Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Człowiek


Rekomendowane odpowiedzi

Urodziłem się jakiś czas temu, w pewnym mieście. Rodzice, kiedy żyli, przypominali mi, że byłem wesołym brzdącem. Już na początku mojego życia pokochałem zwierzęta i przyrodę, ale to nie one stały się moją drogą. Gdy wszedłem na ścieżkę edukacji zrozumiałem, że w brutalnym świecie młodych ludzi potrzebne są cechy, które powoli zanikały – wyrozumiałość, radość życia, umiłowanie człowieka i zdolność wybaczania. Starałem się jak mogłem. Czasem było ciężko zachować optymizm, kochać ludzi i wybaczać im. Jednak udawało mi się. Szukałem wzoru, autorytetu. Gdy nie mogłem znaleźć zagłębiłem się w wierze w Boga. Zrozumiałem Przykazanie Miłości, nauki i przypowieści. Uwierzyłem głęboko, pokochałem świat na nowo. Ludzie zaczęli szukać mojego towarzystwa, bo mogli na mnie liczyć w każdej sprawie. Zawsze byłem dla nich, byli mi prawdziwie bliscy, a ich problemy zdawały się dotyczyć również i mnie. Wiele przez to doświadczyłem, dobrego i złego. Chciałem im pomagać, być dla nich. Chciałem służyć, wszystkim. Jednak nie taką dostałem od Boga rolę. Przed wstąpieniem do seminarium poznałem dziewczynę. Nie była piękna, ale posiadała cechy, których u ludzi szukałem. Nie była jak tłum, też kochała, wybaczała, rozumiała. Gdy z nią rozmawiałem, wiedziałem, że chciała tego samego co ja. Służyć. Nie wiem jak to się stało, ale zakochaliśmy się w sobie, obdarzyliśmy uczuciem silniejszym niż chęć całkowitego powierzenia się Bogu, zadedykowania mu każdego aspektu życia. Nigdy nie przestaliśmy wierzyć, że to on nami kierował, że to dzięki niemu. Pobraliśmy się, gdy miałem trzydzieści dwa lata. Razem było nam łatwiej, niemalże bajkowo. Często dotykała nas rzeczywistość, ludzie dawali nam odczuć, że nie nadajemy się do życia w dzisiejszym świecie. Wtedy na tron w Watykanie wstąpił Jan Paweł I. Uśmiechał się, zawsze. Tak samo jak my kochał, radował się każdą chwilą. Przynajmniej takie wrażenie mieliśmy oboje z żoną. Ja pracowałem w szkole jako nauczyciel języka polskiego, ona była nauczycielką biologii. Cieszyliśmy się, że autorytet dla świata chrześcijańskiego potrafi być ludzki. Jednak nasza radość szybko została zgaszona, po nagłej śmierci papieża. Niedługo później Polak został głową Kościoła. Jaka to była radość w kraju, jakie zdziwienie dla świata! Człowiek, który pochodził z komunistycznego kraju, dalekiego, niemalże egzotycznego zostaje papieżem. Gdy mówił o miłości, o wolności, gdy okazywał się patriotą i prawdziwym Człowiekiem utwierdzałem się w przekonaniu, że moje działania i podejście do życia są dobre. Gdy widziałem, jak młodzi ludzie gromadzili się wokół Niego czułem rosnący szacunek. Kochał ich a oni odwdzięczali mu się tym samym. Budził szacunek u wszystkich, nie miłość, ale szacunek. Ja go pokochałem, jako wysłannika Boga, jako tego, który naucza, jak kochać. Poświęcił całe swoje życie Bogu, został pasterzem wszystkich owiec, szukał zagubionych, podróżował. Był KIMŚ. Od początku. Zainspirował mnie, swoją postawą dodawał mi sił. Może dzięki niemu zawsze byłem w pełni z moja żoną, była trzecią kobietą mojego życia. Bo pierwsza była Maryja, Matka Boga, jak mówił Jan Paweł II, Totus Tuus, Maryja, Totus Tuus. Następnie moja Matka. Kobieta, która dała mi życie, nosiła mnie pod sercem, kochała i zawsze wspierała. Nauczyła mnie odróżniać dobro od zła, kochać, radować się. I wreszcie Ona. Ta, którą zesłał mi Bóg, abym mógł jej służyć i być dla niej. Ta, przy której znalazłem nowy, drugi sens życia. Ta, która pokazywała mi, kiedy błądzę. Ta, która imponowała mi swoją wiedzą i bezinteresownością. I wreszcie ta, z którą zdecydowałem się spędzić moje życie. Zawsze chodziliśmy razem do kościoła, razem się starzeliśmy. Dla mnie zawsze była piękna, jej oczy, pełne wiary, miłości, nadziei, nawet po latach powodowały drżenie serca, jej słodki, lekko zachrypnięty głos rozdzierał ciemności i przyjemnie gładził uszy, dostawał się do najdalszych zakątków umysły, litery, które pozostawiał po sobie w mózgu zostawały tam na zawsze. Kochałem ją. Nie mógłbym być z żadną inną kobietą. Nigdy nawet nie pomyślałem o zdradzie, zawsze byłem w nią wpatrzony. Nawet, gdy cierpiała, była dla mnie najcudowniejsza na świecie. Gdy płakała scałowywałem jej łzy, gładziłem policzki, rozczesywałem palcami niegdyś brązowe włosy, kochałem każdą jej drobinkę. Nadal kocham, i kochał będę zawsze. Ludzie szydzili z naszej miłości, z naszej chęci niesienia pomocy, z naszej wiary. Uważali nas za gorszych tylko dlatego, że zarówno żebrak z ulicy jak i bogaty urzędnik byli dla nas równie ważni. Było w nas za dużo miłości. Jednak gdy patrzyliśmy na Niego, słuchaliśmy Jego słów wierzyliśmy, że nasza droga jest właściwa. Obelgi bolały, ale zawsze podnosiliśmy się i szliśmy dalej, aby kochać i mieć nadzieję za wszystkich. Staliśmy się dla siebie opoką, podporą, która była silniejsza niż wszystko inne, oprócz wiary w miłosiernego Boga. Wybaczaliśmy tym, którzy kamieniowali nas swoimi słowami, kochaliśmy ich jeszcze bardziej, bo byli zagubieni, stracili sens życia. Dążyli do zaszczytów i pieniędzy kosztem maluczkich. Dla nich byliśmy nikim, nauczycielska para, której wydaje się, że naprawiają świat. Para naiwnych ludzi, która daje się wykorzystywać.
Zamach na Jana Pawła II był dla nas obojga ciosem. Baliśmy się o niego, modliliśmy się. Przeżył. Z czasem cierpiał coraz bardziej. Niektórzy wątpili w Niego jako człowieka, inni doceniali jego ból i ufność, z jaką znosi to wszystko w imię Boga i dla ludzi. Był wzorem Człowieczeństwa, Człowieka, pokazywał, jak żyć, jak kochać, jak znosić cierpienie. Cały oddał się swojej służbie, wyznaczał nowe progi, stawiał wysoko poprzeczkę. A ja wierzyłem coraz mocniej, studiowałem Pismo Święte w poszukiwaniu porad, jak żyć. Nigdy nie stałem się przesadny w swojej wierze, nikomu jej nie narzucałem i nie nawracałem nikogo na siłę. Starałem się pokazać, że życie szczęśliwe nie oznacza bez emocjonalnego dążenia do wyznaczonych celów, deptania wszelkich zasad moralnych, pozostawiana za sobą trupów. Dla mnie kwintesencją życia zawsze była Miłość, Wiara i Nadzieja. Jego wyznacznikiem to, jak czuli się przy mnie ludzie i to, czy trzymam się swoich zasad. Oceniając moje życie widzę, że było szczęśliwe. Często jednak wątpiłem w sens mych działań, mego umiłowania żywych istot, gatunku ludzkiego ze wszystkimi tego konsekwencjami. Wtedy znajdowałem wsparcie u żony. Zawsze. Nie było momentu, w którym Ona by zrezygnowała. Ze mnie, z nas, z naszej misji.
Któregoś dnia, podczas rutynowych badań, wykryto u Niej poważną chorobę. Mizerniała w oczach, chudła, traciła blask. Teraz to Ona potrzebowała wsparcia i dawałem Jej je na tyle, na ile potrafiłem. Cierpiałem razem z Nią, razem z Nią wierzyłem. Razem z Nią przyjąłem wyrok lekarzy. Nie było dla Niej szans na powrót do zdrowia, można było tylko uśmierzać ból. Zawsze była dla mnie piękna, nawet, gdy jedzenie ciekło Jej po brodzie, gdy twarz wykrzywił Jej grymas niewyobrażalnego bólu, gdy nie miała już w sobie tej radości. Gdy załamywała się pomagałem Jej odzyskać siły, przygotować się do odejścia. Gdy nadeszła taka potrzeba, nie zwlekając poszedłem po księdza, wyspowiadał Ją, udzielił namaszczenia chorych, dał wiatyk. Niedługo potem odeszła. Wtuliła się we mnie, wbiła paznokcie w moje ramiona, jęknęła cicho. Gdy położyłem ją na łożu, zapłakałem. Oto odeszła Ona, ta, z którą spędziłem moje życie, ta, która dała mi namacalny przykład znoszenia cierpienia. Ucałowałem Jej białą dłoń i załkałem. Jej dusza odeszła, zostały tylko szczątki. Gdy po Jej odejściu, spojrzałem w lustro zobaczyłem siwego, nie ogolonego mężczyznę z wielkimi workami pod oczami. Na mojej koszuli było trochę jej krwi, która, widać, musiała ujść jej przez nos. Długo ją opłakiwałem, nadal czuję jej brak i czuł będę już zawsze, do czasu, aż nasze dusze spotkają się u Boga. Czuję jej obecność, jej wsparcie. W najgorszych chwilach zawsze czułem, że nie mogę się poddać, dla pamięci o Niej. Po blisko pół wieku spędzonego razem na tym świecie, nadal była obok. A ja pamiętałem, kochałem i tęskniłem.
Jan Paweł II zaczął gasnąć w oczach, w telewizji pokazywano archiwalne zdjęcia, cytowano Go, mówiono o nim, o jego cierpieniu. Kiedy, po zabiegu w klinice Gemelli, pojawiał się w oknie swoich komnat na audiencji generalnej i w milczeniu błogosławił ludzi, widziałem, że powoli jego pielgrzymowanie się kończy. Cierpiał już nie na poczet swojego zbawienia, ale za świat. Za ludzi, których tak ukochał. Szczególnie za młodych. Gdy pojawiły się informacje o znacznym pogorszeniu Jego zdrowia, osłabieniu wszystkich układów i cierpieniu, jakie musi mu towarzyszyć, zacząłem się gorliwie modlić. Nie o zdrowie czy śmierć dla tego pasterza dusz, ale o błogosławieństwo. Włoska prasa wcześnie ogłosiła Jego śmierć, ale ja czułem, że to jeszcze nie koniec. Wiadomości zostały zdementowane. Umarł w wigilię Niedzieli Miłosierdzia, święta, które sam ustanowił. W pierwszą Sobotę miesiąca. Dwadzieścia cztery lata po zamachu. Kochał wszystkich, zarówno dobrych jak i tych źle czyniących. Najlepszych i najgorszych. Wierzył w człowieka, szukał ludzi, był Pasterzem Ludu w pełnym tego określenia znaczeniu. Na końcu Jego pielgrzymki to ludzie go znaleźli, to oni przyjechali do niego, z miłością, wiarą, szacunkiem. Nauczył ludzi modlić się, żyć w zgodzie z Bogiem, radować się życiem i zbliżającą perspektywą zbawienia.
Teraz to ja leżę na łożu śmierci. Z jednej strony chciałbym zostać na tej ziemi, dalej żyć. Z drugiej jednak, chcę już połączyć się z Bogiem, spotkać duszę mej żony. Pozostawiam po sobie słowa, może trochę ciepła w ludzkich sercach, może odrobinę nadziei. Kocham całym sobą. Już dawno wybaczyłem wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób mi szkodzili, krzywdzili lub wyśmiewali. Kochałem ich nie mniej, niż innych. Ludzie byli i są mi drożsi niż ja sam sobie. Mam nadzieję, że udało mi się kogoś nauczyć, że najważniejsze są Wiara, Nadzieja i Miłość. Że to one są wyznacznikiem życia, a nie to, czy dostanie się podwyżkę czy nie. Ufam, że pozostawiam po sobie ciepłe wspomnienie. Wszystkich, których kiedykolwiek skrzywdziłem – przepraszam. Wszystkim, którzy kiedykolwiek mi pomogli – dziękuję. To jest swego rodzaju testament starego człowieka, który chciał dobrze żyć. Człowieka, którego marzeniem było, aby ludzie się wzajemnie miłowali, mieli nadzieję i wiarę. Aby świat był lepszy. Jestem szczęśliwy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...