Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

JanaPawłaMać!!!


Rekomendowane odpowiedzi

Trójka w dwuosobowej celi to jeszcze nie tak ciasno. Była czwórka ostatnio, ale na szczęście jednego szlag trafił na spacerku, a kierownictwo stwierdziło, że nikogo nowego nie dorzuci na razie. No i dobrze, bo trójka w dwuosobowej to i tak o jeden ryj za dużo. Najchętniej siedziałbym tutaj sam, bo te dwa przygłupy doprowadzają do szału niekiedy. Zachowują się normalnie, tylko, kiedy trzeba list napisać, bo nie bardzo im idzie kontakt z alfabetem. Siedzą całymi dniami i grają w karty, wykładając po całości laskę na świat, który gnije tam za kratami. Dla nich to i tak już wszystko jedno. Mają posiedzieć jeszcze po kilkanaście lat. Nie mają prawa do warunkowego oglądania rzeczywistości ze względu na swoją naturę, która nie przyswaja resocjalizacji pod postacią żadną. Te kilkanaście lat, to dużo, więc nie ma się czym przejmować. Po wyjściu, jeżeli go dożyją, wykręcą coś, co pozwoli im wrócić spokojnie na celę.
Ja, to co innego. Nie chcę tu spędzić reszty mojego życia, najchętniej wyszedłbym teraz, ale muszę odpokutować, co swoje. Posiedzę te kilka lat jeszcze, a mądrzejszy wyjdę, do łba mi tu nic nie strzeli, bo i kobiet tu żadnych nie widuję.
- Co się znowu gapisz w ten sufit? Złaź tu, w tysia pizgamy.
Zejść muszę. Nie to, żeby mi się przyjemnie grało. Jak nie zejdę sami mnie zwloką i jeszcze po żebrach dostanę. Schodzę więc z miną niewyraźną, bo odpływałem już przecież w krainę marzeń. Już prawie wchodził mój umysł w fazę tą tęczową, kiedy to jeszcze nie śpi, a jednak oderwany jest od rzeczywistości szarej i daje żonglować sobą rozkosznie płynnie. Mimowolnie rozglądam się po celi, podświadomie mój umysł szuka narzędzia, które pozwalałoby męki me skrócić, uwolniwszy od tych małp bezdennie głupich. Wiem jednak, że musze to przetrwać, znieść z pokorą. To i tak niewielka pokuta za dotychczas popełnione życie.
***

I gram z nimi w te karty, choć uważam, że grzech czas marnować na rozrywki tak niskie. Muszę jednak, choć mdli mnie widok mord rozochoconych, rozbawionych tak na widok asa. Traktuje to, tak jak większość spraw tutaj, jako część pokuty okrutnej, którą przetrwam jednak na pewno. Cała sprawa jest tym gorsza, że grę traktować muszę po stokroć poważniej niż ci dwaj grzesznicy. Nie mogę wygrać z nimi, (choć rzeczą byłoby to łatwą nadzwyczaj), gdyż ich humory ulegają nagłej wtedy zmianie, co mi się tak nie do końca kalkuluje. Nie mogę jednak ulegać ich nieprzemyślanym zagrywkom w sposób zbyt oczywisty i widoczny, też wtedy bowiem ulegają nerwom. Muszę więc lawirować i wysilać się niemożliwie, czyniąc swoją grę podobną do chodzenia na linie. Zważywszy wszystkie te okoliczności, nie dziwota, że zmęczony jestem później i niekiedy nie mam siły na wieczorne modlitwy. A modlić się wieczorami muszę. Jest to jedyna szansa na uzdrowienie mojego chorego umysłu. Modlę się, z cała swą żarliwością zwracam się do Boga, bo wtedy tylko, nawiedzający mnie wieczorami szatan, daje mi odpocząć, a i zasnąć czasami. Kiedy nie mam dość sił na modlitwy, szatan przejmuje nade mną władzę niemalże całkowitą. Zaciąga mnie w piekielne swoje zakamarki, kusi strasznie. Rzeczy wtedy, które zrobiłem na wolności pod jego złym wpływem zajmują mój umysł cały, wracają dawne instynkty i chore, diabelskie manie. Przed oczami stają mi zawsze te kobiety i nie mogę się powstrzymać, by, w myślach, robić im znowu to samo. I tylko mury i kraty, stojące między mną a światem zwykłego społeczeństwa, chronią mnie przed powtórzeniem błędów. Miotam się wtedy okrutnie całą noc i męczę w dzień wyrzutami sumienia.
***

Czasami i oni, choć wydaje się to niemożliwe, myślą o swoim życiu. Leżą i gapią się ściany oblepione gołymi babami. Mam wtedy spokój święty i połączyć z Bogiem się mogę. Układam swoje przyszłe życie według boskich zasad, albo zajmuję się lekturą ludzi ode mnie mądrzejszych, o niespaczonych umysłach trzeźwych i wykształconych. Niekiedy też słucham radio, ale te komercyjne stacje niewiele potrafią wnieść do mojego życia. Te dwa głąby karciane nie pozwalają słuchać stacji ojca dyrektora. Nic z niej nie rozumieją, są zbyt tępi, żeby docenić to czyste przesłanie. Czasami tylko udaje mi się wysłuchać urywków audycji, późno w nocy, kiedy śpią, albo kiedy zrezygnuję ze spaceru. I tu mam dylemat. Nie widzę przecież wiele świata, przez pana naszego stworzonego, a kiedyś nie doceniałem jego wartości. Jakże trudno zrezygnować ze świeżego powietrza i zielonej trawy, po to nam danych, abyśmy mogli cieszyć nimi swoje zmysły. Czasami poświęcam tą jedyną przyjemność, wsłuchując się w ulubione radio, które owieczką jest jedyną pośród stada wilków. Wszystkie media, poza radiem księdza dyrektora przesączone są szatanem. Z wytrwałości radia czerpię również swoją siłę. Jestem tu jedyną owieczką, tym cenniejszą dla Pana, że nawróconą. Chciałbym nawrócić współwięźniów swoich, miło byłoby dzielić z kimś obawy swoje i pragnienia w duchu chrześcijańskim. Nie mogę tego zrobić jednak, wszystkie moje próby bowiem zakończyły się fiaskiem. Jak grochem o ścianę mogę walić do tych zakutych łbów, myśli nasze tak różnymi drogami biegną, a ja siły nie mam tyle, aby ich do czegoś przekonać. Wolę więc nie drażnić ich, bo skutek to odwrotny przynosi najczęściej i szatana więcej jeszcze wyzwala w ich brudnych duszach.
Większy z nich, Stefan, grozi mi wtedy. Mówi, że jak nie zamknę mordy, to mi łeb ukręci jak tym babom starym, co to siedzi za nie tutaj ze mną. Drugi, Franek, inaczej do rzeczy podchodząc, wmawia mi, że wie to wszystko, czego ja nauczyć go pragnę, bo i u komunii był podobno i u bierzmowania. Muszę przyznać, że tym argumentem zamyka mi usta na chwilę i co powiedzieć na to nie wiem. Boli mnie jednak, że tak niechrześcijański prowadzi tryb życia i próbuje mu to wytłumaczyć. Kończy się zawsze tym samym, czyli mówi, żebym lepiej Stefana posłuchał, bo on mnie bronić nie będzie, nawet w imię wspólnej wiary. Wiem, że to ostatnie zdanie, jego ulubione zresztą, wypowiada z ironią wielką. W sercu mnie kuje, bo czuje się większym od niego w wierze swojej, a jednocześnie zdaje sobie sprawę z niedociągnięcia, jakim jest brak sakramentów. Mógłbym rozwiązać ten problem, u księdza nauki pobrać i do komunii przystąpić. Jednak nasz więzienny duszpasterz, jak sam siebie nazywa, jest bardziej chyba w szatana służbie, niźli Boga. Napiętnuje bowiem radio księdza dyrektora, a wytrzymać tego nie mogę, przez co ukończenie nauk stało się niemożliwe. Cóż to byłaby za komunia, przyjęta z rąk księdza, który w Boga nie wierzy i Maryję. Muszę więc przez tego nikczemnika czekać, aż na wolność, światło dnia, wyjdę i do nauk normalnych będę mógł przystąpić. Do tego czasu nie mogę zbijać argumentów Franka, choć myślę, że jego grzech zaniedbania wiary stawia go niżej ode mnie.
***

Wygrałem nieopatrznie w karty dziś nad ranem i zorientowałem się dopiero kiedy rzucając się na mnie, Stefan krzyknął, że go oszukałem i że zaraz mi dojebie w związku z tym, że nie podoba mu się to raczej. Nie przestraszyłem się szczerze mówiąc, bo zbyt byłem wzburzony wiadomościami z radia komercyjnego. Na szczęście Franek zorientował się w całej sytuacji i w porę nas rozdzielił. Powiedział Stefanowi, że raz to nawet się trafi kurze ziarno i jakoś to Stefana uspokoiło. Mnie natomiast uspokoić się nie dało za bardzo. Pamiętam, że w karty grać już nie chciałem i nikt mnie do tego, o dziwo, nie zmuszał.
Powodem, który rozjuszył mnie tak bardzo, była wypowiedź człowieka, którego do tej pory tak szanowałem.
Wszystko zaczęło się w ogóle wcześniej od afery z listą psów i frajerów strzelających z ucha. Mnie to prawdę mówiąc specjalnie nie interesowało. Od dłuższego czasu wiedziałem, kto w rządzie jest żydem i taka lista to dla mnie żadna rewelacja.
I właśnie tego dnia, kiedy mniej coraz o liście mówili, albo spowszedniało mi to, jak każda inna afera, doszło do tego skandalu. Człowiek, którego, jak już mówiłem, szanowaliśmy bardzo, niespodziewanie obrzucił nas szlamem. Nas, czyli wspólnotę radia Maryja. Gdyby nie my, nigdy by demokracji w Polsce nie było. On, czyli Wałęsa, całe zasługi sobie przypisał, na co się zgodziliśmy, w dobrej wierze. Dla dobra Polski Niepodległej. Ale w związku z aferą, która narodziła się niedawno, ksiądz dyrektor nie mógł dłużej chronić Wałęsy. A, jak pisze Biblia, prawda w oczy kole. Pan były prezydent uniósł się więc strasznie, co winę jego udowadnia w stu procentach. I obraził nas bezpodstawnie. A czy zastanowił się kogo obraził? Chełpi się od lat tylu, i prezydenturą swoją, i komunizmu obaleniem, i Noblem nawet. A prawdę mówiąc, to wiedzą wszyscy, że ten Nobel to wojny w gruncie rzeczy wsparł swym wynalazkiem tylko. Ale patrząc w innych kategoriach nawet, to taka nagroda, jak już, Papieżowi się należała, albo narodowi całemu polskiemu. A teraz on ten naród, ludzi, którzy go wybrali, obraża bezkarnie, bojąc się o własne brudy. Ale niedoczekanie…
I o tym myślałem właśnie, kiedy wygrałem nagle w tysiąca, co prawdę mówiąc kolejnym dowodem jest na słuszność tych rozważań.

***

Chodzę teraz wzburzony nieco i nawet przyłapałem się na języku nieczystym, który sam mi się wymyka na język, kiedy myślę o tych ludziach, co na radio nasze spisek uknuli. Od razu przypomina mi się ten, co się na spacerniaku przekręcił. Gnój, dobrze, że zdechł, za to co robił. Kiedy opowiadał o tych pieniądzach kradzionych, krew mi się burzyła w żyłach, ale wierzyłem, że Bóg mu przebaczy. Ale nie przebaczył. I słusznie, ja na miejscu Pana naszego postąpił bym tak samo.
Do tej pory wytrzymać nie mogę, jak tą makabryczną historię sobie przypomnę.
Ten gnój mówił, że pracował na poczcie. Mówił, że jego głównym źródłem utrzymania były listy do radia i księdza dyrektora wysyłane. Że otwierał je, i że w każdym jednym pieniądze jakieś były. Na ile okradł nasz naród nie powiedział. Najbardziej zdziwił mnie brak reakcji Stefana i Franka. A tamten gnój opowiadał dalej, że listy czytał. Jego słowa tłuką mi się po głowie, choć myślałem, że zemrą z nim razem.
- Rydzyk ludziom wodę z mózgów porobił. Czytałem listy od kobiet, które jawnie pisały, że wstyd im, że tak małą kwotą wspierać księdza dyrektora mogą, ale mają tylko czterysta złotych renty. A do koperty wkładały trzysta, na walkę księdza z żydokomuną.
Nie mogłem uwierzyć, że z takim spokojem mówi o okradaniu ludzi porządnych, oddanych sprawie naszej ojczyzny… Wzbogacał się jeszcze bardziej na przesyłkach zza granicy… A nasze radio tych pieniędzy już nigdy nie odzyska. Ale i on już więcej nas nie okradnie. A i na celi miejsca więcej.
I co? I to ja tą sprawą zająć się musiałem. W tym wzburzeniu ostatnio, myślałem nawet, że gdybym był na zewnętrznej, to i tym Wałęsą bym się zajął, jakby trzeba było. Strzępi język na wulgaryzmy i wyzwiska, zamiast zająć się ludźmi pokroju tamtego gnoja. Wiem, że Wałęsa sam grube koperty słał księdzu dyrektorowi, to i jego pewnie tamten gnój okradał. A teraz, kiedy się wydało, że jego świątobliwość nie jest przekupny i o byłym prezydencie prawdę narodowi wyjawić chce, afera się zrobiła.

***

Od rana słuchałem stacji komercyjnych, nie po to oczywiście, by swe wzburzenie podsycać, ale żeby wiedzieć, co też nowego w sprawie się wydarzyło.
Oczywiście trafiłem na wywiad „panem prezydentem”. Trochę mnie, przyznam, może i poniosło, gdyż wcześniej uwagi na to nie zwracałem. Ale, w związku z tym, jak medialny się zrobił Wałęsa ostatnio, słyszę coraz częściej, jak zwracają się do niego, panie prezydencie. Przecież nie jest on już prezydentem, tym bardziej po tym, jak się do radia naszego odniósł. Dla mnie jest on teraz BYŁYM prezydentem i chyba w końcu powinien zdać sobie z tego sprawę. Nie to, żeby odpowiadała mi morda obecnie panującego komunisty, ale jak się zje ciastko, to nie ma co mówić, że je się nadal posiada. Myślałem o tym słuchając wywiadu, w tym więc zamyśleniu nie wsłuchałem się do końca o czym tam krzyczy znowu były prezydent. Krzykliwy się zrobił ostatnio i sądzi, że swoim krzykiem przekona ludzi do swojej niewinności. Żal mi było słuchać tych bredni, tym bardziej, że spacer sobie odpuściłem i spokojnie mógłbym stację zmienić. I zrobiłbym to, gdyby nie fakt, że Wałęsa zażartował w swoim dawnym stylu. Powiedział bowiem, że analfabetą jest człowiek, który Internetu obsługiwać nie potrafi. Obraził mnie po raz kolejny, bo ja za analfabetę się nie uważam. Mało tego, nawet chłopaki z celi mówią, że oczytany jestem nawet. Ta wypowiedź byłego prezydenta stała się kamieniem węgielnym pod wieżę porozumienia między mną a Frankiem. Po jego powrocie ze spacerniaka, będąc nadal w podłym, niegodnym poniekąd nastroju, myślałem głośno na temat wywiadu. Nie mogąc utrzymać w głowie natłoku myśli, mimowolnie wylewałem ich nadmiar na język i rozrzucałem po celi, niby to do ścian gadając. Franek włączył się niespodziewanie i od niechcenia jakby, zaskakując mnie swoją przenikliwością czystością umysłu. Mówił, że nie widział na oczy Internetu i wcale mu nie żal, bo jakby Internet był za naszych czasów młodzieńczych, wyglądalibyśmy jak młodzież dzisiejsza, z kręgosłupami w kształcie litery es. Jak się okazało, słyszał o tym w radio. Ale najbardziej spodobał mi się to, co dodał od siebie. Mówił, że, z tego, co pamięta, Wałęsa nigdy nie władał biegle językiem polskim, a wręcz kaleczył go w sposób skandaliczny. Dziwił się też, że człowiek tak zatroskany narodem swym, nie zdaje sobie sprawy, że ludzie, którym na chleb nie starcza, raczej komputery mają w głębokim poważaniu. A to, że ktoś, kto słowo „poszedłem” poznał pięćdziesiąt lat po narodzinach swych, nazywa połowę narodu, który go wybrał, analfabetami, świadczy tylko o tym, że polityka z każdego człowieka robi skurwysyna.
Poruszyły mnie słowa Franka, do tej pory bowiem nie zabierał głosu w sprawach radia. Nie podejrzewałem go o jakiekolwiek poglądy. Nie zdążyliśmy niestety omówić tematu do końca, gdyż Stefan stwierdził, że lepiej będzie, jak skończymy pierdolić i zagramy w tysiąca. Ku mojemu zdziwieniu, Franek, jak gdyby nigdy nic, powrócił do dawnego nastawienia, a i ja nie oponowałem, wiedziałem bowiem, że Stefan chce się odegrać. Uważałem tym razem, żeby prze zamyślenie moje, nie grać zbyt dobrze. Co jakiś czas zerkałem na Franka. Taka mądra bestia, a siedział tak cicho. Od tej pory poczułem się na celi jakby pewniej.

***

Tej nocy spałem lepiej, a i zbudziłem się w humorze niezgorszym. Myślałem od rana, jakże dobrze się stało jednak, że ten Wałęsa okazał się zdrajcą. Po pierwsze umocniło mnie to, jako człowieka o niezłomnej wierze i scementowało bardziej jeszcze z wspólnotą księdza dyrektora. Po drugie, gdyby nie to, nigdy nie dowiedziałbym się, jak bardzo zapatrywania Franka podobne są do moich. Niby nic się nie zmieniło między nami, ale już teraz wiem, że w sprawach, które są najważniejsze mogę na niego liczyć. Wydaje mi się, że powstała miedzy nami jakaś nić porozumienia, sympatii nawet. Nie musieliśmy okazywać tego bezpośrednio. Dobrze jednak wiedzieć, że ma się przewagę liczebną w razie czego, tym bardziej, że mamy spędzić ze sobą jeszcze sporo czasu. Stefan nie musi o niczym wiedzieć, a my też nie damy mu nic poznać. Zrozumiałem to po zachowaniu Franka, który nadal zadawał się więcej ze Stefanem, niż ze mną.

***

Dziś usłyszałem, że Papież ma kłopoty z oddychaniem. Wcześniej, traktując celę, jak swą tylko pokutnicę, nie powiedziałbym nic. Nie odzywałbym się, w samotności trawiąc te chwile, w których wszyscy modlili się o jego zdrowie.
No, nie wszyscy może, aż trudno uwierzyć, że są na świecie kanalie typu Urban. Tych wszy zdecydowanie jest za dużo, nawet w samej ojczyźnie naszej, ktoś winien to ukrócić raz na zawsze. I nie jakieś lata w zawieszeniu, ale tu, na celę naszą dać go powinni, a ja bym mu pokazał, jak to jest papieża obrażać. Ale teraz pozostaje mi jedynie modlitwa… Dobrze przynajmniej, że nie jestem w niej osamotniony. Franek, niby nic, niby leży i patrzy się w ścianę. Zupełnie tak, jakby wiadomości z Rzymu nie obchodziły go wcale, jednak nie oceniam go już pochopnie. Odkąd uświadomiłem sobie, że on przeżywa inaczej, że trawi to wszystko w sobie, jestem spokojniejszy.

***

Kiedy Stefan wyszedł na widzenie, postanowiłem porozmawiać z Frankiem. Żeby mu ulżyło, no i sobie żeby pomóc. Po co się gnieść w sobie, w sytuacji tak niewygodnej. Słuchaliśmy tak, leżąc, ostatnich wiadomości z Rzymu. Papież jest w klinice, miał robioną tracheotomię. Niewiarygodne. Ze wszystkich rzeczy na świecie, musiał przydarzyć mu się akurat ta. Franek nie pytał, więc nie mówiłem. Poczekałem aż objaśnią wszystko w radio. Mój kuzyn miał tracheotomię ładnych kilka lat temu. Pamiętam, że odwiedziłem go wtedy w szpitalu, widziałem więc to na własne oczy. Przeżył śmierć kliniczną, biedak, do tej pory nienawidzi szpitali. Ale kto spodziewał się wtedy, że to samo spotka Papieża? Zastanawiałem się, czy może i nasz Jan Paweł przeżył śmierć kliniczną. Nic o tym nie wspominali, a niewielu wiedziało, że to możliwe. I wtedy postanowiłem spytać, co o tym sądzi, Franka. Ku mojemu zdziwieniu odwrócił się plecami, a pochwali wyłączył radio. Nie kłóciłem się. Zdałem sobie sprawę, że moje pytanie mogło być nie na miejscu. Poza tym niedługo miał wrócić Stefan, na pewno woli grać w karty niż porozmawiać o Papieżu, prostak.

***

Mówili w radio, że jest takie miasteczko, w którym to i kaplica jest i kościół. Niby nic dziwnego, to ja nawet wiem, że kościoły wszędzie są, na świecie całym. Zawsze gdzieś w pobliżu, żeby wierni, nagłą potrzebę odczuwając, za daleko iść nie musieli. Ale kościół w tym miasteczku, jak powiedzieli jest wyjątkowy. W nim podobno spełnia się najwięcej cudów i wierni najlepiej, jeśli tam się modlić będą za Papieża zdrowie.
Franek po tym reportażu, zupełnie nie wiem czemu, zdenerwował się niesamowicie. Powiedział, że to chamstwo, żeby sobie ksiądz swoją parafię reklamował w mediach, do tego z wykorzystaniem choroby swojego szefa. Na to ja się, przyznam, trochę rozsierdziłem. Po pierwsze wypomniałem mu tego szefa, bo tak się żartować nie godzi, szczególnie w chwili takiej. Poza tym zwyczajna kobieta z wiernych zebranych, powiedziała, że rzeczywiście cuda się tam zdarzają, że wszystko tam wymodlić można. A po co kłamać by miała? A wiara jest najważniejsza i tak Frankowi powiedziałem. Głupio tylko, że nie zapamiętałem nazwy miasta, żebym mógł tam pojechać, kiedy już wyjdę.

***

Wieczorem znowu myślałem o kobietach. To przez Franka. Wyprowadził mnie z równowagi, taki z niego przyjaciel. Stefan siedział cicho, tak, jakby go nic nie obchodziło. Chwilami odnosiłem wrażenie, że słuchał, kiedy w radio mówili o Papieżu, ale to raczej na widzeniu czegoś przykrego dowiedzieć się musiał widocznie. Franek natomiast, jakby mu się nudziło, albo na złość jakby, wyłączył radio w środku wiadomości z Rzymu. Mówili akurat o spekulacjach, jakie prowadzą dziennikarze. Wiadomo, że każdy chciałby jak najwięcej wiedzieć. Podobno w czwartek zeszły, gorączka Papieża od rana wzrastała i spadała kilka razy, ale wszystko już się ustabilizowało. Słuchałem wiadomości od rana i kiedy właśnie mówili, że komplikacji po zabiegu tracheotomii nie ma, tylko odsysać śluz muszą co trzy godziny, Franek wykonał ten parszywy ruch z wyłączeniem radia. Prawie rzuciłem się na niego, ale powstrzymałem jednak w ostatniej chwili. Wiedziałem już, w sumie, że wszystko w porządku, że największe napięcie minęło. Każdemu należała się odrobina odpoczynku. Pomyślałem, że to dobry czas na modlitwę.
- Czego wy chcecie od tego człowieka? – Na początku nie wiedziałem za bardzo o co chodzi. Słowa Franka wyrwały mnie z modlitwy, ale nie mogłem odczytać ich intencji.
- Myślicie, że ile on lat będzie żył?
Nie mogłem wyksztusić z siebie słowa. Najwyraźniej mówił o Papieżu. O naszym Janie Pawle, tak zwyczajnie. Jak o jakimś zwykłym człowieku.
- Sądzicie, że dociągnie do stu pięćdziesięciu lat i będzie przyjeżdżał do Zakopanego na narty?
Nie mogłem tego słuchać. I chociaż wiedziałem, że nie dam rady Frankowi, i chociaż widziałem, że nie powinienem, rzuciłem się na niego i chciałem zabić.

***
Kiedy odzyskałem przytomność, stali nade mną obaj. Stefan klepał mnie po twarzy i powiedział, żebym nie robił burd, bo jest jakaś schiza na zakładzie i on nie chce przeze mnie mieć kłopotów. Słyszałem też, albo mi się wydawało, że mówił do Franka coś o Papieżu.
Tego wieczora nie odezwał się już do mnie ni słowem, a ja nie mogłem się uspokoić. Jego słowa dudniły mi w głowie. Ciągle miałem ochotę go zabić. Tej nocy zdawało mi się, że cały ten czas, który spędziłem tutaj na modlitwach, legł w gruzach. I to przez jednego gnoja. Nie mogłem przestać myśleć o zabijaniu. Wszystkie te kobiety… Tej nocy wszystkie miały twarz Franka. Czułem, że szatan wygrywa z Bogiem. Próbowałem modlić się żarliwie, ale im bardziej koncentrowałem się na modlitwie, tym bardziej umysłem mym targała chęć zabicia Franka.

***

Bóg mnie potrzebuje. Maryja mnie potrzebuje. Jan Paweł mnie potrzebuje. Rodzina Radia Maryja mnie potrzebuje. Z tego wszystkiego zdałem sobie sprawę rano. Nie jestem najważniejszy. Jestem tylko trybikiem w maszynie armii Boga. Już z uśmiechem mogę dodać, że reprezentuję Polską Armię Prawdy, armię księdza dyrektora. Najważniejsze teraz, to modlić się i nie może z tej drogi zbijać mnie jakiś nieistotny i nieświadomy element, jakim jest Franek. Jakież wszystko stało się proste. Wiedziałem, że spotka go zasłużona kara i być może to rzeczywiście będę narzędziem w Boskich rękach, ale dopiero wtedy, kiedy dostanę znak. Wiedziałem, że ostatniej nocy przezwyciężyłem zwątpienie. Że teraz już będzie tylko lepiej.

***

Stan Papieża, jak podaje radio, ustatkował się. „Jak podaje radio” – tak mówi Stefan. Dobrze myślałem, że coś Stefanowi leży na sercu, bo zrobił się mniej agresywny, a jeżeli już, koncentruje swoją złość nie na mnie, co mnie niezmiernie cieszy. Tak samo często gramy w karty. Ale już, nie jak kiedyś, z zaciętością, a bardziej jakby, dla zabicia czasu. Ja oczywiście czekam na wiadomości z kliniki Gemelli. Stefan ukrywa swoje problemy, nie wiem więc, na co on czeka, ale musi być to coś ważnego, bo zmienił się nie do poznania. Co do Franka, próbuję go zrozumieć. Domyślam się, że targać nim musi jakieś ogromne zwątpienie. Ludzie czasami buntują się przeciw Panu naszemu, kiedy w życiu spotka ich coś złego. Wydaje mi się, że te rzeczy złe, których Franek dokonał, są tylko jego winą i powinien zdać sobie z tego sprawę. Póki co próbuje go słuchać i tłumaczyć jak dziecku, jakie są podstawy wiary naszej.

***

Dziś, podczas kart popołudniowych, napłynęły nowe wiadomości z kliniki. Papież odżywia się regularnie. Podawane pokarmy są, co prawda, półpłynne, ale będzie lepiej coraz. Niektórzy lekarze, (konowały jakieś) sądzili, że nie będzie mógł przyjmować pokarmów wcale. Poza tym spokojnie Jan Paweł uczy się oddychać i mówić po zabiegu tracheotomii i kilka godzin dziennie siedzi w fotelu.
Ze szpitala wyjdzie prawdopodobnie na Wielkanoc.
Ucieszyłem się. Wszystko rozwija się dobrze. Wiedziałem, że złe słowa nie ubodą mnie teraz tak bardzo, moja wiara bowiem radosna jakaś była i silniejsza dzięki temu, a i atmosfera na celi jakaś jaśniejsza. Postanowiłem podzielić się moją radością.
- Wszystko w porządku. – zacząłem, zaraz po końcówce wiadomości.
- W porządku? – Franek, jak zwykle miał odmienne zdanie, ale czułem, że uda mi się go nawrócić. Moje serce promieniowało radością.
- No, wszystko dobrze, nasz Jan Paweł zdrowieje.
Franek był nieubłagany.
- Człowieku, on odżywia się jakimiś kaszkami, ledwo oddycha i nie może się ruszać, ani mówić. Gdyby nie był Papieżem, umierałby właśnie w jakimś zatęchłym hospicjum. Robią, co mogą, ale jego boskość to chyba jednak podważa.
Gotowałem się, ale wiedziałem, że zareagować muszę słowem raczej, niźli rękoczynem, bo Franek zachowywał się wyraźnie jak zranione, głupie zwierze. Potrzebował pomocy. I kiedy już tłumaczyć zacząć miałem, w słowo wszedł mi Stefan.
- A mi to się wydaje, że z tym naszym Papieżem, to jest tak samo jak z tymi Amerykanami. Oni wtedy zamach na dwie wieże swoje tak nagłaśniali, a potem się okazało, że sami to zrobili, żeby mieć pretekst do Iraku i dorwania się do ropy.
Nie bardzo rozumiałem, do czego zmierza Stefan, więc nie wtrącałem się. Może się wygada i skończy, a po co ja mam go denerwować, skoro spokojny jest ostatnio.
- Rozumiecie- mówił. – Najciemniej jest pod latarnią. Te gnoje, co są pod nim, już dawno chcieliby przejąć jego stołek.
- Najpierw im przeżył zamach – wtrącił Franek.
Nie wiedziałem, co choroba Papieża miała wspólnego z zamachem. Wiem natomiast, że przebaczył zamachowcy i że tamten był z krajów arabskich. A Stefan zmierzał chyba gdzie indziej, chociaż też w jakieś terytoria bliżej mi nie znane.
- Fakt. – mówił dalej Stefan. – I od tamtej pory większych afer nie było. Ale oni nie mogą wytrzymać, że Papież jest Polakiem i że się tak długo trzyma. Nie mogą jednak zrobić kolejnej afery i próbować zabić go od razu. Tym bardziej, że teraz mogą dokonać tego bez podejrzeń. Jak już mówiłem, najciemniej pod latarnią, więc oni sprawę, co?
- Przenoszą pod latarnię…
- Czyli nagłaśniają. Mówią, że to i tak dobrze, że Jan Paweł przeżył, że było ciężko. A on mówić już nie może. Jego otoczenie poza tym go nie słucha, bo wszyscy kardynałowie są umoczeni w tym gównianym spisku po kolana. I teraz niby go leczą, a tak naprawdę powoli go podtruwają. Niby się nim opiekują i wszystko tak ślicznie wygląda. I za jakiś czas powiedzą, bardzo nam przykro, robiliśmy co mogliśmy, ale to stary człowiek był. Salwa na wiwat. A nowego Papieża komputer już wybrał.
- I to dawno temu.

***

Na szczęście, właśnie na koniec tego dziwnego wywodu, nastąpił czas spacerku, z czego Franek ze Stefanem skorzystali. Ja zostałem. Leżałem na łóżku i biłem się z myślami. Z jednaj strony zastanawiałem się, jak takie rzeczy mogły im przyjść do głowy w ogóle. Zamknięci tutaj, w tej celi ciasnej, zajmowali swoje umysły jakimiś banialukami, miast wypełniać je modlitwą. No bo któż ośmieliłby się podnieść rękę na Papieża. Na kogoś, kto drugi jest po Bogu. Wydawało mi się to niemożliwe.
Z drugiej strony pamiętałem zatargi naszych, polskich księży, z księdzem dyrektorem. I on miał swoich wrogów. A przecież jest drugi po papieżu. To wszystko raz łączyło się, raz plątało w mojej głowie. Zasnąłem, nawet nie wiem kiedy.

***

- A dla kogo to tragedia wielka taka, kiedy Jan Paweł przejdzie do wieczności? A czy życie doczesne nie jest przedsionkiem tylko? Po tak długim służeniu Bogu, na stanowisku tak zaszczytnym, do nieba prosto pójdzie i to bocznym wejściem jakimś, dla VIPów.
- Bluźnisz człowieku. Śmierci Janowi Pawłowi życzysz?
Leżałem, odwrócony do ściany. Ta rozmowa była dla mnie czymś nierealnym. Absurdy, którymi wywijał język Franka, wydawały mi się językiem szatana i tak naprawdę myślałem, że śnię. Bo czy możliwe jest, żeby człowiek, normalny zgoła, albo za takiego uchodzący, tak bez przejęcia mówił o śmierci Papieża? Po raz kolejny zauważyłem, że Franek traktuje Jana Pawła jak zwykłego człowieka. Żółć podeszła mi do gardła. Myślałem, a kolejne zdania kuły mnie coraz to bardziej.
- Tak!? – krzyknął Franek – A czy Jezusa ktoś po pierścieniach całował? A czy Jezus na głowie miał diadem złoty, czy koronę może cierniową?
- Ale Papież jest Papieżem, największym Polakiem jest i obrażać go nie będziesz!
- Chrześcijanie…- Głos Franka nagle ucichł. – Gówno wiecie o swojej historii, a jeszcze mniej wiecie o dogmatach swojej wiary. Ani twój Papież, ani twój Rydzyk, nie jest Bogiem i daleko im do dawnego człowieka, którego stworzył Bóg na swoje podobieństwo.
Teraz wiedziałem na pewno, że przemawia przez niego szatan. Rzuciłem się z całą siłą, jaką mogłem z siebie wykrzesać.

***

Nie wiem ile czasu spędziłem w izolatce. Ale wiem, że nie był to okres krótki. Nie czuje się najlepiej, a najbardziej martwi mnie brak radia. Nie mam pojęcia, czy była już Wielkanoc i czy Papież wyszedł już z kliniki Gemelli. To, że ja dochodzę do siebie, nie jest teraz dla mnie najważniejsze, chociaż może i powinno. Im wcześniej dojdę do normalnego stanu, tym wcześniej mnie wypuszczą i będę mógł posłuchać radia.

***

Nie wiem, gdzie jest Stefan i Franek. Przydzielono mnie do jakiejś pojedynczej celi. Wygód nie posiada za dużo, ale mnie też niewiele trzeba. I, niedomiary, mam własne radio, które mogę nastawić na jedyne właściwe fale i nikt już nie będzie mi go wyłączał, Nikt nie będzie wydzielał, kiedy mogę go słuchać. Jest to dla mnie szczęście niesamowite. Nareszcie pozbyłem się tych przygłupich pogan. Pozbyłem się debilnych rozrywek, typu karty. Będę mógł modlić się, kiedy przyjdzie mi na to ochota. Byłem niemalże wniebowzięty. Od razu podszedłem do radia i pokręciłem gałką. Radio księdza dyrektora nie trudno jest złapać, więc już po chwili padłem na kolana i odmawiałem Zdrowaś Maryja razem z innymi wiernymi. Nigdy, tak jak teraz, nie czułem się bardziej częścią tej wspólnoty. To był, tak jakby, mój chrzest maryjny. Czułem się, jakby coś ważnego zstępowało na mnie, tak jakbym nie potrzebował już chodzić do naszego więziennego duszpasterza, bo właśnie teraz otrzymałem wszystkie sakramenty. Leżałem krzyżem na podłodze i modliłem się żarliwie.

***

Chodzę i rozglądam się po celi od samego świtu, od kiedy tylko wpadło tu pierwsze światło. Nie mogę znaleźć niczego, co mogłoby posłużyć mi do odebrania sobie życia. Raz uderzyłem głową o ścianę, za mało jednak we mnie odwagi, żeby robić to do utraty przytomności. Jak mogę być tchórzem w takiej sytuacji. Nie jestem godny żyć i zdaję sobie z tego sprawę. Nie mam jednak odwagi. Może to wymyślanie to znak od Boga, żebym jednak został. Bzdura…
Jeszcze tylko pomyślałem… Za późno.

***

Nie wierzę. Nie wiem ile leżałem na podłodze. Ale nie udało się. Nie ma nawet śladu krwi. Tylko mały guz na głowie. Może rzeczywiście, tak jak i do tej pory, musze pokutować. Teraz dopiero uświadamiam sobie pewne fakty. Najważniejsze, że samobójstwo byłoby grzechem strasznym i tylko Bogu dziękować, że nie pozwolił mi umrzeć. Jak mogłem, poza tym, myśleć, że mogę sobie tak nagle uciec, po tym wszystkim, co zrobiłem. Nie odpokutowałem jaszcze swoich dawnych zbrodni, nie mówiąc o tym, co powinienem wycierpieć za ostatnie.
Kiedy spokojnie siedziałem w izolatce i miałem dużo czasu na modlitwy, myślałem, ze wszystko się ułoży. I kiedy trafiłem do nowej celi uwierzyłem w to nawet. Najstraszniejsze wydarzyło się później. Modliłem się, nieświadomy zupełnie tego, że podczas mojego pobytu w izolatce… Papież umarł.

***

Wiem, że nie mogę tak leżeć do końca życia. To, że jest tak ciężko, to tylko moja wina i muszę w końcu wziąć się za siebie.

***

Pogodziłem się ze swoim złamanym życiem. Ile czasu tylko mogę, modlę się razem z braćmi z radia. Kiedy już kolana bolą mnie za bardzo, leżę i słucham wytycznych księdza dyrektora. Jestem z nim całym sercem. W związku z obowiązującą żałobą narodową prosiłem klawisza, żeby przyniósł czarne ubranie jakieś, albo jakąś opaskę chociaż. Nic z tego. Cierpię, kiedy patrzę na siebie, w tych bluźnierczych, kolorowych łachmanach, ale wiem, że to kolejny element mojej pokuty i próbuję to przetrwać.
Nie tylko ja muszę chodzić w ubraniu, które na taki czas nie przystoi. Wyglądałem przez okno na spacerniak. Wyglądałem, bo ja sam nie chodzę tam już od dłuższego czasu. Inni więźniowie też chodzą w normalnych ubraniach. Najgorsze, że nie wygląda, jakby im to przeszkadzało. Najwyraźniej nie zwracają na to nawet uwagi. Gnoje. Powinno potraktować się ich, tak jak tych hipisów, o których mówili w radio. Spałować i zostawić broczących krwią. Niby oficjalnie ksiądz dyrektor nie popiera Młodzieży Wszechpolskiej, ale nawet ja wiem, że po prostu nie może przyznać się do tego na antenie. Taki mamy w Polsce rząd. Broniący pedałów narkomanów. Na szczęście, jak zwykle w takich sytuacjach, dzwonią bracia i siostry z całej Polski i mówią co trzeba. Zgadzam się z nimi w pełni, żałoba jest żałobą i takiego skurwysyna, co w tych ciężkich dniach, chodzi sobie w jakiejś kolorowej koszulce sam bym rozszarpał. Najchętniej wyszedłbym z tej celi i przyłączył się do tej Wszechpolskiej Młodzieży. Prał bym gnojków po mordach, aż miło.
Myślałem też o tym od innej strony. Że może za dużo w tym agresji. Ale, na Boga, czyż można traktować inaczej ludzi, którzy zachowują się, jakby nic się nie stało.
***
Męczy mnie od jakiegoś czas kwestia, w której, wiem o tym, za wcześnie się wypowiadać. Nasz Papież będzie żył wiecznie w sercach naszych i my o tym wiemy. I nawet myślę sobie, że roczna żałoba nie jest wystarczająca, że dłuższa o wiele być powinna. Ale dobrze mówi ksiądz dyrektor, że pogrążeni w żałobie, nie powinniśmy zapominać o obowiązkach życia codziennego, bo dał nam je Bóg i nie możemy go marnować. Trzeba, pośród smutku i żałoby, znaleźć odrobinę siły, która pozwoli nam, jako narodowi, godnie pożegnać wielkiego Polaka.
Trzeba zgodnie, głosem całego narodu, naciskać na nasz słaby rząd, który, jak zwykle, nie robi nic. Tym razem żaden z członków rządu nie kiwną nawet palcem w sprawie przyszłego Papieża. Smutne to jest, bo te sprawy powinny być załatwiane jakby obok. Muszą, bo powinny, być poczynione pewne kroki. Ale to nie naród powinien mówić rządowi o tym, co oczywiste. A oczywistym jest, że kolejnym papieżem powinien zostać Polak. Jest to jakby wpisane w tradycję naszego narodu i Polska powinna walczyć o to całym sercem. Tymczasem słyszy się głosy, że następcą naszego Jana Pawła ma zostać Włoch jakiś. Nie wspomnę już o pogłoskach, na które jedynie szatan wpaść mógł. O tym mianowicie, jakoby następny Papież miał być murzynem. Te jawne bluźnierstwo, powinno uświadomić wszystkim, że należy walczyć za naszego Jana Pawła.
Nosi mnie. Najchętniej wyrwałbym kraty i wybiegł na ulicę. Nie mogę bezczynnie słuchać, jak ktoś znowu pomiata polskim narodem, po raz kolejny stawia go na zwrotnicy historii.

***

Dziś usłyszałem rzecz niesłychaną. Pod naciskiem narodu, ze specjalną misją do Watykanu wybrał się prezydent Lepper i premier Giertych. Zaiste, rzecz to niebywała, żeby i premier i prezydent jednocześnie udali się na zagraniczną wizytę. Sprawa jest jednak poważna, a ich zaangażowanie świadczy o poważnym podejściu do narodu, który ich wybrał. Mają zdecydowanie zaprotestować i przeciwstawić się nieprawnej i niemoralnej kandydaturze człowieka czarnoskórego.

***

Jakaż szkoda, że nie mam prawa głosu. Zamknięty za tymi kratami, nie mogę wziąć udziału w referendum, na które tak bardzo czekam. Nie tylko ja zresztą. Cały naród z niecierpliwością czeka na upragniony dzień, w którym przystąpi do urn. Będę śledził wszystko w naszym radio, ale gorąco wierzę mądrość polskiego narodu. Kandydatura księdza dyrektora naszego Tadeusza Rydzyka wyszła jakby samoistnie. Są w Polsce ludzie, którzy mu źle życzą. Myślę jednak, że policja sobie z nimi poradzi. Co do przeniesienia stolicy Polski do Wadowic, to sprawa jest przesądzona.
FIN

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Text powstał w marcu 2005, kiedy to Miłościwie Panujący Następca Piotra leżał na Łożu Śmierci. Tak jak teraz nie daję rady, kiedy pół wiadomości zajmują krzyże i listy do efezjan, tak wtedy byłem poddenerwowany błazenadą, jaką media zrobiły z choroby człowieka. To nie był elwis preslej do chuja.
Narratorem textu jest wielokrotny gwałciciel szczerze nawrócony. Pozdrawiam czytelników:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




co do Johna paula, stary, to co cie tak w kurwia , to juz przewidzieli w nowym testamencie...któryś tam list do koryntian:, nie pamietam juz czyj i ktory werset, alemniej wiecej jest tak:


Bracia
Strzeżcie się, albowiem powiadam wam, bedzie człowiek - ANTYCHRYST, którego wszyscy czcić będą jak Boga, jemu zamiast panu czesc oddawać i Ojcem świętym nazywać. A przecież jest tylko jeden ojciec w niebie...Strzeżcie się bałwochwalstwa, bo nie znacie dnia ani godziny

Ja do papy, nic nie mam, z wyjątkiem tego, że świadomie stał na czele instytucji splamionej krwią niewinnych ludzi itp, a takich , dobrych ludzina świecie są tysiące, żyją sobie spokojnie w zaciszu,

To co działo się w rocznice śmierci papieża, dla mnie jest wypelnieniem nowego testamentu fragmnetu ktory cytuje ,

a błazenadą jest twój tekst, podejrzewam, że nigdy nie siedziałeś w więzieniu i całe szczęście, a gdy się pisze o świecie, o którym się nie ma pojęcia, wychodzą właśnie takie rzeczy. Nie byłem w pierdlu, ale dużo słyszałem z opowiesci kumpla, gwałciciel w karty z innymi to by sobie nie pograł, a tysiaka to mógłby dostać kutasów w odbyt.

Cześć.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

" - byłeś kiedyś w stanach?
- nie
- no widzisz, a ja... znam kogoś kto był. i opowiedział mi to i owo."

nie mam zamiaru tyć 30 kilo, jak deniro, ani też odpierdzieć rok, żeby text był autentyczny, bo nie o pokazanie picia kutasówy i jedzenia na kiblu tu chodzi biedaku. głową misiu, głową.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uparty ignorancie. Nie chodzi naprawdę o ukazanie więziennych realjów, mam brak ciągotek w stronę. Równie dobrze mógłbym umieścić ich na budowie lub u ciebie w domu.
Mało tego. Ignorancie. Świadomie stanął na czele organizacji, tylko jeśli chodzi o wszystkich papieży do tej pory był najlepszy jednak.
CHodzi o inkwizycję stricte polską.
A melisa naprawdę musi być brzydka.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Kurwa , jaki ty żałosny jesteś, możesz mnie nazywać jak chcesz, i tak mnie nie sprowokujesz,
twoje arcydzieło jest o niczym, koleś siedzi w wiezieniu a piszesz o tym jakby byli w przedszkolu lub na obozie harcerskim....

"Równie dobrze mógłbym umieścić ich na budowie lub u ciebie w domu"

zgadza się, chodzili by wtedy w wojskowych mundurach z orzełkiem na piersi, mówili po wietnamsku i w wolnych chwilach słuchali BB Kinga, czasem w ich mózgi wcisnąłbyś rydzykowe refleksje i puszył się wtedy jak forumowy paw za zasłoną...

Najlepszy to podobno był Adam Małysz dwa sezony temu I Miriam wśród reality show,

Jeśli ja jestem ignorantem, biedakiem to życzę ci powodzenia w dalszej twórczej pracy PISARZU!!! i popizgaj z kimś w tysia...a potem napij się zimnego Ptysia i otrzeźwiej...

Technicznie piszesz całkiem nieźle, ale ja już powiedziałem co miałem do powiedzenia i spadam stąd kurwa
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...