Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

nie bawmy się w powietrze


Rekomendowane odpowiedzi

Pewnego dnia Mały Samotny Miś postanowił poznać samego siebie. Monotematyczny Lis powiedział mu, że jest ponury, co nie sprzyja zdobywaniu przyjaciół. To zaintrygowało naszego pluszowego przyjaciela, a także skłoniło do bardzo poważnych refleksji.
Postanowił pogadać z jakąś sową, mając nadzieję, iż wszystkie one poszły w ślady Pana Sowy ze Stumilowego Lasu. Mały Samotny Miś pilnie potrzebował przyjaciela.
- Sowo! – zawołał do pierwszego lepszego puchacza – Co to znaczy być ponurym?
- To znaczy nie być wesołym – Tendencyjny Lis miał tendencję do odpowiadania na cudze pytania.
- A czy ja jestem ponury? – przepełniony nadzieją Mały Samotny Miś mógł rozmawiać nawet z głuchym cieniem, nie podejrzewając niczego.
- A uśmiechnij się!
- Nie! – prawie natychmiast odkrzyknął Mały Samotny Miś.
- No to sam masz odpowiedź – zwierzątko usłyszało oddalający się hałas łamanych gałązek.
Pomyślało, że jeszcze ma szansę znaleźć prawdziwego przyjaciela. W końcu usłyszało, że nie jest ponure…

Dzień któryś tam

- Panie! Na problemy najlepsze są dziwki! – usłyszałam, idąc rano po bułki.
Świeże pieczywo, nabiał, wędliny. Pedantyczny rytuał śniadania w dniu ostatecznym. Porządny posiłek w towarzystwie własnych myśli. Jestem już zdecydowana. Czekać nie będę, bo mnie nikt nie zbawi. Mogę tylko uratować od bezrobocia jakiegoś anatomopatologa.
Wesoły człowiek od zawołania o dziwkach zdawał się rozumieć moje myśli. Tak, mam problemy. Tak, nie umiem sobie z nimi poradzić. Tak, to ja. Nie, nie szukam lekarstwa. Chcę ze sobą skończyć. Za dużo razy to powtarzam. Zdecydowanie. Może po prostu sobie wmawiam? A nie wiem. Jako osoba słaba psychicznie mogę legalnie zwątpić, potknąć się na drodze życia o duży ciężki kamień nie do przesunięcia, no i oczywiście tak właśnie zadecydować.
Stąpa się po tej ziemi tylko raz. To prawie jak furtka z napisem „ponowny wstęp surowo wzbroniony”. Istna paranoja, chociaż gdyby taki Mussolini zapragnął wrócić do żywych, mógłby być problem. Trzecia wojna światowa. Podpalane bloki, ludzie płonący żywcem, skaczący w akcie desperacji przez okno i łamiący nogi.
Czasami nie dziwię się sobie, iż kończę losem tragicznym. Szkoda, że tylko czasami. A jeszcze częstsze czasami jestem na siebie zły, bo gadam od rzeczy zamiast zająć się czymś normalnym. Śmierć. Dziś, jutro, za dwa dni. Psychodeliczny temat tabu wpędzający was w machinę, która motywuje ten świat. Uciekając przed umieraniem staramy się korzystać z każdej chwili. Łapczywie połykamy tlen jak ryby wciągnięte z wody. Tak samo jak one skazani jesteśmy na rychłą śmierć. Jeszcze tylko zostawimy po sobie trochę takich samych jak my i proszę. Świat idzie na przód. Postępy cywilizacji. W jednej chwili rozmawiasz z czterema osobami, czytasz książkę i dziergasz sweter. Nie, kupujesz gotowy. To wszystko to oszczędność czasu. Masz więcej, możesz więcej tylko po co? I tak to stracisz. Ach. Od rzeczy, znów od rzeczy. Żegnaj czaso-oszczędny materialisto. Niedoszły samobójca idzie ponownie spróbować.
Znów przed oczami mam tego pana od bezproblemowych dziwek. Porozmawiam z nim. Dzisiaj mogę wszystko.
Wychodzę z domu. Zostawiam drzwi otwarte. Połowa moich sąsiadów tylko na to czeka. Niech pani regularnie pierze tę pościel! Tak, takich filiżanek jest więcej w kredensie.
Spotykam go tam, gdzie poprzednio. Z jednookim, starym kundlem którego wcześniej nie zauważyłam siedzi pod ścianą i gra na harmonijce. Na mój widok przestaje i krzyczy.
- Już się pan uporał sobie z problemami? Jakby się pan mnie spytał od razu powiedziałbym to samo!. Dziweczki!
Niektórzy twierdzą, że tacy jak on nie mówią normalnie, bo nie dosłyszą. Zwalają to na brud w uszach i niepełne uzębienie. A może ten ktoś chce po prostu zagłuszyć własne myśli? Podobnie jak ja boi się i próbuje z tym walczyć? Nie lubię tego mojego filozofowania. Czasem wydaje mi się, że każdy, kto mija mnie na ulicy ma w swoim zachowaniu ukryty sens, który tylko ja mam zrozumieć.
- Tak tak, dziweczki panie! Takie panu pomogą a kasy mało biorą! Dziwki najlepsze na wszystko – bezdomny budzi swojego psa i oboje znikają za rogiem.
Stojąc samotnie na chodniku, już wiem, że on odszedł bo skończyła się jego rola w moim życiu, a moja w jego. Zrobił, co zaplanował Bóg. Może umrzeć. Dochodzę do wniosku, że ja też właściwie mogę już umrzeć. A może to jakiś znak? Powinnam dostać olśnienia i nie zabijać się? Życie i tak kiedyś dobiegnie końca, tylko co do tego mają dziwki? Zrezygnowana idę na most. Tego jeszcze nie próbowałam. Nie chcę odchodzić z mętlikiem w głowie. Praktycznie załatwiłam już wszystkie sprawy. Pożegnałam się z bliskimi, których nie miałam. Koniec. Powoli wdrapuję się na murek. W oddali widzę tego dziwnego bezdomnego z jednookim psem. Woła do mijających go ludzi, że na problemy najlepsze są dziwki. Więc to jednak nie było prywatne przesłanie dla mnie od Boga. Mama kiedyś powiedziała, że nie muszę mówić pacierza, bo tam w górze mają ważniejsze sprawy, niż wysłuchiwanie lekko sprofanowanej wersji Ojcze Nasz. Nie lubiłam mamy. Patrzę w górę. Niebo jest piękne. Bardzo piękne.
W tym mieście nigdy nie było dziwek. Samotny i jego czworonożny przyjaciel tak pięknie jak piękne jest to niebo przepowiedzieli mi śmierć. A może tylko brak lekarstwa na problemy?

Godzina zgonu: 13.41

Dziwnie jest być smutnym samobójcą. Przepraszam, już wesołym.

Dzień następny

Jestem Jezusem. Jezusem, który planuje zbawienie świata. Dopiero planuje, więc jeśli ktoś ma jakiś czadowy pomysł, to śmiało. Zapodawać. Chociaż lepiej jeszcze nie teraz. Wczoraj była impra, no ten cud w Kanie Galilejskiej. Zamieniłam wodę w wino. Troszkę przesadziłam, ale co tam. Wszystko jest dla ludzi, przecież! No! Nie mogłam pozwolić, żeby się zmarnowało. Jakoś usprawiedliwić się trzeba. Kac. Nie powinienem używać tego słowa. Nie ja. Fakt, iż może znaczyć Katolickiego Adepta Czystości, ale kto to tak odbierze? No spoko, że po wczoraj nikt. W naszym wydaniu, to jest moim i znajomków to ten zwykły tradycyjny kac po małej libacji. Fajno było!
No nic. Dzisiaj też jest dzień. Trzeba iść do pracy. Cholera, przecież ja bezrobotna jestem. Urzędy w sobotę pozamykane, to się poleniuchuję trochę. Wypadało by poszukać jakiejś fuchy. Kogo mogą potrzebować na tym świecie? Kowali jest pełno, a nic innego nie umiem. O! Wiem! Zbawię świat! Tego jeszcze nikt nie robił. Na dobrym pomyśle się dobrze kasę czesze. Już to widzę. Na koszulkach. Na bilbordach. Będę wszędzie! „Ten, co zbawił świat!”
No nic. Teraz tylko trzeba dobrą kampanię sobie wymyślić Marketing to podstawa. Logicznie rozpracować interes. Po pierwsze slogan. Bez tego ani rusz.
- E, Judasz, chodź no tu. Słuchaj mam interesa. – Judasz był dobry w te klocki i zawsze chętnie pomógł tam za flaszkę czy coś.
- Taaa? – no, może jak się wyspał i nie balował ze mną po nocy.
- Wymyśl mi hasło. Dobre, żeby się sprzedawało, bo tym, no zbawicielem chciałem zostać.
- Jak 5 euro zapłacicie, to zbawienie obejrzycie. Może być?
- Ty… dobre! To na następnej imprezie masz darmową kolejkę, a może wiesz jeszcze jakie pseudo warto sobie wymyśleć?
- Z tego co się orientuje na rynku, same imię byłoby dobre – Judasz zawsze był na czasie z wszystkimi showbiznesowymi niewypałami. – jak ta, no Madonna czy Urszula.
- Dobra, to zostanę jerozolimską Eleni. Dzięki stary, jak coś to wiesz. Dwie kolejki bracie. – no nic. Postanowiłam sama opracować resztę, bo Judasz z każdego by zrobił rapera.
Nie, nie ja nie chcę być sławna, naprawdę nie uważam się za dobrego mówcę. Ja chcę tylko wam pomóc i zbawić świat. Zarobić. No, może bez tego ostatniego, to znaczy w przemówieniu tego nie uwzględnię, no.
Teoria. Powinnam jakąś mieć. Banał. Tandetę. Byleby się sprzedało. Niezbyt ambitne, żeby im nie tłumaczyć potem. Proste. Swojskie. Już widzę ten zachwyt. Moim trzecim okiem widzę ten szmal i zachwyt na ulicy. Dodrukujcie koszulek! Za mało plakatów! Ha! Ha! Wypadałoby się powołać na kogoś, kto jest już znanym kolesiem. Znajomości nigdy dość. Hej, ja znam Silvio Berlusconi`ego! Ten to się umie sprzedać! No. To ja powiem, że jestem synem Boga. Jedynym synem Boga. To się ludziom spodoba. Ciekawe tylko, ile on weźmie za taką reklamę…
I znów powraca problem teorii. Marketing i koszulki marketingiem i koszulkami, ale jakąś przyzwoitą gadkę trzeba by trzasnąć. Teoria zbawienia świata. Zbyt nudne i nie chwyta za serce. Albo poruszy od razu, albo nic. Cisza. Kasa w błoto poszła. Teoria spiskowa? Lepiej. Do tego jakieś morderstwo. Sporo krwi. Śmierć kogoś mi bliskiego. Nawet jeśli ja będę musiał zabić to mnie nikt nie posądzi. Ale czad. Zbawiciel mordercą? No chyba, że dużo zapłacicie… No cholera jasna morderstwo odpada? To nieślubne dziecko. Dwoje. No i grono moich najbliższych przyjaciół. Muszą być wyraziści. Jak jeźdźcy apokalipsy. Najlepiej sami mężczyźni. Podejrzenie o homoseksualizm, może pedofilia. To obudzi sensację. Fajowo. Ilu? Po jednym na miesiąc. Absolutny brak stałych związków i częste zdrady. Ludzie kochają skandalistów. To dwanaście. To się sprzeda. Już widzę te koszulki. Ach. Ale czad. Który umrze? Siódmy. Umrze w lipcu, bo wtedy będzie jego kolej. Siedem razy siedem daje 49, a 4 i 9 to trzynaście, czyli pechowa liczba. Będę się miała z nim spotkać, a znajdę zwłoki! Tak! To genialne! I kto by przypuszczał że za kilka tysięcy lat w lipcu będzie tak spokojnie. Święta niepodległości, jakieś bitwy pod jakimś Grunwaldem i inne ecie pecie. Morderstwo kochanka Jezusa to jest to! Teraz tylko wybrać mu imię. Krótkie, dwusylabowe, popularne i cały czas trendy. Na ustach wszystkich wymawiane kilkanaście razy dziennie. A Jezus jeszcze częściej. Brawo! Przydał się ten marketing i zarządzanie. Oj przydał! A może ktoś kogo już znam? Żeby tak powiedzieć, w dzieciństwie spokojny, zanim nie znał Jezusa inteligentny. W gruncie rzeczy J to brzydka litera. Wymawiania z pogardą. Bo za coś musiał umrzeć. Nikt go nie będzie lubić. Pokochają mnie, jedynego, sprawiedliwego zbawiciela. Zbagatelizujemy zabójstwo i lecimy dalej. Ale czad! Jeszcze trochę korupcji. Brał białe koperty. Jedynym, który mu tutaj pasuje jest Judasz. „Ju” kojarzone z popularnym juhu, i dasz – do tych łapówek. Bingo! Ty dasz ty masz. Judaszowe srebrniki i mam już tego na którym zarobię! Zamordowali Judasza. Nie wiadomo kto. Nie wiadomo jak, gdzie i po co. Nikt się nie dowie, że zmasakrowałem go z buta. Normalnie bomba! Uda się. Będę bogaty. Wesoły!
Przydałby się też jakiś skandal. Ostry, przeciw mnie. Teoria spisku. To wina Judasza, że świat jest taki zły, chociaż nie jest. Ja was zbawię! Ja! Ja! Ja! Jezus! Głosujcie na mnie! W połowie kampanii Judasz wróci. Pomoże mi znowu wejść na szczyt i osiągnąć sławę! Tak naprawdę, to tylko on umie wstać z martwych. Ja oszukuję. Zarabiam na biednych. Jestem niedobra, ale bogata jak nikt inny! Ha! Publicznie, podczas biesiady. Okaże się, że ja nigdy nie lubiłam Judasza. Nigdy nie pożyczyłabym mu grabek w piaskownicy.
Postanowiłam podzielić się moim genialnym planem właśnie z Judaszem.
- … i słuchaj wtedy oni mnie zabiją!
- Koleś, jak Ty umrzesz to wypadniesz z rynku, no. Co ty cholera, odwalasz?
- No słuchaj, przecież ja wrócę. Ale jak wrócę, to będę szefem całej dzielni…


I znowu jakiś dzień.

Zastanawiam się kim dzisiaj jestem. Słucham muzyki arabskiej i rozmyślam na ten temat. Muzyka arabska mi pomaga. Mogę być kim chcę, gdzie chcę. Jezus… niedoszły samobójca… to takie proste. Mogę wszystko. Chociażby zmienić losy świata.
Nie jestem w stanie się określić. Mam zbyt dobry humor, więc pozostałam sobą. Nie musiałam uciekać do świata tego, kim chciałabym być. Bo właśnie dzisiaj jest zbyt ważny dzień, aby uciec. Nie wiem co dziś jest.
A może po prostu jestem Marilyn Monroe? Już sama nie wiem.

Dzień, w którym pękło niebo.

Przeżyłam w życiu wiele. Kiedy się pokona Farancesa, uzurpatora do władzy w królestwie Piemontu można mieć ochotę na jeszcze większe sukcesy. Veni vidi vici. Nie bezpodstawnie uważam, że jako pięciokrotny konsul i trzykrotny dyktator mam obowiązek rządzić całym światem. Czy ktoś osiągnął więcej? To ja w 44 roku p.n.e. zostałam mianowana dyktatorem wieczystym. Kto rok wcześniej pokonał pod Udaną w Hiszpanii synów Pompejusza? Oczywiście, że ja. Nikt inny nie potrafiłby zrobić czegoś tak genialnego. No cóż, koniec tych przechwałek. Wypadałoby mi, rzecz jasna jako głównej osobie w tym państwie zjeść porządny posiłek. Muszę o siebie dbać, bo kto po mojej śmierci zostanie władcą? No chyba nie Lucjusz Tiliusz Cymber. Przecież cezar powinien być dystyngowany, elokwentny… A kto jest najlepszym cezarem? Ha!
Och, nie! Dzisiaj ta uroczysta ucznia z moimi przyjaciółmi. Jak ja nie lubię tych oficjalnych nudów.
- Witam Juniusza Brutusa! Dzień dobry Decymusie Juniusie Brutusie oraz tobie, Gajusie Kasjusie Longinusie. Tak, Gajusie Treboniusie, będzie moja żona. Kogo ja widzę! Serwiusz Sulpicjusz Galba! Lucjusz Mincjusz Basylus! To się zapowiada ciekawe spotkanie. No oczywiście jest też mój faworyt! Lucjusz Tiliusz Cymber, to pięknie! Zaczynamy panowie, zaczynamy. – gościna to podstawa dobrych interesów – Wina, lejcie nam wina!
Nienawidzę tych spotkań. Bezsens, a i dobry trunek się marnuje. Który dzisiaj? No tak, 15 marca. Za cztery dni ruszamy na podbój świata a oni piją i balują. Mam moją armię. Tylko z nią jestem w stanie wygrać. Poprawiłam sytuację w kraju? Poprawiłam. Sama działałam i obmyśliłam plan reform. Mam władzę absolutną? Mam. Więc na co mi pomocnicy? Dlaczego wciąż każą mi współpracować z innymi, skoro sama doszłam do wszystkiego? Świat mnie kocha. Świat będzie mój. Nie rozumiem, dlaczego wciąż każą mi współpracować z tą zgrają niezdecydowanych doradców. Już jedna Kleopatra zmąciła mój spokój psychiczny, a co dopiero oni.
Idą. Słyszę ich wesołe głosy i śpiewy. Zaraz tu będą. Jak mam z nimi dyskutować skoro są po uczcie? Znów nic nie postanowimy.
- Witam panów, dobrze się panowie bawią? Ja również mam bardzo udany dzień. Zaraz, zaraz co panowie robią? Co się dzieje? Po co ten sztylet? Panowie! Porozmawiajmy!
Zgrzyt trzask plask hop huk hałas.
- I ty Brutusie przeciwko mnie?…

Dzień… na pewno powyżej czterystu.

Spokojnie przemierzam ten zwariowany świat. Idę zatłoczoną ulicą. Zatłoczone ulice, symbolizujące dobrobyt i cywilizację są dziwne. Wszyscy faceci się na mnie patrzą jak na żywe mięso. Zwłaszcza ci, na których w domu czekają żony z obiadami. Zakazany owoc? Takim wystarczają same spojrzenia. Nigdy nie powiedzieliby własnej żonie, nigdy nie odważyli by się podejść. No tak. Wszystko jasne.
Brzmiąc w słuchawkach, podąża za mną muzyka. Moja własna. I całe szczęście, bo nie wytrzymałabym tutaj. W centrum biznesu i nowości. Niektórzy po kieszeniach noszą kamienie. Ja mam muzykę, w przenośnym jej odtwarzaczu.
Bo tu, w tym wręcz epicentrum tego państwa położonego na czterech różnych wyspach, nie można mieć ciszy w głowie. Każdy, kogo mijam ma jakąś obsesje. Ona go zabija. Nawet duszy nie mają, a co dopiero mówić o marzeniach. Nie dziwię się im. Nie da się śnić o zielonych łąkach w mieście, które drzewa widzi tylko na obrazkach, a naturalną zieleń na plakacie imitującym park. Nie można mieć kolorowych snów, bo tutaj każdy sen jest szarobury. Każdy dzień jest szarobury. Chodząca paranoja. Nic, tylko stąd uciec albo zając się codziennością i zapomnieć o niekonwencjonalności. Oni w ogóle nie rozmawiają. Wszystko robią za nich maszyny. Sami są maszynami.
To straszne miasto. Ogromne, zatłoczone – a dla mnie puste. Wy płacicie mi za jakieś tam usługi, seksualne, marzenia. Biedni nie macie własnych i żerujecie na innych. Lepszych? Na szczęściarzach. Wiruję z chorymi myślami i pretensjami. Do samej siebie. Nie powinnam tego mówić. Zbyt dużo.
Jestem kurtyzaną. Jestem sobą. Jestem kimś. Nie wstydzę się tego, co robię. Spełniam ludzkie pragnienia, dając im chociaż na chwilę to, co ja mogę mieć zawsze. Szczęście. No śmiało, nazwij mnie brzydko, ale co z tego będziesz miał?
Przystanęłam na chwilę. Tak sobie się zamyśliłam. Bo gdy się zamyślam, przestaję robić cokolwiek. Mogę iść i obserwować, ale nie rozmyślać. Jakiś pan niedługo mnie wyminie. Widzę, jak szykuje wizytówkę. Podczas mijania mnie, wsunie mi ją do ręki. Wieczorem będzie czekał na telefon.
Ma miliony takich wizytówek i inną co noc. Ja również mam miliony takich wizytówek. Każdy ma jakieś ukryte fobie i obsesje, prawda? Nie zadzwonię do niego. Wydawało mu się, że wyczekuję na takiego jak on. Czyżbym nie miała nic ciekawszego do roboty? Człowieku! Ja myślałam! Myślałam nad życiem! Może też powinieneś? Weź się w garść. Z torby wstaje ci pluszowy miś dla synka! Bo przecież ja zaraz zadzwonię, spotkamy się w najdroższym hotelu, a potem wrócisz do domu o czwartej nad ranem i zamkniesz dziecku usta tym misiem. Czy wiesz, że w pokoju twojej pociechy są już sterty takich misi? Przeogromne sterty niekochanych pluszaków. Skoro rozwaliłeś własne życie, miej czasem na uwadze innych. I zapamiętaj. Ja nie jestem na telefon.
Doskonale wiem, że tutaj nie mogę oczekiwać czegoś lepszego. Ludzie, chociaż tak usilnie pragną wolności, w końcu przyzwyczajają się do jej braku. I może właśnie dlatego jestem tu i teraz. Sam na sam z ciszą. Muzyka się skończyła. Tak naprawdę to nikt tu o drugiego człowieka nie pyta. Skoro ja nie mam to nikt nie może mieć.
Mijam leżącego na ziemi kota. Jest rozjechany. Nawet nie ma głowy. Widać ze to kot. Jakaś bardzo bogata osobistość płynąc w swoim bardzo nowoczesnym samochodzie nie zauważyła tego kota. A on? Nic nie jadł kilka dni, nie miał sił żeby uciec. Nikt go jeszcze chyba nie dostrzegł. Nie widziałam, aby ktoś się zatrzymał czy coś. Boją się. Wypaść z rytmu, stracić czas. Kiedy widzisz coś, czego uważasz, że nie powinieneś widzieć – odwracasz wzrok i zmieniasz temat. Ten kot dalej nie ma głowy. Ciekawe jakiego koloru miał oczy. Boże! Gdzie jest jego łeb? Leży gdzieś tam przecznicę dalej i straszy biedne dzieci. Lub też w przypływie litości wpadł do śmietnika.
Idę dalej. Kot nie ma jak na mnie spojrzeć. Może spotkam gdzieś jego głowę, to to zrobi. Wędruję ulicami, nie widząc nic szczególnego. Pędzący ulicami tłum ma mnie gdzieś. Ja ich też i równowaga zachowana. Myślę o tym kocie. Niechcący zostawiłam przy nim wizytówkę pana od misia dla dziecka. Nie żałuję. A jeśli to on zabił biednego czworonoga? Zapewne ktoś taki podobny do niego. Postanawiam ich zlekceważyć. Znienawidzić. Zabili kota. Swoją ignorancją. Mimo tego, że nie żyje a jego głowa jest niewiadomo gdzie, to właśnie on wygrał. Postanawiam. Będę jak on. Od teraz Tokio będzie czystsze. Jedna japońska kurtyzana mniej. Nie kocham was.
Wchodzę na zatłoczoną jezdnię. Jedno uderzenie, i wiem że stąd nie ma ucieczki. Nikt nie reaguje. Czuję się jak ten kot. Od zderzenia z burżujskim biznesmenem padam niedaleko zwierzęcia. On. Kilkadziesiąt metrów. Ja. Wizytówkę zabrał ze sobą na spacer wiatr.
Mała dziewczynka krążąca w swoim małym świecie na ulicy znajduje małą karteczkę. Przyniósł ją tu wiatr. Dziewczynka zabiera ją do domu. Mamy nie ma. Wróci po pracy. Mama jest mrówką nadrabiającą do krajowych statystyk. Dziewczynka postanawia zadzwonić. Już wie, kim będzie w przyszłości.
Dziś to ja byłam japońską kurtyzaną. Jutro ona będzie, a za trzy lata zobaczy martwego kota. Rzuci się pod samochód.
Mała dziewczynka za trzy lata będzie tą, którą ja zabiłam dziś…

Dzień ostatni.

Umieram. Kim jestem? Sobą?
Powinnam być sobą.


… pogoda nie była zbyt dobra. Padało, ale dzień był ogólnie tak przyjemny jak śniadanie z listonoszem. Wszystkie zwierzęta poszły do kina na „Rambo 8 – Rambo też była kobietą”. Las był pusty. Mały Samotny Miś nie dostał biletów. Był smutny, ponieważ jeszcze nie udało mu się znaleźć przyjaciela. Postanowił iść na most. Szukał rybek, ale one uciekły. „Wszyscy uciekają, to smutne.” – pomyślał Mały Samotny Miś. Wtedy zobaczył Tendencyjnego Lisa. Tendencyjny Lis był czerwony i bardzo tendencyjny. Tendencyjny Lis szukał nowych przyjaciół. Ci, których miał opuścili go. Nie wiedział dlaczego.
Mały Samotny Miś dalej stał sobie na moście.
- Czy chcesz być moim przyjacielem? – spytał Tendencyjny Lis.
- Nie ma mowy! – krzyknął Mały Samotny Miś i skoczył do zimnej wody.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...