Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Dzień przed Bożym Narodzeniem. Taki dzień zdarza się raz w roku.
Wspominam dzień wigilijny, który zdarzył mi się, nie raz w roku - raz w życiu jak każdy dzień.

Tuż po wprowadzeniu stanu wojennego poszedłem, po choinkę, na plac opodal naszego domu. Choinka odstała swoje na balkonie. Potem ubieranie. Była smutniejsza, niż rok wcześniej, i lampki takie niewesołe, i łańcuchy smętnie zwisały. Jakie święta - taka choinka.

Parkowa łąka, po której latem często biegał mój pies i ja, przykryta teraz śniegiem, kryła tajemnicę czołgów. Tych samych, które burzyły mury Kopalni. Okrutnie tę łąkę gąsienice czołgów poraniły. Śnieg przykrył rany. Do wiosny.
Stałem przy oknie w firmie i spoglądałem na brudne, pełne śniegu niebo. Na śmigłowiec wiozący łzy za tych, którzy nie zasiedli w tamtym roku, ni w następnych latach przy stole wigilijnym: z żonami, z dziećmi, z rodzicami, sami...
Słuchałem żałobnego wycia syren karetek pogotowia – nie wiedziałem jeszcze wtedy o tragicznych skutkach „gier wojennych” towarzyszy z różnych komitetów.

Tak myślę. Gdybym poszedł wtedy pod Kopalnię to może te łzy byłyby i za mnie? Nie poszedłbym na Pasterkę, nie byłoby moich dzieci i jakiś okruszek historii wyglądałby inaczej.
Nie byłoby tej dzisiejszej wigilii. Dla mnie...
Może, gdyby poszło nas wielu, bardzo wielu, nie byłoby kogo opłakiwać? Pod Kopalnią nie stałby krzyż?
Gdyby...

Pamiętam „firmową” kolejkę po „karpia”.
Koledzy pojechali po „świątecznego karpia” gdzieś w okolice Goczałkowic. W drodze powrotnej nawalił im samochód. My czekaliśmy, a zbliżała się godzina policyjna. Nasz, zakładowy Szwejk - główny spec od wojska, bo my, obywatele byliśmy żołnierzami, wydał wszystkim obecnym zaświadczenia upoważniające do dłuższego przebywania nie w domu. Wszyscy byli niezbędni w pracy. Facet był ok. Do dzisiaj pamiętam, jak siedział na dokumentacji „Solidarności”, i opowiadał o swoich „przygodach wojennych”, a spocone „psy” w gustownych mundurkach po całym budynku szukały tej dokumentacji.

Narosło we mnie postanowienie. Determinacja. Idziemy na Pasterkę!
Nie byłem sam.
Władza „pękła”. Zrezygnowała z godziny policyjnej dwudziestego czwartego grudnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego roku. Przypuszczam, że gdyby nie zrezygnowała, ludzie i tak by poszli.
Było Pasterek wiele wcześniej. Będzie Pasterek wiele później. Ta jest jedyna.
Z matką idę przez obsypane śniegiem miasto. Idziemy – noc mroźna i bardzo cicha. Idziemy środkiem ulicy – nie jeżdżą samochody. Brak pijanych. Cisza – mimo rosnącego z minuty na minutę ludzkiego potoku. Cisza w moim mieście, okaleczonym polityką. W mieście, któremu w imię „wyższych” racji zabrano jego obywateli.

Kościół? Kościół zaczął się dla nas nim dotarliśmy do jego murów. Ta cisza w białym śniegu... Drzewa bez liści, od góry okryte bielą płatków świeżo spadłego śniegu, za to ciemne od dołu.
Rozpoczęła się msza. Byliśmy razem wśród kolęd. I byliśmy razem w tej ciszy przedkościelnej. To w nas było. Ujrzałem sąsiada – pierwszy raz chyba był w Kościele i nikt mu nie powiedział, że jest niechciany. Nie był. Stał obok mnie.
Nigdy przedtem „Bóg się rodzi” tak nie zabrzmiało. Nigdy przedtem i nigdy później.
Manifestacja polskości!
Nigdy przedtem „Cicha noc” tak nie zabrzmiało. Nigdy przedtem i nigdy później.
Manifestacja europejskości!
Koniec mszy. Chwila ruchu. Potem zaraz „Boże coś Polskę”. Takie, boleśnie szeptane, aż do
„Ojczyznę, Wolność racz nam wrócić Panie”!
„Idźcie! Ofiara skończona!”
Nie. To się już nie powtórzy.

A potem długie schodzenie po kościelnych schodach i ktoś ze schodzących zaintonował, a może lepiej – zagaił – „Jeszcze Polska”. Podchwyciliśmy to. I tak, w rytm szeptanego Hymnu, schodziliśmy równiej i równiej.
Stojący na ulicy, przed Kościołem, transporter odjechał.
Adam Sosna(2005.11.29)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Stara, drewniana figura kiedyś w głównej nawie swoje miejsce miała. Wszystkie prośby, intencje i żale — przez tyle lat w jej kierunku wypowiadane — słuchała. Łzy, czasami, na posadzkę świątyni spadające — widziała. Na pytania: „Czy jesteś?”, „Czy widzisz, co robią?” — nawet gdyby mogła odpowiedzieć, odpowiedzi nie znała. A jednak, mimo swego milczenia, była jak światło w ciemności— ci, którzy przychodzili, znajdowali w niej jakąś ciszę, cień nadziei, poczucie, że nie są całkiem sami. Z wysokości swego cokołu patrzyła na dzieci trzymające matki za rękę. Na starców z różańcem w dłoniach. Na zagubionych, którzy z lękiem w oczach i gniewem w sercu stali w półmroku. Na zakochaną dziewczynę, co szeptała: „Niech mnie pokocha”.   Niemy świadek wszystkiego, co kruche i piękne w człowieku. Jej drewniane ramiona wypłowiały, twarz popękała przez wieki. Spojrzenie, wyryte przez dłuto, nie straciło jednak łagodności. Nie mogła cofnąć czasu. Nie miała mocy sprawczej. Nie znała odpowiedzi na modlitwy. A jednak — była. Właśnie to „bycie” było jej najważniejszym darem. Z czasem nowe figury, dekoracje zaczęły otaczać ją z każdej strony. Ona — skromna, lekko pochylona — wciąż stała. Stała i słuchała. Choć nie znała słów, rozumiała ciszę. A w tej ciszy ludzie mówili najwięcej. Została zdjęta z cokołu. Ostrożnie, bez ceremonii. Przeniesiona do zakrystii. Tam, między szafami z ornatami, obok zapasowych lichtarzy i zakurzonych mszałów, stoi cicho — zapomniana. Nie słyszy już szeptów modlitw. Nie czuje ciepła ludzkich spojrzeń. Nie widzi łez spadających na kamienną posadzkę.   Czasem tylko, przez uchylone drzwi, wpadają do niej echa liturgii: odległe śpiewy, brzęk dzwonków, szelest procesji. Serce z drewna — czy może w ogóle istnieć takie serce? — ściska wtedy tęsknota. Tęskni za kobietą, która codziennie zapalała przy niej maleńką świeczkę. Za chłopcem, który z obawą patrzył w jej oczy, zanim odważył się przystąpić do spowiedzi. Tęskni za szeptem: „Pomóż mi przetrwać…”. Za zapachem wosku i kadzidła. Za szczególną chwilą ciszy, gdy kościół był pusty, ale ktoś wchodził — i tylko dla niej klękał. Choć zrobiona z drewna, nosi w sobie ślady tych wszystkich dusz, które przez lata złożyły przed nią swoje ciężary. I nie umie zrozumieć, dlaczego została odsunięta. Czeka. Bo figury — tak jak ludzie — potrafią czekać. I wierzyć, choć nie potrafią mówić. Czeka. A jej drewniane serce, w zakrystii między szafami, wciąż wystukuje słowa pieśni: „Kto się w opiekę…” A ona słucha. Rzeszów 24. 07.2025
    • Moim*             zdaniem: Świat Zachodu jest po prostu w stanie głębokiego kryzysu, a źródłem jego klęski jest nieodróżnianie tego - co realne,  rzeczywiste - od różnego rodzaju kalek ideologicznych - czy wręcz propagandowych i w tej chwili najpilniejszą rzeczą, którą Świat Zachodu ma do odrobienia i wszyscy ci - co chcą być odpowiedzialnymi politykami - muszą zrozumieć - jak bardzo zideologizowane jest myślenie ludzi Świata Zachodu i przez to - jak bardzo odklejone jest od realnej rzeczywistości, zrozumienie - jak często osoby w swoim subiektywnym mniemaniu chcą dobrze - na przykład: walcząc o demokrację i o prawa człowieka - są tylko i wyłącznie marionetkami w rękach tych tworzących ideologie i za fasadą pięknych haseł są ukrye - bardzo i bardzo i bardzo brutalne interesy...   Magdalena Ziętek-Wielomska 
    • @Marek.zak1Dziękuję, że zajrzałeś. Opowiadanie jest prawdziwe, a puenta - też. No może zależy jeszcze od tego,  jak głębokie i silne jest uczucie. Jeśli powierzchowne i płytkie, to spływa jak woda po kaczuszce. 
    • @Alicja_WysockaZ perspektywy czasu, takie wydarzenia "zatrzymują" dzieciństwo, zakowiczają się w pamięci. A Twoja refleksja na końcu - super!  Moją najładnieszą sukienkę zniszczyła w podstawówce koleżanka z klasy. Przyszłyśmy na zabawę andrzejkową w takich samych kreacjach, ja się uśmiechałam a ona wzięła sok pomarańczowy i mnie oblała. Pamiętam, jak wówczas przeleciała mi myśl przez głowę: normalnie jak w amerykańskich filmach! Miałam na myśli oczywiście te filmy dla nastolatków. :))) 
    • @Gosława Masz rację.  Opowiem Ci, jak zajęta byłam prasowaniem, nagle zaniepokoiła mnie cisza, myślę sobie,  co się dzieje? Schodzę na półpiętro, a chłopcy wyciągnęli z piecyka, który zwie się 'koza' - szufladę z popiołem. Popiół szczęściem był już zimny, ale mnie zrobiło się gorąco. Całą zawartość, rozsypali po pokoju, gdzie się dało, garściami na dywan, na fotele, na podłogę. Wiesz ile było sprzątania? Nie wciągniesz przecież popiołu do odkurzacza. Nawet kilkukrotne mycie podłogi - to za mało. Ufff...  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...