"Jedyną rzeczą,
która ma jeszcze moc sprawczą
w świecie po sensie,
jest obsesja."
Noc przełomu.
Ostatnia a zarazem pierwsza.
Stary rok odszedł
przed dwiema godzinami
a nowy narodził się
jak zawsze ślepy i w ułudzie nadziei
na poprawę bytu
jednostek doczesnych.
Jakaż to okrutna
a zarazem prześmiewcza farsa.
Święta i nowy rok.
Bajeczki dla małych dzieci
o jedności, pokoju, zgodzie i miłości.
O cieple ognia rodzinnego i atmosfery wzajemnej godności i szacunku.
Ja nie życzę nikomu dobrze,
nie życzę jednakże też źle.
Ale cóż mi przyjdzie
z czyjegoś szczęścia i sukcesu
nawet jeśli miałby się on
magicznie zyścić pod wpływem
słów, gestów czy guseł tych przeklętych dni?
Nic się nie zmieni.
Sukcesy innych nie motywują
one ranią i jątrzą
uczucie wstydu, hańby i zawiści.
Ludzkiej, podłej
i małostkowej zazdrości.
A ja najadłem się w życiu
dość hańby i wstydu.
A zazdrość.
Czego miałbym im zazdrościć?
Uciesznych, grzesznych igier,
tańców i hulaszczego pijaństwa
do odcięcia się
od ludzkiej myśli poznawczej?
Grania w karty, kuligów
czy zabaw na świeżym śniegu?
Czasami widzę przez okno salonu,
jak zdać by się mogło
dorosłe i solidnie wykształcone jednostki zachowują się jak dzieci
i to te rozwrzeszczane
i rozpieszczone do granic.
Patrzę jak bałwany
lepią jeszcze większe bałwany.
Swoje autobiograficzne pomniki.
Mienią się w słońcu i iskrzą dumnie.
Scala je mróz i ulotność.
A potem idzie wiosna zielona
a z nią ocieplenie.
Patrzę z tego samego okna
jak bałwany z każdą godziną marnieją,
topią się aż wreszcie kruszeją
i rozpadają się na części.
A potem widzę ich twórców.
Jak wracają z pracy lub uniwersytetu.
Marni, w rozsypce,
upadku pod ciężarem jestestwa.
Widzę jak czas ich kruszy.
Żadne z ich życzeń nigdy się nie spełni.
Bo życzenia nie są do spełniania
a do pustego karmienia
skrzywdzonego ego.
Błędne koło.
Cierpią cały rok
by w święta życzyć sobie oddechu.
Choć wiedzą
że to tylko słowa nie czyny.
Bo codzienność wymusza na nich
czyny podłe i niegodne losu
i struktury człowieka.
Walka o byt.
Człowiek w centrum wszechświata.
Człowiek jest kowalem swojego losu.
Brednie humanizmu.
Wszechświat kręci człowiekiem.
I nijak nie ma na to lekarstwa.
Jest tylko przekleństwo
klatki codzienności.
Część spotkań towarzyskich
jeszcze trwała,
inne dogasały powoli
a goście na nie sproszeni,
przenieśli się
w dużej mierze na zewnątrz.
Jedni by zaczerpnąć tchu i odsapnąć,
inni by zapalić w spokoju
a jeszcze inni
by dać upust erotycznemu napięciu.
Za oknem posłyszałem ściszone głosy
grupki młodych osób
najpewniej studentów
lub uczniów gimnazjum.
Weszli widać do przedsionka
bramy mojej kamienicy
a potem do dolnego hallu.
Ciężkie dębowe drzwi
stuknęły z impetem
a głos kroków
objął stukotem marmurowe schody.
Słyszałem przytłumione,
lekko podpite głosy.
Żegnali się najpewniej,
życząc sobie ostatni raz wszelkiego dobra.
Jeszcze tylko odgłos kluczy
w zamku drzwi,
znów kroki, teraz mniej liczne.
I znów błoga cisza.
Koniec tych bachanaliów.
Teraz tylko cierpienie i udręka.
A dla mnie czas na zbawczy sen.
Na stoliczku leżał kłębek czarnej wełny.
Rzuciłem go mojego kotu
by i on miał trochę
radości i zabawy tej nocy.
Oczywiście momentalnie
wyskoczył spod stołu
i rzucił się na ofiarę.
Maltretując ją
niemiłosiernie pazurami i zębami.
Kominek dogasał z wolna.
Sięgnąłem po lampę,
podkręciłem płomyk
i ruszyłem do sypialni.
Będąc obok drzwi wejściowych dosłyszałem nieopodal odgłos lekkich, kobiecych kroków.
Zdziwiłem się
bo ostatnie piętro kamienicy,
zajmowali raczej samotni i posunięci
już znacznie w latach mężczyźni jak ja.
Zanim to do mnie otwarcie dotarło,
kroki znalazły się pod moimi drzwiami
a kołatka zasygnalizowała
nieśmiałe pukanie.
Mam nadzieję, że to nie gość w dom
o tak nie towarzyskiej porze
a to że jakaś pijana latorośl
zmyliła drogę do domu lub piętro.
Rad nie rad
zrobiłem kilka kroków i otworzyłem…
Mówią że marzyć to nie grzech.
U mnie to proste
bo nie wierzę w marzenia ani grzech.
Ale tej nocy nowego roku
odwiedził mnie gość
o którego postaci marzyłem
i życzyłem sobie jego powrotu.
A więc czyżby
marzenie może się urzeczywistnić?
Dostałem na to namacalny
i najlepszy dowód.
Choćby przerażający w swej istocie
i metafizycznej głębi.
Otworzyłem drzwi
a w progu zastałem jej postać.
Taką o jakiej dziś marzyłem,
jakiej pragnąłem.
Jaką kochałem
i wspominałem co dzień
od dnia jej rychłego zgonu.
Była wręcz zwiewna i blada.
Ledwie zaróżowione policzki
wygięty się pod wpływem
szerokiego uśmiechu.
Jej kasztanowe,
ułożone w dorodne fale włosy
spływały jak wodospad
na alabastrowe ramiona i piersi.
Ubrana była w ukochaną,
malachitową suknię wieczorową.
Kolczyki i kolia z pereł oraz makijaż
uczyniły z niej bezsprzeczne
artemidowskie bóstwo pożądania.
Zielone oczęta tak niewinne,
miały w sobie
niezgłębione pokłady miłości.
Długo syciliśmy się nawzajem tą chwilą.
Nie mogąc wydusić słów ani poruszyć zastygłych w nagłym szoku ciał.
Wreszcie przemogła się
i mogłem usłyszeć jej głos.
Za nim było mi tęskno najbardziej.
Polały się łzy.
Chciałam przyjść osobiście i życzyć Ci szczęśliwego nowego roku i zapytać czy wszystko u Ciebie w porządku?
To było Twoje życzenie.
Czy chciałbyś nadal abym mogła spędzić z Tobą resztę tej nocy Simon?
Rzuciłem się na nią
i tuliłem jak największy skarb.
Płakałem jak dziecko
i nie mogłem przestać.
Wreszcie osunąłem się na kolana
i tuląc się do idealnej talii
wyskomlałem wręcz
Tak! Z Tobą chcę być już na wieczność.
Och Natalie…
Poddźwignęła mnie z kolan
i ucałowała gorąco.
A ja postanowiłem śnić i marzyć
jedynie o niej już do końca swoich dni.