śmigłowca przez pilotów. Tracąc resztki przytomności, usłyszałem jeszcze jak pilot meldował do bazy, że zauważyli na leśnej polanie masę czerwonych mrówek oblegających mały, jednoosobowy zielony namiot i właśnie uratowali turystę pół przytomnego i pogryzionego przez mrówki i zmierzają szybko jak tylko możliwe do najbliższego szpitala. Koniec   P.S. Odpowiadanko napisałem w Grudniu 1976 roku. Kontynuując mrówkowe przygody, następnym razem będzie to trochę inną historyjka zatytułowana: Bitwa Mrówek.
    • Ma Dag: odmawiam, a i wam Doga dam.        
    • Samo zło łzo mas.    
    • Na to mam ton.    
    • A pata dawno wymiotłam: imał to i my - won, wada ta - pa.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...