Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

wystarczy że bekniesz
w nieodpowiednim towarzystwie
wystarczy że znajdzie się odpowiedni gentleman
aby wyolbrzymić naturę człowieka

niemal jak biblioteka bez szelestu przewracanych kartek

wymięty wśród krawatów
pod którymi podobnie zwisa krzyż
biznes najwyższej klasy samolot
do raju

wolę uczyć się na błędach niżeli ich nie popełniać

coraz więcej wiernych
najchętniej widziałoby twarz
Jezusa na banknotach umieścić

to ma być wierny naród
to jest
wierne świętokradztwo

wytrzyj o moją twarz skalpel
którym próbowałeś pozbyć się kompleksów
poniosę porażki jeśli sam nie potrafisz

zacznij się spowiadać u ludzi których źle potraktowałeś
nie zdążysz uklęknąć przed ich ostrym spojrzeniem

zemsta zwala z nóg

Opublikowano

Muszę przyznać, że bardzo, ale to bardzo dużo prawdy w tym wierszu odczytałam - przerażająco smutny obraz współczesności. Według mnie, to bardziej pogarda niż zemsta, zwala z nóg.

Udało Ci się Tomaszu, gratuluję.
Pozdrawiam serdecznie

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




dzięki

pogarda jest zemstą
zemsta pogardą

wszystko jest względne
jak i sam Einstein
dla jednych był geniuszem
dla drugich wariatem nie zasługującym na nic
prócz dobrej higieny osobistej
i psychologicznej ;)

bywaj
Opublikowano

Przeczytać coś takiego w nocy /z rana?/-lepsze niż kubel zimnej wody na otrzeźwienie;
fakt- niestety dużo prawdy, ocenianie rzeczy nie ze względu na ich znaczenie, ale na wartość -ocenianie ludzi nie ze względu na ich wartość, ale na znaczenie; kołtuniarstwo, zakłamanie, zawiść, mściwość...mam tylko cichą nadzieję, że współcześni także miłosierni - inaczej powiesić się trza /a i to będzie odebrane jako słabość jednostki nieumiejącej funkcjonować w twardych realiach/
refleksyjny do bólu;
nono, pozdr./V.

Opublikowano

Zabiłeś mnie tym wierszem... i nie umiem nic napisać. Dobrze zanalizowany temat, który jest obstukany a tutaj nabiera nowego wymiaru. Godne odnotowania spojrzenie - Jezus na banknotach to takiie jak: buddyzm w 48 godzin, fast food w Meczecie...
Dużo tu problemów..
do ulubionych!

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




mam nadzieję że żyjesz ... mój twór propaguje bardziej do odwagi głoszenia tematu niżeli przymykania oczu
z resztą piszę o wszystkim czego nie chcą ludzie widzieć ani słyszeć ani o tym mówić
bo stało się za bardzo popularne
-trędowaty karzeł z garbem trendy, któremu nikt nie pomaga i nie zwraca uwagi, bo po co ...

dzięki za ulubienie sobie

bywaj

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...