Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Chciałabym dotknąć twojego strachu opuszkami
palców delikatnie żłobić rysy
na twej twarzy przecisnąć się
zwężoną źrenicą twojego nieba deszczem
malować cienie na przeszłości
co wyłażą zza powiek

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @viola arvensis Dobre, żywe personifikacje oddające ducha mistycznego doświadczania sacrum. Wszytko brzmi ładnie i szczerze, a przy tym bardzo spójnie emocjonalnie.
    • Gdybyż tak gawronom spod śnieżnego nieba kolorowe dzioby mogły świecić teraz —   kwant energii z gapy, który bez koloru siedzi na gałęzi nie wiadomo komu —    odkryłby kolibra. Siedzi więc pod chmurką. Śnieżne gwiazdki łapie, uszlachetnia tylko   je w królewskie barwy rodząc się z promykiem. Co ma zrobić? Patrzy. Bez jasności — znikam.      
    • @Whisper of loves rainBardzo dziękuję! Bohaterka nadal walczy - tym razem o świadomość i sumienia.  @LeszczymBardzo dziękuję za czytanie, to jest najważniejsze. :)))  @viola arvensisBardzo dziękuję! Piszę czasami o tym, co mnie porusza. Ale daleko mi do Twojego talentu. Nieraz zaglądam do Twoich wierszy - i je podziwiam. :) @Czarek Płatak@MIROSŁAW C.@infeliaSerdecznie dziękuję! 
    • @huzarc nie istniał, nie istnieje i nie zaistnieje  "ostatni obrońca Imienia Boga i murów kosciola" . Chodzi o slowo "ostatni".   Dopóki istnieją ludzie, świat- dopóty Imię Boże,  kościół będą bronione/chronione.    
    • Już nie miałem sił otworzyć oczu. Przedśmiertna gorączka  trawiła mnie od środka. Leżałem na wznak.  Jak cichy trup, którym to rychło  za kilka godzin się stanę. Starałem się myśleć nie o pewnej śmierci  a o dawnym życiu. Szczęściu i beztrosce. Żyłem długo. Widziałem wiele.  Grzechu i miłości. Dostatku opartego na sławie  wybitnego artysty. Ciemnych intryg wrogów ale i przyjaciół, których głosy ściszone  dobiegały teraz do mnie. Modlili się o mój rychły zgon. Czekali z nieutęsknioną nadzieją  na zatrzymanie ruchów mej piersi. By po wszystkim rzucić się na majątek. By rozkraść, sprzeniewierzyć i zatracić, pracę całego rodu. Dzielcie i rządźcie.  Tak im powiedziałem z łoża śmierci. Nie żałuję Wam doczesnych skarbów  bo zabraknie dla nas wszystkich  skarbów w niebiosach. Lecz proszę tylko  by me ciało spoczęło w grobowcu,  który kazałem wybudować  w zachodnim skrzydle zamku. Co noc wraca do mnie jej pieśń. Jej prośba i marzenie. Bym już połączył się z jej duszą. Zabierzecie co swoje i wyjedziecie by pilnować swych interesów i sprawunków. Zostawicie nasze trumny w podziemiach. W martwocie mroku. W ciężkim zaduchu,  osiadłym na zbrojach rycerzy  i kamiennych aniołach, strzegących ruin tego domostwa. Z klątwą tego miejsca nie pogrywajcie. Zostawcie zamek takim jaki jest  w godzinie mego zgonu. Niczego nie zmieniajcie. Nie szukajcie kupców ani najemców. Niech będzie przeklęty po wieki. Jak nasz ród. Niech plugastwo zostanie utopione  w samym sobie. Nawet w świetle letniego, pogodnego dnia, te posępne mury będą przestrogą  dla poszukiwaczy przygód. Czas sprawiedliwy skruszy kamień  i ciśnie go w dolinę. A szczątki nasze rozwieje wiatr. Odmówiłem przyjęcia sakramentów. Zresztą żaden ksiądz ani zakonnik  i tak nie przekroczyłby wrót  tej siedziby Diabła. Spowiadam się tylko Waszej zmarłej matce. Nieraz do późna w noc, klęczałem nad katafalkiem  z trumną u szczytu. Tuliłem ją, śmiałem się i radziłem się. Płakałem czasem, bijąc pięściami stalową powłokę sarkofagu, wiedząc i czując wręcz, że jej umorusane w płynach rozkładu ciało, wyrywa się ku moim pragnieniom, ujrzenia jej twarzy i wiosennie zielonych oczu. Porwania jej w ramiona  i spędzenia w nich wieczności. W chorobliwym szaleństwie miłości. Błagając jej trupa o łaskę i wybaczenie. Teraz słyszę jak w pokoju obok alkowy, śmieją się diabelskie siły. Z mojej niemocy. Bezsilności członków lecz nie umysłu. Mimo tego, że pragną bym umarł  i zabrał tajemnicę do grobu.  Otworzyłem ogarnięte obłędem oczy. Wiodłem nimi po zebranych  u wezgłowia i nóg łoża. Są wszyscy Ci,  którzy nie zasługują na  nic więcej ponad prawdę. Najstarszy syn szybko ukląkł przy mnie  i otarł mi bawełnianą chustą  pot z bladej twarzy. Ledwo mogłem unieść prawicę, z trudem wskazałem palcem na srebrny dzban z wodą i poprosiłem choć o łyk. Córka, napełniła czarkę  i podchyliła mi ją do ust. Ledwie zwilżyłem wargi. Krystalicznie zimna woda  paliła me gardło i trzewia jak ogień. Lecz pozwoliła też mówić.  Rozkasłałem się i w konwulsjach pozwoliłem sobie na wyrzucenie tylko kilku słów. Lecz jakże okrutnych. Zabiłem ją… to ja zabiłem Waszą matkę… Syn odskoczył ode mnie a jego wzrok  przemienił się z udawanej troski  w głęboką pogardę. Zdać by się mogło, że chciałby mnie rozerwać na strzępy gdyby nie mój stan i wedle jego oceny bredzenie starca w malignie. Córka zaniosła się płaczem straszliwym, uciekła całą sobą w objęcia swej ciotki  a mej młodszej siostry. Była tylko moja. Mi przeznaczona i oddana. Dlatego nie mogłem jej stracić. Nie mogłem dopuścić  do jej zdrady lub odejścia. Była mi wierna i kochała mnie. Ale bałem się rozłąki. Nie mogłem jej stracić. A teraz jest tam w krypcie na zawsze ze mną Pewnego wieczoru  dodałem trucizny do jej napoju. Odeszła we śnie. Wtulona w moje ciało. Czułem jak stygnie i tężeje. Jak scala się ze mną po wieczność. Do świtu leżałem przy niej. Potem wstałem  i ogłosiłem służbie że pani nie żyje. Resztę historii znacie. Zapadła cisza. Przerywana jedynie  przepalaniem się knotów świec  i skrzypieniem desek łóżka  pod moim ciężarem. Lecz po chwili  otworzyły się na oścież drzwi do alkowy. Dziwne to było. Bo okna były zamknięte na głucho  i nie mogło być mowy o przeciągu. W drzwiach początkowo nie stanął nikt. Zaraz jednak dało się posłyszeć  jakby szuranie malutkich łap  na kamiennej posadzce. W progu stanął  duży, lśniący i pięknie utrzymany kruk. Osobliwe było to,  że miał u prawej nóżki uczepioną, ludzką, ślubną złotą obrączkę  a na ptasiej piersi  spoczywała pogrzebowa srebrna kolia, wysadzana turmalinami i czarnymi agatami. I dzieci i mąż poznały w kruku postać tej, która powinna spoczywać  w podziemnym sarkofagu. Cicha i martwa. Kruk był jednak żądny zemsty i krwi. Wzbił się w powietrze  i wylądował lekko na piersi swego zabójcy. Spojrzał mu w oczy  i wbił ostry jak sztylet dziób  wprost w serce i wyrwał je  jeszcze ciepłe i bijące z ciała nieszczęśnika.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...