Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Kochałem ją już od dłuższego czasu. Od momentu, kiedy to sobie uświadomiłem, choć nie pamiętam, kiedy dokładnie to było, moje życie nabrało zupełnie innego charakteru. Nie narzucałem jej swojej obecności, a wręcz starałem się pozostawać w ukryciu. Nie byłem jeszcze gotowy, aby dać dowód swojego uczucia. „Ale jutro to się zmieni” – niemal wypowiedziałem te słowa na głos wstając i przeciągając zesztywniałe od snu kończyny…
Zaczęło się niewinnie, tak jak i poprzednio. Dzisiaj jest podobne do wczoraj i do jutro – myślałem wychodząc z domu. Nigdzie się nie spieszyłem, zakupy z rana stały się już mierną tradycją i jedyną, wątpliwą w swoim charakterze atrakcją, w trakcie całego dnia.
Centrum handlowe, ona wchodziła – ja wychodziłem. Zatrzymałem się nagle, bo nogi odmówiły mi posłuszeństwa ukazując swoją obudzoną feromonami świadomość. Nasze spojrzenia nawet się nie spotkały, a jednak poczułem nieprzepartą ochotę zbliżenia się do niej. Człowiek idący za mną z trudem uniknął wpadnięcia na nieoczekiwaną przeszkodę. Chwilę stałem oszołomiony, a obok mnie przepływały stłumione przekleństwa mijających ludzi. Moje ciało, jakby wiedzione rozsiewaną przez nią wonią nieznanych mi perfum zmieszanych z zapachem jej rozgrzanej skóry, wykonało zdecydowany obrót. Jak tylko znikła za szklanym rogiem jednego z galeriowych butików, podążyłem za nią. Trzymałem się dyskretnie w pewnej odległości sycąc oczy jej kształtami. Liczyła się tylko ona, reszta była tylko zszarzałym tłem. Poruszała się zwinnie pomiędzy płynącym potokiem bezkształtnych ciał, zatrzymując się od czasu do czasu przy którejś z witryn. Czerwone wdzianko figlarnie opinało jej kształty falując w rytm poruszania. W pewnym momencie spojrzała w moim kierunku – czy na mnie – nie jestem pewien. Wystarczyło to natomiast, abym się spłoszył. Uciekłem jak z podkulonym ogonem nie wiedząc dlaczego.
Wracałem do domu analizując całą sytuację. Myśli kotłowały się pod zmierzwioną wiatrem czupryną. Co będzie jutro? Czy znów ją zobaczę?
Kolejne dni były udręką podsycaną palącym wnętrzności uczuciem. Nie mogłem jeść, ani spać. Stała się moją obsesją. Nocą wyłem z cicha tuląc się w poduszki. Oczekiwanie na poranne wyjścia, nocą rozciągało się w całe wieki. Codzienna tradycja była wówczas najbardziej oczekiwanym momentem. Widziałem ją raz, kiedy wychodziła samotnie ze sklepu, niosąc pęk gazet. Nawet tak banalna sytuacja, w moich oczach nabierała iście caravagio’wskiej uduchowionej wizji. Marzę o niej, pragnę jej ciała, jej bliskości. Moje uczucia, na początku niewinne, przerodziły się już w niemal prymitywną chuć. Jestem rozpalonym do czerwoności pragnieniem.
Przyszedł kolejny dzień. Owo jutro wspomniane na początku. Nie wiedziałem skąd, lecz wiedziałem, że to właśnie dziś nastąpi przełom i wyznam jej wszystko, co czułem. Poranne wyjście nie skrzyżowało naszych dróg. To utwierdziło mnie tylko w postanowieniu. Będę spacerował po okolicy tak długo aż ją spotkam. Tak nagle jak pojawiła się miłość, teraz przyszedł spokój. Kilometry chodników uciekały pod nogami. Wieczór nadszedł wolno, wychodząc z cienia okolicznych budynków. Olchowy puch leniwie tańczył sobie tylko znany taniec w promieniach popołudniowego słońca.
Powietrze, rozbudzone przez rozgrzany asfalt, drżało jakby w oczekiwaniu na nasze spotkanie. Szła tak jak zwykle lekko kołysząc swoją krągłą pupą. Nie spieszyła się. Niosła niewielką siatkę z zakupami. Szedłem przez chwilę za nią sycąc oczy powabem jej ciała. Skręciła w parkową alejkę mijając po drodze parking ogrodzony siatką i przykryty eternitem, który ja mijałem już dzisiaj parę razy. Zrównałem się z nią. Wyrwana z zamyślenia początkowo nawet nie oburzyła się moją śmiałością. Zaskoczyła ją moja bezpośredniość.
- Jestem Ferdynand – zacząłem trochę zakłopotany, a determinacja do wyznania wszystkiego zdusiła zawahanie.
- Co za głupie imię – jej opryskliwość tak nie pasowała do stworzonego przeze mnie obrazu.
- Chciałem Ci powiedzieć….
Nie dała mi skończyć.
- Odczep się – warknęła – daj mi spokój.
- Ale ja … Cię kocham…
- Kochasz? Ha, ha,ha…hi, hi, hi – zaśmiała się nie kryjąc rozbawienia.- Ty?
- Ja, ja ...
- Ja, ja… - przedrzeźniała mnie wybuchając jeszcze głośniejszym śmiechem.
Patrzyłem na całą scenkę jakby z boku. Zrobiłem się czerwony – tak mi się przynajmniej wydawało. Staliśmy tak przez chwilę zawieszeni jakby w alternatywnej rzeczywistości, otoczenie rozmyło się i na moment przestało istnieć. Krew osiągnęła temperaturę wrzenia. Złapałem ją za włosy. Uśmiech zamarł na jej twarzy w groteskowej pozie. Zdumienie wypełzło z głowy rozszerzając źrenice do niewyobrażalnych rozmiarów. Takie piękne – przemknęło mi przez myśl. Niesiona przez nią siatka spadła na chodnik. Nie była w stanie się oprzeć mojej obecnie rozrośniętej gargantuicznie sile. Pchnąłem ją na poobijaną ceglaną ścianę garażu. Jej ciało – moje marzenie – było teraz takie bezbronne. Naparłem na nią wbijając się pomiędzy jej rozchylone nogi. Ponownie chwyciłem ją za włosy przytrzymując i uniemożliwiając jakiekolwiek ruchy. Płakała i wyła, lecz nie przestawałem. Kurz całego dnia z mojego ciała zmieszał się z jej zapachem. Odpłynąłem. Zapomniałem o sytuacji, w której się znajdowałem – ja i przedmiot mojego uwielbienia – napięcie ostatnich dni eksplodowało pozostawiając głęboki lej w moim sercu i umyśle. Na szarym piachu leżało zmięte, poszarpane moimi zębami czerwone ubranko, w którym tak lubiła się przechadzać. Wyczuwając chwilę mojego rozluźnienia zerwała się i z podkulonym ogonem uciekła rzucając za sobą strachliwe spojrzenia. Otrząsnąłem machinalnie zmierzwioną sierść i pobiegłem do domu.

Opublikowano

technicznych błędów nie zauważyłem, chociaż to nie znaczy, że ich nie ma=). niech wypowiedzą się fachowcy. momentami trochę rozwlekasz, ale ogólnie czytało się milusio=). co do zakończenia... jest zaskakujące (mnie przynajmniej zaskoczyło=): +. kontrastuje z resztą, ale to można w sumie potraktować jako +. z drugiej jednak strony, jest trochę oklepane i... cóż, troszkę mało oryginalne (ale nie tak znowuż do końca=): -. Czyli, podsumowując: plusencjusz=). pisz pisz, rolnictwem niech nam się pewna persona z rządu zajmie=)
pozdr

Opublikowano

Dziekuje za tak pochlebną opinię. Kiedy przybylem na ten portal, przegladałem teksty z dużą ilością komentarzy. Niestety ostatnimi czasy chyba ludzie bardziej wolą pisać niż komentować. Ale w sumie to chyba dobrze bo obecnie sztuka pisania upada. Co do mnie, to nie mogę równać się z niektórymi z tego portalu, ale czasami aż pali, tak chce się coś napisać.
Serdeczności w załączeniu.

Opublikowano

heh, "Akacje" póki co zawieszone=/. aktualnie pierwszeństwo ma "Krew i woda"=).
a, że ludzie chętniej piszą, niż komentują, to racja, ale rozumiem ich. na nadmiar czasu chyba nikt niestety nie narzeka, a napisać coś by wypadało. na resztę już nie starcza=/. Twój tekst jest chyba pierwszy, jaki komentuję od tygodnia. albo i dwóch=/
pozdr

Opublikowano

Józefie. Jestem pozytywnie zaskoczony. Na tle poprzedniego skomentowanego przeze mnie tekstu ten wypadł o wiele lepiej. Oczywiście wciąż nie jest nawet przeciętnie, ale widać poprawę. I w tym wypadku lepsze rzeczywiście jest wrogiem dobrego. Musisz niewątpliwie wypracować własny styl, a to zadanie na kilka lat ciągłego pisania i czytania. To chyba jedyna rada jaką mogę Ci dać.
Pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • Nie ma to jak turkus morza:)
    • @Robert Witold Gorzkowski To będzie dla mnie przyjemność :) Zawsze piszę wiersz na kartce. Pomazana moim myśleniem :) Póżniej czytam z kartki do notesu samsunga. Poprawiam wariactwa i dopiero wklejam. Kartkę z tworzenia mam. Jest Twoja.   Pewno, że z przyjemnością "wezmę" coś Twojego. Tylko daj adres na priv. Dziękuję.  
    • Odeszła, zanim przyszła. Zeszła z mojego istnienia jak światło gasnące za horyzontem, jak oddech, który znika z powietrza. Nie zostawiła blizn - tylko ciszę, której nie można dotknąć. Byliśmy snem, który się nie zaczął, a jednak obudziłem się z jej śladem na policzku. Byliśmy krwią, w której nie zamieszkało żadne serce, a jednak moja nabrała koloru jej subtelności. Całowaliśmy się w języku, którego nikt nie znał. Teraz gryzę litery rozsypane na portalu, kwaśne, jakby alfabet umarł w moich ustach i wziął ze sobą wszystkie możliwe „przepraszam”. Paragon za nadzieję leżał obok - wyglądał jak wspomnienie. Rozstaliśmy się bez słowa. Jakby ktoś przeciął powietrze żyletką i kazał nam iść w przeciwnych kierunkach we wnętrzu tej samej minuty. Milczenie - ostatnie zdanie. Zostały po niej okruchy, z których nie da się złożyć chleba: ciemne pęknięcia w świetle poranka, guziki z koszuli, której nigdy nie miała, zapach, który pachnie jak zbyt późne pytanie - „czy to coś znaczyło?” – wypowiedziane w próżnię. I włos - kasztanowy, zatrzymany w futrynie światła, jakby cień jej nieobecności miał kolor. I niebieski odblask jej oczu w lustrze, który nie był moim spojrzeniem, ale patrzył na mnie z wyrzutem. I cytryna w lodówce - przecięta, sucha, uśmiechnięta krzywo jak stary żart, którego nikt już nie opowiada, ale wszyscy pamiętają śmiech, bo echo bywa głośniejsze niż głos. Kiedyś wydawało mi się, że w jej głosie słyszę „do zobaczenia”, ale echo powtarzało tylko: „nigdy, nigdy, nigdy”. Czuję się jak jezioro, w które wrzucono skałę - a żadna fala nie powstała. Jak skóra, która pamięta dotyk, choć nie było dłoni. Jak Persefona, która nie wróciła na wiosnę - a ziemia zamilkła na zawsze. A ja - z ziarnem granatu rozgniatanym językiem w ustach pełnych żalu. Zegar tyka, ale wskazówki stoją. Czas oddycha – nie rusza się z miejsca. Chwile gonią się nawzajem, a ja - w tym wszystkim – znowu umieram w rozpaczy. Chodzę po pokoju jak niedokończona modlitwa. Moje mysli - jak koty bez właściciela: gryzą, drapią, miauczą w rytmie rozpaczy. Kładę się na podłodze jak porzucona metafora. Ściany są zrobione z jej spojrzenia, a sufity - z tego, czego nie powiedziała. Kochaliśmy się przez skórę duszy, a teraz moja dusza ma wysypkę z małych, czerwonych „gdyby”. I wtedy pękła szklanka. Nie spadła. Po prostu pękła na stole - jakby nie wytrzymała tego wszystkiego za mnie. Zostało mi echo jej oddechu, rozsypane w głowie jak tabletki LSD w kieszeni po końcu świata. A niebo? Cholerne niebo - ciąży nade mną jak zasłona bez gwiazd, zimna, ciężka, nieprzenikniona. Cisza rozdziera czas na strzępy. Migotanie bez światła. I nikt nie odpowiada.
    • @Berenika97 Bereniko. To Twoje komentarze są przepiękne. Dziękuję uśmiechami :):):)     @Alicja_Wysocka Al. Oj, potrafisz, potrafisz :) Ty jestes literacką bestią :)  W najlepszym tego słowa znaczeniu !!! Dziękuję za uroczy komentarz :) Polne słoneczniki Ci kładę u stóp :)     @Annna2 Aniu. Tak jest. Jak drzewo ! Dziękuję Aniu.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...