Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dzień z życia dwojga ludzi - pocztówka z Poznania


Rekomendowane odpowiedzi

*
Znów ten sam koszmarny sen:
Leżę na kanapie w swoim mieszkaniu i nie mogę zasnąć.
Na pozór wszystko jest w porządku. Stół, fotele, fortepian. Wszystko stoi na swoim miejscu. Balkon lekko uchylony wprowadza do pokoju powiew nocnego, chłodnego powietrza.
Wiercę się bez przerwy z boku na bok. Bez skutku. Wpatruję się w sufit. Ręka bezwładnie opada mi na krocze. Podniecam się ale po chwili przestaję. Nie mam sił na onanizm. Odwracam się na brzuch i wbijam twarz w poduszkę. Duszę się. Chwytam narożnik poduszki i wpycham go sobie do gardła. Brakuje mi powietrza. Kaszlę. Uspokajam się.
Liczę. Nie wiem dokładnie co liczę. Cokolwiek. Coś co można policzyć przynajmniej do siedemdziesięciu siedmiu. Właśnie przy tej liczbie mylę się najczęściej i wtedy albo przestaję albo zaczynam od nowa. Raz...dwa...trzy...cztery...
To właśnie wtedy nadchodzi ten moment. Zaczynam zastanawiać się czy czasem już nie zasnąłem. Płynne przejście z rzeczywistości do krainy marzeń. Chwiejny limes jawy i snu. Na początku próbowałem krzyku ale po kilku staraniach doszedłem do wniosku, że i tak przecież nikt mnie nie usłyszy.
Szczypię się ale wciąż tkwię w tym samym miejscu swej niewiedzy. Mam dylemat. Dalej próbować zasnąć, czy poczekać aż ten koszmar się skończy i nadejdzie nowy dzień?
Wstaję. Podchodzę do fortepianu. Siadam i gram. Zawsze te same dźwięki. "Sen o Victorii". Gram właśnie sen, bo znam go najlepiej. Ale muzyka nie płynie. Z fortepianu dobiega cisza, zupełnie jakby ktoś wyłączył moją duszę.
Wtem rozlega się przeraźliwy krzyk małego dziecka, potem płacz. Biegnę do drzwi łazienki ale są zamknięte. Dziecko płacze a ja stoję, szarpię drzwi i nic nie mogę zrobić. Nie potrafię otworzyć tych pieprzonych drzwi. Jestem zupełnie bezradny.
Ktoś ciągnie mnie za rękę i wtedy sen odchodzi.

Obudziłem się sam. Zawsze pierwsza noc w nowym miejscu, w nowym otoczeniu jest bardzo spokojna. Ta była wyjątkowo spokojna. Nie tracąc czasu na czynności zbędne nałożyłem sportowe buty i wybiegłem jak każdego ranka rozprostować kości.
Cudowny poranek. Pogoda wyśmienita. Miasto jeszcze we śnie. Lekkie powietrze po deszczowej nocy wdziera się z impetem w moje nozdrza. Czuję lekki chłód, delikatny wiatr. Mięśnie początkowo zaspane, leniwe, nabierają powoli właściwego rytmu. Już pracują na najwyższych obrotach i niosą mnie przed siebie. Nie mogę się zatrzymać. Nie chcę. Łapię regularny oddech, stopy układają się same w rytmie biegu. Mijam ludzi, którzy dziwnie się na mnie patrzą, piekarnię, kościół, skręcam w leśną dróżkę i wbiegam do lasu, gdzie nie słychać już cywilizacji. No może z wyjątkiem sygnału karetki pogotowia, której nie sposób nie słyszeć.

Mniej więcej o tej samej porze, gdzieś na drugim końcu miasta Starsza Pani z trudem wstaje z łóżka. Szuka kapci mrucząc coś niewyraźnie pod nosem. Zgarbiona, z grymasem bólu na twarzy, kieruje się w stronę łazienki. Każdy krok jest dla niej potwornym cierpieniem. Nogi sine, całe w żylakach odmawiają posłuszeństwa.
Na korytarzu panuje półmrok, który przechodzi w ciemność. Światło słoneczne nie dociera tu ani od wschodu ani od zachodu.
W połowie drogi do łazienki przystaje. Musi chwilę odsapnąć.
Starsza Pani nie ma nikogo kto mógłby się nią opiekować. Czasem sporadycznie zajrzy tu jej córka. Przychodzi i wciąż zadaje te same pytania:
-Co u ciebie mamo?, Jak się mama czuje? Czy coś mamie nie potrzeba? – posiedzi chwilę, zrobi mamie zakupy, które wystarczą na dwa tygodnie, wypije kawę i ulatnia się jak kamfora. Nawet nie posprząta. Nie posprząta bo niepotrafi. Zarabianie pieniędzy jest dla niej ważniejsze niż elementarne czynności domowe. Nie sprząta, nie gotuje, nie pierze, nie ceruje. Robi karierę. Czasem prosi Starszą Panią, by zajęła się jej Kasieńką, bo nie ma jej gdzie zostawić na czas służbowego wyjazdu. Starsza Pani z miłości do swojej córki i do małej Kasieńki spędza cały dzień ze swoją jedyną, ukochaną wnuczką. Dziś jest właśnie taki dzień.

Zatrzymałem się w Poznaniu na parę dni. Wróciłem do tych miejsc, do chwil, do wspomnień, które nie dają mi spokoju. Zajrzałem na chwilę do miasta, któremu oddałem najlepsze lata swojego życia. Wszystko tu kojarzy mi się z Tobą.
-Pamiętasz ten hotel? Naszą pierwszą wspólną noc? Byłaś taka piękna, taka niewinna. Zawierzyliśmy wtedy sobie naszą wspólną namiętność, nasze życie. Pamiętasz tę małą kawiarenkę przy poczcie, w której podają najlepsze desery świata? Zajrzałem tam i pytałem o Ciebie bezskutecznie. Przechodziłem pod balkonem twojej pierwszej mansardy. Kiedyś machałaś do mnie ręką na powitanie z uśmiechem na twarzy, którą oślepiał blask porannego, letniego słońca podkreślając delikatne piegi. Dziś tylko szelest ptasich piór na kondygnacjach.

-Lubisz tosty z dżemem prawda?- stwierdza pytająco Starsza Pani. Kasieńka nie odpowiada, kiwa tylko głową w celu potwierdzenia babcinych słów. Babcia sama nauczyła ją, że z pełną buzią się nie mówi. Przepyszne śniadanie na słodko. - Dziś jest bardzo ładna pogoda kochanie. Pójdziemy tam gdzie lubisz chodzić najbardziej. - Kasieńka odkłada na chwilę jedzenie i rzuca się Starszej Pani w objęcia. Przytulają się do siebie i trwają w uścisku kilkanaście sekund mimo potwornego bólu, który miażdży kręgosłup Starszej Pani.

Właśnie wychodziłem z Empiku z nową książką gdy zadzwonił telefon. Odebrałem, wysłuchałem przez kilka minut co mają mi do powiedzenia, oświadczyłem, że się zwalniam i wyłączyłem go. Skierowałem wzrok ku słońcu by zaczerpnąć życiowej energii. Nigdy w życiu nie byłem bardziej szczęśliwy i zadowolony z siebie.
Szkoda, że nie ma Cię przy mnie właśnie teraz. Nie mogę chwycić Cię za rękę, opowiedzieć o tym wszystkim, przejść świętym Marcinem z podniesionym czołem w geście triumfu jak król przechadzający się po zamkowych zakamarkach. Zabrałbym Cię nad rzekę jak wtedy. Zostawiliśmy za sobą hałas pędzących samochodów, autobusów i tramwajowych kół stukających o stalowe połączenia szyn. Wpatrzeni w nurt Warty, wyobcowani ze wszystkiego co naszej miłości nie dotyczyło czerpaliśmy z życia to co najlepsze. Sami dla siebie. Tylko Ty i ja. Pamiętasz jak tańczyliśmy na starym rynku? Ludzie patrzyli na nas, ale my, zakochani, spójni marzeniami w dualiźmie sercowych westchnień, trwaliśmy w tańcu bez końca. Zupełnie jakby czas zatrzymał się w miejscu tylko dla nas. Pamiętam jak upaprałaś się hot dogiem z zielonej budki na teatralce. Zamarłaś w bezruchu a ja namiętnym pocałunkiem zlizałem z Twych ust cały majonez. Pamiętasz? Potrafiliśmy śmiać się godzinami, dyskutować całymi dniami, kochać się każdej nocy, tęsknić za sobą tygodniami, wracać do siebie miesiącami. Umieliśmy wspólnie żyć. Chwilą.
Wróciłem Tu Madziu a za mną przybiegły wspomnienia, przybiegłaś Ty, choć wciąż nieobecna namacalnie to jednak wciąż Ty i wszystko co piękne w moim życiu.
Wsiadam w ośemkę na Kaponierze i pędzę dwa przystanki do parku Wilsona, do swej samotni. To chyba jedyne miejsce w tym mieście, gdzie nigdy nie byliśmy razem. Przychodziłem tu sam zawsze wtedy gdy działo się coś niedobrego, gdy było mi smutno. Nie chciałem byś patrzyła na moje łzy, na mój strach przed życiem, na moją bezsilność wobec własnych słabości.
Park nie stracił nic na swojej urodzie. Stary, poczciwy Wilson wita mnie. Zaprasza do swego domu. Przyjmuję zaproszenie. Siadam na swojej ulubionej ławeczce. Miałem zamiar poczytać ale nie mogę się skoncentrować. Boże! Jak tu pięknie!
Konary drzew nad stawem zaopatrzone obficie w liście zatrzymują część słonecznych promieni. Kaczki na wodzie lgną do chleba, rzucanego przez ludzi z mostka. Ścieżki solidnie wypielęgnowane. Czyste. Ludzie zatrzymują się tu na chwilę w odpoczynku przed południowym skwarem. Sobotnia cisza miesza się z akustyką ulicy Głogowskiej.
Pamiętam nasze rozstanie. Ten jeden jedyny raz zabrałem cię tu. Chciałem byś zrozumiała kim naprawdę jestem, czego od życia potrzebuję, gdzie jest mój prawdziwy dom, moje powietrze ale Ty nie chciałaś tego rozumieć. Jedna, jedyna rzecz, która nas rozłączyła i sprawiła, że przestaliśmy się kochać. Zawsze ciągnęło cię do świata, do pieniędzy, do ludzi. Z wiekiem zrozumiałaś, że nie możesz być z kimś, kto żyje tylko marzeniami, z kimś kogo cieszą najdrobniejsze rzeczy. Chciałem nauczyć Cię wrażliwości ale nie udało mi się. Zrozumiałem, że jesteś stworzona do życia w ciągłym ruchu, że jesteś kobietą sukcesu a ja tylko facetem z marzeniami. Nie mogłem już dłużej z Tobą być.
Odkładam na moment książkę. Nie jestem wstanie nic przeczytać. Spoglądam na staw. Starsza Pani bawi się nad jego brzegiem z małą dziewczynką. Po chwili Starsza Pani siada obok mnie na ławeczce. Dziewczynka rzuca chleb do wody.
Nie, to nie możliwe.
-Pani Maria?- Starsza Pani patrzy na mnie i próbuje sobie przypomnieć. Ułatwiam jej. - Pewnie mnie pani nie pamięta. Kilka lat temu spotykałem się z pani córką.- podaje jej dłoń. Starsza Pani uśmiecha się, ściska moją dłoń, próbuje coś powiedzieć, ale nagle słabnie i stopniowo traci przytomność. Osuwa się ziemię. - Pani Mario? Słyszy mnie pani? Pani Mario? Co się dzieje? Ludzie! Niech ktoś wezwie pogotowie! Trzymam kurczowo jej dłoń aż do przyjazdu karetki. Kasieńka stoi przy nas i płacze. Nie rozumie co się tak przed chwilą wydarzyło. Patrzę na nią i chyba też nie bardzo rozumiem.
Zanim sanitariusz zatrzasnął drzwi karetki usłyszałem jak Starsza Pani wyszeptała:
-Wiedziałam, że kiedyś Cię tu spotkam Jakubie. - potem odjechali do szpitala.
Kasia złapała mnie za rękę. Spojrzałem na nią. Była bardzo podobna do swojej mamy. Tak bardzo podobna. Podała mi swój telefon a na wyświetlaczu widniał napis: "MAMA"
Reszta, jak mawiają, jest milczeniem. Z resztą i tak bardzo łatwo się domyśleć jak zakończył się dzień z życia dwojga ludzi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przyznaje się, że przeczytałam Twój tekst z sentymentu do Poznania i nie zmarnowałam czasu. Tekst ma specyficzny klimat i skłania do refleksji. Warto by jeszcze dopracować np. fragment z karetką. Zakończenie bardzo dobre.

pozdrawiam serdecznie, Magda
ps mógłbyś jeszcze usunąć błędy ( wstanie, niepotrafi), bo gryzą się z Twoimi "umiejętnościami" literackimi:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

po kilku staraniach doszedłem - próbach
wtedy sen odchodzi- co sądzisz o słowie "pierzcha"?
wybiegłem jak każdego ranka rozprostować kości- może jestem upierdliwy, ale cos mi w tym zdaniu nie pasuje
Mięśnie początkowo zaspane- może lepiej zastałe, lub odrętwiałe?
dziwnie się na mnie patrzą- "się"- do kosza
gdzie nie słychać już cywilizacji- dopisałbym "odgłosów"
Co u ciebie mamo?, - zbędny przecinek
Czy coś mamie nie potrzeba?- czegoś
Nie posprząta bo niepotrafi- Nie posprząta, bo nie potrafi
Zajrzałem tam i pytałem o Ciebie bezskutecznie- Zajrzałem tam i pytałem o Ciebie- bezskutecznie, lub: Zajrzałem tam i bezskutecznie pytałem o Ciebie
król przechadzający się po zamkowych zakamarkach- nie po komnatach?
Zabrałbym Cię nad rzekę jak wtedy- interpunkcja
ośemkę - ósemkę
zawsze wtedy gdy- zawsze wtedy, gdy
rzucanego przez ludzi z mostka- według mnie z mostku (z mostka- byłoby wówczas, gdyby rzucali z tej kości, która znajduje się na przodzie klatki piersiowej)
bezsilność wobec własnych słabości - nie wiem dokładnie w czym rzecz, ale coś mi zgrzyta
Ludzie zatrzymują się tu na chwilę w odpoczynku przed południowym skwarem - może zamiast "w odpoczynku" wstawisz "szukając schronienia"?
Nie rozumie co się tak przed chwilą wydarzyło- ja yteż nie rozumiem (tego zdania)
Z resztą - zresztą
Chyba zapomniałes napisać do kogo (prócz mamy) była podobna Kasieńka :)))))))

Bardzo ładna, wzruszająca historia. Brawo!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 miesiące temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...