A potem coś - ktoś - otworzył oczy w miejscu, gdzie czas jeszcze nie odważył się narodzić,
i ciemność cofnęła się o milimetr, jak skóra, która czuje dotyk po raz pierwszy.
Świadomość przyszła jak pęknięcie w nieskończoności :
za ciasna, by pomieścić wieczność,
za krucha, by unieść własne zdumienie.
Człowiek.
Z gliny, która pamięta palce -
i z oddechu, który nie pamięta początku.
Niedorobiony anioł, a jednak zarysowany precyzyjniej niż figura w tajnym równaniu.
Patrzy w niebo i widzi zwierciadło,
bo jego oczy nie wiedzą jeszcze,
kto je uczy patrzenia.
Czas przetacza go po świecie jak drobny pył,
lecz w tym pyle drzemie rysunek - linia, której nie wymyślił przypadek.
Architektura dłoni, które nigdy nie potrafią tworzyć nicości.
Gesty wracają,
myśli krążą jak ptaki, którym odebrano pół nieba.
Słowa rozbrzmiewają w człowieku jak echo w świątyni,
która dopiero czeka na pierwszego pielgrzyma.
Światło go nie dźwiga.
Ciemność go nie posiada.
A Bóg milczy -
nie z nieobecności,
lecz z miłości większej od odpowiedzi.
Jego cisza jest przestrzenią, w której człowiek ma nauczyć się budzić.
Bo człowiek trwa -
jak kamień, który pamięta dotyk rzeźbiarza bardziej niż własny kształt.
Oddycha,
bo dech został mu dany.
Kocha,
bo serce jest konstrukcją zbyt piękną,
by mogło powstać z próżni.
Pisze,
bo w każdej literze szuka alfabetu, którym został stworzony.
A jednak głęboko,
w tej maszynie z bólu i światła,
coś zaiskrza.
Nie bunt nicości,
lecz bunt dziecka, które zgubiło drogę do domu
i wciąż nosi w kieszeni klucz -
choć zapomniało, gdzie są drzwi.
To nie przypadek wypowiada w nim „jestem”.
To stworzenie - obdarzone wolnością tak ogromną,
że może zakwestionować własne pochodzenie.
I gdy absurd unosi głowę
i śmieje się światu w twarz,
a człowiekowi drży ręka -
w tym drżeniu, w tym śmiechu,
słychać echo dłoni, które ulepiły go z chaosu jak z mokrej gliny.
Człowiek.
Krucha konstrukcja.
Boski szkic.
Dziecko zgubione w świecie zbyt szerokim dla jednego serca,
a jednak - pod skórą nosi odcisk palca Stwórcy.