Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Wciąż ten sam głos:
- Ziemniaki!
Za chwilę:
- Cebula! Ziemniaki!. Cebula! Cebulaaaaa!
Ciągle w drodze. Kilkanaście kilometrów każdego dnia.
Oparty o parapet – świeżo upieczony magister. Ciągle ten sam. Entuzjazm po nocy jakoś nie wraca.
Ważne, że człowiekowi pozostają chociaż wspomnienia. Niezatarte obrazki, które w chwilach zwątpienia nadają życiu sens, a ludzie, którzy weszli kiedyś na naszą drogę niestrudzenie maszerują ścieżkami pamięci…

***

Weronika
Pokorny człowiek, który podąża swoją ścieżką i godzi się na to, co spotyka na swej drodze, jest prawdziwym skarbem. Jeśli jeszcze nie szkodzi innym i stara się im pomagać w dążeniu do ich własnych celów, to jest nie tylko dobrym człowiekiem, jest…aniołem.
- Ależ oczywiście, przyniosę te notatki… Pewnie, nic się nie przejmuj.... Tak, mam czas jutro. Umówmy się może przed głównym wejściem. Nie możesz o 11?! To nic, poczekam na Ciebie i tak mam później wykład.
Owszem, wykład miała, ale wcześniej miała jeszcze trzygodzinną przerwę. Notatki musiała dostarczyć, bo obiecała. Obiecała dziewczynie, która podchodziła już do drugiego egzaminu, drugiej poprawki. Profesor powiedział, że to ostatnia jej szansa.
- Ludziom trzeba pomagać – twierdziła. - To dobrze, że mogę się na coś przydać…
Studia spędziła przede wszystkim na rozgryzaniu ludzkich osobowości i nad książkami.
- Nie można przez całe życie tylko udawać, że coś się robi, że nad czymś się pracuje - twierdziła i z pokorą, i z takim wewnętrznym spokojem zasiadała w wysokim fotelu. Zapalała nocną lampkę. Czasami kładła ją sobie na kolana. Wytrwale powtarzała, powtarzała to, co wiedzieć powinna. I wiedziała.
Jakże nie chciała wyjeżdżać z tego miasta. Nie chciała opuszczać tych murów, w których drzemała wiekowa tradycja. Tych miejsc, które przywoływały wspomnienia. Tych ludzi, którymi zwykła się otaczać. Tych drobiazgów, które, ze wszystkich stron, wołały teraz: - Zostań!
Ktoś jednak musiał podjąć decyzję:
- Co dalej? - pytali znajomi
- Kiedy obrona? - chcieli wiedzieć inni.
- Zostajesz tutaj, czy masz inne plany?
Planów po prostu nie było. Ich zarys zrodził się właściwie jednej nocy. Prawie bezsennej nocy.
- Wiesz Lucy - powiedziała następnego dnia podczas długo już planowanej wycieczki po pobliskich pagórkach. - Tutaj jest, jak w domu…
- Masz rację – zastanowiła się Lucy. – Chyba nie rozumiem – dodała po chwili.
- Już pora, by wrócić, by przeprowadzić się do domu…, tego prawdziwego domu. Tam jestem bardziej potrzebna. Poznałam życie w wielkim miesicie, a teraz chyba lepiej będzie, jak zostawię miejsce innym. Trzeba przecież pracę znaleźć.
- Co ty?! Na prawdę tak myślisz? Nawet nie spróbujesz? Nie chcesz tu zostać?
- Nie chodzi o to, że nie chcę zostać, tylko o to, że chyba będzie lepiej, jak wrócę do domu.
Lucy przystanęła. Słońce świeciło jej prosto w twarz. Przysłoniła oczy ręką i jeszcze raz powtórzyła:
- Co ty?! Naprawdę tak myślisz?
Takie były plany Niki. W ciągu tej jednej nocy postanowiła wycofać się z wyścigu szczurów. Przecież w każdym miejscu na świecie potrzebują ludzi wykształconych, ludzi po studiach. Wiedziała, że wcześniej czy później będzie musiała znaleźć jakąś pracę. Najlepiej w zawodzie.
Wolała wrócić do domu. Do rodziny. Przynajmniej tam zawsze ktoś będzie na nią czekał, albo i ona będzie mogła na kogoś czekać. A tu? W wielkim mieście, nie miałaby na kogoś oczekiwać, martwić się, dlaczego tak późno przychodzi i dlaczego ona nic o tym nie wie.
Poza tym nie ma przecież ani lepszych, ani gorszych miejsc na tej ziemi. Wszędzie żyją ludzie i do wszystkiego można się przyzwyczaić.
- Zapraszam was serdecznie - mówiła przez telefon. Głos miała spokojny, taki jak zawsze niezmieniony, tylko oczka były trochę smutne, zatroskane. Potrafiła jednak ukryć ten żal. Potrafiła zgnieść go w zarodku.
Przyszli prawie wszyscy. Pokój wypełniał się znajomymi sprzed lat. Prawie sprzed pięciu lat. Wszyscy poznali się na studiach. Spędzili razem naprawdę dużo czasu. Kiedyś widywali się bardzo często, stopniowo obowiązki osłabiły kontakty. Nigdy jednak nie zapomnieli o sobie. Ludzie, których poznaje się w trudnych, przełomowych momentach pozostają z nami na zawsze. Choćby tylko we wspomnieniach. Tego jednego wieczoru słowo „pamiętacie” pojawiło się dziesiątki razy.
Rozsiedli się na podłodze. Na co dzień coraz bardziej eleganccy, dbający o wizerunek początkujący prawnicy. Nie wszyscy wiedzieli jeszcze, gdzie ich miejsce. I choć nie raz ta świadomość spędzała im sen z powiek, teraz śmiali się z „komisów”, nocnych rozmów, gry w kręgle, które nie zawsze leciały tam, gdzie powinny.
Robili to dla niej, dla Weroniki.
- To nie pożegnanie - podkreślał Paweł.
W pokoju obok nie było już nawet żarówki. Walizki zostały wywiezione do domu, tego prawdziwego domu, już poprzedniego dnia.
- Grecka sałatka - Wera wniosła do pokoju półmisek.
- Grecka?
- To chyba według mojego przepisu - zerknął Michał.
Przepisy też pozostają z nami do końca.
Decyzja o powrocie w rodzinne strony okazała się trafna.
- Trudno powiedzieć, jakby potoczyły się jej losy, gdyby tam została - zastanawiała się matka chrzestna.
Praca w poważniej, szanującej się firmie, która dopiero wchodziła na polski rynek, dała jej satysfakcję i poczucie spełnienia. Jej osobowość przyciągała kontrahentów.
- Idealna. Gdzie Pan znalazł taką cudowną osobę? W całej Unii Europejskiej nie spotkałem kogoś tak uroczego. Wiele podróżuję, ale nigdzie.... Gdzie Pan ją znalazł?
Wstyd było się przyznać, że to właściwie ONA - JEGO (swego pracodawcę) znalazła. ON tylko, po długim wahaniu, zadecydował się przyjąć ją na próbę. Uczynił to właściwie bez przekonania i do dziś, sam nie wiedział dlaczego:
- Właściwie, możemy spróbować. Niech Pani przyjdzie... Zobaczymy, co z Pani będzie…

***

Piotrek
Z głową w chmurach i z sercem z plecaku przemierza ten świat od prawie zawsze. Znika po to, by wracając mógł poczuć radość powrotu i bliskość tych, których zostawił na chwilę…, miesiąc…, pół roku i znowu tydzień, innym razem dwa tygodnie. Ciągle w ruchu. W biegu za tym, co ciekawe i kuszące.
- Właściwie, to ja się tym nie interesuję - przyznawał na egzaminie - ale mówiąc szczerze, to bardzo chciałabym.... - i tu, bazując na własnym doświadczeniu, opowiadał kilka niezwykłych historii.
- Ma gostek gadane - powtarzali zarówno studenci, jak i profesorowie.
- Na studiach tracę czas - przyznał w rozmowie z przyjacielem. - Muszę skończyć tę zabawę jak najszybciej, wtedy będę miał wreszcie poczucie, że świat i życie jest o wiele ciekawsze niż tutaj, na tym małym skrawku ziemi.
Przekładał książki na regałach. Czytał naukowe podręczniki lub quasipodręczniki o przekazywaniu myśli na odległość i horoskopach. Rozgryzał człowieka od wewnątrz. Im więcej wiedział, z tym większym dystansem podchodził do siebie i do całego świata.
- Nikomu nie ufa - podkreślała Anka, kiedy koleżanki pytały o brata i chciały od niej numer jego telefonu.
- Jest dziwny – mówiła.
Może i był dziwny. Zawsze miał swoje zdanie.
Kupił gitarę. Grać nauczył się w ciągu miesiąca.
- Weź gitarę - porosili koledzy, kiedy wyjeżdżali na wakacje pod namiot.
Brał. Potem grał nad rzeką sam.
Piwa nie lubił. Czasami pił. Dalekie były mu jednak konformistyczne zachowania.
- Kiedyś wyjadę na długo – obiecywał sobie.
Marzył o Chinach. Widział się w Australii. Myślał o Irlandii. Bywał marzeniami w Hiszpanii i Argentynie. Wirtualnie odwiedzał Tadżykistan i Mongolię. Wracał z Kamerunu i z Malty. Gdziekolwiek się znalazł, otwierały się przed nim każde drzwi. Miał wielu przyjaciół. Wszyscy o nim pamiętali i zapraszali go serdecznie:
- Odwiedź nas jeszcze. Zapraszamy - słyszał nieraz na swym turystycznym szlaku.
Wszędzie brakowało mu jednak domu, ale kiedy do niego wracał, czuł, że powinien wyjechać… na chwilę, na długo, na zawsze.
- Taki typ człowieka - stwierdziła wychowawczyni w liceum, kiedy jego wycieczki nie trwały jeszcze tak długo.
To były dopiero początki nauki obcowania z całym światem.
Nie miał czasu na ognisko, na zabawę. Czytał o fiestach w Meksyku.
- Czego on tam szuka? - dziwiła się babcia, która i tak była najsłabiej poinformowana o jego planach i odbytych wyprawach.
Nie chciał niczego zatajać, czasami po prostu nie wszystkim się dzielił. Powód był jeden:
- Nie chcę nikogo martwić. Nie chcę nikogo krzywdzić. Nie chcę nikogo przyzwyczajać do mojej obecności.
- Przecież możesz zabrać mnie ze sobą. Musisz mnie zabrać! - groziła zdesperowana. – Musisz! – nalegała wariatka, którą być może kiedyś jeszcze mógł nauczyć się kochać, właśnie za to, że nie mówiła "musisz".
Wolny człowiek z wolnymi poglądami. Studia były dla niego środkiem, nie celem. O podróżach marzył przez całe życie. Pozostał setki kilometrów od domu. Wraca dwa razy do roku. Kocha swoje Porto Alegre, swoją Renatinhę. Jego serce bezustannie kursuje na trasie: Polska - Brazylia.

***
- Życie nie rozpieszcza nikogo. Musimy dbać o to sami – powtórzył i z mocnym postanowieniem znalezienia swojego miejsca na tej ziemi, zabrał się za wciąganie skarpetek.

Opublikowano

Czasem, wystarczy kilka zdań i widać, że człowiek potrafi pisać, tak jest w tym przypadku.

Temat mnie kompletnie nie interesuje, historia jest płaska, banał goni banał. kipi życiem..Ale umiesz pisać i to jest pewne. Duży potencjał pisarski, a dobór odpowiednich tematów, bohaterów , historii przyjdzie z czasem, z natchnieniem....możesz być spokojna....Dobre dialogi, dobre skojarzenia, wyobraźnia działa...cóż więcej...tylko ciekawszych historii, które na pewno potrafisz opowiadać.

Plus

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Wiedziałem. I oby taka dalej była. W wieku nastoletnim różnie "niespodzianki" mogą się trafić. Niektórzy przechodzą w miarę bezboleśnie tak jak ja, ale zdarza się prawdziwa droga przez mękę.      Czyli tak zwane jeziora.
    • Jej oliwkowo zielone, lekko zmrużone, za zasłoną krótkich acz grubych rzęs, oczęta.  Wpatrywały się we mnie  z cichym uwielbieniem. Szybko doskoczyła, jeszcze nie ostygłym po niedawnym spełnieniu ciałem  ku mojej piersi. I złożyła na moich  zamkniętych na głucho ustach, pocałunek  zbyt lubieżnie gorący bym mógł nadal  ignorować z wyższością samca alfa  jej próby zwrócenia na siebie uwagi. Wczepiłem palce w jej ciemne pukle, dziś wyjątkowo pofalowane. Może to sen tak spokojny. Dziecięcy wręcz. Rozrzucił je na świeżej pościeli. A potem żar zespolonych ciał  nadał im tego nęcącego blasku  i kształtu morskiej fali.     Mając ją w ramionach  czasami zapominałem o całym świecie. Żyłem w jej blasku i cieniu. Dla jej głosu i ciepła słów miłosnych. Dla jej oczu. Wzroku anioła. Ona mną władała. Choć nie chciała tego. Chciała być. Leczyć mnie. Rekonstruować moją duszę. Z każdym dotykiem i pocałunkiem,  odrastało mi serce. Kiedyś wyjedzone przez mrok. Otoczyła je opieką i troską.     Nie musiałem mówić. Nasze myśli zawsze były jednością. Czasami śmiała się, że mnie usidliła magią. Zaklęcia z jej ksiąg,  pozwoliły mnie przywołać i ujarzmić. Czy kiedykolwiek chciałem od niej odejść? Przenigdy. Już nie migruję wśród leśnych mokradeł  i zapomnianych nawet przez szeptuchy bagiennych borów. Mroźny księżyc ma jednak potężny zew. Tej klątwy nie zakończy nawet moja śmierć. Więc przemieniam się w jej ramionach. Samotny wilk, który dzięki ludzkiej czarownicy, jest choć trochę zrozumiany. Poddany nie ocenie a wysłuchaniu.      Lecz pamiętam i te noc czerwcową przed laty. Gdy świeżo porzucony na skraju polany. Wyłem aż do utraty głosu. Padłem w wystające ponad ściółkę, korzenie prastarego dębu. Moje żale obudziły go ze snu. Schwycił mnie w swe starcze konary i umościł wygodnie na listowiu gałęzistych dłoni. Zapytał kim jestem. Samotnym wilkiem odpowiedziałem. Drzewa myślą i odpowiadają dość długo. Wreszcie odparł z wielką rozwagą. Nie wyglądasz na wilka. Bo kiedyś byłem człowiekiem, lecz pobratymcy z wioski  nałożyli na mnie klątwę. Wypędzili mnie z granicy siół. Stałem się bestią. Znasz ludzi? To podły gatunek.     Dąb zasępił się lub nawet przysnął myśląc nad odpowiedzią. Wreszcie odrzekł z powagą. Nic nie wiadomo mi o gatunku ludzi.  Młody to zapewne szczep lub plemię. Znam dobrze ptaki co zamieszkują przestworza i korony moich pobratymców. Znam ryby srebrzyste i prędkie co płyną w nurtach górskich i leśnych strumieni. Znam jaszczurki, pająki czy ślimaki  co wędrówkami swymi po korze. Wywołują łaskotanie i uczucie świądu. Znam łosie, jelenie czy dziki. Co chadzają w ostępy. Zniżają łeb w ukłonach  ilekroć widzą mą postać  przechadzająca się po lesie. Czasami rozmawiam z wilkami. O wolności. Lecz Ty nie wyglądasz  na szczęśliwego i wolnego.     Rzucono na mnie czar.  Klątwę, której ani czas ani pokuta nie zdejmie. Dąb znów długo myślał. Czar… klątwy… magiczne konszachty. Runy, pergaminy, konstelacje. Drzewa nie znają się na tym. My rośniemy w ciszy prastarych puszcz. W miejscach świętych,  dotkniętych jedynie stopą Pierworodnego. Naszymi braćmi są chmury i skały. Słuchamy pieśni wichru. A kołysze nas do snu  szemrząca dziko Atrubre. Pani wszystkich wód,  której źródło spłynęło z nieba przed eonami.     Ale znam kogoś kto mógłby zaradzić  na Twą niedolę dziwny wilku. Zabiorę Cię do czarownicy,  która może będzie potrafiła zdjąć klątwę. Las jest wielki i dziki. Pełen parowów i dolin. Nie zbadają go w połowie nawet  tak śmiesznie mikre łapy jak Twoje. Zresztą nieroztropnie byłoby wysyłać  Cię tam samopas. Zaniosę Cię zatem wilku. Ku dawnemu kręgu rady. Do magicznych wrót Dok Natt. Tam jest dom czarownicy. Mieszka w wysuszonym cielsku trolla. Ona będzie umiała pomóc.     I ruszył ku kniei  z moim ciałem uwięzionym  w gałęzistym uścisku. Dopiero szóstego dnia stanęliśmy u celu. Dąb wyszedł zza  ostatniego szpaleru świerków. Każdy z nich zaszumiał  w ich drzewnym języku, oddając hołd władcy lasu. Moim oczom ukazał się przepołowiony światłocieniem zmierzchającego słońca  krąg polnych głazów,  pokrywały je wyżłobione linie runicznych, elfickich zaklęć. W centrum okręgu stała budowla  prawie tak wysoka jak Dąb, Złożony z kamieni i księżycowego srebra  łuk Dok Natt.     Miejsce gdzie Pierworodny  śpiewał swym dzieciom  pieśń o powstaniu życia. Gdzie nauczył ich miłości i dobra. Bo zła wtedy w krainie nie było. Nie było elfów, ludzi ani krasnoludów. Był tylko Pierworodny, jego głos  i zrodzone ze śpiewu dusze. Ognie natchnienia. Które dały początek życiu. Dąb ułożył mnie delikatnie w kręgu. Dopiero wtedy dostrzegłem osobliwe domostwo na lewo od nas. Było to cielsko trolla. Zamienione w kamień. Naruszone eonami opadów i erozji, pełne wgłębień i pieczar, prowadzących wgłąb jego martwych trzewi. Jedno z nich prowadziło do domu czarownicy.     Dąb z zaciekawieniem  krążył wokół cielska trolla. Z pewnością kiedyś go znał. I nie myliłem się. Kelljoon Maczuga… pomiot magii  która zatruła pieśń. Zabił go przed wiekami Jannii, Bóg góry. Była to era jaką pamiętamy już tylko my, strażnicy lasu i skały górskich zboczy. W jego wnętrzu  uwiła swe gniazdo czarownica. Bywaj wilku. Obyś w świętym Dok Natt, odnalazł to czego szukasz  i zmazał klątwę swego rodu. Ludzi jak ich nazywasz. Odszedł w las a za nim udały się  dwa najwyższe świerki. A ja ruszyłem niepewnie do trollowej jaskini. By szukać ratunku. I znalazłem go w objęciach czarownicy.  
    • Witam - wiersz ciekawy Czarku -                                                                Pzdr.
    • @Berenika97   Bereniko.   dziękuję Ci za ten komentarz.   czytając go, miałem wrażenie, że ktoś otworzył okno w dusznym pokoju.   nagle powietrze zrobiło się lżejsze, a świat jakby się odrobinę uśmiechnął.   masz niezwykły dar widzenia rzeczy w ich prawdziwych barwach - nawet kiedy piszę o mroku.   Twoje słowa są jak taki mały, własny kubek ciepłej herbaty, niby  nic wielkiego, a jednak człowiek po niej wraca do siebie.     dziękuję Ci za to :)   bardzo :)    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...