Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dziecko Przeznaczenia (1)


Rekomendowane odpowiedzi

PRELUDIUM

Zamknęła oczy. Chłodny powiew wiatru uniósł kosmyk włosów, który niesfornie opadł jej na czoło. Odgarnęła go nerwowo. Próbowała oczyścić głowę z myśli, jednak odgłosy nocy zbyt mocno ją rozpraszały. Przygryzła wargę, chcąc odpędzić złość. Gniew nie sprzyjał skupieniu. Musiała się wyciszyć, wsłuchać w bicie serca...
Powoli jej umysł ogarnęła ciemność. Nauczona doświadczeniem, zmusiła się, by nie okazać radości. Uczucia przeszkadzały oddzieleniu duszy od ciała, o czym niejednokrotnie miała okazję się przekonać. Wystarczy odrobina podniecenia, lekko przyspieszony oddech, by wszystkie wysiłki poszły na nic.
Pozwoliła, by ogarnął ją bezwład. Kiedy przestanie odczuwać bodźce z zewnątrz, wszystko potoczy się szybciej – taką przynajmniej miała nadzieję. Wyruszała w tę podróż po raz tysięczny, nie wiedziała jednak, jak wygląda ostateczny moment. Być może tym razem uda jej się przekroczyć granicę ludzkiej cielesności?
Przeniosła myśli do swoich stóp, nieromantycznie wyciągniętych w trawie. Począwszy od palców, uświadamiała sobie istnienie każdego napiętego mięśnia, po czym wyłączała je kolejno. Kiedy doszła do bioder, stopy stały się prawie niewyczuwalne.
Najłatwiejsza cześć zadania była już za nią. Teraz pośladki, kręgosłup, łopatki i znów niżej, brzuch... Wiedziała, że operuje wokół jednej z czakr, nie potrafiła jednak przytoczyć jej nazwy. Nigdy szczególnie nie interesowała się czakrami, wiedziała jedynie, że są punktami, w których skupia się energia ludzkiego organizmu.
I właśnie wtedy, gdy przesuwała swoje myśli wzdłuż brzucha, pojawił się ten nieznaczny dysonans, który wyrwał ją ze skupienia. Zamrowiły ją palce stóp. Zaklęła siarczyście, po czym sięgnęła po niewielki kamyk, który dopiero teraz zaczął uwierać ją w pupę.
- To niesprawiedliwe – powiedziała głośno. Spojrzała w pełny krąg księżyca z wyrzutem, jakby spodziewała się, że to właśnie stamtąd przybył kamień. – Jeśli chcesz, by mi się nie powiodło, po prostu powiedz, o Pani!
- Mylisz się – ciepły, wibrujący głos zabrzmiał w powietrzu. Dziewczyna drgnęła, a jej twarz, blada w blasku księżyca, zbielała jeszcze bardziej.
- Pani – szepnęła. Nagle pożałowała, że kiedykolwiek zachciało jej się zajmować magią, tymi wszystkimi rzeczami, w które nikt normalny nie wierzył. Powinna być teraz w domu, w ciepłym łóżku, a nie włóczyć się wśród pól i przywoływać samą Boginię!
- Niekoniecznie – odparł głos, który tym razem zabrzmiał zdecydowanie męsko. – Spójrz na mnie, Maire.
Zdziwiła się, słysząc swoje imię w języku Celtów. Zebrała całą odwagę i wstała. Raz a dobrze, pomyślała i zwróciła się w kierunku przybysza. Delikatne ciepło owiało jej twarz.
Stał przed nią młody mężczyzna, choć słowo „stał” nie było może najtrafniejsze. Jego stopy unosiły się dobre kilka cali nad ziemią. Cała postać drżała, jakby stworzono ją z mgły.
- K...kim jesteś? – spytała dziewczyna. Nie wiedziała, czy postać bardziej ją przeraża, czy fascynuje. Poczuła przemożną chęć, by wyciągnąć dłoń i dotknąć substancji, z której się składała.
- Nazywam się Fen – mężczyzna skłonił się lekko, wprawiając w ruch niematerialną pelerynę. Dopiero teraz Maire zwróciła uwagę na jego strój. Nosił lekką tunikę i wysokie, jeździeckie buty. Mógłby być średniowiecznym giermkiem, gdyby nie długi miecz przypasany do boku. – Jestem twoim Opiekunem.
- Opiekunem? – powtórzyła niezbyt rezolutnie.
- Tak – odparł. – Wezwałaś mnie, więc przybyłem.
- Nie wzywałam cię – powiedziała i zaraz poczuła, że neguje coś oczywistego.
- Ależ tak, Maire. Potrzebujesz mojej pomocy, oto więc jestem, do twoich usług.
Dziewczyna potrząsnęła głową, próbując zebrać myśli. Nie, to nie mogło być prawdą. Najpewniej zasnęła w trakcie relaksacji, to wszystko. Teraz musi znajdować się w jednym ze świadomych snów.
Istniał prosty sposób, by to potwierdzić. Świadome sny można kształtować według uznania, a ona zawsze marzyła o tym, by znaleźć się w Irlandii. Zamknęła oczy i zamachała rękami. Zaraz uniesie się w niebo i…
- Wybacz, że pytam – w ciepłym głosie Fena wyczuła nutkę rozbawienia. – Ale co robisz?
- Lecę do Irlandii – odparła, nie przerywając machania rękami. Nie wiedzieć czemu, jej stopy nadal silnie przywierały do ziemi.
- O ile mi wiadomo, nie zgłębiałaś jeszcze sztuki lewitacji – zaśmiał się mężczyzna. Dziewczyna otworzyła oczy. Nadal stała na łące, z uniesionymi rękami, pod jasnym, pełnym księżycem. Obok niej, kilka cali w powietrzu, wisiał Fen.
- To j e s t świadomy sen – powiedziała głośno. – Chcę już się obudzić. Muszę wracać do domu.
- Bez obaw, Maire. Masz jeszcze całą noc, nie pamiętasz?
- Nie mogę tu spać.
- Przecież nie śpisz.
- Oczywiście, że... – urwała i posłała mu uważne spojrzenie. Miał piękne, czarne oczy i nienaturalnie bladą skórę. Prawdę mówiąc, cały był niesamowicie nienaturalny. – To chyba nie dzieje się naprawdę?
- Ależ tak.
- Więc...
- Więc jestem twoim Opiekunem – powiedział, krzyżując ręce na piersi. – Przybyłem na twoje wezwanie, by prowadzić cię w wędrówkach po krainie magii.
- W jaki sposób cię wezwałam? – spytała, nadal nie mogąc uwierzyć.
- Stanęłaś na progu ciała, to wystarczyło. Potrzebujesz przewodnika, który dopilnuje, byś podróżowała bezpiecznie.
- Ale ja nie potrafię jeszcze wyjść z ciała – zaprotestowała, boleśnie świadoma swojej wcześniejszej porażki.
- Zobaczymy – odparł z uśmiechem. – Jeśli chcesz, zabiorę cię do Irlandii. Wystarczy tylko, że podasz mi rękę.
Zawahała się, ale tylko na chwilę. Co miała do stracenia? Jeśli to tylko ułuda, której uległa, nic się nie stanie. Ale jeśli to prawda...
- Prowadź – powiedziała, wyciągając ku niemu dłoń.


1.

Poznałam Adama w jednym z tych zadymionych pubów, w których zbierało się studenckie artystyczne podziemie. Dawno pozbyłam się złudzeń, doszukując się tu romantyzmu. Nalane twarze, piosenki snute przepitymi głosami, wszechobecny zapach palonej marihuany i papierosów nie miały nic wspólnego z królestwem muz.
Potknęłam się o czyjąś wyciągniętą nogę, przypadkiem unikając oblania piwem, którym wymachiwał jakiś spocony jegomość. Wymruczałam niechętne przeprosiny i zebrałam długą spódnicę. Obca dłoń podtrzymała mi ramię, a ja z ogniem w oczach odwróciłam się, by pokazać jej właścicielowi, że nie wolno mnie dotykać. Zawahałam się, kiedy mój wzrok napotkał jasne oczy niewysokiego chłopaka. Wydał mi się znajomy, choć mogłam przysiąc, że nigdy wcześniej go nie spotkałam.
- Chodź – powiedział, zręcznie prowadząc mnie między stolikami.
Usiedliśmy w kącie, tuż przy prowizorycznej scenie, po której kręciło się kilku mężczyzn w czarnych podkoszulkach. Prawdopodobnie stroili instrumenty, zapomniawszy o wcześniejszym odłączeniu ich od wzmacniacza. Od czasu do czasu próbowali je przekrzyczeć, by wymienić uwagi.
Rozejrzałam się. Wyglądało na to, że zajęłam komuś miejsce. Pusta szklanka przede mną nosiła delikatne ślady szminki. Posłałam chłopakowi pytające spojrzenie.
- Nie przejmuj się, ona nie wróci – powiedział, wzruszając ramionami. – Napijesz się czegoś?
Pokręciłam głową i przyjrzałam mu się uważnie. Miał ładne rysy i gęste, jasne brwi. Włosy koloru ciemny blond opadały mu na ramiona, nadając twarzy niewinnego wyrazu.
- Nazywam się Adam – podał mi rękę.
- Maire – odparłam, ale zaraz ugryzłam się w język. – To znaczy, Maria.
- Maire? – spojrzał na mnie badawczo. – To imię w gaeliku.
- Tak – miałam wrażenie, że rumieniec spali mi twarz. – Interesuje mnie kultura celtycka.
- Ciekawe. Kiedyś też zajmowałem się tymi sprawami, ale teraz brakuje mi czasu. Niekiedy żałuję.
- Co takiego robisz?
Jego twarz rozjaśniła się w najładniejszym uśmiechu, jaki widziałam.
- Zabawne, że o to pytasz. Jestem gitarzystą tej jazgoczącej bandy – wskazał na mężczyzn w czerni.
- Nie musisz się przygotować? – spytałam, próbując ukryć zaskoczenie.
- Zdążę - wyciągnął dłoń i dotknął moich palców. – Obiecaj mi coś, Maire.
Spojrzał mi prosto w oczy, a ja musiałam spuścić wzrok. Przez głowę przelatywały mi tysiące wariacji na temat obietnicy, którą miałabym złożyć.
- Chodzi o drugi utwór – powiedział wreszcie, po chwili długiej jak wieczność. – A właściwie o słowa. Coś mi przeszkadza, ale pojęcia nie mam, w czym tkwi problem. Pomożesz?
Prawdę mówiąc, nie znałam się ani na pisaniu słów, ani ich interpretacji. Nigdy nie byłam artystką. Powiedziałam to głośno, ale on tylko pokręcił głową.
- Jestem pewien, że ty będziesz wiedzieć – odparł i podniósł się z miejsca.
Patrzyłam, jak wspina się na scenę. Podniósł zwykłą, akustyczną gitarę, spróbował kilku akordów. Perkusista spojrzał na zegarek i skinął głową. Adam uniósł dłoń, a wszechogarniający rumor powoli ucichł.
Na scenę wkroczyła drobna, ciemnowłosa dziewczyna. Miała na sobie czarną sukienkę z koronki, w dłoni trzymała mikrofon. Skłoniła się lekko. Zabrzmiały oklaski i kilka nieprzyzwoitych okrzyków.
- Ci, którzy nie przekroczyli jeszcze wrót percepcji, proszeni są o opuszczenie lokalu – powiedziała. – Jedziemy!
Zabrzmiały pierwsze, dosyć agresywne dźwięki. Typowa rockowa kapela, debiutujący zespół z dużymi ambicjami. Perkusista zapamiętale łomotał w talerze, a ja pomyślałam, że musi się jeszcze wiele nauczyć. Wokalistka natomiast zdecydowanie potrafiła śpiewać. Miała mocny głos, nieco kontrastujący z jej niewielką sylwetką. To samo zresztą odnosiło się do muzyki – z wierzchu niedojrzała, miała w sobie potencjał i jakąś dziką, pierwotną moc. Wsłuchałam się w słowa.

And when behind the sleepless night
You hear the silent voice
Beware it’s not the voice of her
Beware it’s not her voice
It’s just the song of Death…

Przymknęłam powieki. Zobaczyłam przystojną, na wpół znajomą twarz Adama. I jasne oczy, wpatrujące się we mnie z wyczekiwaniem, jakby ich właściciel chciał, bym rozwikłała największe tajemnice wszechświata...
- Być może jest coś więcej – cichy głos zabrzmiał w mojej głowie. Otworzyłam oczy. Przy stoliku, na pustym miejscu Adama, siedział Fen.
Nigdy nie wiedziałam, czym tak naprawdę jest Fen. Duchem kogoś, kto istniał naprawdę, istotą spoza naszego świata, wytworem moich marzeń...? On sam nie chciał o tym mówić, być może też nie znał prawdy. Wiedziałam tylko, że jemu mogę zaufać. Był moim przyjacielem.
Ludzie nie widzieli Fena. Pozostawał dla nich niematerialny, jego głos brzmiał tylko w mojej głowie. Fen nie potrafił ingerować w rzeczywistość. Umiał przenikać przez przedmioty i osoby, ale nie mógł niczego dotknąć. Nawet ja, kiedy wkładałam dłoń w substancję, z której był stworzony, czułam tylko lekkie ciepło. Oczywiście poza momentami, w których pomagał mi wyjść z ciała. Wtedy jego istota stawała się rzeczywista, potrafiłam ująć go za rękę i w ten sposób opuścić materialną powłokę. Kiedy jednak moje astralne ja wracało do świata żywych, Fen znów stawał się eteryczny.
W pubie pełnym ludzi nie mogłam rozmawiać z nim na głos, odpowiedziałam więc w myślach:
„Ja go znam, Fenie. Nie wiem jak i skąd, ale znam go.”
- Być może – skinął głową. – Może udałoby się użyć zwierciadła, by znaleźć odpowiedzi.
- Zwierciadło Pani... – szepnęłam bezwiednie. Od dłuższego czasu Fen uczył mnie podstaw religii Celtów. Opowiadał o Wielkiej Bogini i Wielkim Bogu, o świętach i rytuałach. Z czasem zaczęłam uważać się za swoistą kapłankę, choć przecież nie żyłam w zgodzie z dawnymi zwyczajami. Fen zawsze powtarzał, że nie wszystko jest ważne. Najbardziej liczy się wiara i szacunek, reszta nie ma znaczenia tak długo, jak długo popełniam błędy nieświadomie.
Zwierciadło Pani z wyglądu nie było niczym imponującym. Tworzyła je srebrna misa wypełniona wodą ze źródła poświęconego Bogini, choć utalentowane kapłanki potrafiły używać każdej wody, a nawet samych źródeł. W zwierciadle ukazywały się odpowiedzi na pytania, które stawiała kapłanka, albo wizje, które pragnęła przekazać jej Bogini. Zdarzało się tak, że Pani w ogóle nie chciała udzielić odpowiedzi na zadane pytania.
Wizje mogły być chaotyczne, niezrozumiałe, przedstawiać przyszłość, przeszłość lub alegorie. Nikt nie mógł być pewien, co tak naprawdę pokazuje zwierciadło. Zwykle udzielało jedynie rad i przestróg, nigdy nie było wyrocznią. Stawiało ludzi przed wyborem, szansą zmiany nadchodzących wypadków, choć nie zawsze można było tych zmian dokonać.
Ja sama nigdy jeszcze nie korzystałam ze zwierciadła. Wiedziałam o nim wiele, poznałam opowieści, w których odegrało kluczową rolę. W dłoniach obdarzonej mocą kapłanki było potężną bronią, wpływało na politykę, strategię wojsk, inicjowało małżeństwa, sojusze, konflikty. W pewnym sensie pokierowało kulturą Celtów, choć nie potrafiło jej obronić. Niekiedy zastanawiałam się, czy ich zagłada nie była częścią większego planu, a milczenie Pani nie prowadzi do jakiś niepojętych zmian.
Otrząsnęłam się z zamyślenia w chwili, gdy koncert dobiegł końca. Wokalistka kłaniała się, z pozorną skromnością przyjmując oklaski. Adam ujął ją pod rękę i znikli ze sceny. Przez chwilę jeszcze siedziałam przy stoliku, po czym zaczęłam zbierać się do wyjścia. Fen już dawno rozpłynął się w powietrzu.
- Maire – usłyszałam, kiedy lawirowałam między ludźmi w kierunku drzwi. Odwróciłam się. Adam zrównał się ze mną. Był lekko zdyszany, z pewnością koncert kosztował go więcej sił, niż można było przypuszczać. – Mogę cię odprowadzić? Oczywiście jeśli się z kimś umówiłaś...
- Nie – przerwałam. – Możemy iść.
- Jesteś pewna?
- Powiedziałabym przecież. Ale co na to twoja piękna przyjaciółka?
Zmieszał się.
- Anita jest teraz zajęta. Myślę, że nie miałaby nic przeciwko.
Było już późno, brudne ulice pławiły się w pomarańczowym blasku latarni. Wyjątkowo rześka lipcowa noc sprawiła, że przeszył mnie dreszcz. Adam bez słowa zarzucił mi na plecy swoją letnią kurtkę.
- Podoba mi się wasza muzyka – stwierdziłam. – Przypomina ametystową grotę. Z wierzchu bezkształtna i nieładna, posiada wspaniałe wnętrze. Nie każda muzyka ma wnętrze.
- Wiem – odparł. – Właśnie dlatego z nimi gram.
- I piszesz teksty, prawda?
Skinął głową, a w kącikach jego ust zadrżał cień uśmiechu.
Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Wydawało mi się, że powinnam czuć się zmieszana, ale nie potrafiłam. Jakby cisza między nami była czymś naturalnym.
- Znalazłaś dysonans, o którym mówiłem? – spytał, kiedy skręciliśmy w ciemniejszą alejkę. Samotny mężczyzna minął nas spiesznie, jego kroki powoli cichły, kiedy się oddalał.
- Wydaje mi się, że tak – powiedziałam. – To refren. Błąd tkwi w refrenie.
Powoli skinął głową, jakby rozważał moje słowa.
- Spróbujesz to poprawić?
- Ja nie... – urwałam, przeszyta jego spojrzeniem. Miał niesamowicie jasne oczy.
- Spróbuj. Wiem, że potrafisz.
- Dobrze – odparłam. To było wyzwanie, a ja lubiłam wyzwania. Angielski nie stanowił dla mnie problemu, w końcu go studiowałam.
- Dziękuję – powiedział i ścisnął moją dłoń. Odniosłam wrażenie, że to dla niego bardzo ważne. – Proszę, tu jest skrypt.
Podał mi złożoną kartkę. Rozwinęłam ją i spojrzałam w cienkie szlaczki odręcznego pisma. Tekst był tak pokreślony, jakby autor kilka razy zmieniał każde słowo.
- Nie spiesz się. Masz tyle czasu, ile tylko zechcesz.
- Nadal nie jestem pewna, czy wybrałeś właściwą osobę...
- Najwłaściwszą – uśmiechnął się.
Nie odzywaliśmy się więcej. Szłam u jego boku i czułam, że jest w tym spacerze coś znajomego i ponadczasowego, jakbyśmy kiedyś, dawno temu, robili to bardzo często. Ale przecież jeszcze wczoraj go nie znałam, a on nie znał mnie. Nie mogłam uwierzyć, że dziś spotkaliśmy się po raz pierwszy.
- Dobranoc – powiedziałam, kiedy zatrzymaliśmy się przy klatce schodowej mojego bloku.
- Dobranoc, irlandzka Maire – odparł. Poczekał, aż otworzę drzwi i wejdę do środka. Pomachałam mu na pożegnanie.
Dopiero, gdy znalazłam się w mieszkaniu, spostrzegłam, że nadal mam na ramionach jego kurtkę. Uśmiechnęłam się i odwiesiłam ją na wieszak, jakby należała do starego przyjaciela, który lada dzień po nią wróci.


2.

Zbliżało się Lugnasadh, letnie święto Pani. Mierzyłam dni kalendarzem astrologicznym, wyliczałam daty w oparciu o ruch gwiazd. Fen pochwalał moje wysiłki. Uczył mnie zielarstwa, przygotowując na pierwsze spojrzenie w zwierciadło. Czasem ogarniały mnie wątpliwości, lecz rozwiewała je właśnie jego obecność. Jeśli Bogini wysłała mi Opiekuna, z pewnością byłam częścią jej zamysłu.
Z Adamem widywałam się często. Kilka przypadkowych spotkań w pubie zaowocowało wymianą telefonów. Poprawiony tekst musiał mu się spodobać, skoro poprosił o następny. Tym razem mój własny.
Z czasem zaczęłam pisać regularnie. Nie znałam melodii, więc siadywaliśmy wieczorami w jego małym pokoju. On grał na gitarze, ja pisałam. Czasem nasze wspólne wysiłki wspieraliśmy lampką wina. Kiedy pracowaliśmy do późna, odprowadzał mnie do domu. Kilka razy zdarzyło nam się zasnąć nad projektem, co nie uszło lubieżnej uwadze kolegów Adama. Wynajmował mieszkanie z członkami z zespołu, jednak rzadko ich widywałam. Anitę również.
Anita była wokalistką zespołu i, jak się wcześniej domyślałam, dziewczyną Adama. Często o niej rozmawialiśmy. Spotkałam ją raz czy dwa, jednak nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Wydawała się być chłodna i cyniczna, ale Adam kochał ją do szaleństwa i przez to zyskiwała w moich oczach. On sam mówił o niej jak o zagadce, której nie potrafi rozwikłać. Była tak różna, tak hipnotyzująco odmienna. Tok jej rozumowania przekraczał granice jego pojmowania, choć ja w pewnym sensie potrafiłam ją zrozumieć. Była zazdrosna o wszystko, co mogło okazać się lepsze od niej. Chorobliwie zazdrosna.
Co dziwne, nie była jednak zazdrosna o mnie. Czasem zastanawiałam się, czy naprawdę kocha Adama. Być może korzystała tylko z jego dobroci i troskliwości, żywiąc się cudzym życiem. Nigdy nie podzieliłam się z nim tą myślą. Dla niego była wszystkim.
Dobrze pamiętam rozmowę, którą odbyliśmy w przeddzień Lugnasadh. Ich związek przeżywał kolejny kryzys, ostatnimi czasy układało im się coraz gorzej. Anita miała podobno problemy z ojcem, o które, nie wiedzieć czemu, obwiniała Adama. Nie miałam pojęcia, jak mu pomóc. Czułam, że ten związek jest chory, gnije od środka, ale nic nie mogłam poradzić. Zasugerować, by ją zostawił – to było nie do pomyślenia. Oddałby jej życie w ofierze, co zresztą skrupulatnie robił.
Mieliśmy pracować nad piosenką, lecz był zbyt zdekoncentrowany, by grać. Usiadłam koło niego i wyjęłam mu z rąk gitarę. Nie protestował.
- Opowiedz mi – poprosiłam. Milczał, ale wiedziałam, że zacznie mówić. Potrzebował czasu, by zebrać myśli. Tak samo, jak ja.
- Ona jest taka dziwna – powiedział wreszcie. – Można powiedzieć, że ten związek jest beznadziejny. Wykonuję jej polecenia, jestem przy niej, gdy sobie tego życzy. Zawsze. A ona tak rzadko widzi we mnie człowieka.
Przerwał, ale wiedziałam, że nie powinnam nic mówić. To była jego spowiedź. Ja mogłam tylko słuchać.
- Jednak... takiej jej potrzebuję. Szorstkiej i pełnej ironii, pokazującej mi drogę. Żyję krótkimi momentami, w których ona pozwala mi wypełniać swoją wolę, uszczęśliwiać się. Kiedy przez chwilę jest dobra i słodka, wiem, że otrzymałem swoją nagrodę. Znów mogę oddychać, mam siłę, by trwać. Kiedy jej nie ma... wiem, że nie ma nic.
Spuściłam wzrok. Czułam, jak oczy napływają mi łzami. Byłam na siebie zła, choć nie potrafiłam wyjaśnić, dlaczego.
- Wiem, że ona mnie zostawi. Prędzej czy później, ten moment nadejdzie. Ale razem z nią odejdzie moje serce. Już nigdy nie będę umiał kochać, już nigdy nie nauczę się żyć.
Spojrzał na mnie, lecz nie potrafiłam unieść twarzy. Ujął moją dłoń i przycisnął ją do policzka. Poczułam przyjemne mrowienie w okolicy podbrzusza.
Czas stanął w miejscu. Słuchałam jego oddechu, z początku niespokojnego jak wzburzone morze. Potem sztorm ucichł, wyschły strumienie płynące między moimi palcami. Siedzieliśmy nadal, nieruchomi. Znam cię, pomyślałam. Musiałam znać cię zawsze.
- Maire – powiedział nagle, prostując się. Mocniej ścisnął moją dłoń. Spojrzałam na niego pytająco. Uśmiechnął się, choć jego oczy pozostały smutne. – Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. Potrafisz słuchać...
- To nie jest zbyt trudne – wtrąciłam możliwie najweselej. Zabrzmiało żałośnie.
- Owszem, jest – odparł. – Nigdy nie sądziłem, że spotkam kogoś, kto byłby do mnie aż tak podobny. Czasem myślę...
Urwał i przez chwilę jego oczy błądziły gdzieś daleko, poza granicami rzeczywistości.
- Gdyby to było realne, myślałbym, że jesteś moją bliźniaczą siostrą.
Uśmiechnęłam się, a on odpowiedział tym samym. Wiedziałam, że dla niego to tylko głupstwa, ja jednak utwierdziłam się tylko w moich domysłach. Byliśmy jak dwie połówki tej samej istoty.
Pożegnałam go z myślą, że już niedługo dowiem się prawdy. Następnej nocy przygotuję zwierciadło i stanę przed obliczem Pani. Od dawna myślałam o pytaniu, które zadam, ale teraz nie miałam już wątpliwości.


3.

Księżyc był w pełni, a ja marzłam, stojąc w otwartym oknie. Miałam na sobie cienką, białą sukienkę, bezlitośnie skrócone włosy tańczyły wokół mojej głowy. Wiedziałam, że już niebawem przestanę odczuwać zimno. Wypite wcześniej zioła powoli zaczynały oddziaływać na świadomość.
To dziwne, myślałam. Niektóre środki, których użyłam do sporządzenia wywaru, są ewidentnie trujące. Jutro najpewniej nie będę w stanie podnieść się z łóżka. Dlaczego to zrobiłam? Czy mogę zaufać duchowi? On przecież nie żyje…
- Śpiewaj, Maire – szepnął Fen wprost do mojego ucha. Nie zastanawiając się wiele, podniosłam dłonie i zaintonowałam dziwną pieśń. Nieznane wcześniej słowa składały się w hymn pochwalny, tak piękny, że łzy płynęły mi po policzkach. Głos jednak nie zadrżał, wierny magicznej melodii.
Mogłam tak stać kilka minut lub godzin, czas przestał mieć znaczenie. Wreszcie pieśń się skończyła, a ja opuściłam ramiona i skłoniłam się nisko. Usiadłam na podłodze, przed srebrną misą, którą wcześniej wypełniłam wodą. Z płóciennego woreczka wyjęłam garść ziół i skruszyłam je, mrucząc przy tym zaklęcia. Długo uczyłam się ich na pamięć, aby mieć pewność, że o każdej porze dnia i nocy będę w stanie wymówić je poprawnie.
- O Bogini – wyszeptałam spierzchniętymi wargami. Moje ciało było rozpalone, gorące jak pochodnia. Czułam zawroty głowy, pokój zdawał się krążyć wokół mnie. Tylko trzy jasne punkty pozostawały nieruchome: srebrna misa, Fen i sam księżyc.
- Pani moja, pokaż mi Adama. Pokaż to, co nas łączyło, co będzie nas łączyć… Dlaczego go spotkałam?
Pochyliłam się nad misą, włosy bezładnie opadły wokół twarzy. Kołysałam się lekko, a wraz ze mną kołysało się odbicie w wodzie. Przez dłuższą chwilę nie działo się nic, tylko myśli wirowały intensywnie w mojej głowie. A potem…
Obraz zadrżał i powoli zasnuł się mgłą. Znikł pokój i dziewczęca twarz, znikł biały blask księżyca. Zamiast tego z mgły wyłonił się niewyraźny obraz przedstawiający coś odległego, jakby wzgórza… Pochyliłam się, chcąc lepiej widzieć, ale Fen ostrzegawczo szepnął:
- Nie dotykaj zwierciadła!
Obraz powoli nabierał ostrości. Rzeczywiście widziałam wzgórza, na nich zaś jakieś niewielkie kształty, chyba domy… Nie, raczej prymitywne chaty.
Widok zmienił się. Znalazłam się we wnętrzu jednej z chat. Ujrzałam młodą kobietę zlaną potem i kilka innych, siedzących wokół niej. Staruszka owinięta w skóry trzymała w dłoniach mały, okrwawiony tobołek. Tobołek poruszył się, a ja wiedziałam już, że w środku znajduje się dziecko. Stara przekazała noworodka innym, sama zaś pochyliła się nad rodzącą. Miała strapioną minę, widać poród nie przebiegał pomyślnie.
Nagle poczułam, że dławi mnie powietrze, niespodziewanie zrobiło mi się zimno i niedobrze. Duszę się, pomyślałam i poczułam rwący ból w okolicach serca, mocny, ostry ból… Nie, proszę, nie! Pozwólcie mi żyć, choć przez chwilę! Ktoś chwycił mocno moją głowę, usłyszałam rozdzierający kobiecy krzyk i nagle zapadła ciemność.
Głęboko zaczerpnęłam powietrza. Chciałam podnieść wzrok, oderwać się od tej wizji, ale nie mogłam.
Zwierciadło znów rozjaśniło się. Tym razem ujrzałam plażę skąpaną w słońcu. Biegłam szybko, ściskając w dłoni jakiś przedmiot. To była zabawka, konik wystrugany z drewna. Należał do mojej córki, Eskil zrobił go zeszłej jesieni...
Moja córeczka, pomyślałam. Gdzie jest moja córka?
Serce biło mi jak oszalałe. Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że stało się coś złego. Zawsze podświadomie wyczuwałam Eli, teraz zaś w mojej głowie panowała bezdenna cisza.
Coś jasnego mignęło na brzegu. Mocniej zebrałam poły spódnicy i przyspieszyłam kroku. Z moich ust wyrwał się dziki, niemal zwierzęcy wrzask. Padłam na kolana i przytuliłam drobne, sine ciałko, na pół zanurzone w morzu. Eli, moja Eli, płakałam. Dlaczego właśnie ty…?
Wizja zamazała się. Łzy kapały do srebrnej misy, nie potrafiłam się jednak ruszyć. Nie, nie chcę więcej, myślałam. Nie zniosę więcej śmierci…
Tym razem obraz był blady. Płatki śniegu wirowały w powietrzu, topniały na moich ramionach. Zadrżałam. Miałam na sobie niegdyś wytworną suknię, która teraz przedstawiała opłakany widok. Ktoś ściskał mnie za rękę, czyjeś usta szukały moich ust…
Wiele dłoni odciągnęło mnie do tyłu. „Rita!” – krzyczał męski głos, obcy, a jednak bardzo znajomy.
Ktoś pchnął mnie na wysoki, drewniany słup, przywarłam do niego plecami. Poczułam ostry ból, kiedy brutalnie związywano mi nadgarstki. Wokół mnie gęsto cisnęła się ciżba, ktoś splunął mi w twarz z okrzykiem „czarownica!” Chciałam wytrzeć policzek, lecz nie mogłam sięgnąć wykręconego ramienia.
Zapachniało palonym drewnem. Spojrzałam pod nogi i stwierdziłam, że stoję na stosie suchych gałęzi, lecz to nie one płonęły. Zza pleców dobiegł mnie krótki krzyk, który natychmiast został stłumiony.
Kocham cię, pomyślałam z czułością. Kocham twoją siłę i to, że nie chciałeś pokazać, jak bardzo się boisz. Kocham twoje dłonie i jasne spojrzenie, każdą chwilę, którą mi oddałeś. Odnajdę cię, gdziekolwiek będziesz, zawsze. Obiecuję…
Ostry dym wypełnił mi nozdrza. Mężczyzna, którego kochałam, umarł, a ja miałam podzielić jego los.
Nie bałam się. Wiedziałam, że prawdziwy ból nie potrwa długo, uduszę się wcześniej, nim płomienie sięgną skóry. Zachłysnęłam się i ostry kaszel wstrząsnął moim ciałem. Spojrzałam w niebo, na wirujące płatki śniegu, i uśmiechnęłam się. Nie miałam już czym oddychać.
- Bogini, przyjmij mnie w swoje ramiona! – zawołałam, uwalniając ostatni oddech. Chciałam, by usłyszeli mnie wszyscy ci, którzy przyszli oglądać śmierć czarowników.
Zapadła ciemność. Znów siedziałam pochylona nad misą i oddychałam nerwowo, jakby zdziwiona, że żyję. Niech to się już skończy, pomyślałam rozpaczliwie, nie mogąc oderwać wzroku od tafli wody. Z mroku jednak wyłaniał się nowy obraz.
Tym razem byłam sobą, Marią. Trzymałam coś na rękach, coś ciepłego, zawiniętego w koc… To było dziecko! Spojrzała na mnie para ciemnych, niebieskich oczu, typowych dla niemowląt. Ty jesteś naszą córką, pomyślałam czule. Moją i Adama. Musisz się urodzić, musisz być.
Wizja zmieniła się. Przez moment znów widziałam siebie, klęczącą przed srebrną misą w blasku księżyca. Potem znalazłam się w łazience w mieszkaniu Adama. Podeszłam do wanny i krzyknęłam z przerażenia.
Adam leżał bez ruchu, w wodzie czerwonej od krwi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...