Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
Simon Tracy

Simon Tracy

"Jedyną rzeczą,

która ma jeszcze moc sprawczą

w świecie po sensie,

jest obsesja."

 

Noc przełomu.

Ostatnia a zarazem pierwsza.

Stary rok odszedł

przed dwiema godzinami

a nowy narodził się 

jak zawsze ślepy i w ułudzie nadziei 

na poprawę bytu

jednostek doczesnych.

Jakaż to okrutna 

a zarazem prześmiewcza farsa.

Święta i nowy rok.

Bajeczki dla małych dzieci 

o jedności, pokoju, zgodzie i miłości.

O cieple ognia rodzinnego i atmosfery wzajemnej godności i szacunku.

Ja nie życzę nikomu dobrze,

nie życzę jednakże też źle.

Ale cóż mi przyjdzie 

z czyjegoś szczęścia i sukcesu 

nawet jeśli miałby się on 

magicznie zyścić pod wpływem 

słów, gestów czy guseł tych przeklętych dni?

Nic się nie zmieni.

 

 

Sukcesy innych nie motywują

one ranią i jątrzą 

uczucie wstydu, hańby i zawiści.

Ludzkiej, podłej

i małostkowej zazdrości.

A ja najadłem się w życiu 

dość hańby i wstydu.

A zazdrość.

Czego miałbym im zazdrościć?

Uciesznych, grzesznych igier,

tańców i hulaszczego pijaństwa

do odcięcia się

od ludzkiej myśli poznawczej?

Grania w karty, kuligów 

czy zabaw na świeżym śniegu?

Czasami widzę przez okno salonu,

jak zdać by się mogło 

dorosłe i solidnie wykształcone jednostki zachowują się jak dzieci 

i to te rozwrzeszczane 

i rozpieszczone do granic.

 

 

Patrzę jak bałwany 

lepią jeszcze większe bałwany.

Swoje autobiograficzne pomniki.

Mienią się w słońcu i iskrzą dumnie.

Scala je mróz i ulotność.

A potem idzie wiosna zielona 

a z nią ocieplenie.

Patrzę z tego samego okna 

jak bałwany z każdą godziną marnieją, 

topią się aż wreszcie kruszeją 

i rozpadają się na części.

A potem widzę ich twórców.

Jak wracają z pracy lub uniwersytetu.

Marni, w rozsypce, 

upadku pod ciężarem jestestwa.

Widzę jak czas ich kruszy.

Żadne z ich życzeń nigdy się nie spełni.

Bo życzenia nie są do spełniania 

a do pustego karmienia

skrzywdzonego ego.

 

 

Błędne koło.

Cierpią cały rok 

by w święta życzyć sobie oddechu.

Choć wiedzą

że to tylko słowa nie czyny.

Bo codzienność wymusza na nich 

czyny podłe i niegodne losu 

i struktury człowieka.

Walka o byt.

Człowiek w centrum wszechświata.

Człowiek jest kowalem swojego losu.

Brednie humanizmu.

Wszechświat kręci człowiekiem.

I nijak nie ma na to lekarstwa.

Jest tylko przekleństwo

klatki codzienności.

 

 

Część spotkań towarzyskich

jeszcze trwała,

inne dogasały powoli 

a goście na nie sproszeni, 

przenieśli się

w dużej mierze na zewnątrz.

Jedni by zaczerpnąć tchu i odsapnąć,

inni by zapalić w spokoju 

a jeszcze inni 

by dać upust erotycznemu napięciu.

Za oknem posłyszałem ściszone głosy 

grupki młodych osób

najpewniej studentów 

lub uczniów gimnazjum.

Weszli widać do przedsionka

bramy mojej kamienicy

a potem do dolnego hallu.

Ciężkie dębowe drzwi

stuknęły z impetem 

a głos kroków 

objął stukotem marmurowe schody.

Słyszałem przytłumione,

lekko podpite głosy.

Żegnali się najpewniej, 

życząc sobie ostatni raz wszelkiego dobra.

Jeszcze tylko odgłos kluczy

w zamku drzwi,

znów kroki, teraz mniej liczne. 

I znów błoga cisza.

Koniec tych bachanaliów.

Teraz tylko cierpienie i udręka.

 

 

A dla mnie czas na zbawczy sen.

Na stoliczku leżał kłębek czarnej wełny.

Rzuciłem go mojego kotu 

by i on miał trochę

radości i zabawy tej nocy.

Oczywiście momentalnie 

wyskoczył spod stołu

i rzucił się na ofiarę.

Maltretując ją 

niemiłosiernie pazurami i zębami.

Kominek dogasał z wolna.

Sięgnąłem po lampę,

podkręciłem płomyk 

i ruszyłem do sypialni.

Będąc obok drzwi wejściowych dosłyszałem nieopodal odgłos lekkich, kobiecych kroków.

Zdziwiłem się

bo ostatnie piętro kamienicy,

zajmowali raczej samotni i posunięci

już znacznie w latach mężczyźni jak ja.

Zanim to do mnie otwarcie dotarło, 

kroki znalazły się pod moimi drzwiami 

a kołatka zasygnalizowała

nieśmiałe pukanie.

Mam nadzieję, że to nie gość w dom 

o tak nie towarzyskiej porze 

a to że jakaś pijana latorośl 

zmyliła drogę do domu lub piętro.

Rad nie rad 

zrobiłem kilka kroków i otworzyłem…

 

Mówią że marzyć to nie grzech.

U mnie to proste 

bo nie wierzę w marzenia ani grzech.

Ale tej nocy nowego roku 

odwiedził mnie gość 

o którego postaci marzyłem 

i życzyłem sobie jego powrotu.

A więc czyżby 

marzenie może się urzeczywistnić?

Dostałem na to namacalny

i najlepszy dowód.

Choćby przerażający w swej istocie 

i metafizycznej głębi.

 

Otworzyłem drzwi 

a w progu zastałem jej postać.

Taką o jakiej dziś marzyłem,

jakiej pragnąłem.

Jaką kochałem

i wspominałem co dzień 

od dnia jej rychłego zgonu.

Była wręcz zwiewna i blada.

Ledwie zaróżowione policzki 

wygięty się pod wpływem 

szerokiego uśmiechu.

Jej kasztanowe,

ułożone w dorodne fale włosy

spływały jak wodospad 

na alabastrowe ramiona i piersi.

Ubrana była w ukochaną, 

malachitową suknię wieczorową.

Kolczyki i kolia z pereł oraz makijaż 

uczyniły z niej bezsprzeczne 

artemidowskie bóstwo pożądania.

Zielone oczęta tak niewinne, 

 miały w sobie

niezgłębione pokłady miłości.

 

 

Długo syciliśmy się nawzajem tą chwilą.

Nie mogąc wydusić słów ani poruszyć zastygłych w nagłym szoku ciał.

Wreszcie przemogła się 

i mogłem usłyszeć jej głos.

Za nim było mi tęskno najbardziej.

Polały się łzy.

Chciałam przyjść osobiście i życzyć Ci szczęśliwego nowego roku i zapytać czy wszystko u Ciebie w porządku? 

To było Twoje życzenie.

Czy chciałbyś nadal abym mogła spędzić z Tobą resztę tej nocy Simon?

Rzuciłem się na nią 

i tuliłem jak największy skarb. 

Płakałem jak dziecko

i nie mogłem przestać.

Wreszcie osunąłem się na kolana

i tuląc się do idealnej talii 

wyskomlałem wręcz

Tak! Z Tobą chcę być już na wieczność.

Och Natalie…

 

Poddźwignęła mnie z kolan 

i ucałowała gorąco.

A ja postanowiłem śnić i marzyć 

jedynie o niej już do końca swoich dni.

 

Simon Tracy

Simon Tracy

"Jedyną rzeczą,

która ma jeszcze moc sprawczą

w świecie po sensie,

jest obsesja."

 

Noc przełomu.

Ostatnia a zarazem pierwsza.

Stary rok odszedł

przed dwiema godzinami

a nowy narodził się 

jak zawsze ślepy i w ułudzie nadziei 

na poprawę bytu

jednostek doczesnych.

Jakaż to okrutna 

a zarazem prześmiewcza farsa.

Święta i nowy rok.

Bajeczki dla małych dzieci 

o jedności, pokoju, zgodzie i miłości.

O cieple ognia rodzinnego i atmosfery wzajemnej godności i szacunku.

Ja nie życzę nikomu dobrze,

nie życzę jednakże też źle.

Ale cóż mi przyjdzie 

z czyjegoś szczęścia i sukcesu 

nawet jeśli miałby się on 

magicznie zyścić pod wpływem 

słów, gestów czy guseł tych przeklętych dni?

Nic się nie zmieni.

 

 

Sukcesy innych nie motywują

one ranią i jątrzą 

uczucie wstydu, hańby i zawiści.

Ludzkiej, podłej

i małostkowej zazdrości.

A ja najadłem się w życiu 

dość hańby i wstydu.

A zazdrość.

Czego miałbym im zazdrościć?

Uciesznych, grzesznych igier,

tańców i hulaszczego pijaństwa

do odcięcia się

od ludzkiej myśli poznawczej?

Grania w karty, kuligów 

czy zabaw na świeżym śniegu?

Czasami widzę przez okno salonu,

jak zdać by się mogło 

dorosłe i solidnie wykształcone jednostki zachowują się jak dzieci 

i to te rozwrzeszczane 

i rozpieszczone do granic.

 

 

Patrzę jak bałwany 

lepią jeszcze większe bałwany.

Swoje autobiograficzne pomniki.

Mienią się w słońcu i iskrzą dumnie.

Scala je mróz i ulotność.

A potem idzie wiosna zielona 

a z nią ocieplenie.

Patrzę z tego samego okna 

jak bałwany z każdą godziną marnieją, 

topią się aż wreszcie kruszeją 

i rozpadają się na części.

A potem widzę ich twórców.

Jak wracają z pracy lub uniwersytetu.

Marni, w rozsypce, 

upadku pod ciężarem jestestwa.

Widzę jak czas ich kruszy.

Żadne z ich życzeń nigdy się nie spełni.

Bo życzenia nie są do spełniania 

a do pustego karmienia

skrzywdzonego ego.

 

 

Błędne koło.

Cierpią cały rok 

by w święta życzyć sobie oddechu.

Choć wiedzą

że to tylko słowa nie czyny.

Bo codzienność wymusza na nich 

czyny podłe i niegodne losu 

i struktury człowieka.

Walka o byt.

Człowiek w centrum wszechświata.

Człowiek jest kowalem swojego losu.

Brednie humanizmu.

Wszechświat kręci człowiekiem.

I nijak nie ma na to lekarstwa.

Jest tylko przekleństwo

klatki codzienności.

 

 

Część spotkań towarzyskich

jeszcze trwała,

inne dogasały powoli 

a goście na nie sproszeni, 

przenieśli się

w dużej mierze na zewnątrz.

Jedni by zaczerpnąć tchu i odsapnąć,

inni by zapalić w spokoju 

a jeszcze inni 

by dać upust erotycznemu napięciu.

Za oknem posłyszałem ściszone głosy 

grupki młodych osób

najpewniej studentów 

lub uczniów gimnazjum.

Weszli widać do przedsionka

bramy mojej kamienicy

a potem do dolnego hallu.

Ciężkie dębowe drzwi

stuknęły z impetem 

a głos kroków 

objął stukotem marmurowe schody.

Słyszałem przytłumione,

lekko podpite głosy.

Żegnali się najpewniej, 

życząc sobie ostatni raz wszelkiego dobra.

Jeszcze tylko odgłos kluczy

w zamku drzwi,

znów kroki, teraz mniej liczne. 

I znów błoga cisza.

Koniec tych bachanaliów.

Teraz tylko cierpienie i udręka.

 

 

A dla mnie czas na zbawczy sen.

Na stoliczku leżał kłębek czarnej wełny.

Rzuciłem go mojego kotu 

by i on miał trochę

radości i zabawy tej nocy.

Oczywiście momentalnie 

wyskoczył spod stołu

i rzucił się na ofiarę.

Maltretując ją 

niemiłosiernie pazurami i zębami.

Kominek dogasał z wolna.

Sięgnąłem po lampę,

podkręciłem płomyk 

i ruszyłem do sypialni.

Będąc obok drzwi wejściowych dosłyszałem nieopodal odgłos lekkich, kobiecych kroków.

Zdziwiłem się

bo ostatnie piętro kamienicy,

zajmowali raczej samotni i posunięci

już znacznie w latach mężczyźni jak ja.

Zanim to do mnie otwarcie dotarło, 

kroki znalazły się pod moimi drzwiami 

a kołatka zasygnalizowała

nieśmiałe pukanie.

Mam nadzieję, że to nie gość w dom 

o tak nie towarzyskiej porze 

a to że jakaś pijana latorośl 

zmyliła drogę do domu lub piętro.

Rad nie rad 

zrobiłem kilka kroków i otworzyłem…

 

Mówią że marzyć to nie grzech.

U mnie to proste 

bo nie wierzę w marzenia ani grzech.

Ale tej nocy nowego roku 

odwiedził mnie gość 

o którego postaci marzyłem 

i życzyłem sobie jego powrotu.

A więc czyżby 

marzenie może się urzeczywistnić?

Dostałem na to namacalny

i najlepszy dowód.

Choćby przerażający w swej istocie 

i metafizycznej głębi.

 

Otworzyłem drzwi 

a w progu zastałem jej postać.

Taką o jakiej dziś marzyłem,

jakiej pragnąłem.

Jaką kochałem

i wspominałem co dzień 

od dnia jej rychłego zgonu.

Była wręcz zwiewna i blada.

Ledwie zaróżowione policzki 

wygięty się pod wpływem 

szerokiego uśmiechu.

Jej kasztanowe,

ułożone w dorodne fale włosy

spływały jak wodospad 

na alabastrowe ramiona i piersi.

Ubrana była w ukochaną, 

malachitową suknię wieczorową.

Kolczyki i kolia z pereł oraz makijaż 

uczyniły z niej bezsprzeczne 

artemidowskie bóstwo pożądania.

Zielone oczęta tak niewinne, 

 miały w sobie

niezgłębione pokłady miłości.

 

 

Długo syciliśmy się nawzajem tą chwilą.

Nie mogąc wydusić słów ani poruszyć zastygłych w nagłym szoku ciał.

Wreszcie przemogła się 

i mogłem usłyszeć jej głos.

Za nim było mi tęskno najbardziej.

Polały się łzy.

Chciałam przyjść osobiście i życzyć Ci szczęśliwego nowego roku i zapytać czy wszystko u Ciebie w porządku? 

To było Twoje życzenie.

Czy chciałbyś nadal abym mogła spędzić z Tobą resztę tej nocy Simon?

Rzuciłem się na nią 

i tuliłem jak największy skarb. 

Płakałem jak dziecko

i nie mogłem przestać.

Wreszcie osunąłem się na kolana

przed nią

i tuląc się do idealnej talii 

wyskomlałem wręcz

Tak! Z Tobą chcę być już na wieczność.

Och Natalie…

 

Poddźwignęła mnie z kolan 

i ucałowała gorąco.

A ja postanowiłem śnić i marzyć 

jedynie o niej już do końca swoich dni.

 



×
×
  • Dodaj nową pozycję...