Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
Migrena

Migrena

 

 

 

W poczekalni pachnie lękiem i lawendą,
jakby ktoś spryskał powietrze zapachem wszystkich tajemnic,
które kiedykolwiek urodziły się w ciele kobiet.

Siadam na krześle, które trzeszczy jak archiwum kobiecych wnętrz,
jakby jego śrubki znały alfabet ud, miednic i brzuchów,
z których powstawały małe światy, wielkie dramaty
i czasem tylko zwykłe „wszystko w normie, proszę pani”.

Wchodzi on - ginekolog, nawigator po oceanie kobiecego świata,
pół‑detektyw, pół‑astronom macicy,
który nawet cień owulacji potrafi wyczytać z mapy kosmosu,
jakby szukał sygnałów życia w galaktyce,
gdzie kosmici zapomnieli wysłać instrukcję obsługi ciała.

- Proszę się położyć, mówi, tonem nauczyciela cyrku,
który zaraz pokaże sztuczkę, ale z delikatnością kota
na rozgrzanej blasze.

Rozchylam nogi, odsłaniając wszystko tak dokładnie,
że czuję się jak eksponat w świetle reflektorów,
a on wchodzi z uśmieszkiem jak ktoś,
kto właśnie dostał dostęp do części świata zwykle zamkniętej na trzy zamki,
z narzędziem, które wygląda jak miniaturowy teleskop do planet
rodzących życie i dramat jednocześnie.

Przesuwa się delikatnie,
a moje ciało otwiera się jak mapa nieznanych galaktyk.
Tam, gdzie światło reflektora pada najczułej,
kryje się punkt G - maleńka, pulsująca perła,
jakby sam wszechświat zostawił w tym zakątku tajemnicę radości,
miniaturową gwiazdę gotową rozbłysnąć.

Łechtaczka - subtelna świątynia przyjemności -
rozkwita w mikroskopijnym rytmie życia,
otwierając się jak kwiat poranka,
którego zapach zna tylko kosmos i ja.

Ginekolog spogląda z powagą astronoma,
który odkrywa nowe planety w galaktyce wnętrza kobiety,
z zachwytem notując każdy puls, każdy fałd, każdą drobną tajemnicę,
jakby patrzył na arcydzieło, które powstało z najczystszej geometrii życia.

- Hm…  mruczy jak stary kocur,
który właśnie odkrywa nowe królestwo myszy.
- To jest prawdziwa galeria natury!
Każda fałdka, każdy zakamarek, każdy sekret - arcydzieło!

Czuję, że moje ciało staje się mapą starożytnych labiryntów,
a on jest Minotaurem‑przewodnikiem,
który wie, gdzie czai się każdy strach i każda nadzieja.

- A tutaj…  wskazuje narzędziem -
-  kwitnie życie i… ewentualnie mała niespodzianka.

Chichotam w duchu, bo w tej ceremonii nie ma miejsca na wstyd,
tylko na absurd i kosmiczny zachwyt nad ludzkim wnętrzem.

Na koniec odchodzi z miną człowieka,
który własnie zgarnął złoty medal w konkursie „Co kryje się w środku?”,
odbierając statuetkę z miniaturowym teleskopem
i konfetti z hormonów.

A ja zostaję tam - pół naga, pół święta -
leżąca jak robot na przeglądzie technicznym, bez osłony,
gotowa na diagnozę życia,
z nogami otwartymi jak szuflada w warsztacie,
zastanawiając się, czy życie naprawdę jest tak proste,
że wystarczy jeden ginekolog,
żeby zrobić mi tylko przegląd okresowy
i powiedzieć z entuzjazmem:
„Wszystko działa, proszę pani,
proszę tylko nie zapominać o smarowaniu.”

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Migrena

Migrena

 

 

 

W poczekalni pachnie lękiem i lawendą,
jakby ktoś spryskał powietrze zapachem wszystkich tajemnic,
które kiedykolwiek urodziły się w ciele kobiet.

Siadam na krześle, które trzeszczy jak archiwum kobiecych wnętrz,
jakby jego śrubki znały alfabet ud, miednic i brzuchów,
z których powstawały małe światy, wielkie dramaty
i czasem tylko zwykłe „wszystko w normie, proszę pani”.

Wchodzi on - ginekolog, nawigator po oceanie kobiecego świata,
pół‑detektyw, pół‑astronom macicy,
który nawet cień owulacji potrafi wyczytać z mapy kosmosu,
jakby szukał sygnałów życia w galaktyce,
gdzie kosmici zapomnieli wysłać instrukcję obsługi ciała.

- Proszę się położyć, mówi, tonem nauczyciela cyrku,
który zaraz pokaże sztuczkę, ale z delikatnością kota
na rozgrzanej blasze.

Rozchylam nogi, odsłaniając wszystko tak dokładnie,
że czuję się jak eksponat w świetle reflektorów,
a on wchodzi z uśmieszkiem jak ktoś,
kto właśnie dostał dostęp do części świata zwykle zamkniętej na trzy zamki,
z narzędziem, które wygląda jak miniaturowy teleskop do planet
rodzących życie i dramat jednocześnie.

Przesuwa się delikatnie,
a moje ciało otwiera się jak mapa nieznanych galaktyk.
Tam, gdzie światło reflektora pada najczułej,
kryje się punkt G - maleńka, pulsująca perła,
jakby sam wszechświat zostawił w tym zakątku tajemnicę radości,
miniaturową gwiazdę gotową rozbłysnąć.

Łechtaczka - subtelna świątynia przyjemności -
rozkwita w mikroskopijnym rytmie życia,
otwierając się jak kwiat poranka,
którego zapach zna tylko kosmos i ja.

Ginekolog spogląda z powagą astronoma,
który odkrywa nowe planety w galaktyce wnętrza kobiety,
z zachwytem notując każdy puls, każdy fałd, każdą drobną tajemnicę,
jakby patrzył na arcydzieło, które powstało z najczystszej geometrii życia.

- Hm…  mruczy jak stary kocur,
który właśnie odkrywa nowe królestwo myszy.
- To jest prawdziwa galeria natury!
Każda fałdka, każdy zakamarek, każdy sekret - arcydzieło!

Czuję, że moje ciało staje się mapą starożytnych labiryntów,
a on jest Minotaurem‑przewodnikiem,
który wie, gdzie czai się każdy strach i każda nadzieja.

- A tutaj…  wskazuje narzędziem -
-  kwitnie życie i… ewentualnie mała niespodzianka.

Chichotam w duchu, bo w tej ceremonii nie ma miejsca na wstyd,
tylko na absurd i kosmiczny zachwyt nad ludzkim wnętrzem.

Na koniec odchodzi z miną człowieka,
który własnie zgarnął złoty medal w konkursie „Co kryje się w środku?”,
odbierając statuetkę z miniaturowym teleskopem
i konfetti z hormonów.

A ja zostaję tam - pół naga, pół święta -
leżąca jak robot na przeglądzie technicznym, bez osłony,
gotowa na diagnozę życia,
z nogami otwartymi jak szuflada w warsztacie,
zastanawiając się, czy życie naprawdę jest tak proste,
że wystarczy jeden ginekolog,
żeby zrobić mi tylko przegląd okresowy
i powiedzieć z entuzjazmem:
„Wszystko działa, proszę pani,
proszę tylko nie zapominać o smarowaniu.”

 

 

 

W poczekalni pachnie lękiem i lawendą,
jakby ktoś spryskał powietrze zapachem wszystkich tajemnic,
które kiedykolwiek urodziły się w ciele kobiet.

Siadam na krześle, które trzeszczy jak archiwum kobiecych wnętrz,
jakby jego śrubki znały alfabet ud, miednic i brzuchów,
z których powstawały małe światy, wielkie dramaty
i czasem tylko zwykłe „wszystko w normie, proszę pani”.

Wchodzi on - ginekolog, nawigator po oceanie kobiecego świata,
pół‑detektyw, pół‑astronom macicy,
który nawet cień owulacji potrafi wyczytać z mapy kosmosu,
jakby szukał sygnałów życia w galaktyce,
gdzie kosmici zapomnieli wysłać instrukcję obsługi ciała.

- Proszę się położyć, mówi, tonem nauczyciela cyrku,
który zaraz pokaże sztuczkę, ale z delikatnością kota
na rozgrzanej blasze.

Rozchylam nogi, odsłaniając wszystko tak dokładnie,
że czuję się jak eksponat w świetle reflektorów,
a on wchodzi z uśmieszkiem jak ktoś,
kto właśnie dostał dostęp do części świata zwykle zamkniętej na trzy zamki,
z narzędziem, które wygląda jak miniaturowy teleskop do planet
rodzących życie i dramat jednocześnie.

Przesuwa się delikatnie,
a moje ciało otwiera się jak mapa nieznanych galaktyk.
Tam, gdzie światło reflektora pada najczułej,
kryje się punkt G - maleńka, pulsująca perła,
jakby sam wszechświat zostawił w tym zakątku tajemnicę radości,
miniaturową gwiazdę gotową rozbłysnąć.

Łechtaczka - subtelna świątynia przyjemności -
rozkwita w mikroskopijnym rytmie życia,
otwierając się jak kwiat poranka,
którego zapach zna tylko kosmos i ja.

Ginekolog spogląda z powagą astronoma,
który odkrywa nowe planety w galaktyce wnętrza kobiety,
z zachwytem notując każdy puls, każdy fałd, każdą drobną tajemnicę,
jakby patrzył na arcydzieło, które powstało z najczystszej geometrii życia.

- Hm…  mruczy jak stary kocur,
który właśnie odkrywa nowe królestwo myszy.
- To jest prawdziwa galeria natury!
Każda fałdka, każdy zakamarek, każdy sekret - arcydzieło!

Czuję, że moje ciało staje się mapą starożytnych labiryntów,
a on jest Minotaurem‑przewodnikiem,
który wie, gdzie czai się każdy strach i każda nadzieja.

- A tutaj…  wskazuje narzędziem -
-  kwitnie życie i… ewentualnie mała niespodzianka.

Chichotam w duchu, bo w tej ceremonii nie ma miejsca na wstyd,
tylko na absurd i kosmiczny zachwyt nad ludzkim wnętrzem.

Na koniec odchodzi z miną człowieka,
który własnie zgarnął złoty medal w konkursie „Co kryje się w środku?”,
odbierając statuetkę z miniaturowym teleskopem
i konfetti z hormonów.

A ja zostaję tam - pół naga, pół święta -
leżąca jak robot na przeglądzie technicznym, bez osłony,
gotowa na diagnozę życia,
z nogami otwartymi jak szuflada w warsztacie,
zastanawiając się, czy życie naprawdę jest tak proste,
że wystarczy jeden ginekolog,
żeby zrobić mi tylko przegląd okresowy
i powiedzieć z entuzjazmem:
„Wszystko działa, proszę pani,
proszę tylko nie zapominać o smarowaniu.”

 

W poczekalni pachnie lękiem i lawendą,
jakby ktoś spryskał powietrze zapachem wszystkich tajemnic,
które kiedykolwiek urodziły się w ciele kobiet.

Siadam na krześle, które trzeszczy jak archiwum kobiecych wnętrz,
jakby jego śrubki znały alfabet ud, miednic i brzuchów,
z których powstawały małe światy, wielkie dramaty
i czasem tylko zwykłe „wszystko w normie, proszę pani”.

Wchodzi on - ginekolog, nawigator po oceanie kobiecego świata,
pół‑detektyw, pół‑astronom macicy,
który nawet cień owulacji potrafi wyczytać z mapy kosmosu,
jakby szukał sygnałów życia w galaktyce,
gdzie kosmici zapomnieli wysłać instrukcję obsługi ciała.

- Proszę się położyć, mówi, tonem nauczyciela cyrku,
który zaraz pokaże sztuczkę, ale z delikatnością kota
na rozgrzanej blasze.

Rozchylam nogi, odsłaniając wszystko tak dokładnie,
że czuję się jak eksponat w świetle reflektorów,
a on wchodzi z uśmieszkiem jak ktoś,
kto właśnie dostał dostęp do części świata zwykle zamkniętej na trzy zamki,
z narzędziem, które wygląda jak miniaturowy teleskop do planet
rodzących życie i dramat jednocześnie.

Przesuwa się delikatnie,
a moje ciało otwiera się jak mapa nieznanych galaktyk.
Tam, gdzie światło reflektora pada najczułej,
kryje się punkt G - maleńka, pulsująca perła,
jakby sam wszechświat zostawił w tym zakątku tajemnicę radości,
miniaturową gwiazdę gotową rozbłysnąć.

Łechtaczka - subtelna świątynia przyjemności -
rozkwita w mikroskopijnym rytmie życia,
otwierając się jak kwiat poranka,
którego zapach zna tylko kosmos i ja.

Ginekolog spogląda z powagą astronoma,
który odkrywa nowe planety w galaktyce wnętrza kobiety,
z zachwytem notując każdy puls, każdy fałd, każdą drobną tajemnicę,
jakby patrzył na arcydzieło, które powstało z najczystszej geometrii życia.

- Hm…  mruczy jak stary kocur,
który właśnie odkrywa nowe królestwo myszy.
- To jest prawdziwa galeria natury!
Każda fałdka, każdy zakamarek, każdy sekret - arcydzieło!

Czuję, że moje ciało staje się mapą starożytnych labiryntów,
a on jest Minotaurem‑przewodnikiem,
który wie, gdzie czai się każdy strach i każda nadzieja.

- A tutaj…  wskazuje narzędziem -
-  kwitnie życie i… ewentualnie mała niespodzianka.

Chichotam w duchu, bo w tej ceremonii nie ma miejsca na wstyd,
tylko na absurd i kosmiczny zachwyt nad ludzkim wnętrzem.

Na koniec odchodzi z miną człowieka,
który własnie zgarnął złoty medal w konkursie „Co kryje się w środku?”,
odbierając statuetkę z miniaturowym teleskopem
i konfetti z hormonów.

A ja zostaję tam - pół naga, pół święta -
leżąca jak robot na przeglądzie technicznym, bez osłony,
gotowa na diagnozę życia,
z nogami otwartymi jak szuflada w warsztacie,
zastanawiając się, czy życie naprawdę jest tak proste,
że wystarczy jeden ginekolog,
żeby zrobić mi tylko przegląd okresowy
i powiedzieć z entuzjazmem:
„Wszystko działa, proszę pani,
proszę tylko nie zapominać o smarowaniu.”

 

 

W poczekalni pachnie lękiem i lawendą,
jakby ktoś spryskał powietrze zapachem wszystkich tajemnic,
które kiedykolwiek urodziły się w ciele kobiet.

Siadam na krześle, które trzeszczy jak archiwum kobiecych wnętrz,
jakby jego śrubki znały alfabet ud, miednic i brzuchów,
z których powstawały małe światy, wielkie dramaty
i czasem tylko zwykłe „wszystko w normie, proszę pani”.

Wchodzi on - ginekolog, nawigator po oceanie kobiecego świata,
pół‑detektyw, pół‑astronom macicy,
który nawet cień owulacji potrafi wyczytać z mapy kosmosu,
jakby szukał sygnałów życia w galaktyce,
gdzie kosmici zapomnieli wysłać instrukcję obsługi ciała.

- Proszę się położyć, mówi, tonem nauczyciela cyrku,
który zaraz pokaże sztuczkę, ale z delikatnością kota
na rozgrzanej blasze.

Rozchylam nogi, odsłaniając wszystko tak dokładnie,
że czuję się jak eksponat w świetle reflektorów,
a on wchodzi z uśmieszkiem jak ktoś,
kto właśnie dostał dostęp do części świata zwykle zamkniętej na trzy zamki,
z narzędziem, które wygląda jak miniaturowy teleskop do planet
rodzących życie i dramat jednocześnie.

Przesuwa się delikatnie,
a moje ciało otwiera się jak mapa nieznanych galaktyk.
Tam, gdzie światło reflektora pada najczułej,
kryje się punkt G - maleńka, pulsująca perła,
jakby sam wszechświat zostawił w tym zakątku tajemnicę radości,
miniaturową gwiazdę gotową rozbłysnąć.

Łechtaczka - subtelna świątynia przyjemności -
rozkwita w mikroskopijnym rytmie życia,
otwierając się jak kwiat poranka,
którego zapach zna tylko kosmos i ja.

Ginekolog spogląda z powagą astronoma,
który odkrywa nowe planety w galaktyce wnętrza kobiety,
z zachwytem notując każdy puls, każdy fałd, każdą drobną tajemnicę,
jakby patrzył na arcydzieło, które powstało z najczystszej geometrii życia.

- Hm…  mruczy jak stary kocur,
który właśnie odkrywa nowe królestwo myszy.
- To jest prawdziwa galeria natury!
Każda fałdka, każdy zakamarek, każdy sekret - arcydzieło!

Czuję, że moje ciało staje się mapą starożytnych labiryntów,
a on jest Minotaurem‑przewodnikiem,
który wie, gdzie czai się każdy strach i każda nadzieja.

- A tutaj…  wskazuje narzędziem -
-  kwitnie życie i… ewentualnie mała niespodzianka.

Chichotam w duchu, bo w tej ceremonii nie ma miejsca na wstyd,
tylko na absurd i kosmiczny zachwyt nad ludzkim wnętrzem.

Na koniec odchodzi z miną człowieka,
który własnie zgarnął złoty medal w konkursie „Co kryje się w środku?”,
odbierając statuetkę z miniaturowym teleskopem
i konfetti z hormonów.

A ja zostaję tam - pół naga, pół święta -
leżąca jak robot na przeglądzie technicznym, bez osłony,
gotowa na diagnozę życia,
z nogami otwartymi jak szuflada w warsztacie,
zastanawiając się, czy życie naprawdę jest tak proste,
że wystarczy jeden ginekolog,
żeby zrobić mi tylko przegląd okresowy
i powiedzieć z entuzjazmem:
„Wszystko działa, proszę pani,
proszę tylko nie zapominać o smarowaniu.”

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Migrena

Migrena

 

 

 

W poczekalni pachnie lękiem i lawendą,
jakby ktoś spryskał powietrze zapachem wszystkich tajemnic,
które kiedykolwiek urodziły się w ciele kobiet.

Siadam na krześle, które trzeszczy jak archiwum kobiecych wnętrz,
jakby jego śrubki znały alfabet ud, miednic i brzuchów,
z których powstawały małe światy, wielkie dramaty
i czasem tylko zwykłe „wszystko w normie, proszę pani”.

Wchodzi on - ginekolog, nawigator po oceanie kobiecego świata,
pół‑detektyw, pół‑astronom macicy,
który nawet cień owulacji potrafi wyczytać z mapy kosmosu,
jakby szukał sygnałów życia w galaktyce,
gdzie kosmici zapomnieli wysłać instrukcję obsługi ciała.

- Proszę się położyć, mówi, tonem nauczyciela cyrku,
który zaraz pokaże sztuczkę, ale z delikatnością kota
na rozgrzanej blasze.

Rozchylam nogi, odsłaniając wszystko tak dokładnie,
że czuję się jak eksponat w świetle reflektorów,
a on wchodzi z uśmieszkiem jak ktoś,
kto właśnie dostał dostęp do części świata zwykle zamkniętej na trzy zamki,
z narzędziem, które wygląda jak miniaturowy teleskop do planet
rodzących życie i dramat jednocześnie.

Przesuwa się delikatnie,
a moje ciało otwiera się jak mapa nieznanych galaktyk.
Tam, gdzie światło reflektora pada najczułej,
kryje się punkt G - maleńka, pulsująca perła,
jakby sam wszechświat zostawił w tym zakątku tajemnicę radości,
miniaturową gwiazdę gotową rozbłysnąć.

Łechtaczka - subtelna świątynia przyjemności -
rozkwita w mikroskopijnym rytmie życia,
otwierając się jak kwiat poranka,
którego zapach zna tylko kosmos i ja.

Ginekolog spogląda z powagą astronoma,
który odkrywa nowe planety w galaktyce wnętrza kobiety,
z zachwytem notując każdy puls, każdy fałd, każdą drobną tajemnicę,
jakby patrzył na arcydzieło, które powstało z najczystszej geometrii życia.

- Hm…  mruczy jak stary kocur,
który właśnie odkrywa nowe królestwo myszy.
- To jest prawdziwa galeria natury!
Każda fałdka, każdy zakamarek, każdy sekret - arcydzieło!

Czuję, że moje ciało staje się mapą starożytnych labiryntów,
a on jest Minotaurem‑przewodnikiem,
który wie, gdzie czai się każdy strach i każda nadzieja.

- A tutaj…  wskazuje narzędziem -
-  kwitnie życie i… ewentualnie mała niespodzianka.

Chichotam w duchu, bo w tej ceremonii nie ma miejsca na wstyd,
tylko na absurd i kosmiczny zachwyt nad ludzkim wnętrzem.

Na koniec odchodzi z miną człowieka,
który własnie zgarnął złoty medal w konkursie „Co kryje się w środku?”,
odbierając statuetkę z miniaturowym teleskopem
i konfetti z hormonów.

A ja zostaję tam - pół naga, pół święta -
leżąca jak robot na przeglądzie technicznym, bez osłony,
gotowa na diagnozę życia,
z nogami otwartymi jak szuflada w warsztacie,
zastanawiając się, czy życie naprawdę jest tak proste,
że wystarczy jeden ginekolog,
żeby zrobić mi tylko przegląd okresowy
i powiedzieć z entuzjazmem:
„Wszystko działa, proszę pani,
proszę tylko nie zapominać o smarowaniu.”

 

 




  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • ostatnio codziennie w telewizji oglądam śmierć widać wyraźnie jak w jednej chwili jest w wielu miejscach na raz śmierć w Ukrainie śmierć w Afryce śmierć w strefie Gazy można się przyjrzeć z bliska śmierć od kuli śmierć od bomby śmierć od zasad obojętnych na życie prędkość zasięg miejsce wszystko jest określone nie wiadomo jeszcze kto zmieni się w statystykę często wyłączam mówią telewizja kłamie chciałbym w to uwierzyć niestety śmierć nie jest kwestią wiary
    • @huzarc   niestety - czysty real.!!!!!             @KOBIETA    Dominiko.   nie bądź zbyt surowa.:)   bądź wyrozumiała.:)   Ty, jako lekarz....   pani doktor Dominiko.....      
    • @Migrena   hmmm... muszę się zastanowić nad tym tekstem... interesujący ...tak ...   
    • @huzarc   też nie mam doświadczenia :)   tylko moja biedna wyobraźnia.!   dzięki.:)           @Marek.zak1   trochę się boję.:)   najwyżej posypę głowę popiołem.:)   dzięki Marku.:)       @violetta   perły Akoya !!!!!   różowe, kształtne, o pięknym połysku.:)   pachną rozkoszą.:)   dzięki Violet.        
    • Postanowiłem zainspirowany przez tekst, spojrzeć z innej strony na tą ginekologiczną „wrażliwość”.   Miała 16 lat, on 20. Pili w łazience – taka szkoła, szkółka niedzielna dla tych dryfujących w osłonie dni, zagubionych jak milczenie świata.   Potem przyparł ją do ściany i otworzył bez krzyku, jak wujek przed trzema laty, który już odsiaduje lata za paragraf w pdf-ie.   Teraz już lekarz zgłębia przedmiot prawa. Jest grzebyk i wymazówka, protokół i rękawiczki lateksowe gratis. Jest i ciche ciało, jest matka i policjantka, ściągnięta z domu.   Co można powiedzieć? Że świat jest zły – banał. Trochę wstydu, trochę gniewu i mechanicznego powietrza w nosie. Podpis najważniejszy na końcu. Plomba na pakiet, ubranie do papierowego worka. My zrobiliśmy swoje, procedura działa.   A ja przez to wszystko znowu tłukę darmowe nadgodziny w niedzielę.   Co z czasem na rozmowy z córką…
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...