Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Panki Rokko i Hipergloria (fragment 2)


Rekomendowane odpowiedzi

V.
Na końcu ulicy napojów gazowanych odwracam się jeszcze ale Adama już nie ma. Dobrze, że nie zapytałem czy ma zamiar kiedyś wrócić. To jego życie, jego gnojówka. Był gnojem, niech sobie w niej pływa. Może chciałby mi jeszcze poopowiadać o problemach codziennego życia w markecie, wyzwolić się, spłukać bród i wytrzeć mną jak ręcznikiem. Niech się pierdoli. Pcham przed sobą swój własny wózek. Przecież to nie żaden mój koleś, żadne tam halo, żadnej przyjaźni. Nasze wzajemne stosunki były zimną wojną. Wojna nagle zgasła, rozpłynęła się ale to nie powód do świętowania z wrogiem. Mam już nową kanalię w pracy, żona Adama też ma już nowego, pewnie kupuje mu krawaty i koszule. Może kiedyś zrobią z Adama legendę marketu, może będzie opiekował się tutejszym stadem gołębi, biegał ze szmatą do podłogi i wrzeszczał „bujaj, bujaj”. Przepycham się przez tłumek ze swoimi zakupami. Uzupełniam koszyk o kolejne pozycje z listy. Zabrać towar, zapłacić, wyjść, zapomnieć, zjeść, skonsumować, zużyć. Jak tu wszystkiego dużo, jak męcząco. Jakżebym chciał usiąść w kącie i umrzeć. Skręcam raz, drugi, trzeci. Ludzi tu coraz mniej i mniej. Na półkach chyba bardzo niechodliwe towary, ale nie wiem co to jest, nie chcę patrzeć. Alejki są coraz węższe, światła jakby mniej, dźwięków też. Wchodzę w bardzo wąską uliczkę. Na półkach nie ma towarów. Leżą na nich ludzie pogrążeni w promocyjnym śnie. Jest tu ze trzydzieści, czterdzieści osób. Dominuje kilka takich samych, tanich schematów ubioru. Odziani podobnie leżą na tych samych półkach. Raz, dwa... siedmiu mężczyzn w beżowych bojówkach i błękitnych bluzach, około ośmiu kobiet w granatowych kompletach... Przypomina mi to wielki przedział sypialny. Uliczka kończy się ślepo. Tu i ówdzie słychać pochrapywania. Jest trochę wolnych miejsc, mógłbym się położyć, jestem taki zmęczony. Ale nie. Ale nigdy w życiu. To przecież piekło, koniec drogi. Finałowe regały sklepu. Ludzie na sprzedaż. Ludzie towary. Patrzę na ładną twarz śpiącej kobiety. Zapomniała oderwać metkę od spódnicy. Kosztuje trzydzieści pięć złotych po obniżce z czterdziestu dwóch. Jest z bawełny. Wyprodukowano ją w Łodzi. Rozmiar 36. Dotykam jej ręki. Jest miękka i ciepła. Nad kobietą leży facet z obfitymi wąsami. Długi, to znaczy wysoki. Zawracam wózek jak najciszej. Tak jakbym się oddalał od bardzo złego psa, od lwa, tygrysa. Powoli. Powolutku. Krok za krokiem. Po przebyciu stu metrów trafiam na pierwszych zabłąkanych konsumentów. Przechodzę obok pracownika układającego na klęczkach towar na dolnej półce. – Czyżby odprawiał zadaną pokutę – zastanawiam się a na głos mówię: Przepraszam, że przeszkadzam. Którędy do kas? – Facet podnosi się i wyciera rękę w spodnie.
– Tu zaraz w lewo – mówi zasapany - potem w prawo. Dojdzie pan do takiej głównej uliczki a potem prosto. Na górze będzie kierunkowskaz.
Dziękuję bardzo uprzejmie i już zakręcam wypełnionym po brzegi wózkiem. Idzie ciężko jak cholera. Jedno kółko się zatarło i hamuje. Nagle tuż przede mną wyrasta jak spod ziemi albo spada, jak grom z jasnego nieba, wielka niebieska kukła. To czekoladowy królik, ulubieniec dzieci. Stoję i czekam co zrobi. Podskakuje jak rażony prądem. Oglądam się dyskretnie. Ani z przodu ani za mną nie ma nikogo. Podchodzę do niego w złych zamiarach. Staję nieco z boku, kładę rękę na jego klatce piersiowej i popycham z całej siły na górskie szczyty ułożone z przecieru pomidorowego w puszkach. Potężny królik jest dobrze wyważony dzięki dużej powierzchni łap, a raczej skoków. Chwieje się jednak. Jak w zwolnionym tempie rozkłada bezradnie łapy i niczym maszt radiowy w Raszynie wali się powoli do tyłu na czerwoną ścianę. Ułożone luźno puszki zapadają się wciągając królika w głąb. Z góry sypie się deszcz aluminium. Odskakuję na bok. Wypełnione pomidorami walce rozjeżdżają się we wszystkie strony wpadając pod regały. Takiej sceny nie powstydziliby się japońscy spece efektów specjalnych. Podłoga wokoło pokryta jest warstwą puszek. Kilka wpadło mi do wózka. Niebieska godzilla leży na wznak, na usypisku z przetworzonych pomidorów i macha bezradnie łapami. Wyrzucam z wózka przecier. Rozkopując puszki ciężkimi, zimowymi butami, podchodzę do leżącego monstrum, nachylam się nad nim i mówię: Spierdalaj ze swoją zasraną promocją. Mam tego dosyć – cała moja nienawiść skupia się w wystraszonych, ogromnych oczach królika.
- Pochusz mi. - To co słyszę jest jak cichy wrzask. – Błagam pomóż, rozesnip zahe.
– Słucham? – pochylam się nad głową królika.
– Rozepnij zamek. – słyszę błagalny pisk. Królik ma rzeczywiście zamek błyskawiczny wszyty w miejscu ust. Ulegam jego prośbie. Z otworu w króliku wypada na podłogę piłeczka ping-pongowa oklejona taśmą samoprzylepną. Człowiek-królik łapczywie połyka powietrze. Oddycha szybko a gdy wreszcie się trochę uspokaja strzela z ust słowami jak kałasznikow.
- O dzięki dzięki stary. Uwolnij mnie proszę, uwolnij, zdejmij to ze mnie, Boże, szybko, wypuść mnie!
– Co? Od czego mam cię uwolnić? – pytam nieco zdezorientowany.
– Rozepnij ten kostium muszę z niego wyjść, dłużej nie wytrzymam, szybko zdejmij, zdejmij to jest na suwak. Pod szyją. Pod szyją się zaczyna.
- Chciałeś promować to walcz dzielnie do końca, dzieci cię lubią – uśmiecham się bo cała moja nienawiść do tego cholernego bzdurnego świata skupiła się właśnie na tym króliku. – Uspokój się, wszystko będzie dobrze, zaraz cię postawię do pionu i pokicasz jeszcze trochę. Właśnie masz wielbiciela! – obwieszczam widząc małego chłopczyka, który wychylił się spomiędzy regałów. – Klólik, klólik! – krzyczy dzieciak wesoło – Mamo klólik! Za plecami malucha pojawia się mama mocno zdziwiona widokiem krajobrazu jak po bitwie i mnie pośrodku usiłującego dźwignąć do góry monstrualną kukłę. Wszystko psuje królik wrzeszcząc akurat: Ja sram na dzieci! Nienawidzę tego gnojstwa! Pomóż mi ty głupi skurwysynu ja cierpię wypuść mnie!
– Spłoszyłeś klienta - oznajmiam zdyszany gdy królik przyjmuje ludzką postawę. – Mama zabrała dziecko. Nie wiem czy kupią jeszcze waszą czekoladę wiedząc jakie licho siedzi w tych królikach. Obchodzę go dookoła i staję naprzeciw. – Sorry za tą całą agresję. Musiałem się wyładować. Jak nie ty to strzeliłbym w twarz jakąś niewinną hostessę.
- Trzymaj się – rzucam na pożegnanie.
– Stój!!! – wrzeszczy ten ktoś w powłoce królika. – Nie możesz mnie tak zostawić kurwa stary błagam proszę zamknęli mnie w tym skafandrze! Oni są źli o Boże.
– Tak wiem – przerywam mu swoją kpiną – Wszystkiemu są winni oni.
– Uśpili mnie.
– Kto?
– Ludziesfirmy!
– Z „Niebieskiego królika”?
– Nie wiem, nie wiem, byłem na castingu do promocji spajdermena. – pierwszy raz stykam się z człowiekiem, który potrafi mówić tak szybko jak zając biegać. – Zalali mnie trzema warstwami niebieskiego latexu a potem dostałem kawę i obudziłem się tutaj.
– Hahaha – nie mogę się powstrzymać – miałeś być człowiekiem-pająkiem a zostałeś królikiem.
- Mam mrówki w nogach. – mówi. Przestaję się śmiać i pytam z niedowierzaniem: Co znowu? Zdrętwiały ci nogi? Może masz za ciasne łapy.
- Nie, mam mrówki wpuszczone do butów włożyli mi specjalne pojemniki, chcieli żebym skakał cały czas, och te kurwy mnie gryzą. Jestem u kresu sił, rozwiąż mi ten pieprzony kombinezon, o Boże one chyba przeżarły mi stopy i złożyły tam jaja.
- Nie da rady mówię po oględzinach przebrania – Solidna robota, zamek zakończony jest jakąś specjalną nakładką zamykaną na klucz. Ciekawe kto produkuje takie narzędzia tortur.
– O nie – słyszę załamany głos człowieka-królika. – To znowu on!
- Jaki kto? – podnoszę się i rozglądam.
– Sejlsrep. – jęczy królik zbolałym głosem. – No to mam przejebane. Królik ma zapewne na myśli faceta w ciemnym garniturze rozmawiającego z młoda kobietą.
– To ta mamuśka. – informuję królika – Widziała jak Cię podnosiłem a ty akurat wyjechałeś z kwiecistą wiązanką. Najwyraźniej nie spodobało jej się twoje słownictwo.
– Wezwij policję – mówi mój kudłaty towarzysz. Niestety trochę za głośno.
– A po co nam policja? – pyta uśmiechnięty przedstawiciel handlowy „Niebieskiego Królika” lawirując ostrożnie pomiędzy puszkami koncentratu.
– Żeby cię skuć sadysto – głos królika łamie się i przechodzi w głośny płacz.
– Co to ma być? – pytam uśmiechniętego, który coś mi podaje.
- Prezent od firmy – uśmiecha się jeszcze bardziej, jeszcze serdeczniej, jeszcze fajniej. – Nasze Talony. – mówi to z taką satysfakcją jakby mi oznajmiał, że wyleczył mnie z raka. – Za dwieście złotych!
– Za co? – pytam spokojnie zostawiając go z wyciągniętą do mnie ręką.
– Gratis. W ramach promocji. – zachęca mnie falując papierem.
– A królik? – pytam wskazując głową stwora zanoszącego się głośnym szlochem.
– Królik? – odpowiada mi pytaniem handlowiec – To maskotka.
– Mówił, że ubraliście go tak wbrew jego woli.
– Zmyśla.
– Podobno wpuszczacie mu mrówki do butów.
– To już poważna sprawa – mówi opiekun królika – Oskarża naszą firmę o znęcanie się nad zwierzętami.
– Nie tylko – ciągnę dalej uprzejmym tonem. – Słyszałem, że katujecie również ludzi.
– O – dziwi się teatralnie. – W jaki sposób?
– Chodzi o te mrówki. Podobno są jadowite. Gryzą go w nogi.
– Mrówki lubią słodycze – wyjaśnia handlowiec – może za długo stał w miejscu i go oblazły? Nachylam się i szepczę mu do ucha: Czy możemy na chwilę zdjąć mu tylnie łapy i zobaczyć czy nie ma tam tych mrówek? Wygląda na to, że bardzo cierpi. – wskazuję na podskakującego w miejscu królika, który ciągle chlipie pod nosem.
– Obawiam się, że to raczej niemożliwe. Za chwilę będzie losowanie nagrody głównej w naszym konkursie a samych łap się nie da odłączyć. – szepcze handlowiec w odpowiedzi – Musielibyśmy zdjąć cały kombinezon. A to potrwa.
– Długo?
– Tak.
– Czy to bardzo skomplikowane?
– Tak. Ubieranie trwa około dwudziestu minut. A więc trzeba liczyć podwójnie.
- A gdy mu się zachce siusiu? – pytam sejlsrepa. – Może nie zdąrzyć.
– Olaboga. Pomóż mi. – Słychać skowyt królika.
– Ma specjalny zbiorniczek. – odpowiada mi człowiek w przewiewnym i wygodnym garniturze.
– Na kaku też? – pytam.
- Też. Wymieniamy mu co cztery godziny.
– Rozumiem. – kiwam głową.- Mogę tylko jeszcze jedno pytanko?
– Oczywiście – zachęca mnie uprzejmie.
– Nie chcę opóźniać. Nie zdążycie przeze mnie na konkurs.
- Ależ proszę, mamy jeszcze chwilkę.
– Dziękuję panu. – uśmiecham się wdzięcznie. – Mój kuzyn, który jest w liceum chciałby sobie dorobić. Czy dużo taki przebieraniec dostaje?
- Oj, raczej niedużo – odpowiada nieco zafrasowany. – najniższą stawkę.
– Połowę tego co pan?
– Jedną ósmą. Ale praca na stanowisku królika nie wymaga wielkiego wkładu umysłowego.
– Jasne – staram się naśladować radosny uśmiech handlowca – Wiem coś o tym. Ja też pracuję umysłowo. Tak jak pan. – Tą uwagą sprawiam, że brazylijskie słońce rozbłyska na twarzy mojego rozmówcy. – Życzę panu sukcesów w pożyciu zawodowym. – kończę rozmowę sięgając do poręczy wózka.
– Wzajemnie. Wzajemnie. – odwzajemnia się wzajemnie handlowiec. Dobrem odpłacaj za dobro. Tak nam przykazano. – Talony! – przypomina sobie nagle o papierach trzymanych cały czas w ręce. – Nie wziął pan talonów.
– Proszę oddać potrzebującym. Ja nie mogę jeść czekolady. Lekarz zabronił.
– Ale pociecha zje.
– Nie mam. – oddalam się brodząc w puszkach leżących na posadzce. – Dziękuję serdecznie.
– Pa pa ! – macha mi na pożegnanie. Rewanżuję się tym samym i znikam za rogiem. Zostawiam wózek i biegnę szybko alejką do przeciwległego końca regału. Tam wychylam się ostrożnie i widzę jak reprezentant handlowy firmy „Niebieski Królik” podnosi z podłogi ping-pongową piłeczkę i wpycha ją lamentującemu królikowi w usta. Potem wyciąga z kieszeni rolkę srebrnej taśmy, odrywa pasek, zakleja nim usta nieszczęśnikowi i zaciąga suwak w kombinezonie. Wracam wolnym krokiem po wózek...

(...)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Utrzymać tak długi dialog w napięciu, sprawić by nie był tylko zwykłą paplaniną i śmieszył do łez to umiejętność godna dobrego scenarzysty.

Niestety nie ma zdań które by mnie zwaliły z nóg jak w pierwszej części...zamiast tego kilka krótkich blisko siebie, które nudzą i są zwykłym opisem wykonywanych przez boha czynności, ale powtórzę się: rozmowa z królikiem wielka klasa...szczególnie ten fragment:

- Mam mrówki w nogach. – mówi. Przestaję się śmiać i pytam z niedowierzaniem: Co znowu? Zdrętwiały ci nogi? Może masz za ciasne łapy.
- Nie, mam mrówki wpuszczone do butów włożyli mi specjalne pojemniki, chcieli żebym skakał cały czas, och te kurwy mnie gryzą. Jestem u kresu sił, rozwiąż mi ten pieprzony kombinezon, o Boże one chyba przeżarły mi stopy i złożyły tam jaja.
- Nie da rady mówię po oględzinach przebrania – Solidna robota, zamek zakończony jest jakąś specjalną nakładką zamykaną na klucz. Ciekawe kto produkuje takie narzędzia tortur.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...