Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Po drugiej stronie Nieba


Rekomendowane odpowiedzi

Prolog

Miasto płonęło. Trawione, pozostawionym samemu sobie ogniem domy skwierczały w rozpaczy. Zimny wiatr, dmący od zachodu niósł ze sobą woń spalenizny i pełne przerażenia krzyki mieszkańców, niegdyś najpiękniejszego grodu Księstwa Livenghardu. Kolebki kultury Starego Lądu.
Po zgliszczach Akademii Malarstwa i Muzyki przechadzali się pijani zwycięstwem powstańcy. Powstańcy, którzy wywalczyli dla swojego kraju demokrację, zdobywając stolicę i obalając Wielkiego Księcia (który zginął wraz z żoną podczas oblężenia). Ale jakim kosztem... Piękne niegdyś miasto stołeczne, do którego tłumnie przybywali najzdolniejsi artyści z całego świata, legło w gruzach. Jedynymi ocalałymi budynkami były świątynie i pałac Wielkiego Księcia.
Zginęło także czterystu niewinnych obywateli i obywatelek, których ogień zaskoczył we śnie. Zginęło pół tysiąca żołnierzy, wiernych do końca staremu porządkowi, i powstańców. Tej nocy, wyzwolenie spod władzy absolutnej zagłuszył donośny krzyk umierających i płacz przerażonych kobiet i dzieci...
W pałacu panowały egipskie ciemności. Theon ledwo dostrzegał zarys pomieszczenia, w którym się znajdował. Po omacku, zaczął powoli przesuwać się w stronę drzwi, a raczej tego, co z nich zostało. Na szczęście większość powstańców zgromadziła się w sali tronowej piętro wyżej, świętując zwycięstwo i miał szansę na wydostanie się z miasta bez podejmowania jakiejkolwiek walki, której z pewnością by nie przeżył. Rana na prawym przedramieniu obficie krwawiła, znacząc za nim długą czerwoną krzywą, poobijane kości, co drugi krok boleśnie dawały o sobie znać, a poharatane nogi odmawiały posłuszeństwa.
Zacisnął zęby starając się przyspieszyć, ale skutek był odwrotny. Oszołomiony bólem upadł na zniszczoną, kamienną posadzkę, raniąc kolana. Krew z rany na przedramieniu bryzgnęła dookoła, mieszając się z ziemią.
Jeżeli natychmiast się stąd nie wydostanę, na pewno umrę, pomyślał z rozpaczą, bezskutecznie usiłując się podnieść.
Nagle usłyszał miarowy stukot, obijający się echem po korytarzu. Chwilę później, zamajaczyła przed nim sylwetka mężczyzny z kagankiem w ręku.
-Alchivard – wymamrotał
-Na siedem cudów świata, Theon – odparł tamten klękając obok niego. Postawił kaganek na w miarę niepopękanej pycie posadzki i urwał spory kawałek rękawa swojej koszuli – myśleliśmy, że nie ma tu już żywej duszy
-Ale za to sporo martwych – burknął Theon odwracając głowę. Lewą ręką wskazał na stos trupów w końcu sali – Zdrajca
-Nic nie rozumiesz – oznajmił Alchivard po dłuższej chwili, obwiązując mu ranę – Ja muszę żyć. Mam żonę, dzieci...
-Komu składałeś przysięgę na wierność i służbę do ostatniej kropli krwi? Im czy księciu?
-Dotrzymałem słowa...
-Zamilcz! – Theon próbował krzyknąć, ale z jego gardła wydobył się tylko cichy charkot – Nie bluźnij!
-Wypełniałem rozkaz księżnej... Kazała mi chronić dzieci... Ja musiałem...
-Nie chcę słyszeć nic więcej. Jeśli wydałeś im którekolwiek z nich...
-Nie. Czekają niedaleko. Ukryłem je. Musisz się z nimi wydostać z miasta i znaleźć im rodzinę zastępczą. Najlepiej na wsi.
-Przecież to tobie...
-Od razu zauważyliby, że zniknąłem. Moja rodzina znalazłaby się w niebezpieczeństwie.
Z pomocą Alchivarda, Theonowi w końcu udało się stanąć na nogi.
-Może i choć w części pozostałeś lojalny, ale dla mnie i tak na zawsze pozostaniesz zdrajcą.
-Wiem przyjacielu. Ale będę zdrajcą w imię ratowania swoich bliskich... I w imię wolności jednostki – dodał po chwili
-Jeszcze zapłaczecie za obrożą... Gdzie one są?
-W komnacie obok. Powodzenia.
Theon odwrócił się na pięcie i odszedł nie odpowiadając.
„Jeszcze zapłaczecie za obrożą...” Te słowa miały okazać się prorocze

Rozdział Pierwszy

Przez szesnaście lat, w księstwie Livenghardu panowała demokracja. Główną władzą ustawodawczą i wykonawczą był dwuizbowy parlament i rząd, a rola głowy państwa ograniczała się do funkcji reprezentacyjnej na arenie międzynarodowej. Było to najczarniejsze szesnaście lat w historii tego kraju. Gospodarka znalazła się w rozsypce, poddawania coraz nowym reformom służba zdrowia z roku na rok prosperowała coraz gorzej, a ze skarbu państwa, i tak już bardzo obciążonego niebotycznymi wynagrodzeniami dla senatorów i posłów, w niewyjaśnionych okolicznościach znikały, co jakiś czas, duże sumy pieniędzy. Ciągłe polityczne gry znacząco osłabiły pozycję Księstwa na świecie, a także spowodowały ogromny spadek wartości Livenghardzkiej waluty.
Niezadowolenie ludności rosło gwałtownie i żeby nie utracić całkowicie poparcia społecznego, rząd „wypowiedział otwartą wojnę przestępczości”, co w praktyce zaowocowało powołaniem do życia tajnej policji politycznej – Leoforos – która zamykała co aktywniejszych działaczy opozycji. Wtedy też, zawiązały się pierwsze organizacje spiskowe, takie jak Odrodzenie Księstwa czy Masoneria Livenghardzka. Kilka miesięcy po wykryciu i ma się rozumieć natychmiastowym rozwiązaniu tych organizacji, narodził się, najbardziej radykalny ze wszystkich, ruch Sprzysiężenie Monarchistów. Uważali oni, że porządek w Księstwie może przywrócić tylko powrót do starego systemu rządzenia, na tyle zmodyfikowanego, aby w razie „sytuacji kryzysowej”, można było łatwo „wymienić” ekipę rządzącą bez rozlewu krwi. System ten, miałby nazywać się monarchią konstytucyjną.
Przywódcy spisku, zdawali sobie jednak sprawę, że społeczeństwo, niechętne kolejnym reformom i zmianom, poprze przewrót zbrojny tylko wtedy, kiedy na jego czele stanie ktoś o niezachwianym autorytecie, który nigdy wcześniej z obecnym systemem władzy nie miał nic wspólnego. Postanowiono więc, odnaleźć zaginionego syna Wielkiego Księcia, w nadziei że okaże się dostatecznym autorytetem, by porwać lud do walki o przywrócenie starego porządku.
Do odszukania go, wyznaczony został jeden z najaktywniejszych działaczy sprzysiężenia, Alchivard. Ten zaś, wiedząc, że w dniu poprzedniego przewrotu, z książęcymi dziećmi ze stolicy uciekł Theon, postanowił dotrzeć do chłopca przez niego. Oczywiście, jeśli ten w ogóle będzie chciał z nim rozmawiać.
Znalezienie byłego przyjaciela nie okazało się jednak wcale łatwym zadaniem. Alchivard zjeździł pół Księstwa i nie natrafił na żaden najdrobniejszy nawet ślad Theona. Zrezygnowany, zmęczony długą podróżą, postanowił wstąpić na kieliszek wina do pobliskiej karczmy w małej wiosce Luan. Kiedy tylko przekroczył jej próg, w jego nozdrza uderzył słodki, upajający zapach grzanego wina korzennego, mieszający się z delikatną wonią najprzedniejszego piwa. Opadł powoli na krzesło, rozluźniając wszystkie mięśnie i pozwalając by całkowicie zawładnęły nim te cudowne zapachy. Nie spiesząc się, anemicznymi wręcz ruchami zdjął płaszcz, odpiął od pasa miecz i przewiesił przez oparcie krzesła. Zamówił grzane wino i powoli, popijając ten wykwintny trunek, pozwolił, by jego umysł pogrążył się w marzeniach o pięknych, niezwykle skąpo ubranych kobietach. Na ziemię, sprowadziło go, wypowiedziane przy stoliku obok słowo „Theon”. Jego wszystkie zmysły były już co prawda przytępione przez nadmiar mocnego alkoholu, ale udało mu się dosyć szybko doprowadzić umysł do całkiem porządnego stanu używalności. Kosztowało go to jednak sporo wysiłku, co z kolei spowodowało, że jego twarzy wykrzywiła się w głupawym uśmieszku i cała zrobiła się czerwona. Nie ułatwiło mu to bynajmniej włączenia się do prowadzonej obok rozmowy. Czterej, ubrani w czarne płaszcze mężczyźni, wyraźnie nie życzyli sobie, by konwersował z nimi, wyglądający na przygłupa, pijak. Oczywiście nasz bohater próbował wytłumaczyć im to i owo, ale język strasznie mu się plątał i ostatecznie pozostało mu tylko podsłuchiwanie w taki sposób, żeby nikt tego nie zauważył. Wykorzystując już na dobre utrwalony w umysłach mężczyzn wizerunek pijaka – głąba, po prostu udał, że zasnął.
-Jak tak dalej pójdzie, facet wykosi wszystkie stwory w okolicy. Ja rozumiem, że każdy chce zarobić na życie, ale bez przesady. Ja też muszę z czegoś żyć. Mam cztery gęby do wykarmienia – mówił jeden z mężczyzn, gestykulując przy tym tak żywo, że o mało nie pozbawił Alchivarda oka. – Dlatego właśnie poprosiłem was o to spotkanie. Żyliśmy tu sobie spokojnie zabijając potwory, dopóki nie zjawił się tu ten cały Theon i nie zaczął odbierać nam chleba od ust. Jest dla nas za dobry. Szybki, skuteczny, stosunkowo tani... Nie da się z nim konkurować. Ponoć wytrzebił wszystkie strzygi i inne paskudztwa w trzech sąsiednich stanach. U nas, do tego dopuścić nie możemy, bo zemrzemy z głodu. Chciałbym więc prosić was, z uzasadnionego chyba powodu, o pomoc; a właściwie to zaproponować wam pewien układ. Razem zatłuczemy dziada, a potem podzielimy stan na obszary własnej działalności, dzięki czemu nie będziemy sobie nawzajem robić konkurencji. Jestem pewien, że wspólnymi siłami uda nam się ukatrupić tego Theona. – mówił, a pozostali przytaknęli głośno
Powiedz wreszcie gdzie on jest, pomyślał Alchivard zaciskając powieki
-To co, jesteście ze mną?
-Tak!
-Jasne!
-Dorwiemy skubańca! Pytanie tylko, jak go znaleźć.
Alchivard uśmiechnął się nieznacznie. Nareszcie!
-Cóż – zaczął prowodyr – Z tego co mi wiadomo, zatrzymał się w zajeździe niedaleko. Około 1/3 dnia drogi. Zajdziemy go w nocy, we śnie.
-To nie wystarczyłby do tego jeden z nas?
-No właśnie nie. Też o tym myślałem, ale już wielu tak próbowało i wszyscy wylądowali z poderżniętymi gardłami na ulicy.
Zapadła chwila ciszy, Alchivard wzdrygnął się lekko.
-Wyruszymy osobno i spotkamy się na miejscu wieczorem – podjął po chwili prowodyr – Zajazd nazywa się Karmazynowy Smok. To oberża Krigenskolnu.
Odezwało się głośnie szuranie i postękiwanie, po czym mężczyźni po kolei opuścili lokal. Alchivard odczekał chwilę i również wyszedł z karczmy. Błyskawicznie dosiadł, czekającego na podwórzu wierzchowca i puścił się galopem na wschód, w stronę Krigenskolnu, nazywanego przez większość mieszkańców stanu Eznalinea miastem śmierci.
Nim udało mu się tam dotrzeć minęło sporo czasu. Słońce zniknęło już za horyzontem, a na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy.
Alchivard popędzał konia, ale i tak nie udało mu się dotrzeć do zajazdu przed całkowitym zmrokiem. Wynajął pokój i dowiedziawszy się, w którym pokoju zatrzymał się Theon, popędził tam ile sił w nogach, z obnażonym mieczem w dłoni. W międzyczasie, otrzeźwiał całkowicie a jego skóra pozbyła się czerwonego odcienia.
Zapukał w nadziei, że zdążył przed napastnikami. Nikt nie odpowiedział. Zapukał ponownie. I jeszcze raz. Wciąż nie było żadnej reakcji. Myśląc, że Theon może nie słyszeć cichego pukania, zaczął uderzać z całej siły.
-Mogę wiedzieć, po co dobijasz się do mojego pokoju z mieczem w dłoni? – odezwał się szorstki głos za jego plecami. Theon ubrany był w długą, czarną szatę ze srebrnymi guzikami, włosy spięte miał z tyłu bursztynową spinką a z przodu, długa grzywka zakrywała mu połowę oka. Na plecach zawieszony miał długi miecz.
-To... to nie to co myślisz... – bąknął Alchivard odsuwając się na bok
-Nie wątpię – mruknął tamten otwierając drzwi i wchodząc do środka. Alchivard chciał pójść w jego ślady, ale natychmiast zatrzymał go szorstki głos Theona
-Z tego, co pamiętam, nie zapraszałem cię do środka. Byłbym za to bardzo wdzięczny gdybyś schował miecz i odłożył go w bezpieczne miejsce. Dość się już dzisiaj nazabijałem bazyliszków.
Alchivard skrzywił się z niesmakiem. W normalnych okolicznościach odgryzłby się równie wulgarnym porównaniem, ale to nie były normalne okoliczności
-Przepraszam, że cię nachodzę i to jeszcze w ten sposób, ale to sprawa niecierpiąca zwłoki.
-Myślę, że uda się obejść bez zwłok – zaszydził Theon, krzątając się po pokoju. Zdjął już płaszcz i rozpuścił włosy, ale miecz ciągle wisiał na jego plecach.
-Możemy porozmawiać przez chwilę? – spytał w końcu Alchivard z ledwo dosłyszalną nutą irytacji, wywołanej oczywistym faktem, że rozmówca był do niego odwrócony tyłem i zdawał się mieć w głębokim poważaniu, żeby nie powiedzieć „w dupie”.
-Przecież rozmawiamy
-Chciałbym móc wejść i porozmawiać jak normalny człowiek, nie oglądając ciągle dolnej części twoich pleców. Mamy mało czasu
-Jeżeli wreszcie schowasz gdzieś ten cholerny miecz to może zastanowię się czy cię wpuścić.
-Kiedy ja nie mogę...
-Widzisz, sam sobie dajesz odpowiedź
Alchivard zacisnął zęby ze złości. Wstrętny, cyniczny buc! – pomyślał - Szkoda że tak dużo od niego zależy, bo chętnie rąbnąłbym go w tą parszywą gębę!
Westchnął i rzucił miecz w bok, gdyż pochwę zostawił przywiązaną do juków. Klinka z brzękiem uderzyła o drewnianą podłogę.
-Proszę bardzo. Teraz mogę wejść?
Theon odwrócił się w jego stronę i zmierzył go wzrokiem. Upewniwszy się, że nie ma żadnej ukrytej broni, gestem zaprosił go do środka. Potem rozsiadł się wygodnie w puchowym fotelu i zapalił fajkę. Nie poproszenie gościa, żeby również usiadł było straszną obelgą, ale Alchivard nie zareagował. Musiał to ścierpieć dla dobra sprawy.
-Dobrze, teraz porozmawiajmy jak cywilizowani ludzie. W tej chwili najważniejsze jest bezpieczeństwo. Już za późno na ucieczkę, ale jakoś sobie razem poradzimy
Theon parsknął śmiechem wypuszczając nosem dosyć spore kółka dymu. Miecz leżał oparty o oparcie fotela.
-Twierdzisz więc, że coś mi grozi i ty wielki i wspaniały ofiarujesz mi swoją pomoc? Nie rozśmieszaj mnie nawet. Po to był ci ten miecz, bo myślałeś, że już mnie zaatakowali a ty chciałeś wkroczyć do akcji i mnie uratować? Tylko po to tu przyszedłeś? Bo ja odnoszę wrażenie, że jeśli już ktoś miałby tu mnie zaatakować to właśnie ty gagatku.
-Wiem, że od jakiś szesnastu lat, nie darzysz mnie sympatią, ale uwierz mi choć raz...
Theon pokręcił głową
-Najpierw zdradzasz Wielkiego Księcia i łamiesz przysięgę w imię bzdurnych ideałów, które ostatecznie doprowadzają do postępującego rozkładu tego kraju, a teraz przychodzisz do mnie mówiąc, że chcesz mnie od czegoś uratować? I ja mam ci uwierzyć?
-Posłuchaj, podsłuchałem czterech gości, którzy umawiali się żeby cię zabić, bo wyrzynasz wszystkie potwory w okolicy i pozbawiasz ich pieniędzy. Chcą to zrobić tej nocy! Niezależnie od tego jakie masz o mnie zdanie, musisz mi uwierzyć, bo obaj możemy przepłacić twoją niechęć do mojej osoby życiem!
-Wiesz ilu już takich załatwiłem? Czemu niby potrzebowałbym twojej pomocy? Zakładając oczywiście że nie jest to kłamstwo, na poczekaniu wyssane z palca.
-Bo jest ich czterech i każdy ma rękę jak ja nogę! Wiem jak znakomicie walczysz, ale z nie masz najmniejszych szans w pojedynkę ze wszystkimi naraz!
-I tylko tyle chciałeś mi powiedzieć? – spytał Theon nie przejmując się w ogóle słowami byłego przyjaciela. Tak naprawdę, to prawie w ogóle go nie słuchał.
-Nie. Tak w ogóle to... uważaj! – krzyknął Alchivard rzucając się do przodu na widok wpadającej przez otwarte okno strzały. W ostatniej chwili udało mu się zrzucić Theona z fotela na podłogę, ale strzała ugodziła go w bark. W jednej chwili, w pokoju znalazło się trzech mężczyzn z obnażonymi mieczami. Czwarty, chwilę potem wgramolił się do środka przez okno. W prawej ręce trzymał kuszę, w lewej krótki miecz.
Theon błyskawicznie dopadł miecza i nim ktokolwiek zdążył zareagować skrócił jednego z napastników o głowę. Pozostali rzucili się na niego krzycząc wściekle.
Korzystając z faktu, że nikt nie zwraca na niego uwagi, Alchivard wyciągnął szybkim ruchem strzałę z barku (tutaj wydał z siebie cichy okrzyk bólu, który utonął w głośnym szczęku metalu o metal) i wbił ją jednemu z przeciwników w splot nerwowy, drugą ręką starając się zatamować krwawienie z rany. Napastnik osunął się na kolana, a powstałe w ten sposób zamieszanie wykorzystał sprawnie Theon, tnąc pozostałych dwóch drabów w potylicę. Po zaledwie pięciu minutach walki, na podłodze, w kałuży krwi leżały cztery trupy.
Theon urwał kawałek koszuli i przewiązał nią ranę Alchivarda. Tamten uśmiechał się ponuro.
-Mówiłem, że nie poradziłbyś sobie beze mnie – powiedział szczerząc zęby
-Tak, dziękuję. Powiedz mi tylko, o co tak naprawdę chodzi, bo nie wierzę, że przyjechałeś tu tylko dlatego, że podsłuchałeś tych typów w karczmie.
-Jasne że nie. Normalnie, w ogóle bym się tym nie przejął – zażartował Alchivard – Pamiętasz jak szesnaście lat temu powiedziałeś, że kiedyś jeszcze zatęsknimy za obrożą?
-Pamiętam
-Nastał właśnie ten czas.
Alchivard po krótce wyjaśnił Theonowi całą sytuację. Udało mu się nawet omówić w skrócie wstępne zasady planowanego systemu władzy (Rada Rządząca (Król + Rada Stanu) jako jedyni posiadają inicjatywę ustawodawczą, projekty ustaw analizowane są przez Ciało Prawodawcze, które po uchwaleniu [lub nie] poprawek przedkłada je sejmowi pod głosowanie)
-Wszystko pięknie, ale jak dla mnie to tylko słowa, które trudno będzie wprowadzić w życie. Poza tym nikt nie poprze żadnego polityka jako króla, nawet jeśli jest w opozycji i zależy ma na dobru państwa a nie swojej kieszeni.
-Właśnie dlatego tak potrzebujemy tego chłopca.
-Ma być wabikiem dla ludu? Marionetką, lalką w waszych rękach?
-Ma stanąć na czele zamachu stanu i zostać pierwszym królem Livenghardu!
-A w praktyce jego rola ograniczałaby się do czytania pisanych przez was odezw do ludu, machaniu żołnierzom na defiladach i podpisywaniu wszystkiego, co mu każecie bez czytania?
-Nam naprawdę zależy na tym kraju Theon. Jeżeli zaszczepi mu się odpowiednie poglądy, za jakiś czas będzie mógł samodzielnie podejmować decyzje.
-On już ma bardzo zdrowe poglądy. Za każdym razem, kiedy go odwiedzam, rozmawiamy o polityce. Sam chce poruszać ten temat, dopytuje się, a to, co sam mówi jest naprawdę zadziwiające. Gdyby został premierem, mógłby doprowadzić do naprawy kraju i bez zmiany ustroju.
-Nam zależy na długofalowej, nie jednorazowej naprawie państwa. Nie chcemy uleczyć samej skórki, ale całe jabłko. Oczywiście wszystko musi trwać, nie od razu Livenghard zbudowano. Oczywiście, jeśli jest rzeczywiście tak jak mówisz, chłopak miałby od razu samodzielny głos w Radzie Rządzącej.
-Jasne... Może nie we wszystko ci wierzę, ale pomogę wam. Wszystko wydaje się być lepsze od tego, co jest teraz. Na mnie możesz liczyć, ale za chłopaka nie ręczę. Musisz się też liczyć z tym, że nie ruszy się nigdzie bez siostry.
-Naturalnie.
Wyjechali następnego dnia rano. Dino i Neri (Alchivard poznał wreszcie imiona tak pilnie poszukiwanych przez niego dzieci) mieszkali opodal wioski Luan, z rodziną Franca i Melisy Seiów – rolnikami od pięciu pokoleń. Wiedzieli oczywiście o swoim pochodzeniu, ale traktowali Franca i Melisę jak własnych rodziców i tak też mocno ich kochali. Z wzajemnością.
Gospodarstwo Seiów położone było między dwoma pokaźnymi wzgórzami, na stokach których uprawiali pszenicę, proso i jęczmień. Były to cztery budynki. Dom, dwa spichlerze i mały browar, w którym przerabiano pszenicę na piwo. Wszystko drewniane, pokryte słomianym dachem, który głośno domagał się wymiany.
Kiedy Theon i Alchivard zajechali na podwórze, Dino próbował pogodzić się po jakiejś kłótni z dwa razy mniejszym od siebie chłopcem.
-Dobra, nieważne. Daj na zgodę – powiedział, wyciągając do niego rękę. Tamten prychnął i odwrócił głowę w bok
-Nie to nie. Przynajmniej próbowałem. A tak, będziesz dostawał tubę każdego dnia na „dzień dobry”. – burknął Dino odwracając się w stronę przybyszów. Był to potężnie zbudowany chłopiec, niezwykle wysoki i barczysty, o płomienno rudych włosach, pucołowatych policzkach i niezwykle piegowatej twarzy.
-Theon! – zawołał szczerząc zęby w uśmiechu – Jak miło cię widzieć. Witam w naszych skromnych progach, jestem Dino – oznajmił, zwracając się do Alchivarda
-Alchivard – odparł Alchivard przyglądając mu się z zaciekawieniem.
-Rodziców i Neri nie ma, pojechali do miasta. Pójdę zaparzyć herbatę... albo nie... Kaleb to zrobi. Hej, Kaleb! Nastaw imbryk!
-Co to za chłopak? – spytał Theon, kiedy cała trójką siedziała już na werandzie, popijając gorącą herbatę
-Kaleb? Praktykant. Ojciec stwierdził, że przydałby się nam ktoś jeszcze do pomocy na polu o znalazł się on. Straszny nierób i do tego pyskaty, ale ojca żal go teraz wyrzucać.
-Naprawdę tak nic nie robi? Może ojciec ma jakieś powody żeby go trzymać?
-Gdzie tam. Opieprza się całymi dniami. Jak tylko jest coś do roboty to on zaraz ma srakę i przeczekuje w kiblu. A żre jak smok. Góry żarcia na niego idą, niech skonam. A wy na dłużej czy tak tylko przejazdem?
-W zasadzie to nie na długo, ale...
-Ciii.... – Alchivard położył palec na ustach pokazując głową na przysłuchującego się im z pewnej odległości Kaleba.
-Racja – mruknął Theon – poczekamy do powrotu Franca, Melisy i Neri. Dawno pojechali?
-Jakieś dwie, trzy godziny temu. Musimy sprzedać wszystko przed zimą, a mamy nadprodukcję, że tak powiem. Obrodziła nam ziemia w tym roku – mówił Dino z uśmiechem. Alchivard natychmiast zrozumiał, że niełatwo będzie go przekonać do opuszczenia tego miejsca. Był tu taki szczęśliwy...
Nagle na podwórze zajechał wóz. Na koźle siedział Franco. Wyprostowany, z grobową miną wyglądał jak posąg. Obok niego, siedziała skulona Melisa, a tyłu za nimi Neri. Szczyt piękna, który powalił na kolana już niejednego mężczyznę. Tym razem jednak wyglądała tak jakby ktoś trzymał jej nóż na gardle. Jej nieziemska uroda jakby przygasła.
-Theon! – zawołał Franco na widok starego przyjaciela – Nie masz nawet pojęcia jak się cieszę, że cię widzę. A pan to...
-Alchivard. Star druh z gwardii księcia. – wyjaśnił Theon – Przyjechaliśmy...
-Wejdźmy lepiej do środka – przerwał mu Franco. Kiedy tylko znaleźli się w sieni, zaryglował drzwi i pozamykał szczelnie okiennice w całym domu, wyganiając uprzednio Kaleba na dwór.
-Co się stało? – zapytał zdezorientowany Dino
Neri szepnęła mu coś do ucha, po czym padła w objęcia Melisy.
-Zdaje się, że nie tylko wy ich szukacie – powiedział po chwili Franco, jakby czytając w myślach Theona i Alchivarda. – Leoforos właśnie wpadli na ich ślad. Dzięki uprzejmości naszego drogiego Kaleba. Popełniłem straszliwy błąd.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po drugiej stronie Nieba jest tylko tytułem zastępczym, po prostu nie mogłem wymyślić innego :D Mam też kilka uwag odnoście fonetyki niektórych imion. Theon należy czytać po prostu z niemą literą "h" - Teon, a Alchivard trochę z angielskiego - Alsziward. Jeżeli tekst się spodoba, opublikuję w niedługim mam nadzieję czasie, dalsze rozdziały.
Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ja nie za bardzo znam się na takiej fantastycznej konwencji, ale uwagi, które mam do niej się bezposrednio nie odnoszą:
- domy trawione ogniem - ok, ale ogień pozostawiony samemu sobie - może ten chwyt miał zanimizować ogień, ale mnie nie pasuje
- odwrócenie się na pięcie z powodu złości kojarzy się (mnie) z dynamicznym ruchem, a wcześniej bohater nie mógł ustać na nogach
- w zdaniu "na szczęcie większość powstańców (...) i miał szansę..." coś jest nie tak - imię bohatera pada na początku zdania wcześniejszego, które jest dość długie, potem jest fragment o powstańcach i znów mowa o bohaterze, ale nie ma imienia i ten powrót zgrzyta - trzeba znów wracać do wcześniejszego zdania.
w dalszej części tekstu jest jeszcze kilka tego rodzaju usterek.
nie podobało mi się wtrącanie elementów komicznych np. dorwiemy dziada (czy coś podobnego), ale w tym gatunku może tak się robi - nie wiem - jeśli tak to potraktuj ten zarzut jako niebyły.
ogólnie niezła rzecz

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...