Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Chaos Duszy


Rekomendowane odpowiedzi

Zegar wybijał swoim rytmicznym tykaniem upływający czas. Minuty, na których luksus nie mogłem sobie pozwolić. Była już 12:00, czyli za jakieś pół godziny miałem być na spotkaniu w sprawie pracy. Autobus linii numer 325 odjeżdżał dokładnie za dziesięć minut - plus, minus trzy minuty, jak zapewniał Miejski Zakład Komunikacji.
- Cholera! Czy zawszę muszę robić wszystko w takim pośpiechu? - zakląłem w duchu.
Wpadłem do łazienki, umyłem twarz, wycisnąłem trochę pasty miętowej na szczoteczkę i szybko, pobieżnymi ruchami umyłem zęby, po czym przepłukałem je letnią wodą. Wytarłem twarz ręcznikiem i wyszedłem zgasiwszy światło. Ruszyłem do wieszaka i zdjąłem idealnie wyprasowaną czarną koszulę. Lubiłem ten kolor. Zakładając ją cofnąłem się kilka kroków, by spojrzeć na zegar umieszczony na komodzie za drzwiami - 12:05. Wsunąłem koszulę w spodnie i sięgnąłem ręką po siwą marynarkę. Ostatniego guzika koszuli nie zapinałem, nie trawiłem krawatów. Raczej to nie będzie miało wpływu na mój wizerunek - pomyślałem.
Zahaczyłem jeszcze raz o łazienkę, woda toaletowa o intensywnym zapachu, na pewno pomoże. Z tego co się orientowałem, dyrektorem do spraw zatrudnienia była kobieta.
Przekręciłem klucz zamykając drzwi i wyszedłem z klatki. Spojrzałem na zegarek - 12:07.
Do przystanku miałem jakieś pięćset metrów. Zacząłem biec. Przeciąłem pobliski trawnik i omal nie zatopiłem buta w przykrej niespodziance.
- Co za śmietnik!
Wybiegając z za rogu poczty wpadłem na Kasię.
- Cześć Piotr! - powiedziała, uśmiechając się promiennie.
- Hej - rzuciłem z nieukrywaną radością.
- Co tam u Ciebie?
- Nie teraz, mam spotkanie - odparłem, oddalając się w pośpiechu - Zadzwonię i umówimy się na piwko. Masz ten sam numer?
- Tak. Powodzenia!
Ruszyłem dalej w stronę przystanku, szybkie sprawdzenie czasu - 12:09.
Byłem już na ostatniej prostej, gdy dostrzegłem autobus. Zostało mi jeszcze jakieś sto metrów.
- Dam radę! - krzyknąłem do siebie, podnosząc tym samym swoją wydajność.
Nagle zakręciło mi się w głowie. Poczułem się lekko niestabilnie. Pewnie dlatego, że w tym całym pośpiechu nie zdążyłem nic zjeść. W umyśle widniał mi slogan: "Śniadanie, najważniejszy posiłek dnia", wpajany usilnie przez moich rodziców od czasów szkoły podstawowej. To wszystko przez to, że za późno wstałem. Trzeba jednak było nie imprezować poprzedniego dnia.
...impreza- wspomniałem z zadowoleniem - Już dawno tak dobrze się nie bawiłem.
Opadłem lekko z sił, ale nie zwolniłem biegu. Zostało mi do pokonania tylko skrzyżowanie, po którego drugiej stronie stał przystanek...lekkie zawirowanie...
...ciemność...niepewność...oszołomienie...szum przestrzeni odartej z powierzchni...nic...nic, poza dziwnym uczuciem, które towarzyszyło mi przez cały czas odkąd...no właśnie odkąd?...Nie wiedziałem gdzie jestem...kiedy jestem. Moja przeszłość, teraźniejszość, a nawet przyszłość przychodziły do mnie na przemian. Zlewały się w jedno, nachodziły na siebie, by następnie odchodzić każda w inną stronę, pozostawiając mnie nicości. Starałem się skupić, znaleźć jakiś punkt odniesienia, coś dzięki czemu uzyskam kontrolę nad otaczającą mnie...rzeczywistością? - nie byłem tego pewien. Nie byłem pewien czegokolwiek.
- Czy czerń wkoło można nazwać rzeczywistością? - pomyślałem. Czuję ją, odbieram całym sobą...nie wiem...brak odskoczni...brak pomysłu...brak...zaraz, zaraz...Mam!...punkt zaczepienia, pomysł, znaczy jeżeli myślę, to istnieję. A jeżeli istnieję, to czerń jest rzeczywistością.
- Tylko co ja tu robię? Jak się tu znalazłem? A może to sen? - powiedziałem, pomyślałem, a może krzyknąłem. Formy mojej ekspresji nieco się pomieszały. Nie byłem nawet przekonany czy wydaje jakieś dźwięki. Słyszałem kiedyś o świadomości snu, lecz z tego co wiem, to kontrolowanie wydarzeń w nim zawartych odbywało się pod koniec sennych marzeń i zwiastowało rychłe przebudzenie się. PRZEBUDZENIE...to słowo zostało podchwycone z nieukrywanym podnieceniem przez mój umysł.
Czyli, biorąc pod uwagę moją nową teorię, wszystko się zakończy wraz z nadejściem świtu, kiedy to powieka pod wpływem światła uniesie się i przywróci mnie rzeczywistości - tej prawdziwej.
Tak! - podobała mi się ta nowa teoria. Uspokojony trochę, choć nie czułem się komfortowo w tej sytuacji, rozpostarłem się w przestrzeni. Przepraszam, zgodnie z moim nowym odkryciem byłem we śnie, tak więc, rozpostarłem się w granicach snu.
Czas zacząć kontrolować - pomyślałem z podnieceniem - Co by tu na początek?
Wiem! Jakieś solidne otoczenie, coś w czym czułbym się mniej wrogo. Na przykład...no nie wiem...niech będzie...domek w górach. Drewniany, zbudowany z solidnych belek, z dużymi oknami. Ława przed domem, będzie ulubionym siedziskiem. Wysiliłem swój umysł, aby uzyskać zamierzony efekt...nic.
Zaraz...coś jest nie tak...Jeżeli się nie mylę, to we śnie powinna obowiązywać zasada: "Mówisz-masz".
Czy właśnie nie po to są sny?...A tu tylko puste wyobrażenia, których nawet nie można zobaczyć, a co dopiero dotknąć. Chrzanie takie marzenia. Dobra, spokojnie, może to dlatego, że jestem początkujący w tej dziedzinie, może potrzeba czasu. Trening czyni mistrza.
Skoncentruję się bardziej, to może pomóc, a już na pewno nie zaszkodzi.
Uspokoiłem się, wysiliłem psychikę, nastawioną teraz na chęć wygenerowania obrazu...nic...spróbowałem jeszcze raz...nic...do trzech razy sztuka - syknąłem z furią - chwilowy przebłysk, gdzieś w ciemności.
- Sygnał jest, teraz już po nitce do kłębka.
Skoncentrowałem swoje myśli na tym odcisku światła, który pozostał po błysku, a który mógł być drogą, do mojego domku w górach. Myśli przepływały mi niczym pstrągi w potoku. Miałem tam wszystko, tylko nie to, co akurat było ważne. Zamiast coraz jaśniej, było coraz mroczniej. Chcąc iść do przodu, cofałem się wstecz.
- Dobra, mógł by zawitać już świt - zdenerwowałem się.
Starałem się wyciszyć, lecz jak tego dokonać, kiedy z każdej strony cisza naciskała na mnie z ogromną siłą. Przytłaczała mnie swym ogromem. Widziałem ciszą, słyszałem ciszą, szeptałem i myślałem ciszą.
- MAM JUŻ TEGO DOSYĆ - krzyknąłem ciszą.
Moja radosna teoria powoli zaczynała gnić. Jeśli rzeczywiście byłem we śnie, to dlaczego otaczała mnie pustka, przecież sen powinien być o czymś, a nawet jeżeli był o pustce, to dlaczego czułem się w niej tak realnie, tak, że mogłem rozmawiać z sobą. Jeżeli istniałem marzeniami - TO PO JAKĄ CHOLERĘ umiejscowiłem się tutaj. Tyle innych bardziej sympatycznych miejsc istnieje, czekających na odwiedzenie oczami wyobraźni, tyle przygód, tyle...hmmm
Ale oczywiście ciemność też może być. Jest taka głęboka...i ciemna. Super, po prostu super. Jak to się dzieje, że...
Nagłe błyśnięcie i urywane sentencje.
...byłeś?...odobno...
- co do k...- zakląłem umysłem.
...duuużo żarcia....aniała muzy...
Znowu zapadła cisza w towarzystwie wszechobecnej ciemności.
To było dopiero dziwne. Chyba zwariowałem, moja psychika cierpi na jakieś braki, fundując mi takie sny. Doprawdy...
W trakcie kiedy kreśliłem umysłem kolejną frazę, myśli zaczęły mi wirować jak w młynku do kawy. Zaczęły tworzyć takie trajektorie, że pogubiłem się przy pierwszym zakręcie. Dotychczas lekko przyzwyczajony już do tej przestrzeni, zaczynałem z powrotem czuć się niepewnie. Traciłem grunt, a raczej...w sumie to nie wiem co traciłem, gdyż nie wiem jak nazwać ten stan, w którym się znajdowałem, pomijając miejsce, które było już totalną abstrakcją.
Góra...dół...odwrót...wykręt...zakręt...salto...korkociąg...tak pokrótce to wyglądało. Dokładnie nie wiem jak było, ale jeżeli umysł to istnienie, a on impulsami wskazywał na takie ewolucje, to widocznie tak musiało być. Istna paranoja. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zdawałem sobie z niej sprawę. Martwiło mnie to.
Po serii figur powietrznych, albo inno-przestrzennych zobaczyłem w oddali punkt, który szybko się przybliżał, zwiększając znacznie swoją powierzchnię, a może objętość - pogubiłem się w wymiarach. Punkt przerodził się w sferę, było widno, powiew wiatru, świeżość. Ledwie zdążyłem się przyzwyczaić do nowych warunków, a tu znów punkt w oddali, tyle że tym razem, jak się chwilę później okazało, była to zapowiedź ciemności, jakże dobrze już znanej. Znowu cisza, znowu bez wymiar, a raczej wymiar bez wymiarów. Nie wiedziałem co się dzieje, umysł w tej chwili miał chyba upośledzone funkcje postrzegania. Czas, miejsce, bez znaczenia, bez sensu. Rozmyślanie nad tym zjawiskiem zajęło mi tylko chwilę, nie dlatego, że wszystko stało się jasne, lecz dlatego, że w moim kierunku podążała kolejna fala punktów...sfer...powierzchni ..objętości ... brył...walców...kul...zmienno-plastycznych wariacji. Straciłem sens przy piętnastej kombinacji przenikających się przestrzeni. Targany falami wstrząsów, to jasności, to ciemności, umysłem wypadłem z obiegu. Początkowo czułem, widziałem:
jasność - powiew, dźwięk,
ciemność - cisza, spokój.
Później jakiekolwiek postrzeganie nie było już możliwe. Widziałem tylko: błysk, cień, błysk, cień, błysk...Strumień, chyba wiatru, dął nieustannie. Stałem się testerem tunelu aerodynamicznego. Świadomość gnała głównym torem, by po chwili wypadać z szyn i znowu powracać. Nie do pomyślenia. Tak właśnie było, nie myślałem. Nie byłem w stanie.

Później dostrzegłem trzy inne tunele, dwa równoległe, trzeci prostopadły do już istniejącego. To było w chwilach kiedy na moment odzyskiwałem władzę nad umysłem, a raczej jej strzępek. Podważyłbym nawet tę władzę, zważywszy na to co "widziałem". Nie możliwą do zrozumienia dla mnie percepcją widziałem w tych tunelach inne świadomości. Wiedziałem, że jedna z tych w równoległych tunelach płynie ze mną, a druga w przeciwnym kierunku...
- Tak inne świadomości...
- Nie! Zaraz! To były moje świadomości. To niemożliwe. Zwariowałem. Do końca życia w kaftanie.
Wstrząsy się nasilały, strumień powietrza nie słabł, a może słabł, ciężko wyczuć. W każdym bądź razie po pewnym czasie zauważyłem poprawę, gdyż tunele znikły i byłem znów w jednej świadomości. Być może nie jest jeszcze tak źle.
Kaftan poczeka - uśmiechnąłem się.
Kolejna seria tym razem, jakby spowolniona, lecz wzmocniona. I nagle RAZ...DWA...TRZY uderzenia jasnej sfery, niczym fleszem aparatu.
Znalazłem się w powietrzu. Tego byłem pewien, gdyż widziałem chmury, różnych odcieni szarości, niemal na wyciągnięcie ręki. Spojrzałem na ręce, ich obraz też wydawał się realny.
Nie sądziłem, że tak się ucieszę widokiem własnych rąk, własnego ciała, ale po takim czasie nieistnienia fizyczności, zdawało się to być logiczne.
- Widzę! - krzyknąłem.
Po chwili zorientowałem się dopiero, że słyszę wypowiadane słowa.
- I słyszę! - powiedziałem z nieukrywaną radością.
Kolejny flesz i już byłem na ziemi. Rozejrzałem się, poznawałem okolicę, byłem na swoim osiedlu. Znów zapadła ciemność. Po chwili, gdzieś z oddali, dobiegały bardzo przytłumione, lecz miarowe dźwięki...tuk...tuk....tuk. Było coś jeszcze. Starałem się na tym skupić całym sobą. Było to jakby odtwarzanie taśmy magnetofonowej, na zwolnionych do granic możliwości obrotach. Nie potrafiłem stwierdzić co to mogło być, gdyż dźwięki te nakładały się na siebie.
I znowu błysk. Znajdowałem się pięćdziesiąt metrów przed skrzyżowaniem, biegłem. Błysk, i znowu ciemno. Znowu te uporczywe dźwięki wybijające rytm w mojej psychice...tuk...tuk...tuk, przemieszane ze zwolnionymi odgłosami. Powoli jednak sekwencje przyspieszały i mogłem co nieco wychwycić.
- znnnooo... dyyyyżżżżuuuuuur ... tuk... tuk... nooocccccccccnnnyyyy... cczzzyyyylllliiiii... tuk.. tuk.
Tragiczny odbiór, jednak z każdą chwilą się poprawiał.
...jjjuutttroo maammy wolne - sądząc po głosie, był to mężczyzna.
- Zdecydowanie - odparł kobiecy głosik.
- Lepiej być nie mogło. Akurat jutro są ćwierćfinały ligi mistrzów. Ajax kontra Barcelona. Zapowiadają się wielkie emocje.
- Wy i te wasze mecze - odparła z lekką zgryźliwością.
Nagle ostre światło walnęło mnie po prostej linii. Teraz zamiast ciemnej, widziałem jasną plamę. Starałem się przyzwyczaić wzrok do nowych warunków, gdy mężczyzna powiedział:
- Chodźmy coś zjeść.
I znowu tuk...tuk...tuk, które teraz słyszałem bardzo wyraźnie. Rozpoznałem ten dźwięk. Było to stukanie podeszwy buta o kafelkową posadzkę. Kilka kroków i jasne światło zgasło, pozostało jakieś ciemniejsze. Jeszcze nie potrafiłem określić koloru, ale było znacznie przyjemniejsze dla oczu. Chwilę później zaskrzypiały drzwi i ów para wyszła. Leżałem przez chwilę otumaniony tym wszystkim. Odzyskałem wzrok. Pomieszczenie, w którym się znajdowałem zalane było stonowanym ciemnozielonym światłem pochodzącym z lamp jarzeniowych, zawieszonych pod sufitem. Patrząc z tej perspektywy doszedłem do wniosku, że jestem w pozycji leżącej.
- Łóżko szpitalne? - pomyślałem - Ale dlaczego?
- Postaraj sobie przypomnieć, postaraj sobie przypomnieć, nic prostszego, na pewno wiesz - wmawiałem sobie.
Spróbowałem się podnieść, nie mogłem. Czułem jakby odrętwienie. Nie mogłem nawet głową ruszyć.
- Co jest? - syknąłem. Skoncentrowałem cały swój wysiłek na próbie podniesienia się.
Usiadłem.
Zamknąłem oczy starając sobie uzmysłowić co się wydarzyło.
- Moment...moment. Myśl! Myśl! - nakazywałem sobie.
Gdzie ja byłem?...gdzie ja...dom...wyszedłem z domu...Ale po co?...Kasia...spotkałem Kasię...
Powoli obraz się rozjaśniał.
- Cześć...co tam...
- przykro mi Kasiu ale nie mogę z tobą teraz rozmawiać...nie mogę... Dlaczego nie mogę?
Czułem, że jestem już blisko.
..Powodzenia!...powodzenia....powodzenia?
- Już wiem! Praca! Szedłem na rozmowę w sprawie pracy. Nie mogłem z nią rozmawiać, gdyż spieszyłem się na autobus.
Teraz myśli szybko wiązały się w całość.
- Biegłem, byłem już blisko przystanku. Zakręciło mi się w głowie...
Nagle poczułem mocne ukłucie w świadomości. Mimo usilnych starań nic więcej już sobie nie przypomniałem.
Widocznie przewróciłem się pod wpływem osłabienia, uderzyłem głową o chodnik i straciłem przytomność. Tak mogło być, lecz po co gdybać, zaraz znajdę pielęgniarkę i wszystkiego się dowiem.
Zeskoczyłem z łóżka i ruszyłem w stronę drzwi. Nim do nich dotarłem, jakiś wewnętrzny głos zatrzymał mnie. Coś było nie w porządku. Chwilę stałem zmieszany. Odwróciłem się i zobaczyłem, że ktoś leży na moim miejscu, a może obok. Nie potrafiłem tego stwierdzić, gdyż blisko mojego stało jeszcze jedno łóżko, a w tym świetle ciężko było określić dokładne miejsce pacjenta.
Podszedłem bliżej. Dojrzałem przypiętą kartkę. Przyjrzałem się jej. Na górze był numer. Pod nim widniało...
- Nie to niemożliwe...nie, proszę nie...Nieeeeeeeeee - krzyknąłem, lecz pewnie i tak nikt mnie nie usłyszał. Nie mógł usłyszeć.
...imię i nazwisko: Piotr S. z pieczątką KOSTNICA MIEJSKA.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No tak. Wyczuwam talen, ale i brak elementarnej pewności pisania. Poczytaj ze 2 razy pierwszy akapit na glos. Jeśli nie wyczujesz fałszywych nut, znaczy, że jesteś geniuszem. I potem co jakiś czas jest to samo. Nie emocjonuj się własnymi słowami, kalkuluj, bądź z boku. Nie obraź się. Znam to doskonale... Ale minie :))) Póki co trzymaj pomysły, bo są dobre.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

dziękuje asher za uwagi. obrażony mógłby być ten, kto jest perfekcyjnym pisarzem:P ja jestem debiutantem tak więc do obrazy mi daleko:) elementarne braki mogły wystąpić, to jest dopiero moje drugie opowiadanie. warsztat zdobywa się pisząc, więc mam nadzieję, że z czasem będzie lepiej:) wydaje mi się, że uzyskałem zamierzony efekt używając takich, a nie innych środków.
pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Minuty, na których luksus nie mogłem sobie pozwolić. - nie rozumiem tego zdania
odjeżdżał dokładnie za dziesięć minut - plus, minus trzy minuty dokładnie, czy +-
zarzekał się -obiecywał, gwarantował, zapewniał
woda toaletowa o intensywnym zapachu, na pewno zrekompensuje brak krawata, a może nieco pomóc - nie zrekompensuje, ale może
Przeszedłem w bieg - dobrze, że nie przebiegłeś w szed
omal nie zatopiłem buta w przykrej niespodziance
szybkie skontrolowanie czasu - może sprawdzenie (ew. kontrola)
Poczułem się lekko niestabilnie - to znaczy jak? chwiałeś się?, potykałeś?
wpajany usilnie zewsząd - może przez wszystkich
Sory. Chciałem dokończyć analizy, ale trudno mi przebranąć w skupieniu przez twój tekst. Rozpisujesz się o duperelach, delektujesz się słowami, a nic się nie dzieje. Proponuję ci wydrukowanie i zastosowanie metody Michała Anioła - odrzucaj, co zbędne a wydobędziesz rzeźbę ukrytą w tym kamieniu. Potem jeszcze wypoleruj i będzie dobrze. Życzę cierpliwości.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • to była najczarniejsza godzina nocy kiedy świat zaczął im się kurczyć na grudzie ziemi obiecanej w makiawelicznyn kontraście ryk sytych oprawców głód i brud wiekuisty tu obrzezali ich z życia i ułożyli w kopiec swoisty trójkąt Pascala mrowisko przeszłości utleniając się zamknęli Księgę Wyjścia i na skraju koszernego nieba tańczą w kole Mojżesza    
    • @Jacek_Suchowicz Każda wymówka jest dobra teraz trend jest na Bobra Pozdr.
    • @Jacek_Suchowicz dzięki  Również pozdrawiam 
    • @Jacek_Suchowicz Satysfakcja dla mnie spora Fajny wierszyk, mądry morał. Pozdrawiam Adam
    • Wszystko o kant – czegokolwiek. Łóżka, stołu, spodni. Teorii Immanuela przedstawionej w Krytyce. Wszystko zbłąkaniem rozumu na ścianie w postaci iluzji. Powinienem być instead of – to anielski młyn - jestem, zniekształcony głos Boga u Lema. Wyjątkowe stany – somnambulizm pod oknem ukochanej w postaci zespołu Elpenora – niech szlag trafi fantastykę i pchły (kogokolwiek, kolego). Shut up!, duplikacja dwóch w syndromie Gansera – mój stres, twój wybór –  choćby kur, miss world, studiowanie popisu składania jaj przed kogutem, resztki snów pochowanych paskiem zegarka na przegubie dłoni. Starej dłoni. Wszystko jest kantem i o kant – czegokolwiek. Niech trafi szlag – was, mnie, ich – przede wszystkim ich,   onych. Oto jestem – bez zgody. Według artykułu dwudziestego trzeciego. Opisuję, co widzę – i bez urazy. Że ściąłem drzewo dobra i zła – patologiczne upicie – splotłem wieniec cierniowy, nakładając na głowę przeźroczystej postaci welon. I zawołałem – sanna! Ho, ho - jak ja wołałem – owe sanna! I kląłem przy tym to, na czym świat stoi. Aż padł  na twarz, uruchamiając wszystkie mięśnie, każdy, nawet najmniejszy miocyt, to nie był krzyk – by wydyszeć –  Eli, Eli, lema lema lema… (jak kibic) sabachthani. Shut up! – zakrzyknął (i to był ryk) setnik  w obcym języku. Przebili mu bok, krwawił – wyciągnęli na środek drogi, Longinus pochylony nad Caiusem. Płakał. Ten pierwszy. I usłyszałem, jak jakaś kobieta – pięćdziesiąt lat – przeklina świat, nas, żołdaków po obu stronach granicy, pograniczników, wieczną ruchomość celu. I pomyślałem, że drab leżący obok jest ŚWIĘTY. A drab, skulony obok – przeklęty. I rozdarłem kotarę, by widzieć obu. Boga – ŚWIĘTY, ŚWIĘTY, ŚWIĘTY Serafinów i Tronów, w piżamie, gdzie ukryty papieros, dłoń na szyi strażnika zaciśnięta w nienawiść.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...