Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

****


Rekomendowane odpowiedzi

"Tyt"

- Gdybym był murarzem postawiłbym tu mur. – Tyt idąc powiedział to bez powodu.
- A ja gdybym był murarzem zmieniłbym pracę. – odrzekł Will idący tuż obok Tyta i po chwili zapytał.
- Tyt, dlaczego masz takie kretyńskie imię?
- Bo mój ojciec był pijany kiedy mi dawali imię. – odpowiedział niezrażony Tyt.
- No tak, a nie chciałbyś mieć normalnego imienia?
- No co ty! Założę się, że na świecie jest tylko jeden Tyt i jestem nim ja. Dlaczego miałbym zmieniać tak oryginalne imię? – Will spojrzał na Tyta jak na idiotę i powiedział.
- Nie wiem, może dlatego, że jest cholernie głupie? – Tyt nie odpowiedział Willowi. Chłopcy szli przed siebie już bardzo długo, więc zmęczony Will zapytał Tyta.
- Daleko jeszcze?
- Czy ja wiem, a dokąd idziemy? – odpowiedź Tyta była do przewidzenia. Will zatrzymał się i zaczął mówić.
- To ty nie wiesz dokąd my w ogóle idziemy?
- A czemu miałbym wiedzieć? Idziemy przed siebie w jakimś lesie i to wszystko co wiem. – Tyt powiedział to zupełnie spokojnie, lecz zachowanie Willa było tego przeciwieństwem.
- No to co my tu robimy? Ja nawet nie wiem dlaczego jestem w tym lesie! – w głosie Willa można było wyczuć oburzenie.
- Myślałem, że jesteśmy na spacerze. – powiedział Tyt. Chłopcy rozmawiali tak jeszcze przez chwilę aż zdecydowali, że zawrócą i dowiedzą się skąd w ogóle wyruszyli. Faktem jest, iż ani Tyt ani Will nie pamiętali jak się tu znaleźli, dokąd zmierzali ani nawet skąd przybyli. Wracając leśną dróżką chłopcy szli w milczeniu i rozmyślali o tym, kim w ogóle są. Po drodze mijali wiele drzew i kamieni jak to w lesie przystało, lecz poza tym nie natknęli się na nic innego. W końcu słońce powoli zaczęło zachodzić i Will zaproponował, aby znaleźć jakieś miejsce na nocleg. Tyt zgodził się, więc zmęczeni podróżnicy zeszli ze ścieżki i pokierowali się w głąb lasu. Kiedy chłopcy znaleźli już dobre miejsce do snu, rozpalili ognisko, usmażyli szyszki i poszli spać. W nocy, Tytowi śniło się, że jest wybrańcem i że musi odnaleźć kamień filozoficzny, ale na szczęśćcie był to tylko sen. Willowi się nic nie śniło, ponieważ nie lubił Harrego Pottera. Rano słońce zaczęło pieścić twarz Willa i obudziło go. Kiedy wstał zauważył iż Tyta niema i pomyślał, że ktoś go musiał porwać. Aby uratować przyjaciela Will natychmiast pobiegł do króla i poprosił go o pomoc. Król dał Willowi swoją armię, zbroję, konia i miecz, aby jak najłatwiej było mu odbić Tyta. Will nakazał żołnierzom namalować na hełmach białą dłoń i wyruszył w stronę Mordoru. Na miejscu armia Willa stoczyła wielką bitwę z chodzącymi drzewami i białym magiem, lecz nigdzie nie było Tyta. Tak minęły dwa lata i William został farmerem. Pewnego dnia, gdy wyrywał z pola rzepę, zmęczył się i powiedział.
- Zmęczyłem się. Po tych słowach poszedł do swej chaty gdzie jego żona Gritta ugotowała mu obiad. Will zjadł go ze smakiem i podziękował, lecz coś było nie tak – żona Williama zaczęła do niego mówić dziwne rzeczy.
- Will obudź się, musimy już ruszać w drogę. Po tych słowach kobieta uderzyła go w twarz. Oszołomiony William otworzył oczy i ujrzał Tyta.
- Wstawaj śpiochu, musimy dowiedzieć się skąd wyruszyliśmy na ten spacer.

***************************

- Co do cholery? – Will był zdezorientowany, lecz po chwili zrozumiał, co się stało. Kiedy chłopcy się pozbierali, natychmiast wyruszyli w przeciwną stronę tajemniczej ścieżki, która doprowadziła ich w to miejsce. Po drodze Tyt opowiedział Williamowi swój sen o kamieniu filozoficznym, na co ten odpowiedział.
- Twoje sny są jakieś porąbane. – dwaj wędrowcy szli i szli, aż podostawali żylaków na nogach. Wtedy Tyt spanikował i zaczął krzyczeć.
- Nie czuję nóg! – na co Will odpowiedział.
- To powąchaj moje. – potem obaj chłopcy wybuchli niepohamowanym śmiechem.
- Zaraz, zaraz! Hej, hej, hej! – powiedział podekscytowany Tyt. – Widzę w oddali jakieś miasto. William szybko zapytał.
- Gdzie?
- W oddali. – powiedział Tyt, a następnie zapytał.- I co my teraz zrobimy!?
- Jak to co? Odpowiedź jest chyba oczywista. Poczekamy na jakiś konwój z karmą dla świń i wkradniemy się do niego! – Tyt nie rozumiał, dlaczego trzeba robić tak skomplikowane operacje i zapytał.
- Po co? – Will spróbował zabawnie odpowiedzieć.
- Po co to się nogi po co!
- Co?
- Do bojuuu! – William wpadł w pewnego rodzaju szał bojowy i rzucił się na samotnego mężczyznę, który przez ten cały czas stał niedaleko i zbierał grzyby. Kiedy go ogłuszył, przebrał się za niego i ukrył ciało.
- Teraz mnie nie rozpoznają! – wykrzyknął podekscytowany Will. Na to Chłopiec, którego ojciec pił w dniu jego urodzin zapytał.
- Kto cię nie rozpozna?
- Oni. – chłopcy pokierowali się w stronę miasta, a gdy byli już u jego bram, zaczęli dialog.
- Witajcie mili strażnicy, jestem zbieraczem grzybów i mieszkam w tym mieście. – William maskował się niemal doskonale. Jeden z dwóch strażników spokojnym głosem zapytał.
- A kim jest ten drugi? – niestety William nie zniósł presji i zaczął krzyczeć.
- O co wam chodzi!? Przecież jestem tylko zbieraczem grzybów! Jesteście jacyś chorzy! – dalszych wydarzeń nie warto opisywać albowiem przebrany zbieracz grzybów sprowokował strażników do wyjątkowo brutalnego obezwładnienia w celu aresztowania. Minęło trochę czasu zanim chłopcy zaczęli oddychać bez pomocy średniowiecznych respiratorów, lecz na szczęście doszli do siebie i zostali zamknięci w celi ze szczurem przypominającym jednego z tych kotletów, będących pomiędzy bułkami w średniowiecznych fastfoodach. Właściwie to szczur nie różniłby się tak bardzo od kotleta gdyby nie owłosienie. I tak chłopcy odsiedzieli czteroletni wyrok w miastowym więzieniu, podobno jedzenie nie było takie złe. Podczas odsiadki dwaj więźniowie woleli nie prowokować cztero kilogramowego szczura, więc oddali mu połowę celi. Co prawda gryzoń nie poruszył się przez cztery lata, ale lepiej dmuchać na zimne. Pewnego dnia do celi przyszedł strażnik i oznajmił chłopcom, że są wolni. Z początku nie chcieli mu uwierzyć ze względu na przykre żarty, jakie im wcześniej robiono, lecz w końcu dali się przekonać. Zaraz po wyjściu z budynku więziennego William i Tyt doznali szoku spowodowanego światłem dziennym. Na szczęście drgawki nie trwały długo i szybko pozbierali się z ziemi.
- Przyjacielu, wolność stoi przed nami otworem! – powiedział podekscytowany Tyt.

-----
Jestem tylko piszącym szesnastolatkiem ^^

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

miastowym więzieniu - chyba miejskim
Jak dla mnie za dużo tu Tydów, Willów. Tyd, Will, Tyd do Willa, Will do Tyda. Skoro akcja dzieje się w średniowieczu skad tam Harry Potter. I jaki któl daje armie na poszukiwania zwykłego chłopca? Ale tot woja historia, wieć mogłeś i tak napisać. Rozmowa z drugiej części jest raczej załosna. Dialogi marne, Styl słaby.
No i co w zwiazku z tym że jesteś szesnastolatkiem? Czy to Cię usprawiedliwia gdy napiszesz takiego "nibyteksta". Czy moze mamy podziwiać Twój "talent'?
Mnie się nie podoba.
Pozdrawiam :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

dobrze, że krótkie, bo dłuższego bym nie zdzierżył. przykro mi. momentami ma przebłyski, ale ogólnie cienitko. co tu robi ten Harry Potter?! zgodzę się z adamem: za dużo tego willtytowania. i co najważniejsze: gdzie tu jakaś akcja, fabuła? idze dwóch kolesi, nagle ni z gruchy ni z pietruchy trafiają do pierdla, przeskok o cztery lata i... koniec.
pozdsumowując: moemntami znośnie. ale tylko momentami.

PS a ja jestem siednemnastolatkiem i się nie chwalę=)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ooo... Zawiodłem się na tutejszych krytykach. Nie mówię tak, bo mnie skrytykowano, mówię tak, ponieważ nikt tu nie słyszał o parodii czy grotesce i do tego nieuważnie przeczytano opowiadanie. To o tym, że król wysłał całą armię było tylko snem jednego z bohaterów, a Harry Potter nie jestem niczym dziwnym skoro to parodia na litość boską, aż się dziwię, że jeden z was ma 17 lat. Słabiutko z waszym poczuciem humoru... I co się tak doczepiliście do tego wieku? Czy ja napisałem, że się usprawiedliwiam? To tylko taki dopisek.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Część druga: d4-d5; d5:e6 Rozdział 1 Schody były nieprzyjemnie wąskie i strome, wydawały się ciągnąć bez końca, owinięte spiralą wokół ziejącego pustą, zimną czernią szybu. Skierka schodziła powoli, krok za krokiem, sunąc czubkami palców po ciemnej, ceglanej ścianie. Ściana, schody, pusty, ponury szyb — to wszystko wyglądało dziwnie znajomo, i Skierka uświadomiła sobie, że ten sen nie śnił jej się po raz pierwszy. Gdzieś tam na dole były metalowe drzwi, których wcale nie paliła się otwierać, ale nie miała w tej kwestii nic do powiedzenia. Podmuch wiatru niecierpliwie uderzył ją w plecy, przyspieszyła kroku. Wiedziała, że jeśli będzie zwlekać, wiatr w końcu zepchnie ją w dół tego czarnego, bezdennego szybu. To byłoby bardzo, ale to bardzo złe, chociaż Skierka nie potrafiła do końca wyjaśnić dlaczego. Drzwi znalazły się dokładnie tam, gdzie Skierka się ich spodziewała. Szare, lekko wilgotne, przeżarte rudawymi warkoczami rdzy, pozbawione klamki. — Hasło? — odezwały się drzwi głosem, który wydał się Skierce dziwnie znajomy, choć nie była w stanie przypisać go do żadnej konkretnej osoby. — Hasło! — zażądały ponownie drzwi. Skierka uparcie milczała. Pordzewiałe skrzydło odchyliło się bezgłośnie do środka, roztapiając w gęstej ciemności. Zaraz za progiem — chociaż zupełnie nie miało to sensu — zaczynały się kolejne schody, tym razem prowadzące w górę. Wspinając się powoli w otaczającej ją czerni, Skierka dojrzała przed sobą światło, potem następne, a chwilę później znienacka stała już na pustym kolejowym peronie. Wysoko nad nią wznosił się łuk żebrowanego, przeszklonego dachu wspartego na trójkątnych filarach, przypominających jej pnie krępych, niskich drzew o wygiętych, stalowych konarach. To był peron dworca we Lwowie, który Skierka znała doskonale, tylko zupełnie pusty i nieruchomy, a obydwa wyloty z dworcowej hali tonęły w kompletnej ciemności. Jej kroki zadudniły głuchym echem, kiedy szła w stronę stojącej pośrodku peronu, rozświetlonej kasy biletowej. Jej wnętrze było puste, za to na pobliskiej ławce siedział starszy mężczyzna w wytartym, czarnym garniturze i kapeluszu oraz wielkich, ciemnych okularach niewidomego. Głowę miał zadartą do góry, wpatrzony w coś, czego Skierka nie była w stanie dojrzeć. Na kolanach trzymał pustą, złoconą ramę obrazu, wytartą i zmęczoną tak samo, jak jego garnitur. Z rogu ramy coś kapało, formując ciemną kałużę tuż przy znoszonym bucie mężczyzny. — Biegnij. — odezwał się zachrypniętym głosem — Tym razem dasz radę. No, już! Bo zaraz będzie za późno. Skierka zacisnęła zęby. Stary miał rację. Jeśli miało jej się udać, to teraz, tylko teraz. Zeskoczyła z krawędzi peronu na tory, popędziła przed siebie w stronę zatopionego w mroku końca hali. Gnała z całych sił, szare żebra podkładów kolejowych przemykały pod stopami niczym klatki filmu. Perony po obydwu jej stronach rosły niczym ściany betonowego wąwozu, rozciągając się w nieskończoność. Coś sapnęło głucho za plecami Skierki, jej serce walnęło panicznie. Przyspieszyła, czując skupione na sobie jasne, rozżarzone furią ślepia, zbyt wystraszona, aby w nie spojrzeć. Biegła, a sapanie stawało się coraz głośniejsze, coraz szybsze, coraz bliższe. Wzrok białych ślepi niemalże wypalał w jej plecach dziury swoją intensywnością. — Koniec. — powiedziała cicho siedząca na skraju peronu Mari, przyglądając się jej smutnymi, czarnymi oczami — Już nie ma nas, Ola. Wściekła, stalowa bestia była tuż za nią, gotowa rzucić się jej do karku. Skierka otworzyła oczy, sięgnęła po zegarek, spojrzała na świecące bladą zielenią wskazówki. Jej wewnętrzny, biologiczny budzik niemalże każdego ranka wyrywał ją ze snu pół godziny przed dzwonem na pobudkę, ale tym razem było ledwie po czwartej. Durny sen, pomyślała ze złością. Wiedziała, że już nie zaśnie. Wewnątrz jej małego niby-pokoju, wytyczonego rozwieszonymi na krawędziach piętrowych łóżek kocami, panowała niczym niezmącona ciemność. Z sali dobiegały pochrapywania śpiących. Skierka westchnęła, a leżąca przy niej rudowłosa dziewczyna o imieniu, którego nie była w stanie sobie przypomnieć — Baśka? Aśka? Gośka? — mruknęła coś przez sen i podkuliła kolana pod kocem. Skierka obróciła się na plecy, opierając głowę na dłoni. Czuła się dziwnie obco i nieswojo, jakby świat, w którym się obudziła, nie był do końca tym samym światem, w którym zasypiała. Ten durny sen. Rudowłosa dziewczyna zamruczała raz jeszcze, odwróciła się na drugi bok. Skierka wyciągnęła rękę, namacała okulary i naciągnęła je na nos, chociaż i tak było zbyt ciemno, aby mogła cokolwiek zobaczyć. Popatrzyła na czarny, zaokrąglony wzgórek ramienia dziewczyny, próbując dojrzeć zamaskowane ciemnością piegi, które doskonale pamiętała z wczorajszego wieczora. Uspokój się, idiotko, skarciła się w myślach. To był tylko sen. Nie miała już ochoty na towarzystwo, chciała zostać sama i pomyśleć, ale dziewczyna, jakby w podświadomym proteście, przytuliła się do niej mocniej, obejmując ją ramieniem. Zamierzała spać tu aż do pobudki, idiotka? Owszem, może i ładniutka, ale mimo wszystko idiotka, a Skierka nie miała cierpliwości do głupich ludzi, bez względu na płeć. Trąciła dziewczynę łokciem. Baśka bądź Aśka bądź Gośka otworzyła oczy, podskoczyła na łóżku, podciągając koc pod brodę. Skierka dojrzała białka jej szeroko otwartych oczu. Aha, pomyślała, bryf przestał działać. — Wystawiaj. — powiedziała cicho.  Dziewczyna zamrugała, zawahała się przez chwilę, po czym usiadła na skraju łóżka, zaczęła błyskawicznie wciągać bieliznę. Ubrana, chwyciła sukienkę i pończochy, wstała ostrożnie, aby nie uderzyć głową o krawędź górnego łóżka. Wymacała drogę wyciągniętym ramieniem, jej dłoń zatrzymała się na zasłaniającym wyjście kocu. — Co chcesz? — zapytała Skierka, dostrzegając jej wahanie. — Dostanę... dostanę moje bryfy, prawda? — zająknęła się nieśmiało dziewczyna. — Zgłoś się po apelu do Czarnej. — poleciła Skierka — Wiesz, która to Czarna? — Blondynka z blizną? — zapytała szeptem dziewczyna. — Blondynka z blizną. — potwierdziła Skierka — Idź już. Dziewczyna zniknęła za kocem, Skierka słyszała jeszcze przez chwilę oddalające się miękkie klaśnięcia jej stóp, potem znowu nastała cisza. Rozciągnęła się na łóżku, teraz już całym dla siebie, założyła ręce pod głowę. Musiała pogadać z Czarną o wczorajszej akcji z Małą Ninką, która, jeśli wszystko poszło dobrze, spędzała tę noc na rewirze, mocno obolała, a blaciki, które dostała od swojego szlechciarza, czekały już bezpiecznie w szufladzie Głowacza. Tak przynajmniej miało to wyglądać w teorii, ale jako że Głowacz był nieobliczalny, Skierka wolała najpierw upewnić się, że teoria pokrywała się z praktyką. Do tego właśnie potrzebowała Czarnej. Czarna miała swoje kontakty, a o tym, co działo się w obozie, wiedziała lepiej, niż ten zafajdany stocha Śliwicki. Oprócz tego pozostawała kwestia małej Bomby, pobitej w środę przez tę tępą sukę Dyćkę z bloku A. Skierka normalnie miałaby to w nosie, ale Bomba była specjalnym przypadkiem. Chętnie i sprytnie szmogliła dla Skierki i Czarnej, kiedy była jeszcze kociakiem, dlatego kiedy już dorosła, całkiem zresztą niedawno, i została przeniesiona na zwykły blok, z miejsca znalazła się w ich bintlu. Dodatkowo była śliczna jak laleczka, z tymi kruczymi loczkami, oczami jak dwa węgle i ładnie wykrojonymi, poważnymi ustami. Co prawda Skierka mogła zlecić rozwiązanie problemu Czarnej, która od sztraju nie stroniła nigdy, ale istniało kilka dobrych powodów, dla których tę akurat sprawę powinna załatwić własnoręcznie. Po pierwsze, nie mogła pozwolić, żeby jakaś siksa lała jej osobistego kociaka, i to przy wszystkich. Po drugie, Dyćka była niezłym ziółkiem. Zaledwie czternastoletnia — tak jak Bomba — i niemalże świeżo po kociarni, już miała status tutejszej, i nie wahała się go bezwzględnie wykorzystywać. Skierka większością tutejszych gardziła, nienawidziła ich arogancji, brutalności i poczucia bezkarności, a to była doskonała okazja, aby udowodnić wszystkim tym sukom, że nikt tutaj nie był bardziej bezkarny od niej. Dyćkę należało usadzić, i to własnoręcznie, bo Czarna również była tutejsza, przez co podlegała pod ten ich cały kretyński zakon. A po trzecie i najważniejsze, za rok Czarnej już tu nie będzie, a Skierka zostanie zmuszona radzić sobie sama. Owszem, były jeszcze Bomba i Aleta, ale żadna z nich nie miała w sobie tej cudownej, nieobliczalnej dzikości, i ani jedna, ani druga nie nadawały się do sztraju. Postanowiła załatwić się z Dyćką jeszcze dzisiaj, raz a porządnie, i mieć to już z głowy. Przynajmniej do czasu, aż pojawi się następna idiotka, która wejdzie jej na odcisk, a takich było tu pod dostatkiem. Ziewnęła, przeciągnęła się pod kocem. Było jej ciepło i dobrze, i zupełnie nie miała ochoty wstawać, ale z drugiej strony posiadanie całej łaźni tylko dla siebie było warte zachodu. Usiadła na łóżku, wymacała porzuconą sukienkę. Dopinając guziki, wyśliznęła się zza rozwieszonego w przejściu koca, rozejrzała po uśpionej, nieruchomej sali. Otworzyła szafkę, wyjęła z niej zmianę bielizny, ręcznik i szczoteczkę do zębów, po czym upewniła się, że buteleczka dropsów nie zniknęła z kieszeni jej sukienki. Ostrożnie stąpając po betonowej podłodze, dotarła do drzwi. Z dłonią na klamce, odwróciła się i popatrzyła na zatopione w ciemności rzędy piętrowych łóżek. Poczuła nagły przypływ niewytłumaczalnej złości na śpiące dziewczyny, na siebie, na wszystko. Przez krótką chwilę miała przemożną ochotę włączyć światło i urządzić ogólną pobudkę, ale zdawała sobie sprawę, że Pela, alterka, znowu by się na nią obraziła, i musiałaby ją potem obłaskawiać i przekupywać. Skierka nie chciała robić sobie z Peli wroga. To nie była zła dziewczyna, choć, jak na Skierki gust, nieco zbyt porywcza i wrzaskliwa. W sierpniu skończy osiemnaście lat, co oznaczało, że albo wyjdzie na wolność, albo spędzi ostatni rok swojego ochłapu w koncentraku. Ciekawe, czy potem zrobią alterkę z Czarnej, pomyślała z ironicznym uśmiechem Skierka. Przynajmniej nie musiałaby znowu nikogo tresować.  Potrzebowała dropsa. Z westchnieniem odwróciła się na pięcie i wyszła do sieni. Wsunęła gołe stopy w buty, nie trudząc się zawiązywaniem sznurówek, zarzuciła na siebie płaszcz. Zanim otworzyła drzwi, założyła na ramię szeroką, czerwoną opaskę. Opaska była symbolem jej statusu, ale Skierka nosiła ją tylko wtedy, kiedy kręcenie się po dworze było ryzykowne. Wyszła na zewnątrz, przeciągnęła się jeszcze raz. Dachy bloków były białe od szronu, ale Skierka nie czuła zimna. Nie wiedziała dokładnie, skąd jej się to wzięło, ale od dobrych kilku lat zimno nie sprawiało na niej żadnego wrażenia, chyba że był to już naprawdę ostry, trzaskający mróz.  Po wschodniej stronie atramentowo-czarnego nieba zaczynały pojawiać się jaśniejsze pasy. Reflektor zamontowany na stojącej pośrodku placu apelowego wieży był wyłączony, ale na szczycie spadzistego dachu w dalszym ciągu paliła się czerwona lampa — znak, że nikomu nie wolno było wychodzić z bloków. A przynajmniej nikomu poza dwoma osobami, z których jedną była Skierka. Powolnym krokiem ruszyła po żwirowej ścieżce w stronę ciemnego, niskiego budynku łaźni. W stojącej tuż obok stołówce paliło się już światło, z komina sączył się wąski strumień szarego dymu. Skierka nie słyszała pomruku silnika — najwidoczniej furgonetka zaopatrująca kuchnię musiała przyjechać dziś wcześniej.  Kopnięta furtka otworzyła się z głuchym zgrzytem. Ostrożnie, aby nie wywrócić się na zamarzniętym błocku, Skierka przeszła przez podwórze, wspięła się po betonowych schodkach i otworzyła drzwi pożyczonym od Peli kluczem. W środku zapaliła światło. Była sama, tak, jak lubiła. Najpierw skręciła w prawo, do ubikacji. Kiedy załatwiła już swój interes, wróciła się do wejścia i skierowała tym razem w lewo. Ściągnęła buty na żebrowanej, drewnianej podłodze, powiesiła swoją sukienkę na wieszaku, po czym wzięła długi, rozkosznie gorący prysznic. Mokra i rozgrzana, nie zawracając sobie głowy ręcznikiem, wróciła do wieszaków i wyciągnęła z kieszeni sukienki małą buteleczkę z brązowego szkła. Wytrząsnęła na dłoń jednego dropsa, wrzuciła go do ust. Odetchnęła głęboko, przeciągając się z zadowoleniem i wróciła pod prysznic. Kiedy wracała na blok, od strony wieży dobiegły trzy uderzenia dzwonu. Była piąta rano, obóz zaczynał budzić się do życia. Skierka zostawiła buty i płaszcz w sieni, weszła na salę. Paliło się już światło, zaspane, ziewające dziewczyny zwlekały się z łóżek. — Serwus, Skierka. — powiedziała z uśmiechem Pela, już ubrana i uczesana, puszczając do Skierki oko spod krzaczastych brwi. — Serwus. — uśmiechnęła się Skierka. Oddała Peli klucz, zajrzała na chwilę do swojego kąta, aby rzucić na łóżko brudną bieliznę, po czym odsunęła koc, za którym mieszkała reszta jej kliki. W tym samym momencie dzwon odezwał się ponownie trzema ciężkimi, głębokimi uderzeniami. Czarna, siedząca po turecku, spojrzała na Skierkę zmrużonymi szarymi oczami i ziewnęła rozdzierająco. Na dolnym łóżku po drugiej stronie wąskiego korytarzyka pojedyncze czarne oko, częściowo ukryte w burzy kruczych loków, zamrugało czujnie spod koca. Drugie zasłonięte było paskudną, żółto-fioletową opuchlizną. Z góry zwieszały się gołe nogi Alety. Skierka połaskotała ją po pięcie, dziewczyna pisnęła, zachichotała i podciągnęła stopy z powrotem na łóżko. — Pobudka. — oznajmiła wesoło Skierka — Czarna, rusz się. Musimy pogadać. Wyszła z powrotem na salę, zaciągając za sobą koc. Wokół niej z łóżek schodziły zaspane dziewczyny, kierując się do łazienki, przed którą zaczęła tworzyć się mała kolejka. Dzwon odezwał się po raz trzeci i ostatni, a zza koca wynurzyła się rozziewana Czarna w samej bieliźnie, przeczesując krótko ostrzyżone włosy, tak jasne, że niemalże białe. — Pela, możemy z Czarną do ciebie na chwilę? — zapytała Skierka. — Jasne. — odpowiedziała ochoczo Pela, wiedząc, że będzie coś z tego miała. W pokoiku Peli było jak zwykle duszno i gorąco, właścicielka lubiła rozkręcać grzejnik do oporu. Jej kociak, niska, pulchna dziewczyna o perkatym, piegowatym nosie i niebieskich oczach, był zajęty ścieleniem łóżka. — Dokończysz później. — oznajmiła Skierka, a kociak rzucił jej wystraszone spojrzenie i uciekł. Czarna rzuciła się na łóżko Peli i ziewnęła. Skierka przysunęła sobie krzesło, wyciągnęła się na nim i splotła palce za głową. — Czarna — powiedziała cicho — Dowiedz się, jak stoi sprawa z Małą Ninką. Czarna obróciła się na bok, oparła głowę na dłoni i przyjrzała się Skierce uważnie. — Czyli jednak odpaliłaś ją Głowaczowi? — zapytała z grymasem. Starszy przodownik Głowacki, kierownik do spraw dyscypliny, nie był postacią specjalnie popularną, ale Czarna nienawidziła go tak, że gdyby tylko mogła, rozszarpałaby go gołymi rękami. Skierka wzruszyła ramionami. — Nie trzymam z nią bintla, a skoro kunca jest tak durna, żeby się sama zasypać, to aż żal nie skorzystać. Zwłaszcza jeśli nie musimy nawet kiwnąć palcem. Nie? — Żal. — skinęła głową Czarna — Ale za to, co ten szmuc zrobił Lotce, jak załatwił Łyżeczkę i Pajkę... — Kasia — Skierka nachyliła się do niej, wyciągnęła rękę, nie próbując jednak jej dotknąć. Czarna nienawidziła być dotykana — Obiecałam ci, pamiętasz? Zrobimy go, ale w odpowiednim czasie. Na razie jeszcze nam się zdaje. — Kiedy? — zapytała gorzko Czarna. — W odpowiednim czasie. — powtórzyła cierpliwie Skierka — Zaufaj mi. Czarna parsknęła, odwróciła się na plecy. — Czarna — mruknęła Skierka — Nie złość się.  — Szlechciarz Małej Ninki miał jej dziaknąć dwa albo trzy blaciki. — powiedziała po chwili Czarna, jak gdyby nigdy nic — To byłby dla nas gut gesz. Skierka westchnęła. — Ech, Czarna. Gut gesz będzie jak Mała Ninka wyjdzie z rewiru. Powie się jej, że albo zacznie dzielić się z nami tym, co dostaje od szlechciarza, a my dopilnujemy, żeby włos jej z ryżego łba nie spadł, albo za każdym razem będzie brać szłogi od Głowacza. I wtedy nie będziemy musiały już kupować od tej suki Świątkówny przez kociaki. Czarna uniosła się na łóżku, otworzyła szeroko oczy, pokiwała powoli głową. — Masz kiepę, Skierka. — oznajmiła z podziwem. — Mam. Dlatego wykukaj, co się z nią dzieje. Jeśli faktycznie wylądowała na rewirze, to dzisiaj pójdę do Głowacza po nasze blaciki. Czarna popatrzyła na Skierkę zmrużonymi oczami. — Po tym, co ten skurwysyn z tobą robi... — zaczęła ze złością, ale Skierka nie pozwoliła jej dokończyć. — Czarna, daj spokój. — ucięła — Na razie mam z tego zysk. A jak przestanę, to wtedy się na nim odegram. Słuchaj, w kwestii Dyćki... Czarna roześmiała się paskudnie. — Kwestia Dyćki? — wycedziła — Ja tam żadnej kwestii nie widzę. Przyfancę to jajkate kurwiątko w badhausie i zrobię tak, że przylezie do ciebie z płaczem na kolanach. — Nie. — powiedziała twardo Skierka — Ja zrobię Dyćkę. Ty mi ją po prostu odpal. W czyjej ona jest klice? Hryi? — Tak.  — Zarygluj z nią, powiedz, że to blutna rzecz. Hryja zrozumie, w końcu to wasza tutejsza błyka. Czarna przechyliła głowę, potarła bliznę na policzku. — A jak nie zrozumie? — Jak nie zrozumie — powiedziała zimno Skierka — To zrobimy je wszystkie, jedną po drugiej. To ja jestem tu waża. Tak jej powiedz. — Ty jesteś waża. — zgodziła się Czarna z drapieżnym uśmiechem — Niech będzie. Dzisiaj, w badhausie? — Przed capą. — skinęła głową Skierka. — Zarygluję. — powiedziała Czarna. Rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi. — Chodź, wracamy. — mruknęła Skierka, podnosząc się z krzesła — Zaraz będzie apel. Aha, Czarna? — Co? — Po apelu przyjdzie do ciebie ta ruda z wczoraj. Wiesz, która. Czarna pokiwała powoli głową, mrużąc oczy. — No i? — zapytała cicho. — Dasz jej bryfkę. — powiedziała Skierka. — Jedną? — uniosła brwi Czarna. — Jedną. — mruknęła niechętnie Skierka. — Nie zakwasiło? — wyszczerzyła zęby Czarna. Skierka nie odpowiedziała. Wyszły obydwie na salę, pod drzwiami oczekiwała już niecierpliwie Pela w asyście pulchnego kociaka. — Po apelu? — szepnęła Skierka. Pela skinęła szybko głową. Kociak przyglądał im się szeroko otwartymi niebieskimi oczami. — Nie kukaj. — ofuknęła kociaka Pela — Na co czekasz? Samo się nie zrobi. Zaczerwieniona dziewczyna podskoczyła nerwowo, rzuciła się do klamki. Łóżko Skierki było już starannie pościelone, brudna bielizna zniknęła. Koce, odgradzające do tej pory jej „pokój” od reszty sali, leżały złożone na trzech pozostałych łóżkach. — Bomba. — zawołała Skierka. Dziewczyna stanęła przy niej, posłała jej niepewne spojrzenie pojedynczego czarnego oka. — Jesteś gut dziewucha, Ania. — pochwaliła ją Skierka, pieszczotliwie targając gęste loki koloru atramentu. Bomba uśmiechnęła się do niej promiennie. — Postarałam się? — zapytała. — Postarałaś się. — przytaknęła z uśmiechem Skierka. Na zewnątrz rozległ się dźwięk dzwonu, cztery uderzenia na szperę. — Apel! — wrzasnęła Pela. — Uciekaj. — powiedziała Skierka, lekko klepiąc Bombę po ramieniu. Na sali zaroiło się, dziewczyny biegiem wracały na miejsca, ustawiając się w dwóch szeregach przy swoich łóżkach. Z łazienki wypadły ostatnie dwie maruderki, za nimi spokojnym spacerkiem wyszła Czarna ze szczoteczką do zębów w dłoni i ręcznikiem przewieszonym przez ramię. Nie spiesząc się, schowała ręcznik i szczoteczkę do szafki, po czym wciągnęła na siebie niebieską, obozową sukienkę i pończochy, stanęła obok Skierki. Pela szła wzdłuż szeregów z notatnikiem i ołówkiem w dłoni, sprawdzając stan. Była w połowie sali, kiedy dzwon odezwał się po raz drugi. Przy trzecim dzwonie, który rozległ się równo minutę później, skrzypnęły wejściowe drzwi, a chwilę później weszła na salę starsza przodownik Marko, wychowawczyni bloku. Z jasnymi włosami zaplecionymi w ciasny warkocz, ubrana w nienaganny, szary mundur, rozejrzała się powoli po sali ładnymi, zielonymi oczami. — Baczność! — wrzasnęła Pela i wyprężyła się przed wychowawczynią — Melduję blok B gotowy do apelu. Stan: trzydzieści cztery, jedna w szpitalu. Marko skinęła głową, z dłońmi splecionymi za plecami przeszła się powoli w tę i z powrotem wzdłuż podwójnego szeregu dziewcząt, sprawdzając rachubę. Mijając Skierkę, przez chwilę popatrzyła jej uważnie w oczy. Skierka zdawała sobie sprawę, że Marko jej nie lubiła, ale tak naprawdę bardzo mało ją to obchodziło. — Stan zgodny. — powiedziała wychowawczyni, zatrzymując się przy Peli — Coś jeszcze do zameldowania? — Nic, proszę pani. — szczeknęła wyprężona na baczność Pela. — Dobrze. Blok wolny. Marko wyszła. Dziewczyny rozluźniły się, usiadły w grupkach na świeżo zaścielonych łóżkach. Te, które nie zdążyły umyć się przed apelem, poszły do łazienki. Skierka mrugnęła na Pelę, dyskretnie wsunęła jej w dłoń dropsa, którego Pela od razu wrzuciła do ust. — Polecam się. — powiedziała z uśmiechem. — Skorzystam. — kiwnęła głową Skierka. Pela zerknęła do notesu, odwróciła się do sali. — Uwaga, dzioszki! — zawołała — Potrzebuję jednej do pucy. Miałam na dzisiaj zapisaną Wieśkę, ale wystawiła na rewir. Sekundę później była już oblepiona chętnymi. Sprzątanie bloku zazwyczaj było pracą lekką i przyjemną, i zawsze owocowało marką lub dwoma. Skierka, która pracować nie potrzebowała i nie lubiła, wyciągnęła się na łóżku z dłońmi pod głową. Leżała z zamkniętymi oczami, słuchając gwaru głosów i śmiechów, zastanawiając się, co zrobić z dzisiejszym dniem. Na szkołę zupełnie nie miała ochoty, co dawało jej osiem godzin do zabicia. Szczerze mówiąc, nie miała ochoty na nic. Nawet wizja dwóch czy trzech blatów, które powinna otrzymać dzisiaj od Głowacza, nie wywoływała w niej żadnego podniecenia. Czuła się jakoś niepewnie, jakby gdzieś w najbliższej przyszłości czaiło się na nią jakieś ukryte, nieokreślone zagrożenie. To tylko ten durny sen, skarciła się w myślach. Nic jej nie groziło. Wieczorem pójdzie do Głowacza po blaty, potem załatwi sprawę z Dyćką. Ale najpierw zje spokojnie śniadanie, kiedy reszta dziewczyn pójdzie już do szkoły, po czym wróci na blok i weźmie następnego dropsa, a może nawet bryfkę. Wtedy poczuje się lepiej — na chwilę, ale lepiej. Wszystko było tak puste i beznadziejne bez Mari, a każda czynność zdawała się czczą, pozbawioną sensu formą zabijania czasu. Mari. To imię sprawiło, że chłodna, zastygła krew zaczęła krążyć w jej żyłach na nowo. Musiała zobaczyć się z Mari, choć na chwilę — bo przecież nie bez powodu pojawiła się w jej śnie. Nawet jeśli nie uda im się porozmawiać, to przynajmniej będzie mogła na nią popatrzeć, nasycić się na następne kilka dni. Rozległy się trzy uderzenia dzwonu na koniec szpery. Małymi grupkami, po dwie, po trzy, dziewczyny zaczęły wychodzić na śniadanie. — Skierka, przynieść ci coś? — zaoferowała ochoczo Bomba, zatrzymując się przy jej łóżku. — Nie trzeba. — odpowiedziała Skierka, uśmiechając się do niej ciepło — Leć. Zaraz po Bombie zajrzała do niej Czarna. — Nie idziesz na blacharnię? — zapytała, opierając się o ramę łóżka. — Nie idę. — mruknęła Skierka — Nie mam ochoty. Pogadamy na pauzie. Czarna kiwnęła głową, odepchnęła się od łóżka i klepnęła w tyłek czekającą tuż obok Aletę, która pisnęła z oburzeniem, ale nie odważyła się oddać. Po chwili Skierka została sama z dwoma pucerkami, które podzieliły się salą mieszkalną i łazienką. Bała się spotkać z Mari. Bała się jej zimnego wzroku, obojętnej twarzy, cichego, pozbawionego intonacji głosu. Obawiała się jej, ale jednocześnie ciągnęło ją do niej jak ćmę do świecy. — Nie będę przeszkadzać? — zapytała nieśmiało jedna z pucerek, tęgawa dziewczyna o pryszczatej, pospolitej twarzy i obciętych przy ramionach ciemnych włosach. Skierka nie była w stanie nawet powiedzieć, jak miała na imię. — Rób, co musisz. — burknęła, przewracając się na bok. Była zła na tę dziewczynę za to, że przerwała jej rozmyślania o Mari, ale głównie na siebie, że w ogóle zachciało się jej o niej myśleć. To, czego naprawdę potrzebowała, to kolejny drops. Później, jak zostanie sama. Sprawne pucerki potrafiły załatwić cały blok dwa razy, najpierw na sucho, później na mokro, w dwadzieścia minut. Skierka czekała niecierpliwie, rysując czubkiem palca wzory na piaskowej lamperii i ze wszystkich sił starając się nie myśleć o Mari.   Stołówka była prawie pusta, z zaledwie kilkoma spóźnialskimi w pośpiechu wyławiającymi kluski z zupy mlecznej. Kucharki, już przyzwyczajone do nieregularnego harmonogramu Skierki, bez słowa podały jej śniadanie, do którego Skierka dobrała sobie bułkę z marmoladą. Bułka normalnie kosztowała markę, ale obozowe cenniki Skierki nie obowiązywały. Usiadła z tacą na samym końcu sali, przy oknie, przyglądając się ostatnim dziewczynom biegnącym do szkoły zaśnieżoną, żwirową alejką. Było już jasno, niebo nachylało się nisko nad obozem, ołowiane, spuchnięte i ponure. Po drugiej stronie alejki, za czarnym, bezlistnym żywopłotem, było boisko, którego nie dałoby się nawet zauważyć pod warstwą śniegu, gdyby nie dwa czarne słupy. Za boiskiem rozciągało się już ogrodzenie z drutu kolczastego, a za nim szary, więzienny mur. Tam kończył się świat Skierki. Maleńki świat od drutów do drutów, który można było obejść dookoła spacerkiem w jakieś pół godziny, ale od czterech lat był to jej cały świat, w którym czuła się dziwacznie i zwyrodniale wolna. Skończyła zupę, bułkę wsunęła do kieszeni płaszcza. Odniosła talerz, podała swój termos kucharce, która napełniła go gorącą, gorzką herbatą. Z termosem pod pachą i dłońmi w kieszeniach wróciła na blok, który otworzyła sobie kluczem Peli. Sala była zupełnie pusta, właśnie tak, jak Skierka lubiła. Wyciągnęła z szafki metalowy kubek, nalała sobie do niego parującej herbaty, po czym usiadła na łóżku i zjadła śniadaniową bułkę. Otrzepawszy okruchy, z westchnieniem wyciągnęła się na kocu, zamknęła oczy, starając się opróżnić umysł na tyle, aby zwabić do niego sen. Na próżno. Zamiast snu przyszła do niej Mari. Musiała zobaczyć się z Mari. Bliskość tej drobnej buzi, tych czarnych, smutnych oczu była jak narkotyk, jak zastrzyk energii, bez którego Skierka była w stanie jedynie leżeć na wznak i patrzeć na szare, stalowe żebra górnego łóżka. Wyciągnęła spod poduszki zaczytanego niemal na śmierć Schopenhauera, przerzuciła strony, szukając miejsca, do którego zawsze wracała, kiedy nie mogła uwolnić się od Mari, od wspomnienia jej stóp desperacko i daremnie poszukujących obojętnego betonu podłogi, jej delikatnej, bladej twarzy ściągniętej w tym strasznym wyrazie bólu i zaskoczenia.  Człowiek ucieka w samobójstwo wtedy, pisał Schopenhauer, kiedy zbierze się w nim tyle cierpienia, że zdoła ono przeważyć nawet wszechwładny instynkt przetrwania. Ile cierpienia nosiła w sobie Mari, Skierka domyśliła się dopiero, kiedy znalazła ją wiszącą na rurze. Niby były przyjaciółkami, trzymały się blisko, ale Mari nigdy nie dzieliła się z nią swoim bólem, strzegła go zazdrośnie i pielęgnowała niczym najcenniejszy skarb. Gdyby Skierka obudziła się wtedy dziesięć minut później, gdyby instynkt nie zagnał jej od razu do łaźni... Ta prawie udana próba wstrząsnęła Skierką do głębi, uświadomiła jej, jak bardzo krucha i chwiejna jest ta stabilność, którą do tej pory uznawała za stalowo trwałą i niezmienną. Trzymając Mari w ramionach, poczuła z całą mocą, jak bardzo jej potrzebowała, i jak puste i bezsensowne byłoby życie bez niej. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie były już tak blisko, jak tamtej nocy, zamknięte we dwie w czystej, schludnej izolatce obozowego szpitala. Od tego momentu Mari zaczęła się od Skierki oddalać, stopniowo, lecz nieodwołalnie, zupełnie jakby ratując jej życie, Skierka równocześnie ją w jakiś niewyobrażalny sposób skrzywdziła. Chociaż zastanawiała się nad tym bez końca, nie była w stanie zrozumieć, gdzie zawiodła, czym zasłużyła na takie traktowanie, ale i tak nie potrafiła być na Mari zła. W końcu to była Mari, jej piękna, niewinna, wolna jaskółka, której połamano skrzydła i zamknięto w klatce. Nikt inny nie znał jej tak, jak znała ją Skierka, i nikt inny nie potrafił tak o nią zadbać. Mari zostawiła ją w końcu, odeszła niemalże bez słowa wyjaśnienia, wymuszając jedynie obietnicę, że Skierka o niej zapomni, i że będzie chodziła pod prysznic rano, przed pobudką, aby przypadkiem nie mogły spotkać się tam nocą, po capstrzyku. Skierka pogodziła się niechętnie z podziałem łaźni, ale zapomnieć nie potrafiła i nie chciała. Mari wciąż była dla niej najistotniejszą częścią życia, kimś, o kogo nie była w stanie przestać się martwić. Mari jej potrzebowała, bo sama nie umiała o siebie zadbać. Klika, w której się teraz znalazła, składała się z bandytki i z idiotki, a delikatna, inteligentna, wrażliwa Mari pasowała do nich jak krawat do łapci. Musiała czuć się samotna, potwornie samotna, a przecież ona zupełnie nie potrafiła radzić sobie z samotnością. Skierka bardzo się bała, że to, co wydarzyło się pół roku temu, wydarzy się ponownie, ale tym razem nie będzie już nikogo, kto odetnie Mari ze sznura. Nie mogąc skoncentrować się na lekturze, schowała Schopenhauera z powrotem pod poduszkę. W sieni włożyła buty i płaszcz, po czym wyszła na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi na klucz. Na dworze zaciągało drobnym, mokrym śniegiem, Skierka zdjęła okulary i schowała je do kieszeni. Skręciła w prawo, w alejkę ciągnącą się wzdłuż rzędu ustawionych w literę L bloków. Alejka prowadziła na plac apelowy ze wznoszącą się pośrodku wieżą, a stamtąd rozdzielała się na szersze aleje, prowadzące na cwaję i do szkoły z boiskiem. Przy placu apelowym kręcił się jakiś młody wechter w szarym mundurowym płaszczu z postawionym futrzanym kołnierzem. Zerknął na beztrosko rozpiętą Skierkę, dostrzegł czerwoną opaskę na rękawie i przyjaźnie skinął głową, przytupując na mrozie. Skierka zignorowała go zupełnie. Zawahała się przez chwilę — Mari nienawidziła zimna, więc szanse znalezienia jej na boisku były minimalne, chociaż lubiła przesiadywać tam w cieplejszych porach. Szkołą gardziła — nie bez podstaw — pozostawały zatem stołówka lub biblioteka. Lub blok. Jeśli Mari została na bloku, to cały plan brał w łeb. Ruszyła w stronę szkoły. W otwartej furtce niemalże zderzyła się z Dagmarą Królikowską. Dagmara nosiła na rękawie pomarańczową opaskę botki, jej ciemne, zaczesane w staranny przedziałek chłopięce włosy były przyprószone drobną śnieżną bielą. — Gdzie lecisz, Daga? — zapytała z uśmiechem Skierka, ustępując jej miejsca. — Ech. — niechętnie machnęła ręką Dagmara i popędziła w stronę cwai, ślizgając się na zmarzniętym, udeptanym śniegu. Skierka otrzepała buty, założyła z powrotem okulary i weszła do szkoły. Ominęła stojące w holu rzędy szafek, nie miała zamiaru zmieniać obuwia, chociaż teoretycznie powinna. Skręciła w lewo, ruszyła pustym korytarzem aż do końca, gdzie w pociągniętej paskudną, żółtą lamperią ścianie bieliły się drzwi biblioteki. Bibliotekarka, starsza kobieta o krótkich, siwiejących włosach drgnęła zaskoczona na jej widok, poprawiła okulary. Skierka zignorowała ją, jej oczy były już skupione na znajomej dziewczynie nachylonej nad książką przy ostatnim stole pod oknem. Mimo że w bibliotece było ciepło, dziewczyna nie zdjęła płaszcza, co wcale Skierki nie zdziwiło. Jej proste, czarne włosy lśniły w świetle zawieszonej pod sufitem lampy. Skierka obeszła powoli rzędy regałów, zatrzymała się na samym końcu sali, skąd mogła dojrzeć już jej profil. Oparła się o półkę, czując, jak serce wali jej w piersi. Dziewczyna nosiła pod płaszczem dziwaczny, zapinany wełniany sweter z kapturem, z którym nie rozstawała się praktycznie nigdy, bez względu na pogodę. Sweter niegdyś był zapewne czarny, ale teraz jego barwa przechodziła już w burą szarość. Ramię dziewczyny było przepasane czerwoną opaską, taką samą, jaką nosiła Skierka. Szybkimi, nerwowymi ruchami pisała coś w małym notatniku, co kilka chwil przerywając i zagryzając końcówkę ołówka. Miała drobną, delikatną buzię o bladych ustach, wysokich kościach policzkowych i małym, nieco zadartym nosie. Długie włosy opadały jej na twarz antracytową falą, kłębiły się we wnętrzu cudacznego wełnianego kaptura. Skierka przyglądała się jej przez chwilę z tkliwym uśmiechem, po czym, nawet nie patrząc na tytuł, wyjęła z regału książkę i ruszyła powoli w stronę stołu. Dziewczyna drgnęła, kiedy usłyszała stuknięcie kroków na drewnianej podłodze. Egzotyczne, lekko skośne oczy zwróciły się na Skierkę, czarne jak węgiel i porażająco lodowate. — Ola. — odezwała się płaskim, cichym głosem. — Mari. — uśmiechnęła się Skierka — Nie zimno ci? Dziewczyna nie odpowiedziała. Zamknęła notatnik, włożyła go wraz z ołówkiem za pazuchę płaszcza i wsunęła dłonie w kieszenie. Skierka usiadła naprzeciwko niej. — Nie mów tak na mnie. — poprosiła Mari, wpatrując się w pusty blat stołu. — Dlaczego nie? Dziewczyna milczała przez chwilę. — Zamierzasz czytać „Alicję”? — zapytała w końcu, zerkając na książkę Skierki. Skierka zamrugała, zdziwiona, popatrzyła na okładkę. „Alicja w lustrzanym świecie” Lewisa Carrolla. Nie znała tej książki, chociaż wydawało się jej, że przez cztery lata pobytu w obozie zdołała już przeczytać całą zawartość biblioteki, i to kilkakrotnie.  — Czemu nie. — powiedziała, wzruszając ramionami — Znasz? Mari skinęła głową, popatrzyła w okno. Skierka natychmiast rozpoznała to lekkie zmarszczenie brwi, ledwie zauważalne ściągnięcie ust. Mari chciała być sama. Uważała ją za intruza. — Mari. — powiedziała cicho Skierka — Wiem, że nie możemy być już razem, ale przynajmniej porozmawiaj ze mną od czasu do czasu, dobrze? „Potrzebuję cię”, miała już na końcu języka. „Nie zostawiaj mnie samej”. Zacisnęła zęby. Mari wysunęła rękę z kieszeni, wyciągnęła końcówki włosów zza kołnierza, pozwoliła im opaść na ramiona. Nosiła czarne, wełniane, obcięte rękawiczki, jej gołe palce były niemalże boleśnie znajome: długie, niepokojąco szczupłe, o ogryzionych paznokciach. — Naprawdę mamy jeszcze o czym rozmawiać? — zapytała cicho. — Mari... — zaczęła Skierka, ale dziewczyna pokręciła głową. — Ola, prosiłam cię, przestań mnie tak nazywać. To boli, rozumiesz? Robisz mi krzywdę. Skierka parsknęła. — Ja robię ci krzywdę? Nigdy w życiu nie zależało mi na nikim tak, jak na tobie, a ty... — Nie krzycz. — przerwała jej cichym, beznamiętnym głosem Mari — To jest biblioteka. — Przecież nikogo tu nie ma! Mari wstała, odsuwając ze zgrzytem krzesło. Skierka wychyliła się do przodu i chwyciła ją za nadgarstek. — Mari. — powiedziała, błagalnie patrząc jej w oczy — Proszę cię, posłuchaj. Sama robisz sobie krzywdę, trzymając bintel z tą bandytką. Dostrzegając cień przemykający przez tę bladą, drobną twarz, Skierka zrozumiała, że fatalnie się zapomniała — Mari nienawidziła obozowego żargonu. — Chodzi mi tylko o twoje dobro. — dodała szybko — Gaśniesz w oczach, dziewczyno. Czy ty w ogóle potrafisz się jeszcze uśmiechać? Kiedyś to pytanie wystarczyło, aby sprowokować lekkie, nieco łobuzerskie skrzywienie kącików ust połączone ze zmrużeniem oczu, ale tym razem twarz Mari była zupełnie nieruchoma i pusta. — Ola — szepnęła w końcu Mari — Przestań traktować mnie jak dziecko. Nie potrzebuję i nie chcę twojej opieki. Nie wrócę do ciebie, rozumiesz? Daj mi spokój. Skierka patrzyła w te czarne, nieruchome oczy, czując, jak coś w jej wnętrzu zaczyna wyć z bólu. — Puść. — poprosiła cicho Mari, a dłoń Skierki natychmiast uwolniła jej nadgarstek, opadła martwo na blat stołu. Mari odwróciła się na pięcie, wyszła, miękko zamykając za sobą drzwi. Skierka została sama z dłońmi bezsilnie zwiniętymi w pięści po obu stronach zamkniętej książki. Wzięła głęboki oddech, wyciągnęła z kieszeni brązową buteleczkę i połknęła dropsa, czując, jak szorstka tabletka nieprzyjemnie ociera się o przełyk. Na okładce namalowana była jasnowłosa dziewczynka w niebieskiej sukience, przechodząca przez wiszące nad kominkiem zwierciadło. Skierka przerzuciła kilka pierwszych stron, popatrzyła na ilustracje — książka ewidentnie była dla dzieci, a Skierka zupełnie nie miała teraz nastroju na dziecinadę. Zamknęła książkę i odepchnęła ją od siebie, po czym zdjęła okulary i przytuliła policzek do chłodnej gładkości stołu. Sama zadała sobie ten ból. Nie powinna była zaczynać tej rozmowy. W ogóle nie powinna była tu przychodzić. Tępo przyglądała się zamglonej, rozmazanej bieli za oknem. Powoli zaczynał działać drops, przynosząc spokój i wyciszenie. Skierka zamknęła oczy.   — Gdzie byłaś? — mruknęła Czarna, niecierpliwie czekająca na Skierkę pod szkołą. Miała głowę owiniętą niebieską obozową filichą i postawiony kołnierz. Przytupywała z zimna, a na widok rozpiętego płaszcza Skierki skrzywiła się paskudnie. — Spałam. — powiedziała niechętnie Skierka — I co? Czarna rozejrzała się ostrożnie. Upewniwszy się, że nikt ich nie podsłuchiwał, ruszyła powoli w stronę stołówki. Śnieg przestał już zacinać, ale niebo w dalszym ciągu było ciemne, ponure i przesiąknięte wilgocią. — Lepiej odpuść. — powiedziała cicho — Mała Ninka jest w bunkrze. Podobno mają ją wysłać do koncentraka. Skierka poczuła, że nagle robi jej się zimno. Zatrzymała się, popatrzyła na Czarną spod zmarszczonych brwi. — Jesteś pewna? — Jestem pewna. Rozmawiałam z dziochami z bloku E. Głowacz przyfancił Ninkę na bramie i zrobił jej cuk. Odpuść, Skierka. — Nie taki był rygiel. — warknęła ze złością Skierka — O żadnym bunkrze nie było mowy. — Wiem. — Czarna wzruszyła ramionami — Co chcesz zrobić? Poskarżyć się? — Nie. — Skierka spojrzała w niebo, zagryzając wargę — Ale nie mam zamiaru tak tego zostawić. Blaciki ciągle mogą być do wzięcia. — Uważaj, to Głowacz. — przypomniała jej z grymasem Czarna. — No to co? — parsknęła Skierka — Gówno może mi zrobić.  — Jak chcesz. — westchnęła Czarna, przytupując z zimna — Ty jesteś woża. — Jestem. — przytaknęła Skierka — Co z Dyćką? — Jeszcze nie udało mi się przyfancić Hryi. — powiedziała Czarna — Najwyżej przełożymy na jutro. — Nie, Czarna. — burknęła Skierka — Niczego nie będziemy przekładać. Dzisiaj. Czarna wzruszyła ramionami. — Aleś się zagięła. — powiedziała niechętnie — Może uda mi się ją przyfancić teraz, w mensie. Idziesz? — Nie jestem głodna. — mruknęła Skierka, której nieudane spotkanie z Mari i wieść o Małej Nince zupełnie odebrały apetyt — Leć. Pogadamy na fraju.   Pod blokiem czekała siedząca na schodkach i dygocząca z zimna Bomba. — Co ty tu robisz? — zdziwiła się łagodnie Skierka. Czarne oko rozbłysło na jej widok. — Czekałam na ciebie. — oświadczyła Bomba, szczękając ząbkami. — Chodź. — powiedziała Skierka, obejmując ją ramieniem — Zamarzniesz tutaj. Otworzyła drzwi kluczem. Weszły do środka, ściągnęły w pustej sieni buty. Skierka posadziła Bombę na swoim łóżku, przykryła ją kocem, po czym nalała jej już letniej herbaty z termosu. — Masz, pij. — uśmiechnęła się miękko — Żebyś mi się nie zaziębiła. Dlaczego nie poszłaś na jedę? — Nie jestem głodna. — powiedziała nieśmiało Bomba, zaciskając szczupłe palce wokół kubka — Za to pomyślałam, że ty możesz być. Dlatego przyniosłam ci to. Wyciągnęła z kieszeni dorodne, czerwone jabłko. Niespodziewany prezent rozczulił Skierkę, mała musiała wydać na to swoją własną markę. — Kochana jesteś, Ania. — Skierka usiadła przy niej, pocałowała ją w czoło między dwoma kurtynami czarnych loków — Zjemy na spółkę, dobrze? — Aha. — zgodziła się ochoczo Bomba, przytulając się do Skierki pod kocem. Siedziały w milczeniu, gryząc na zmianę jabłko. — Co się dzieje? — zapytała w końcu Skierka, widząc, że Bomba raz po raz przekręca głowę, zerkając na nią sprawnym okiem, tak, jakby chciała coś powiedzieć, ale z jakiegoś powodu nie mogła. — Trochę... boję się Czarnej. — powiedziała po chwili wahania Bomba. — Wiem. — skinęła głową Skierka — Ja też czasem się jej boję. — Ty? — zdziwiła się Bomba, wytrzeszczając na nią oko — Ty boisz się Czarnej? — Czarna lubi, kiedy ludzie się jej boją. Dlatego od czasu do czasu trzeba sprawić jej tę przyjemność. — uśmiechnęła się Skierka — Ale to dobra dziocha. Można jej zaufać. Kiedy obieca ci, że coś zrobi, to możesz być pewna, że stanie na głowie, żeby obietnicy dotrzymać. A kiedy jej się coś nie podoba, powie ci to prosto w oczy. Rygiel u Czarnej to rygiel. Chyba że porywa się na rzecz nie do wygrania, dodała gorzko w myślach. Po jednej z ostatnich cichych awantur z Mari, Czarna obiecała Skierce, że zrobi tak, aby Mari do niej wróciła, ale Skierka przyjęła to bardziej jako wyraz przywiązania i lojalności niż realną obietnicę. — Czarna jest błatna. — oświadczyła poważnie Bomba, kiwając powoli głową. — Jest. — zaśmiała się Skierka — Dlatego nie musisz się jej bać. Nikogo nie musisz się bać. Bomba uśmiechnęła się do niej nieśmiało, otarła nos rękawem. Na zewnątrz rozległ się dźwięk dzwonu ogłaszający koniec pauzy. — Uciekaj na blacharnię. — powiedziała Skierka, poklepując Bombę po ramieniu — Żeby potem dreszu nie było. — Nie boję się dreszu. — oświadczyła buńczucznie Bomba, marszcząc brwi. — Ale ja nie chcę patrzeć jak cię szłogają. Leć. Kochana dziewczyna, pomyślała Skierka, patrząc przez okno, jak Bomba pędzi zaśnieżoną ścieżką w stronę szkoły, powiewając połami płaszcza. Nie powinno jej tu w ogóle być. Kiedy miała dwanaście lat, obydwoje jej rodzice zostali aresztowani za działalność antypaństwową, a ponieważ nikt z krewnych nie wykazywał ochoty przygarnięcia osieroconej nagle Ani, z braku lepszego miejsca wsadzili ją do obozu, bez wyroku, aby pozbyć się problemu przynajmniej na sześć lat pozostałych do osiągnięcia przez nią pełnoletności. Ze względu na swój wiek wylądowała najpierw w kociarni, gdzie wyrobiła sobie renomę dziewczyny odważnej i z charakterem, i tam właśnie w jakiś sposób znalazła ją Czarna. Skierka była przekonana, że Bomba wyjdzie z obozu albo jako wprawna kryminalistka, albo idealny materiał do bojówek smarujących po nocach kotwice na murach. O ile w ogóle wyjdzie. Cztery lata to kawał czasu, o czym Skierka sama wiedziała najlepiej. Pozostawiona sama sobie, wyciągnęła się na łóżku, przykryła kocem i zamknęła oczy. Miała przynajmniej dwie godziny do zabicia.   — Dyćka zaryglowana. — szepnęła Skierce do ucha Czarna, kiedy spotkały się pod szkołą tuż po piętnastej — Kwadrans przed capą, pod badhausem. — Gut. — skinęła głową Skierka — Będzie sama? — Pewnie, że sama. — Ryglowałaś już z Bombą i Aletą? — Wszystko rygiel, nie pugaj. — uśmiechnęła się krzywo Czarna, po czym westchnęła ciężko — Skierka, z tym Głowaczem... — Daj już spokój. — mruknęła niechętnie Skierka — Coś może się jeszcze uda na tym ugrać. — Tak, bunkier. — skrzywiła się Czarna. — Od kiedy ty pugasz bunkra, Czarna? — zapytała Skierka, unosząc brwi. — Nie pugam. — powiedziała z grymasem Czarna — Tylko martwię się o ciebie. — Mnie do bunkra nie wsadzą. — Wiesz, o co mi chodzi. — Daj spokój. — powtórzyła z lekką irytacją Skierka — Sama cały czas robisz jakieś gesze na boku z Aletą, ale ja nie wiszę ci nad kiepą i nie jęczę, żebyś odpuściła. — Ja to ja. — powiedziała filozoficznie Czarna. — A ja to niby kto? Mahatma Gandhi? — parsknęła Skierka. — Co? — zdziwiła się Czarna. — Nieważne. — burknęła Skierka, wsuwając dłonie do kieszeni płaszcza.   Kwadrans po osiemnastej, po kolacji, którą usłużna Bomba przyniosła jej na blok, Skierka zameldowała się przy bramie cwai. W wartowniczej budce siedział jakiś młody cugan z rzadkim, bladym wąsem, który otworzył okienko i przyjrzał się jej spod daszka czapki. — Ewa Skiernicka do pana starszego przodownika Głowackiego. — przedstawiła się Skierka. Oczy cugana przesunęły się na czerwoną opaskę na ramieniu Skierki. Zamknął okienko, sięgnął po telefon. Ze słuchawką przy uchu, przerzucił kilka stron w notatniku, szukając właściwego numeru. — Zaczekaj na eskortę. — powiedział po chwili, odkładając słuchawkę i uchylając okienko. — Dzięki. — uśmiechnęła się do niego Skierka — Nowy jesteś? Jak się nazywasz? Cugan zmarszczył brwi. Okienko zamknęło się z powrotem. Skierka wzruszyła ramionami, odwróciła się do niego tyłem. Niektórzy nowi wechterzy — zwłaszcza ci młodzi — odczuwali jakieś dziwne poczucie misji, potrzebę wychowywania i przywracania na łono społeczeństwa. Inni po prostu pełnymi garściami czerpali z tego, co obóz miał do zaoferowania w nadmiarze — młode, chętne dziewczyny, pozwalające im zrobić ze sobą, co tylko chcieli, w zamian za paczkę papierosów, butelkę wódki, mały arkusz nasączonych narkotykiem kartoników, albo nawet za chwilę zwykłej, ludzkiej, fizycznej bliskości. Prawdę powiedziawszy, Skierka wolała tych drugich — bywali uczciwsi. Zza piętrowego dworku, w którym mieściła się komendantura, wyłonił się okutany w szary, mundurowy płaszcz wechter z przewieszonym przez ramię karabinem. Skierka rozpoznała go od razu — Mucha, stary znajomy. Powoli, niespiesznie zbliżył się do budki i zapukał w okienko, dyskretnie puszczając do Skierki oko. — Starszy strażnik Muszyna. — powiedział chrapliwie do cugana, wydychając kłęby pary — Odbieram osadzoną Skiernicką. Młodziak podał mu przepustkę Skierki, obrócił w jego stronę dziennik. Mucha podpisał się, zasalutował do daszka czapki, po czym machnął do Skierki ręką. — Serwus, Skierka. — mruknął, kiedy szli ścieżką okrążającą dworek — Uważaj, Głowacz dzisiaj nie w humorze. Skierka wzruszyła ramionami, chociaż informacja nieco ją zaniepokoiła. Trudno, nie mogła się już wycofać. — Strasznie sztywny ten cugan na bramie. — powiedziała cicho. Mucha wykrzywił się pod dorodnym, piastowskim wąsem. — Aspirancik, świeżo po studiach. Obrażony, bo na bramie każą mu siedzieć, a on już przecież prawie komisarz. Przerwał, aby zasalutować mijającemu ich starszemu przodownikowi Zimnemu, wychowawcy kociarni. Zimny zerknął ciekawie na Skierkę, która udała, że go nie widzi. — Taka mądrala — podjął po chwili Mucha — Że potrafi przy obiedzie cytować jakieś Joteyki i innych Łuniewskich, jakby z książki czytał. Skierka parsknęła.  — Jeszcze mu przejdzie. — Tak? — wyszczerzył zęby Mucha — A ja myślę, że on niedługo zacznie urządzać wam wykłady w niedziele zamiast Mogilewskiego. Chcesz się założyć? Stawiam marszałka. — I co mi po twoim marszałku, Mucha? — zaśmiała się Skierka — Gdzie ja to wydam? — Też racja. — zafrasował się Mucha. Minęli rzędy długich, ciemnych magazynów, weszli w oświetloną lampami uliczkę. Po jednej stronie uliczki ciągnął się szereg małych, identycznych domków, po drugiej stały dwa duże, piętrowe, ceglane budynki. W domkach mieszkali oficerowie, w piętrowcach aspiranci, podoficerowie i szeregowi strażnicy. Wspięli się po schodkach do wejścia bliższego z piętrowych budynków, Mucha uprzejmie przytrzymał Skierce drzwi. Wewnątrz było przyjemnie ciepło, umieszczony pod ścianą grzejnik musiał być rozkręcony do oporu. Zza recepcyjnego biurka świecił łysy łeb starszego strażnika Białki, zwanego również Globusem, gałgaja i wyjątkowego dzikusa. Białko lubił bić, bicie go podniecało i sprawiało przyjemność, a przy tym wiedział, jak i w co lać, żeby zabolało, ale bez śladów. Niebezpieczne bydlę, ale z dwojga złego Skierka i tak wolała go od Głowacza, bo pomimo całej swojej dzikości, Globus był przewidywalny. — Co, stęskniłaś się, Skierka? — zapytał z krzywym uśmiechem, patrząc w przepustkę, którą podał mu Mucha. — Tak jest, proszę pana. — szczeknęła Skierka, stając na baczność. Przed nim nie mogła kozaczyć, bo chociaż Globus nie mógł tknąć jej palcem, to nic go nie powstrzymywało, aby przy najbliższej okazji odegrać się na Bombie, Alecie lub Czarnej. — Widzisz, jaka wytresowana? — Globus wyszczerzył brązowe od tytoniu zęby do Muchy — Do takich gówniar trzeba mieć podejście, i wtedy chodzą, jak w zegarku. Co, czekasz na zaproszenie? — warknął na Skierkę. — Nie, proszę pana. Odwróciła się na pięcie, weszła na schody i wspięła się na piętro. Przeszła pomalowanym na żółto korytarzem, zapukała do pokoju Głowacza. — Wejść! — usłyszała. Wśliznęła się do środka, zamykając za sobą drzwi. Głowacz, ubrany w mundurowe spodnie, szelki i białą podkoszulkę, operował chochlą przy gazowej kuchence, nakładając jakąś burą masę do miski. Barry, jego owczarek alzacki, zamerdał ogonem na widok Skierki, ale nawet nie drgnął ze swojego miejsca. — Tufle zdejmij. — powiedział odwrócony do niej tyłem Głowacz — Przed chwilą było sprzątane. Skierka posłusznie rozwiązała i zdjęła buty, ściągnęła płaszcz i powiesiła go na wieszaku. Głowacz skończył nakładać jedzenie, postawił miskę na podłodze. Siedzący przed nim pies wpatrywał się niego głodnie i niecierpliwie. — Żryj. — łaskawie zezwolił mu w końcu Głowacz, a Barry rzucił się do miski, merdając radośnie ogonem. Głowacz odwrócił się do Skierki, wycierając dłonie w ścierkę. W ciągu swojego osiemnastoletniego życia Skierka widziała już całkiem sporo bestii, ale mało która była w stanie równać się z Głowaczem, zarówno pod względem charakteru, jak i wyglądu. Młody, wysoki i wysportowany, o przystojnej, pociągłej, gładkiej twarzy i podgolonych ciemnych włosach, przywodził na myśl amanta z amerykańskich filmów. W odróżnieniu od całej reszty strażników Głowacz nie palił ani nie pił, za to uprawiał boks i co rano, bez względu na pogodę, biegał po kilkanaście kilometrów w towarzystwie Barry'ego. Wciąż za mało, aby wypocić z siebie tę dziką, ledwie kontrolowaną furię, która wydawała się go rozsadzać. — Co chcesz, Skierka? — warknął. — Przyszłam po moje blaty. — mruknęła niechętnie. — Twoje blaty? — uniósł brew Głowacz. — Tak jak się umawialiśmy. Głowacz przyglądał się jej przez chwilę. Dostrzegając dziwny blask w jego zazwyczaj bladych, niebieskich oczach i subtelną grę mięśni szczęki, Skierka nabrała pewności, że był po dziurki w nosie nabity flamą. Poczuła wilgoć zbierającą się pod pachami. — Umawialiśmy się? — zapytał powoli Głowacz. Skierka wytrzymała jego spojrzenie, milcząc. Głowacz obrócił się w końcu na pięcie, podszedł szybkim krokiem do biurka, otworzył kluczem szufladę. Po chwili wrócił i nie spuszczając ze Skierki wzroku, cisnął na stół trzy nędzne, pojedyncze bryfy. — Co to jest? — zapytała zimno Skierka. — Ślepa jesteś? — warknął — Reszta to dowód w śledztwie. Bierzesz, czy nie? Skierka zawahała się przez moment, po czym zgarnęła bryfy ze stołu, złożyła je starannie i wsunęła głęboko w skarpetkę. Barry, który skończył jeść, patrzył na nią mądrymi, brązowymi oczami, oblizując się z zadowoleniem. — Miałeś posłać Małą Ninkę na rewir. — powiedziała ze złością Skierka — Nie do bunkra. — Skierka — zawarczał Głowacz — Czy tobie przypadkiem nie poprzewracało się w piździe? Jego oczy były złe i zimne jak lód. Skierka zdała sobie sprawę, że bez względu na swój specjalny status musiała być bardzo ostrożna. — Przepraszam, proszę pana. — powiedziała, starając się ukryć wściekłość. Odwróciła się, ruszyła do drzwi. — Skierka. — odezwał się za jej plecami Głowacz. Zatrzymała się, spojrzała na niego przez ramię. — Chodź no tu na chwilę. — rozkazał. Serce walnęło jej w piersi. Wiedziała, co się szykuje, ale nie było już innego wyjścia. Czarna miała rację. Powinna była odpuścić. Zbliżyła się do niego powoli. Barry szczeknął do niej przyjacielsko, zamerdał ogonem. Głowacz obrócił ją do siebie tyłem i pchnął na stół. Skierka zagryzła zęby, czując, jak zadziera jej sukienkę i ściąga majtki. W oczach stanęły jej łzy, nie bólu, bo na fizyczny ból była niewrażliwa prawie tak samo, jak na zimno, ale wściekłości i upokorzenia. Zacisnęła powieki, nie chcąc okazywać słabości, i z paznokciami wbitymi w chłodny, drewniany blat, niecierpliwie czekała, aż zrobi swoje. Czarna miała rację, raz za razem przebiegało jej przez głowę. Czarna miała rację. Głowacz stęknął, zadygotał, spazmatycznie zacisnął palce na jej biodrach. Koniec. Nareszcie koniec. Odsunął się od niej, zapiął spodnie, po czym rzucił na stół jeszcze jeden bryf, tuż przy jej twarzy. — Wypierdalaj. — nakazał obojętnym tonem. Skierka popatrzyła na tę smętną, pojedynczą bryfkę, doskonale zdając sobie sprawę, że zrobił to specjalnie, aby upokorzyć ją jeszcze bardziej. Jeśli zostawi tę bryfkę na stole, będzie to oznaczało koniec geszyftów, a żeby wrócić potem do jego łask, będzie zmuszona zgodzić się na upokorzenie znacznie gorsze. Musiała myśleć bez żalu, bez złości, potrzebowała prostego rachunku zysków i strat. Okaleczona duma i obrzydliwie żywa wilgoć na udach w żaden sposób nie pomagały w kalkulacjach. Podniosła się ze stołu i doprowadziła naprędce do porządku, po czym schowała bryf do kieszeni. Za bardzo trzęsły jej się ręce, żeby dłubać w skarpetkach. — Dziękuję. — powiedziała przez zaciśnięte kurczowo zęby. Głowacz zignorował ją, odwrócony w stronę okna. Skierka włożyła buty, wzięła płaszcz i wyszła. Zatrzymała się w mdląco żółtym korytarzu, zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Potem jeszcze jeden, i jeszcze. Rytmicznie napełniała i opróżniała płuca z powietrza, dopóki nie ustało dygotanie, dopóki wściekłość nie przestała wpływać na klarowność jej umysłu. Cztery zasrane bryfki, pomyślała, starając się trzymać złość na wodzy. Mimo wszystko ciągle lepiej niż nic. Włożyła płaszcz i zeszła na dół. Na jej widok Mucha przerwał rozmowę z Globusem o piłce nożnej i wstał z ławki. — Co, załatwiona? — zapytał, zapinając płaszcz i sięgając po oparty o ścianę karabin. — Tak. — burknęła Skierka. Globus wyszczerzył się do niej, a Skierka poczuła nagle przemożną ochotę, aby doskoczyć do niego i strzelić w tę obleśną mordę, lać dotąd, aż jego uśmiech rozbryźnie się we krwi i połamanych zębach. Odwracając głowę od pokusy, zastanowiła się, co by jej za taki numer zrobili. Nie mogli wsadzić jej do bunkra, nie mogli dać dreszu ani świecy, nie mogli wysłać do koncentraka. Ale, na przykład, mogli zabronić jej wstępu na cwaję, co oznaczałoby koniec geszyftów z wechterami. A przede wszystkim Bomba i Aleta, a może nawet i Czarna, odchorowałyby to bardzo ciężko. Dlatego lepiej i bezpieczniej było wyjść, dopóki jeszcze Skierka potrafiła nad sobą zapanować. — Mucha — powiedziała, kiedy ostrożnie schodzili po ośnieżonych ceglanych schodkach — Zajdźmy jeszcze po drodze na rewir. — Coś się stało? — zaniepokoił się Mucha. Muszę zmienić truski, pomyślała ze złością Skierka, czując wdzierający się pod sukienkę lodowaty wiatr. I wyczyścić się po tym bydlaku. W badhausie o tej porze będzie tłum, a Skierka nienawidziła być oglądana nago, nawet przez inne dziewczyny. Kolejna pamiątka po Mari. — Nic się nie stało. — burknęła — Mam tam gesz. Mucha zmarszczył brwi. — Skierka, wiesz przecież, że twoja przepustka... — Daj spokój, Mucha. — westchnęła Skierka — Przecież to tylko rewir. Zresztą odwdzięczę ci się. Zerknęła na niego kątem oka, dostrzegła jego niezadowolenie. Mucha był dobrym człowiekiem, ale nie czuł się komfortowo, kiedy zmuszano go do zbyt jaskrawego omijania przepisów. Sięgnęła do kieszeni, wyciągnęła bryf, który łaskawie rzucił jej Głowacz, i dyskretnie wsunęła go Musze w dłoń. — Czyś ty na głowę upadła? — wyszeptał ze zmarszczonymi brwiami, od razu rozpoznając kanciasty kształt. — Bierz. — mruknęła Skierka — Jak sam nie chcesz, to dasz jakiejś na obozie. Mucha zaczerwienił się, szybko schował bryf do kieszeni płaszcza. Skierka doskonale wiedziała, że fakt posiadania żony i trójki dzieci, czekających na niego w jakiejś zabitej dechami dziurze pod Kielcami wcale nie przeszkadzał mu w rozpieszczaniu pewnej siksy z bloku D. W milczeniu obeszli dworek, skierowali się do stojącego tuż przy nim piętrowego budynku kliniki i weszli do środka. Pod drzwiami gabinetu dentystycznego oczekiwał jakiś kociak z opuchniętym policzkiem, który rzucił im niespokojne spojrzenie. Na klamce gabinetu lekarskiego wisiała zawieszka z napisem „NIE WCHODZIĆ”, więc usiedli obydwoje na ławce. Mucha rozpiął płaszcz, ostrożnie wsunął sobie karabin między kolana. Kociak przebierał nerwowo nogami. — Pójdę do klo. — powiedziała Skierka. Mucha skinął głową. W łazience był pojedynczy prysznic, ale Skierka i tak nie miałaby czym się wysuszyć po kąpieli, więc zamiast tego ściągnęła wilgotne majtki, namoczyła je pod kranem, po czym użyła ich jako gąbki, aby pozbyć się z siebie śladów Głowacza. Trudno, wytrzyma bez majtek, potrzeba wyższa. Wytarła się papierem toaletowym, który później zwinęła w kulę i wrzuciła do kosza. Kiedy w końcu wyszła z powrotem na korytarz, drzwi gabinetu były otwarte, a Mucha zabawiał rozmową przełożoną flegerek, siostrę Rynkowską. Zniknął również kociak, który albo był właśnie torturowany przez dentystę, podinspektora doktora Rawickiego, albo po prostu uciekł. — No, nareszcie. — odezwała się na widok Skierki siostra Rynkowska, przyglądając się jej chłodnymi, piwnymi oczami — Wejdź. Skierka posłusznie weszła do gabinetu, flegerka zamknęła za nią drzwi. — Co ci dolega? — zapytała. — Nic nowego. — wzruszyła ramionami Skierka — Skończyły mi się dropsy. Rynkowska westchnęła, popatrzyła na nią niechętnie. Podeszła do biurka, podniosła słuchawkę telefonu i wykręciła numer, podczas gdy Skierka rozglądała się spokojnie po schludnym, onieśmielająco białym wnętrzu. — Siostra Rynkowska z kliniki. — powiedziała do słuchawki pielęgniarka — Czy jest tam przypadkiem doktor Grela? Dziękuję. Panie doktorze, przepraszam, że przeszkadzam. Uśmiechnęła się, słuchając odpowiedzi. — Przyszła Ewa Skiernicka, panie doktorze. Mówi, że skończyły się jej tabletki. Tak, amobarbital. Tak. Felczer pewnie już chyrzy w kantynie, pomyślała z pogardą Skierka. Przed Grelą obozowym lekarzem był doktor Jankowski, kochany dziadzio, który pół roku temu odszedł w końcu na emeryturę, kiedy nie potrafił już poprawnie odczytywać etykiet na butelkach z lekami. Grela był młody, przystojny i wyszczekany, ale w opinii Skierki lekarz był z niego żaden. Nie to, że w jakimkolwiek stopniu znała się na medycynie, ale przepaść w kompetencjach pomiędzy Jankowskim i Grelą dało się zauważyć gołym okiem. Grela specjalizował się w przypadkach, które dawało się załatwić aspiryną. W kwestiach bardziej skomplikowanych zupełnie się gubił, a w sprawach typowo babskich wpadał w panikę. Skierka wcale się temu nie dziwiła, bo przecież jaki inny lekarz podjąłby się praktyki w obozie? Dziwiły ją za to i równocześnie niepokoiły pogłoski o jakichś podejrzanych układach pomiędzy Grelą a Mari, których Skierka na razie nie była w stanie ani potwierdzić, ani zanegować. — Rozumiem. Tak. — mówiła do telefonu siostra Rynkowska — Przekażę. Oczywiście. Odłożyła słuchawkę. — Doktor zaraz przyjdzie. — powiedziała do Skierki — Zaczekaj na zewnątrz. Skierka wzruszyła ramionami i bez słowa wyniosła się na korytarz. — Już? — zapytał Mucha, podnosząc się ochoczo. — Siedź. — zgasiła go Skierka — Mam zaczekać na felczera. Mucha niechętnie opadł z powrotem na ławkę. — Spieszy ci się gdzieś? — mruknęła Skierka. — O siódmej kończę służbę. — odpowiedział z grymasem Mucha. A po służbie zapewne czekała na niego siksa z bloku D, dopowiedziała sobie w myślach Skierka. W gabinecie dentystycznym coś straszliwie zapiszczało, najwyraźniej kociak jednak nie uciekł. Siedzieli z Muchą w milczeniu, słuchając jęków torturowanego kociaka, aż w końcu otworzyły się drzwi kliniki, wpuszczając do środka powiew zimnego wiatru oraz podinspektora doktora Marcina Grelę w skórzanym płaszczu narzuconym na szary oficerski mundur. Mucha poderwał się na nogi, zasalutował sprężyście. — Spocznij. — powiedział miękko Grela, oddając salut — No, chodź, Skierka. Pogadamy. Otworzył i przytrzymał jej drzwi gabinetu. — Niech siostra zostawi nas na minutę samych. — powiedział z uśmiechem do Rynkowskiej, zostawiając czapkę na wieszaku. Pielęgniarka wyszła. — Usiądź. — westchnął Grela. Machnął ręką w stronę stojącego przed biurkiem białego, metalowego taboretu. Będzie wykład, pomyślała niechętnie Skierka. Usiadła posłusznie, splotła dłonie na kolanach. — Czy ty zdurniałaś? — zaczął Grela, krążąc wokół biurka niczym wielka, czarna ćma — Nie wiem, ile razy już ci mówiłem, że jedna tabletka dziennie to maksimum. Rozumiesz, Skierka? Maksimum. I tylko wtedy, kiedy czujesz się naprawdę źle. A ty jesz je jak cukierki. Ja nie żartuję. — Ale ja czuję się naprawdę źle, panie doktorze. — powiedziała niewinnym głosem Skierka — Zwłaszcza z samego rana, tuż po przebudzeniu. Czasami jest mi tak źle, że aż się trzęsę i nie mogę wstać z łóżka. W ogóle nie mam apetytu i ciągle jestem zmęczona. Ledwo daję radę przejść z bloku do szkoły i z powrotem. Proszę zapytać Czarną... Kaśkę Borkowską, jeśli pan mi nie wierzy. Grela westchnął ciężko, usiadł na biurku i przyjrzał się Skierce uważnie zza okularów. — Czasami nie mogę zasnąć. — kontynuowała Skierka — Mam gonitwy myśli, zaczynam się bać. Przychodzą do mnie straszne wizje... wie pan, jakie. Urwała, patrząc mu prosto w oczy. Grela zacisnął usta. Nie było go jeszcze w obozie, kiedy Mari próbowała ze sobą skończyć, ale słyszał opowieści i wiedział, co było między nimi. — Skierka — powiedział miękko, nachylając się ku niej — Wiem, że jesteś inteligentną i wrażliwą dziewczyną, i naprawdę rozumiem, jak się czujesz. Szkoda, że nie wie, że siedzę tu właśnie z majtkami w kieszeni, przemknęło Skierce przez głowę. Poruszyła się na taborecie, ze wszelkich sił starając się zachować powagę. — Ale musisz zrozumieć, że na dłuższą metę same tabletki ci nie pomogą. Gówno prawda, pomyślała Skierka. — Nie pomogą ci. — powtórzył z naciskiem Grela, jakby potrafił czytać jej w myślach — Powtarzałem ci to wielokrotnie, i powtarzam jeszcze raz: musisz nauczyć się otwierać przed innymi. Znajdź sobie prawdziwą przyjaciółkę, a jeśli nie potrafisz, to ja tu zawsze dla ciebie jestem i zawsze chętnie cię wysłucham. — Dziękuję, panie doktorze. — powiedziała cicho Skierka, zdejmując okulary i ocierając suche oczy rękawem. Grela westchnął ciężko, przyglądając się Skierce przez chwilę. Podniósł się, zrobił jeszcze jedno kółko i zasiadł za biurkiem, wyciągając z szuflady rejestr recept. — Jedna tabletka rano, Skierka. — powtórzył z naciskiem — Jeżeli wieczorem czujesz się naprawdę źle, możesz przed snem wziąć drugą, ale tylko wtedy. Rozumiesz? — Tak jest, panie doktorze. — zgodziła się potulnie Skierka. — Zapisuję ci trzydzieści tabletek — powiedział Grela, skrobiąc swoim drogim, złoconym piórem w rejestrze — I nie chcę cię tu widzieć przez co najmniej trzy tygodnie. — Postaram się. — obiecała nieszczerze Skierka. Czekała cierpliwie, aż skończy pisać i schowa rejestr z powrotem do szuflady, przyglądając się jego owalnej, gładko ogolonej twarzy. Czy naprawdę mogło być cokolwiek pomiędzy Mari a nim? Przecież Mari nienawidziła całego tego systemu, nienawidziła ich wszystkich. Kwacz, zdecydowała, podczas gdy Grela otwierał kluczem szafkę z lekami. Mari po prostu wyciąga od tego idioty dropsy, tak, jak samo, jak ja. Ta myśl z jakiegoś powodu sprawiła jej ogromną ulgę. — Jedna tabletka dziennie. — powtórzył z naciskiem Grela, wręczając jej brązową buteleczkę. — Dziękuję, panie doktorze. — powiedziała z nieśmiałym uśmiechem Skierka, podnosząc się ze stołka i chowając dropsy do kieszeni — Będę pamiętała. Wyszła z gabinetu. Mucha podniósł się z ławki na jej widok. — Co, załatwione? — zapytał z nadzieją w głosie. — Załatwione, możemy iść. — mruknęła Skierka — Widzisz, pięć minut przed czasem. — dodała cicho, zerkając na zegarek. — Dobry z ciebie dzieciak, Skierka. — oznajmił nagle Mucha, kiedy szli przez wysypane żwirem podwórze w stronę bramy. Skierka parsknęła. — Mucha, ja we wrześniu skończyłam osiemnaście lat. — powiedziała — Jestem najstarszą sztołą w obozie. Mucha zerknął na nią spod szarej furażerki. — I tak jesteś dzieciak. — mruknął. Zatrzymali się przy bramie, Mucha zapukał w szybę. — Starszy strażnik Muszyna melduje powrót z osadzoną Ewą Skiernicką. — zaanonsował, nachylając się do otwartego okienka i oddając przepustkę. Młody cugan popatrzył uważnie na Skierkę, zerknął na zegarek i zapisał godzinę. — Na razie, Mucha. — mruknęła Skierka, przechodząc przez furtkę. — Trzymaj się, Skierka. Skierka odeszła poza zasięg lamp, wyciągnęła z kieszeni brązową buteleczkę i wsunęła dropsa do ust. Kiedy wróciła na blok, Czarna, do spółki z Aletą, Bombą i alterką Pelą, grała w zabronione regulaminem karty. Siedziały w cztery na łóżku Bomby, pochylone nad swoimi stosikami marek. Czarna, która najwyraźniej wygrywała, była w świetnym humorze. Rozparta wygodnie na materacu, puściła oko do Skierki, nie przerywając strofowania Alety. — Powinnaś teraz jedenaście razy dostać w mazak za tego asa. Po co, krowo durnowata, ciągniesz do osiemnastu? — Miałam przeczucie. — burknęła zawstydzona Aleta. — Przeczucie?! — wrzasnęła z oburzeniem Czarna, rzucając karty na łóżko — Jakie, kurwa, przeczucie?! Pela, weźże kobznij ją w czako, bo ja stąd nie sięgnę.  — Czarna, chodź. — powiedziała Skierka, wyciągając ze swojej szafki zmianę bielizny. Aleta i Bomba odwróciły się, popatrzyły na nią ciekawie. — Grajcie beze mnie. — oświadczyła Czarna, zgarniając swoje marki do kieszeni. Wyszły we dwie do sieni, Skierka pochyliła się i włożyła świeże majtki. Czarna przyglądała się temu z zaciśniętymi ustami, cały jej dobry humor uleciał. — To bydlę. — wysyczała ze złością. — Daj spokój, Kasia. — mruknęła Skierka. Zdjęła skarpetkę, wyłuskała z niej trzy otrzymane od Głowacza bryfki, po czym wciągnęła ją z powrotem. — Trzy bryfy? — zmarszczyła brwi Czarna — Tylko tyle? — Tylko tyle. — powiedziała niechętnie Skierka. — I co teraz? — zapytała niespokojnie Czarna. — Nic teraz. Trzy bryfy. Chodź, zachatramy. Wyszły na zewnątrz. — Skierka, nie chcę ci nic mówić... — zaczęła Czarna, otulając się płaszczem. — To nie mów. — ucięła sucho Skierka — Jest, jak jest. W milczeniu skręciły za róg bloku, przylgnęły do ściany, aby ukryć się przed potencjalnymi obserwatorami z oddalonej może o pięćdziesiąt metrów wieżyczki strażniczej. — Kukaj. — poleciła Skierka. Czarna kucnęła, wyjrzała ostrożnie na biegnącą wzdłuż bloków alejkę. Skierka znalazła deskę, która maskowała wykopaną w ziemi skrytkę, odsunęła ją na bok i wyjęła metalowe pudełko, w którym trzymały z Czarną całą swoją kontrabandę. — Został nam jeszcze jeden blat. — powiedziała, pobieżnie przeglądając zawartość. — Nie szkodzi. — szepnęła Czarna — Kupimy więcej. Skierka włożyła do środka trzy żałosne bryfki, starannie zamknęła pokrywkę i schowała pudełko, z powrotem nakrywając je deską, żwirem i śniegiem. — Załatwione. — mruknęła. — Gut — odezwała się Czarna, podnosząc się na nogi i otrzepując płaszcz ze śniegu — Właśnie, zaryglowałam dzisiaj gefecht po capie, wpadnie jeszcze trochę marek. — Kto? — zapytała Skierka. — Aleta i kociak Jagody. — Kociak Jagody? — zdziwiła się Skierka — Ta grojna, dziobata sztyfra? Oj, Czarna. Żeby się przypadkiem Aleta nie nadziała. — Nie pugaj, o to się właśnie rozchodzi. — uśmiechnęła się sprytnie Czarna — Wszystkie będą stawiać na dziobatą sztyfrę Jagody, a nasza Aletka może i nie wygląda, ale kobzać potrafi. Wyszły zza rogu, zatrzymały się przed oświetlonym lampą wejściem do bloku. — Czarna — powiedziała Skierka — Chcesz ryglować gefechty, to rygluj. Tylko niech ci przypadkiem nie przyjdzie do kiepy kręcić w to Bomby. — No co ty, Skierka. — wzruszyła ramionami Czarna — Aleta sama chciała. Ma z tamtym dzioszydłem jakiś rudel. — Jakby nie było. — mruknęła Skierka — Od Bomby wity z daleka, bo poprzetrącam. — Tym też się dzisiaj zajmiemy. — skinęła głową Czarna — A na razie chodź, zdążymy zrobić jeszcze partyjkę.   Był punktualnie kwadrans do dzwonu na capstrzyk, kiedy w cztery wyszły z bloku i ruszyły ośnieżoną żwirową ścieżką w stronę łaźni. — Ale zimno. — stęknęła Czarna, wsuwając dłonie w kieszenie. — Jak cholera. — zgodziła się skulona Aleta. Bomba zaszczękała tylko zębami. Skierka, w nonszalancko rozpiętym płaszczu, wzruszyła ramionami. — Czarna? — odezwała się nagle Bomba. — Co chcesz, smarku? — Dlaczego ty jesteś Czarna? Skierka uśmiechnęła się do siebie. Najwyraźniej jej obecność dodawała Bombie animuszu. — Bo nie jestem Biała. — odpowiedziała Czarna i puściła oko do Skierki. — Idiotka. — zachichotała za ich plecami Aleta. Rozległo się plaśnięcie, Aleta pisnęła z oburzeniem. Obydwie z Bombą przepychały się przez chwilę, chichocząc. — Spokój. — ostudziła je Czarna, ruchem głowy wskazując kręcącą się po podwórzu łaźni postać — Jest. — Gut. — powiedziała spokojnie Skierka. — No, no. — odezwała się Czarna, kiedy podeszły bliżej — Oto i Dyć. Proszę, proszę. — Ju-już my-my-myślałam, że spu-pugałyście. — powiedziała zaczepnie dziewczyna, przeskakując z twarzy na twarz małymi, cwaniackimi oczkami. — Uważaj, ścierwo jajkate — zawarczała Czarna — Żebym ci z ryja zacierek nie zrobiła. Skierka usłyszała znajome, niepokojąco wysokie tony w jej głosie. Zerknęła na nią szybko, ale było zbyt ciemno, aby dojrzeć cokolwiek podejrzanego. — Spokój. — powiedziała cicho, otwierając drzwi kluczem — A ty, Dyćka, nie kozacz, bo cię zaraz Czarna faktycznie podliczy. Dyćka zacisnęła wąskie usta, nie odpowiedziała. — Aleta na zeks. — poleciła Skierka, kiedy wszystkie znalazły się w środku. Aleta zmarszczyła brwi, niezadowolona. Najwyraźniej bardzo chciała widzieć, jak robi się Dyćkę. Weszły do ubikacji, idąca na końcu Bomba zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami. Czarna zapaliła światło. Skierka popatrzyła na nią, zobaczyła złe ogniki mrugające w jej jasnych oczach, krzywy, rozedrgany uśmiech na ustach. Zacisnęła zęby. Czarna ewidentnie była nabita flamą, którą nawet nie wiadomo kiedy wzięła. To była bardzo zła wiadomość, szczególnie dla Dyćki, która mogła nie wyjść stąd żywa. Skierka musiała rozegrać to sprawnie i umiejętnie, bo podniecona Czarna na flamie potrafiła zupełnie stracić nad sobą kontrolę. Przyjrzała się uważnie Dyćce, jej trójkątnej, lisiej twarzy, napiętym nerwowo ramionom. — Wyszłogałaś mojego kociaka, Dyćka. — powiedziała spokojnie, wskazując dłonią Bombę — Zobacz, jak ona teraz wygląda. Dyćka wydęła usta. — M-m-możesz m-mnie na p-p-p-plac wziąć... — W dupie mam twój plac. — przerwała jej Skierka — Ja nie jestem tutejsza. — Ale Cza-cza-czarna jest. — Rudel masz ze mną, nie z Czarną. Dyćka zmarszczyła brwi, uważnie obserwując Skierkę małymi oczkami. — N-nie wie-wiedziałam, że to t-twój ko-ko-kociak.  — Nie uprzedziłaś jej, Bomba? — zapytała Skierka. — Uprzedziłam! — oznajmiła urażonym głosem Bomba. — I co ona na to? Bomba zaczerwieniła się, przestąpiła z nogi na nogę. — Powiedziała — zamruczała nieśmiało — Że możesz jej skoczyć. Czarna uśmiechnęła się drapieżnie. Cień przemknął po twarzy Dyćki. — Tak? — zapytała spokojnie Skierka, patrząc jej w oczy. — O-ona się p-p-przede mnie we-wepchnęła... — zaczęła desperacko Dyćka. — Gówno mnie obchodzi, o co poszło. — przerwała jej Skierka — Wyszłogałaś mojego kociaka. Co teraz? Dyćka zagryzła nerwowo wargę. — W-w-wykupię się. — powiedziała niechętnie. Skierka uniosła brwi. — P-p-p-pięćdziesiąt ma-marek. Z-za dwa ty-ty-ty-tygodnie. Skierka poczuła, jak wszystkie wydarzenia z dzisiejszego dnia — spotkanie z Mari, sprawa z Głowaczem, obleśny uśmiech Globusa, kretyński wykład doktorka Greli, a teraz to chamowate cwaniactwo Dyćki wzbierają w niej falą zimnej, dzikiej wściekłości. — Jasne, że się wykupisz. — powiedziała, ze wszystkich sił starając się zapanować nad głosem — Tylko to będzie sto marek. I w tydzień, nie w dwa. Czarna przyglądała się jej zmrużonymi, jasnymi oczami. Wiedziała. Dyćka przełknęła ślinę. Zawahała się przez chwilę, kiwnęła głową. — Bomba, zgadzasz się? — zapytała Skierka. — Zgadzam. — No, i po sprawie. — westchnęła Skierka — Bomba, bierz Aletę i wracajcie na blok. Zaraz będzie capa. Dyćka, ty zostań jeszcze na chwilę. Dyćka popatrzyła na nią niespokojnie. Skierka zaczekała, aż za Bombą i Aletą zamkną się drzwi, po czym uśmiechnęła się i rozłożyła ręce. — Dyćka — odezwała się niemalże przepraszającym tonem — Bomba to jeszcze siksa, świeżo z kociarni, i ciągle robi głupie rzeczy. Ale szłogać ją, i to przy wszystkich, to nie było gut. Dlatego zrozum, że musiałam się postawić. Co to dla ciebie sto marek, zbierzesz ze swoich loch w trzy dni. Dyćka rozluźniła się, kąciki jej ust wygięły się w cwaniackim uśmieszku. — Ro-rozumiem. — powiedziała, kiwając głową. — Cieszę się, że rozumiesz. — powiedziała Skierka — Między nami gut? Nie ma rudla? — N-nie ma. — przytaknęła Dyćka. Skierka posłała jej uśmiech i obracając się na pięcie, z całej siły uderzyła ją łokciem w brzuch, tuż pod mostkiem, pozbawiając oddechu. Dyćka stęknęła głucho, złożyła się w pół. Skierka chwyciła ją za gardło, wygięła do tyłu, i z góry uderzyła pięścią w nadstawioną, wykrzywioną twarz. Dyćka szarpnęła się, ale Skierka trzymała ją mocno i waliła skrzeczącą i rzucającą się dziewczynę dotąd, aż zwiotczała, a jej oczy straciły ostrość, dopiero wtedy pozwoliła jej upaść na świeżo umytą, jeszcze wilgotną podłogę. Dyćka to był kawał twardej, zaprawionej w sztraju szpany, więc kiedy tylko zaczęła z powrotem gramolić się na nogi, bulgocząc i sycząc, Skierka kopnęła ją pod żebra, obalając z powrotem na zimny beton. Kolejnym kopniakiem obróciła na brzuch, a Czarna usiadła jej wtedy na plecach, przygniatając kolanami barki. Skierka kucnęła, złapała Dyćkę za krótkie, ciemne włosy i poderwała jej głowę do góry. Dziewczyna zacharczała, otworzyła usta, bryznęła krwią i spienioną śliną. Jej twarz była zakrwawioną, spuchniętą, czerwoną i fioletową maską. — Ach, ty szlajo plugata — odezwała się zmartwionym głosem Czarna — Patrz jak żeś nabluciła. A było świeżo pucowane. — No i co, Dyćka? — zapytała spokojnie Skierka, patrząc, jak krople krwi ściekają z napuchniętego, rozbitego nosa — Taka z ciebie kluziara? Myślałaś, że się wykpisz pięćdziesięcioma zasranymi markami? Ty sztyfro ślechowata, ty. Gdybyś sama do mnie przyszła z tymi markami w zębach i przeprosiła, nie byłoby całego rudla. Ale my musiałyśmy cię szukać, dopraszać się o ciebie u Hryi, i jeszcze słuchać, jak nam tutaj przygryzasz. Ciebie, suko, trzeba wytresować, i to jest twoja pierwsza lekcja, za którą należy się sto marek. A za Bombę zapłacisz mi osobno. Dyćka zabulgotała, szarpnęła się daremnie pod ciężarem Czarnej. Skierka uniosła się powoli, popatrzyła na swoje zakrwawione, pozdzierane kłykcie. — Jesteś lewo- czy praworęczna, Dyćka? — zapytała. Dyćka rzuciła się jeszcze raz, zamamrotała coś niewyraźnie. Czarna uderzyła ją otwartą dłonią po głowie. — Odpowiedz, szlajo. — powiedziała z uśmiechem — Skierka cię grzecznie pyta. — N-n-n-nieeee wieeem... — zajęczała Dyćka. — Ona nie wie, Czarna. — mruknęła Skierka — Trudno, w takim razie sama zgadnę. Pochyliła się, chwyciła prawy nadgarstek Dyćki i uniosła jej wykręcone ramię do oporu. Dyćka zaskowyczała, a Czarna jeszcze raz uderzyła ją po głowie. — Podniosłaś rękę na moją dziochę — stwierdziła zimno Skierka — Więc zrobimy tak, żebyś przez jakiś czas nie mogła jej podnosić. — T-t-ty ku-ku-ku... — zapieniła się Dyćka. Skierka uniosła nogę i z całej siły kopnęła z góry w naprężony łokieć. Chrupnęło. Dyćka wrzasnęła, zachłysnęła się, zadygotała spazmatycznie pod Czarną. — Zróbmy jej i drugą witę, na wszelki wypadek. — zaproponowała ochoczo Czarna. — Na razie wystarczy. — ucięła Skierka — Puść ją, Czarna. Dyćka, trafisz sama na rewir, nie? Czarna podniosła się z ociąganiem, od niechcenia kopnęła Dyćkę w bok.  Skierka przyglądała się obojętnie, jak pobita dziewczyna niezgrabnie podnosi się z podłogi, płacząc i plując krwią, i chwiejąc się na nogach, wychodzi z ubikacji. Słuchając niewyraźnych, bulgoczących szlochów i jęków, po raz pierwszy tego dnia poczuła w sobie absolutny, doskonały spokój. Rozległ się dzwon, cztery uderzenia na capę. — W samą porę. — mruknęła Czarna — Idziemy? — Leć. — powiedziała Skierka — Ja umyję ręce i zaraz przyjdę. Pokazała jej swoje zdarte kłykcie. Czarna skinęła głową. — Skierka — przypomniała sobie z dłonią na klamce — Co zrobimy z tymi markami? — Bomba kupi sobie na osłodę czekolady. — odpowiedziała spokojnie Skierka. — Za sto marek. — parsknęła Czarna i wyszła, kręcąc głową. Skierka wsunęła dłonie pod zimną wodę i oparła czoło o ścianę, zamykając oczy. Nagłą, niespodziewaną falą spłynęło na nią ogromne zmęczenie. Nie miała już ochoty na nic, ani na gefecht, ani na karty, ani nawet na Mari. Tej nocy nie śniło jej się nic.
    • Super, ale, niestety, nie wieżę w tantiemy, ani sprawiedliwość. Równiutko, melodyjnie, sprawnie i z sensem. bb
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • @Andrzej_Wojnowski Możliwe, pewnie ktoś myśli, o kraju w Afryce.    Pozdrawiam serdecznie  Miłego dnia 
    • @Deonix_ Rozumiem. Też tak czasem mam, że nie odbieram wierszy alegorycznie tylko personalnie. Właściwie mam tak bez przerwy, ale w piosence Johny Casha natrafiłem na figurę "siedzenia na fotelu kłamcy". I jak tak patrzę na swoje i nie tylko swoje skromne teksty po prostu jestem zwykłym kłamcą. Są szczere i na bazie, a jednocześnie kompletnie nie moje i poprzekształcane i bywa że pozmyślane... Moje komentarze też takie są podobnie jak moje fb (nick Michał Leszczynek). Dopiero się tego uczę, ale mam wrażenie, że my wszyscy tutaj nie jesteśmy swoimi tekstami. A już z całą pewnością i mimo płaszczyzn tzw. szczerości ja nie jestem tą niekiedy wątpliwą kolekcją swoich 800 tekstów od smutnych po wesołe, od ciężkich po mam nadzieję najlżejsze, od zakochanych po totalnie obrażone na miłość... Powtórzę jestem pełną gębą kłamcą. I oczywiście również pozdrawiam...   Michał
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...