Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Pod słońce


Rekomendowane odpowiedzi

Kawa. Był przekonany, że z transu wczorajszych wrażeń wyzwoli go właśnie mocna, czarna kawa. Zastosował terapię wstrząsową. Zaparzył kubek czarnej, intensywnie aromatyzowanej kawy. Usiadł za biurkiem. Praca w ogóle mu się nie kleiła. Rozproszonymi myślami błądził nieustannie po ścieżkach wczorajszego wieczoru. Przerzucał niechlujnie akta z jednego miejsca biurka na drugie, po czym z powrotem kładł je na poprzedni plac ogromnego blatu. Od czasu do czasu zerkał na zegarek, jakby starał się przyspieszyć wyjście z biura. Łyk kawy i poklepywanie liter porozkładanych akt znudzonym wzrokiem. Łyk kawy i błądzenie smętnym spojrzeniem po nagich ścianach. Łyk kawy i szelest papierowych kartek, przerzucanych, sortowanych naślinionym paluchem. Łyk kawy i cisza. Łyk kawy i znużenie. Spojrzał na zegarek. Czas stał w miejscu. Wydawało mu się, że minęły nareszcie dwie pełne godziny. Wskazówki jednak bezlitośnie w ramach właśnie tych dwóch wymarzonych godzin nagryzły tarczę zegara o dziesięć mizernych minut. Zdjął marynarkę. Było mu jakoś gorąco i niewygodnie. Poluzował węzeł ściśniętego krawata, który wydawał się wżynać w opasłą szyję. Usiadł za biurkiem. Wiercił się i wiercił, jakby nie mógł się wygodnie usadowić na szerokim fotelu. Cisza. Zza drzwi dobiegały odgłosy gnanych pośpiechem kroków, stłumione odgłosy wymienianych sztucznie uprzejmości. Siedział i dumał. Dumał i patrzył ospale na zamknięte drzwi. Głowa wydawała się cięższa i cięższa z każdą upływającą wolno minutą. Miał wrażenie, że najchętniej położyłby się spać w ciepłym, przytulnym łóżku. Włączyłby muzykę... Może poczytałby książkę?, ale później na pewno zamknąłby oczy i odpoczywał. Powieki już wolnym tempem opadały w dół – powieki z ołowiu, z ciężkiego metalu, zasznurowane krótkimi rzęsami. Buzia rozchyliła się szeroko, jakby żebrząc o kęs, o monetę, którą można było wrzucić do środka, jak do skarbonki. Głowa niemal dyndała na uwięzi potężnie pofałdowanej szyi. Wydawał się odpływać. Sen niemalże wpychał się bezczelnie do jego ociężałej głowy, zasuwając rolety ołowianych powiek. Wtem rozniósł się grzmot!, trzask zamykanych drzwi. Roman zerwał się jak poparzony. Spojrzał w kierunku wejścia. Przetarł oczy i ziewnął.
- Cóż to ja widzę?! – rozproszył się spontanicznie beztroski głos najprzystojniejszego pracownika kancelarii – Kolega wczoraj chyba pofolgował, bo dziś jakiś taki niemrawy, osowiały i na pewno nie wypoczęty.
Roman zaczerwienił się. Był wściekły, że nie umie zatuszować stanu zawstydzenia. Spuścił dziecinnie głowę, starając się potężnymi ramionami przykryć palące policzki rumieńce. Drżącymi paluchami porządkował papierzyska, rozrzucając je mimowolnie jeszcze w większym chaosie i bałaganie to po biurku, to po podłodze. Schylił się i poczuł, jak purpura krwi napływa mu do twarzy, przekształcając ją w wielki, gigantyczny burak. Pojawiły się trudności z oddychaniem. Miał wrażenie, jakby nozdrza skleiły się ze sobą w akcie niegościnności dla powietrza. Zasapał się. poczuł się jeszcze bardziej cięższy niż w ogóle był. Wsparł się ręką o podłogę. Miał wrażenie, że zaraz legnie niczym ugodzony strzałą zwierz. Zachwiał się na fotelu. Westchnął. Sapnął. Stęknął. Zakasłał. Opuszkami paluchów musnął o kartki porozrzucanych dokumentów. Nie był w stanie ich podnieść, skubnąć, przysunąć w swoją stronę. Po chwili ogromnego, wielorybiego wysiłku wyprostował się. Poprawił klapy marynarki. Uśmiechnął się jakby dla zatuszowania odczuwanego skrępowania. Oparł się o fotel. Poluzował jeszcze bardziej zawadzający mu krawat. Sapnął. Nieudolność oddechowa zawstydzała go coraz bardziej i bardziej. Chrząknął, odrywając korek bulgoczącej flegmy od chrapiącego wydychanym powietrzem gardła. Dłonią poprawił włosy. Spojrzał nieśmiało na znajomego. W linii zderzenia konfrontujących się ze sobą wzroków ponownie poczuł silne uderzenie krwi do policzków, czoła i całej, olbrzymiej i obwisłej bezwładnie gęby. Czuł jak płonie z zawstydzenia. „On już coś chyba podejrzewa. – pomyślał z przerażeniem – A, jeśli on wie i rozpowie wszystkim o tym, co się stało wczorajszego wieczoru?... Wszyscy się będą ze mnie śmiali, że niby taki wielki a bezradny, że przecież powinienem przycisnąć ją swoją piersią, zniewolić, a następnie wyrzucić za drzwi,... albo, że powinienem sam zaatakować pierwszy, nie dając się zdominować tak starej, kruchej i zdesperowanej kobitce... A, jeśli on wie i rozpowie?...” Czuł się niepewnie. Spoglądał dyskretnie na znajomego, jakby chciał odgadnąć, odszyfrować jego myśli. Masywną dłonią przesunął w bok akta. Przycisnął kubek kawy do ust i siorbnął odrobinę czarnej cieczy, która niezdarnie wypłynęła z obręczy warg i po brodzie, po podgardlu stoczyła się olbrzymią kroplą na blat biurka. Roman nieśmiało przetarł krawatem wybrudzoną buzię. Rękawem zmazał z biurka plamę rozlanej kawy. Uśmiechnął się idiotycznie i chrząknął.
- Niechże kolega nie trzyma mnie w niepewności! – zażądał znajomy – Wystrzałowa?
- Kto? – zapytał nieśmiało przytulając głowę to do jednego ramienia to do drugiego ramienia i odwrotnie. Czuł się jak zdemaskowany idiota, odgrywający rolę konspiracyjnego kochanka, który życie poświęca na podkradaniu cudzych żon, na uwodzeniu i gwałceniu bezradnych, ledwo poruszających się staruszek... Czuł się jak prawdziwy, najgorszy na świecie kretyn, jak amant nieudacznik.
- No, niechże kolega się nie krępuje! Przecież widzę, że kolega w nocy ciężko pracował, że kolega musiał uruchomić warsztat... – zerknął dyskretnie w kierunku drzwi, po czym dodał syczącym szeptem – Ma kolega przed sobą fachowca w tej dziedzinie, przed którym romanse się nie ukryją. – „No właśnie, – westchnął w duchu przerażony dociekliwością znajomego – nic się nie ukryje...” – Wystarczy drogi kolego, - kontynuował intruz – że spojrzę, a już wiem, co kto z kim i po co, na co, gdzie i dlaczego... – cmoknął językiem, odklejając go od podniebienia i unosząc w górę dumą wykrzywione brwi – Jesteśmy dorośli, – dodał zuchwale – więc nie musimy się bawić w podchody. Mnie kolega może zaufać.
Roman spojrzał badawczo na znajomego. „Zaufać... – powtórzył w pamięci rzuconą propozycję – A, czemu by nie?! W końcu on miał i ma ogromne powodzenie u kobiet, to i pewnie się na kobietach zna doskonale. Kto mu może pomóc w sprawie z Rybka, jak właśnie nie on, nie ten wystrzałowy kogut? Może właśnie los sprawił, że ten spuszczony z łańcucha pies na kobiety przyszedł mu z odsieczą, z pomocą bez zaproszenia, bez szczególnego interesu, a z czystej koleżeńskiej intuicji?...” Roman chrząknął. Poprawił nerwowym ruchem włosy. Zdjął krawat. Nieśmiało wykrzywił usta w idiotycznym, skrępowanym uśmiechu, zdradzającym zagubienie i poczucie niemocy, nieudolności, a nawet wewnętrznego kalectwa. Podszedł do drzwi. Uchylił je dyskretnie. Wyjrzał konspiracyjnie na zewnątrz. Zamknął drzwi i podszedł do siedzącego na biurku mężczyzny, opierając grubą dłoń na jego dobrze umięśnionym ramieniu. Poklepał go nieśmiało i jakby niepewnie, po czym usiadł za biurkiem, splatając dłonie w koszyk napuchniętych od nadwagi paluchów.
- Chciałbym się kolegi poradzić w pewnej nietypowej sprawie, - zaczął, chrząkając, stękając i jęcząc oraz przechylając się wagą ciała to w jeden, to w drugi bok – ale wolałbym, jeśli mogę o to prosić, aby rozmowa pozostała między nami...
- A, więc jednak rzecz idzie o kobietę?! – intruz rozsiadł się wygodnie w fotelu, stojącym naprzeciwko Romana.
- Wolałbym jednak, aby rozmowa pozostała między nami. – powtórzył dla upewnienia się, czy znajomy dochowa tajemnicy.
- Naturalnie, naturalnie drogi kolego! – uśmiechnął się serdecznie – W sprawach sercowych najważniejsza jest dyskrecja... Zwłaszcza w przypadku,– dodał – gdy gra toczy się o grubszą rybę. Dwie? – zapytał z zaciekawieniem i z niecierpliwością.
- Co dwie?
- Jak to co dwie?! – przysunął twarz w twarz Romana, kładąc się na blacie dzielącego ich biurka – Dwie kobiety... dwie kobiety są w kolegi życiu i teraz kolega zastanawia się nad przeprowadzeniem strategii, która umożliwi uniknięcie spotkania tychże właśnie dwóch kobiet ze sobą, by mógł kolega czerpać przyjemności z dwóch źródeł a nie z jednego lub, nie daj Panie Boże, z żadnego z obecnie obecnych. – zatarł szpiegowsko dłonie, chichocząc podnieceniem – Najlepiej byłoby połączyć te dwa źródła w jedno bardziej obfitsze. Rozumie kolega?...
- Nie za bardzo. – odpowiedział skrępowany.
- Najlepiej poznać obie panie ze sobą, by spotykać się we troje. Efekty – mruknął z podniecenia i dzikiej żądzy wybujałej, spragnionej pożądania wyobraźni – niesamowite. Mówię koledze... niesamowite! Wiem, - dodał, klepiąc Romana po napompowanej dłoni – bo sam kosztowałem tego miodu. A, może – ściągnął brwi w szpiegowskim zadowoleniu – chodzi o jedną, konkretną, a na dodatek drapieżną?
Roman oniemiał. Czuł się, jak księga, której karty jego demoniczny rozmówca mógł przerzucać, czytać i kartkować. Czuł się, jakby był zupełnie nagi. Badawczym i pełnym zaskoczenia wzrokiem zanurzył się w źrenice mężczyzny, czekając na wyjaśnienie jego umiejętności jasnowidzenia.
- No, więc niechże kolega opowiada, bo czas nagli, a ciekawość zżera.
- Nie, nie, nie... – ocknął się zawstydzony i jakby powiązany sznurami ekshibicjonistycznej szczerości – Nie ma dwóch kobiet...
- Słabiutko! – wtrącił znajomy – Kolega nie może sobie żałować póki kolega się cieszy młodością. Później proszę kolegi pozostanie tylko niemoc i pragnienie poczucia chociażby najdelikatniejszego pulsu w naszej zwisającej części ciała,... a tu co?!
- Co? – powtórzył Roman.
- A, tu nic! W starości ten wykwintny przyrząd może nam posłużyć jedynie do sikania... Być może – dumnie rozłożył się na fotelu, dzieląc się własnymi przemyśleniami – będzie i tak, że coś tam człowiek sobie poużywa, ale na dzień dzisiejszy to tylko jedna wielka niewiadoma. Po co zatem się zadręczać tą niewiadomą, jak można korzystać z życia teraz ile się da, a jakby coś nie tak było z warsztatem na starość, to chociaż człowiekowi wspomnienia miłe pozostają. No, tak czy nie?
- No... tak, tak... Oczywiście... pozostają wspomnienia.
- A, no właśnie! Widzę, że kolega kuma o co chodzi. – uniósł badawczo krzaczaste brwi, przesuwając je niemal na czoło.
- Kumam, kumam... – chrząknął, zdejmując z szyi wiszący niedbale krawat.
- No, więc niech kolega mówi, co kolegę prześladuje, albo raczej kto? – zachichotał radośnie.
Roman dokładnie przedstawił sprawę internetowego romansu. Wyznał, że obawia się spotkania z Rybką, że nie czuje się na siłach, że jest nawet przekonany, iż własnym wyglądem nie może (bo to przecież niemożliwe) zrobić na kobiecie dobrego wrażenia, że..., że..., że... Rozmówca siedział już trochę zniechęcony, wspierając głowę o dłoń ręki opartej na fotelu. Roman krążył wokół biurka jak akademicki wykładowca, uzasadniając, przekazując, ilustrując dręczący go problem i do tego gestykulując, gestykulując, gestykulując opasłymi łapami. Po zakończonych dygresjach usiadł za biurkiem. Oparł się o blat i spojrzał badawczo w oczy znudzonego rozmówcy, który tylko słuchał, słuchał i słuchał i słuchał i pewnie miał już serdecznie dosyć słuchania i słuchania i słuchania.
- Miał pan kiedyś kobietę? – zapytał po chwili znajomy.
- Tak. – odpowiedział zaskoczony postawionym zagadnieniem Roman.
- Żebyśmy się tylko źle nie zrozumieli drogi kolego. – dodał nieco ożywiony rozmówca – Czy miał pan kobietę fizycznie... w łóżku?... No wie kolega... Czy kolega jest prawiczkiem?
- Nie.
- Nie. – powtórzył znajomy – Nie, nie miał kolega kobiety?, czy nie, nie jest kolega prawiczkiem?
- Nie jestem prawiczkiem. – odparł nieśmiało, przecierając chusteczką skroplone potem czoło.
- No widzi kolega?! – w głosie rozmówcy zabrzmiały triumfalnie fanfary – Jak kolega był w stanie zachęcić kobietę do zbliżenia ten tego tamtego, - manipulował w powietrzu rękoma, splatając i wykrzywiając palce jakby w geście próby zrekonstruowania wypowiedzianego „ten, tego, tamtego” – to znaczy, - ciągnął dalej – że z kolegą nie jest źle. Uważam, że kolega ma szansę podbić serce tej nieznajomej... No, a skoro sama naciska kolegę, żeby się spotkać, to znaczy, że wiąże z kolegą jakieś większe oczekiwania i plany, że jest już na tak zaawansowanym poziomie, że właśnie korespondencja internetowa jej już nie wystarcza, że ma ochotę na właśnie ten tego tamtego i że wiąże z kolegą nadzieję na...
- Ten tego tamtego... – dokończył zawstydzony Roman.
- No właśnie! – klasnął w dłonie zadowolony błyskotliwością intelektualną rozmówcy.
- Więc? – zapytał dociekliwie Roman.
- Powinien kolega się spotkać z tą... z tą...
- Rybką! – wtrącił z zadowoleniem Roman.
- Z Rybką. – pochwycił rozmówca – Ja powiem koledze więcej... Rybka jest jak rozwinięty kielich kwiatu, który trzeba zapylić, a kolega ma właśnie okazję wystąpić w roli pszczółki.
Roman zmarszczył niepewnie czoło, jakby szukał sensu w przedstawionym mu porównaniu. Siedział i myślał. Myślał i siedział, ale nic nie przychodziło mu sensownego do głowy.
- No!, niech zatem kolega atakuje. – klepnął go życzliwie w plecy, kierując się następnie w stronę wyjścia – Do ataku! – zacisnął mocno pięści, zagrzewając zadumanego Romana do działania – Do ataku! Do ataku!
Drzwi zamknęły się. Po chwili jednak ponownie się uchyliły. Znajomy powrócił z błazeńskim uśmiechem na cwanej, pewnej siebie twarzy. „Rozpowiedział wszystkim – pomyślał Roman – i teraz właśnie chichoczą ze mnie... drwią... szydzą...”
- Widzi kolega – wtrącił – zapomniałem o najważniejszym.
- Tak?! – uniósł z ciekawością głowę niczym wypatrujący zagrożenia bażant.
- Proszę do mnie zajrzeć przed wyjściem. – podrapał się małpim gestem w głowę – Widzi kolega sprawa jest dosyć niezręczna. Od jutra jestem na urlopie i właśnie kolega, z nakazu szefa oczywiście, ma przejąć sprawę rozwodową, w trakcie prowadzenia której jestem obecnie. – Roman przytaknął zgodnie i jakby na rozkaz – Wszystko koledze przekażę, wyjaśnię i takie tam. – Roman ponownie przytaknął, energicznie prostując sylwetkę cielska – No, to tyle. Powodzenia. – dodał szeptem, zamykając za sobą drzwi.
Roman został sam z przemyśleniami, analizami i wywodami znajomego. Z każdą upływającą chwilą nabierał większej wiary we własne możliwości – w końcu minionego wieczoru to on został zaatakowany przez napaloną, niewyżytą seksualnie kobietę... starszą, bo starszą, ale bądź co bądź kobietę; w końcu to ona ujeżdżała go jak dzikiego, nieokiełznanego ogiera, a nie on ją; w końcu to on był ofiarą przyjemnego „do ataku”... Dłońmi delikatnie dotykał obwisłej i ciężkiej gęby, jak osoba niewidoma, która pragnie poznać siebie poprzez zmysłowe rzeźbienie kształtu twarzy opuszkami palców, przesuwanych po liniach rysów czoła, policzków, brody, oczu i ust. Zamknął oczy i próbował sobie wyobrazić siebie w nieco lepszym, bardziej optymistycznym świetle. Uśmiechnął się. „Nie jestem prawiczkiem, - pomyślał – więc chyba rzeczywiście nie jest ze mną aż tak źle, jak mi się wydawało”. Uśmiechnął się ponownie. Powoli nabierał wiary we własne uwodzicielskie możliwości. W końcu marzył o domu, rodzinie, o ukochanej kobiecie, z którą będzie się czuł bezpiecznie, z którą będzie mógł spełniać wszystkie swoje nawet te najbardziej wstydliwe fantazje erotyczne... W końcu marzył, więc chyba miał prawo do realizacji własnych pragnień?, do przyzwoitego poukładania swojego życia, by mógł być człowiekiem szczęśliwym i spełnionym? Wiedział, że jeśli nie zaryzykuje, to niczego nie osiągnie, że jeśli nie spróbuje, to się nie przekona, czy w ogóle miał jakieś szanse na powodzenie. Uśmiechnął się. Decyzja zapadła. Decyzja zapadła twarda, stanowcza i konkretna. Spotka się z Rybką. Doprowadzi się do porządku. Elegancko się ubierze. Wyperfumuje się... „Tak, tak – pomyślał – na tę szczególną okoliczność muszę kupić jakieś porządne, najlepiej oryginalne perfumy”. Klasnął radośnie w dłonie i jak na zawołanie pojawiła się w drzwiach bardzo urocza, młodziutka asystentka, która pomagała mu w pracy od (zaledwie) kilku tygodni.
(c.d.n.)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kochani
błagam Was o komentarze - wyraz krytyki lub zadowolenia. To dla mnie bardzo ważne - co sądzą o moich tekstach i pomysłach czytelnicy. Dzięki uwagom na ten właśnie temat mogę się doskonalić. Więc, jak?... Nie oszczędzajcie klawiatury.
Dzięki. Pozdrawiam - I.M.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

przyznam, że brak mi śmiałości w wyrażaniu opinii na temat tekstów innych autorów, bo sama nie uważam się za mistrza pióra - więc jeśli nie potrafię latać, to czy mam prawo krytykowania równych sobie lub lepszych żółtodzióbów w tej dziedzinie ?... :-)
zobowiązuję się jednak na przedstawianie osobistych wrażeń, w jakie wpadam po przeczytaniu wybranego materiału
dzięki aksja

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...