Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Zgłoś

  • Niestety, Twoja zawartość zawiera warunki, na które nie zezwalamy. Edytuj zawartość, aby usunąć wyróżnione poniżej słowa.
    Opcjonalnie możesz dodać wiadomość do zgłoszenia.

    ×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Przywróć formatowanie

      Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

    ×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

    ×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

    ×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @viola arvensis Dobre, żywe personifikacje oddające ducha mistycznego doświadczania sacrum. Wszytko brzmi ładnie i szczerze, a przy tym bardzo spójnie emocjonalnie.
    • Gdybyż tak gawronom spod śnieżnego nieba kolorowe dzioby mogły świecić teraz —   kwant energii z gapy, który bez koloru siedzi na gałęzi nie wiadomo komu —    odkryłby kolibra. Siedzi więc pod chmurką. Śnieżne gwiazdki łapie, uszlachetnia tylko   je w królewskie barwy rodząc się z promykiem. Co ma zrobić? Patrzy. Bez jasności — znikam.      
    • @Whisper of loves rainBardzo dziękuję! Bohaterka nadal walczy - tym razem o świadomość i sumienia.  @LeszczymBardzo dziękuję za czytanie, to jest najważniejsze. :)))  @viola arvensisBardzo dziękuję! Piszę czasami o tym, co mnie porusza. Ale daleko mi do Twojego talentu. Nieraz zaglądam do Twoich wierszy - i je podziwiam. :) @Czarek Płatak@MIROSŁAW C.@infeliaSerdecznie dziękuję! 
    • @huzarc nie istniał, nie istnieje i nie zaistnieje  "ostatni obrońca Imienia Boga i murów kosciola" . Chodzi o slowo "ostatni".   Dopóki istnieją ludzie, świat- dopóty Imię Boże,  kościół będą bronione/chronione.    
    • Już nie miałem sił otworzyć oczu. Przedśmiertna gorączka  trawiła mnie od środka. Leżałem na wznak.  Jak cichy trup, którym to rychło  za kilka godzin się stanę. Starałem się myśleć nie o pewnej śmierci  a o dawnym życiu. Szczęściu i beztrosce. Żyłem długo. Widziałem wiele.  Grzechu i miłości. Dostatku opartego na sławie  wybitnego artysty. Ciemnych intryg wrogów ale i przyjaciół, których głosy ściszone  dobiegały teraz do mnie. Modlili się o mój rychły zgon. Czekali z nieutęsknioną nadzieją  na zatrzymanie ruchów mej piersi. By po wszystkim rzucić się na majątek. By rozkraść, sprzeniewierzyć i zatracić, pracę całego rodu. Dzielcie i rządźcie.  Tak im powiedziałem z łoża śmierci. Nie żałuję Wam doczesnych skarbów  bo zabraknie dla nas wszystkich  skarbów w niebiosach. Lecz proszę tylko  by me ciało spoczęło w grobowcu,  który kazałem wybudować  w zachodnim skrzydle zamku. Co noc wraca do mnie jej pieśń. Jej prośba i marzenie. Bym już połączył się z jej duszą. Zabierzecie co swoje i wyjedziecie by pilnować swych interesów i sprawunków. Zostawicie nasze trumny w podziemiach. W martwocie mroku. W ciężkim zaduchu,  osiadłym na zbrojach rycerzy  i kamiennych aniołach, strzegących ruin tego domostwa. Z klątwą tego miejsca nie pogrywajcie. Zostawcie zamek takim jaki jest  w godzinie mego zgonu. Niczego nie zmieniajcie. Nie szukajcie kupców ani najemców. Niech będzie przeklęty po wieki. Jak nasz ród. Niech plugastwo zostanie utopione  w samym sobie. Nawet w świetle letniego, pogodnego dnia, te posępne mury będą przestrogą  dla poszukiwaczy przygód. Czas sprawiedliwy skruszy kamień  i ciśnie go w dolinę. A szczątki nasze rozwieje wiatr. Odmówiłem przyjęcia sakramentów. Zresztą żaden ksiądz ani zakonnik  i tak nie przekroczyłby wrót  tej siedziby Diabła. Spowiadam się tylko Waszej zmarłej matce. Nieraz do późna w noc, klęczałem nad katafalkiem  z trumną u szczytu. Tuliłem ją, śmiałem się i radziłem się. Płakałem czasem, bijąc pięściami stalową powłokę sarkofagu, wiedząc i czując wręcz, że jej umorusane w płynach rozkładu ciało, wyrywa się ku moim pragnieniom, ujrzenia jej twarzy i wiosennie zielonych oczu. Porwania jej w ramiona  i spędzenia w nich wieczności. W chorobliwym szaleństwie miłości. Błagając jej trupa o łaskę i wybaczenie. Teraz słyszę jak w pokoju obok alkowy, śmieją się diabelskie siły. Z mojej niemocy. Bezsilności członków lecz nie umysłu. Mimo tego, że pragną bym umarł  i zabrał tajemnicę do grobu.  Otworzyłem ogarnięte obłędem oczy. Wiodłem nimi po zebranych  u wezgłowia i nóg łoża. Są wszyscy Ci,  którzy nie zasługują na  nic więcej ponad prawdę. Najstarszy syn szybko ukląkł przy mnie  i otarł mi bawełnianą chustą  pot z bladej twarzy. Ledwo mogłem unieść prawicę, z trudem wskazałem palcem na srebrny dzban z wodą i poprosiłem choć o łyk. Córka, napełniła czarkę  i podchyliła mi ją do ust. Ledwie zwilżyłem wargi. Krystalicznie zimna woda  paliła me gardło i trzewia jak ogień. Lecz pozwoliła też mówić.  Rozkasłałem się i w konwulsjach pozwoliłem sobie na wyrzucenie tylko kilku słów. Lecz jakże okrutnych. Zabiłem ją… to ja zabiłem Waszą matkę… Syn odskoczył ode mnie a jego wzrok  przemienił się z udawanej troski  w głęboką pogardę. Zdać by się mogło, że chciałby mnie rozerwać na strzępy gdyby nie mój stan i wedle jego oceny bredzenie starca w malignie. Córka zaniosła się płaczem straszliwym, uciekła całą sobą w objęcia swej ciotki  a mej młodszej siostry. Była tylko moja. Mi przeznaczona i oddana. Dlatego nie mogłem jej stracić. Nie mogłem dopuścić  do jej zdrady lub odejścia. Była mi wierna i kochała mnie. Ale bałem się rozłąki. Nie mogłem jej stracić. A teraz jest tam w krypcie na zawsze ze mną Pewnego wieczoru  dodałem trucizny do jej napoju. Odeszła we śnie. Wtulona w moje ciało. Czułem jak stygnie i tężeje. Jak scala się ze mną po wieczność. Do świtu leżałem przy niej. Potem wstałem  i ogłosiłem służbie że pani nie żyje. Resztę historii znacie. Zapadła cisza. Przerywana jedynie  przepalaniem się knotów świec  i skrzypieniem desek łóżka  pod moim ciężarem. Lecz po chwili  otworzyły się na oścież drzwi do alkowy. Dziwne to było. Bo okna były zamknięte na głucho  i nie mogło być mowy o przeciągu. W drzwiach początkowo nie stanął nikt. Zaraz jednak dało się posłyszeć  jakby szuranie malutkich łap  na kamiennej posadzce. W progu stanął  duży, lśniący i pięknie utrzymany kruk. Osobliwe było to,  że miał u prawej nóżki uczepioną, ludzką, ślubną złotą obrączkę  a na ptasiej piersi  spoczywała pogrzebowa srebrna kolia, wysadzana turmalinami i czarnymi agatami. I dzieci i mąż poznały w kruku postać tej, która powinna spoczywać  w podziemnym sarkofagu. Cicha i martwa. Kruk był jednak żądny zemsty i krwi. Wzbił się w powietrze  i wylądował lekko na piersi swego zabójcy. Spojrzał mu w oczy  i wbił ostry jak sztylet dziób  wprost w serce i wyrwał je  jeszcze ciepłe i bijące z ciała nieszczęśnika.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...