Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
Arsis

Arsis

Czekam, w którymś lipcowym popołudniu albo… Czekam na ciebie. Jedyna...

 

Wiesz, zatracam się w jasnej smudze słońca pełznącej po ścianie.

Kiedy jeszcze tu jestem, kiedy jestem tu jeszcze…

I w jasnym krysztale zamykam twoją twarz. Zaginam do środka krawędzie.

 

Czekam. Czekając na ciebie. A nuż coś wyniknie?

Niewiele z tego wynika. Jedynie biel ścian naciera na mnie.

I szarość wirujących pyłków.

Tych obłoków wzruszonych gwałtownym spazmem oczekiwania.

 

Kochasz mnie jeszcze? Bo ja kocham cię. I kocham jeszcze. I tęsknię.

 

Otwieram drzwi wielkiej szafy.

Za drzwiami resztki dawnego życia. Pozostałości.

Krawaty po ojcu, umarłym trzydzieści lat temu.

I jakieś szmatki. Wytarte. Nie wiem od czego to. Od czego…

 

Matka wiedziała. To miało być do czegoś.

Do zszycia. Do wszycia. Matka wiedziała…

 

Posłuchaj mnie, bo słuchają mnie tylko cienie.

Te cienie skryte po kątach.

Albo od drzew, od tych gałęzi, co szurają cieniście po ścianie

w jaskrawym zza okna słońcu. Bądź po tych obrazach w ramach drewnianych. W milczeniu.

 

Po tych obrazach przyniesionych przez matkę

przed laty. Od artysty malarza..

Od takiego jednego, co chodził i sprzedawał.

 

Nastawię płytę, dobrze? Trochę trzeszczy i szumi.

Igła wgłębia się w rowki i żłobi te mikroskopijne kaniony…

 

Nastawię głośniej. Posłuchamy razem.

Jak wtedy przy świetle padającym z ukosa. Kiedy zachód stawał się krwisty.

 

I taki zimny. I martwy…

Czy ty mnie trochę…

 

Powiedz…

 

W czerwonym słońcu

o zachodzie

to brzmi jakoś inaczej.

W tym pustym domu. W tym martwym...

 

… w tej pustce wzbierającej przedśmiertną purpurą...

 

Posłuchamy jeszcze?

 

Wiem, płyta się trochę zacina. Ale jest mi cieplej przy tobie.

Kiedy czuje twoje odbicie dalekie. Mimo że dalekie...

 

Jesteś tutaj albo cię nie ma. Sam już nie wiem.

Kiedy chwytam dłonią, kiedy łapię… - przecinam próżnię. Nic więcej. I nic więcej.

 

I nie wiem już sam. I nic już nie wiem. Absolutnie…

Lecz kiedy zaciskam powieki. Mocno…

 

Ciii. Coś słyszę… Nie, to tylko brzęczenie pszczoły w takiej gorącej godzinie.

W takim skwarze i znoju…

 

Jaskrawy blask jarzy się

na krawędziach wszystkich przedmiotów, rzeczy…

 

I widzę. Widzę ciebie.

Idącą środkiem drogi.

 

Widzę ciebie taką lekką,

płynącą w powietrzu.

W tym powietrzu pełnym dmuchawców.

Lecących w powiewie tchniętym oddechem.

 

I widzę ciebie jak idziesz w przyszłość niedosiężną.

W zblakłych źrenicach masz jeszcze resztki tamtych światów.

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2025-09-09)

 

 

Arsis

Arsis

Czekam, w którymś lipcowym popołudniu albo… Czekam na ciebie. Jedyna...

 

Wiesz, zatracam się w jasnej smudze słońca pełznącej po ścianie.

Kiedy jeszcze tu jestem, kiedy jestem tu jeszcze…

I w jasnym krysztale zamykam twoją twarz. Zaginam do środka krawędzie.

 

Czekam. Czekając na ciebie. A nuż coś wyniknie?

Nie wiele z tego wynika. Jedynie biel ścian naciera na mnie.

I szarość wirujących pyłków.

Tych obłoków wzruszonych gwałtownym spazmem oczekiwania.

 

Kochasz mnie jeszcze? Bo ja kocham cię. I kocham jeszcze. I tęsknię.

 

Otwieram drzwi wielkiej szafy.

Za drzwiami resztki dawnego życia. Pozostałości.

Krawaty po ojcu, umarłym trzydzieści lat temu.

I jakieś szmatki. Wytarte. Nie wiem od czego to. Od czego…

 

Matka wiedziała. To miało być do czegoś.

Do zszycia. Do wszycia. Matka wiedziała…

 

Posłuchaj mnie, bo słuchają mnie tylko cienie.

Te cienie skryte po kątach.

Albo od drzew, od tych gałęzi, co szurają cieniście po ścianie

w jaskrawym zza okna słońcu. Bądź po tych obrazach w ramach drewnianych. W milczeniu.

 

Po tych obrazach przyniesionych przez matkę

przed laty. Od artysty malarza..

Od takiego jednego, co chodził i sprzedawał.

 

Nastawię płytę, dobrze? Trochę trzeszczy i szumi.

Igła wgłębia się w rowki i żłobi te mikroskopijne kaniony…

 

Nastawię głośniej. Posłuchamy razem.

Jak wtedy przy świetle padającym z ukosa. Kiedy zachód stawał się krwisty.

 

I taki zimny. I martwy…

Czy ty mnie trochę…

 

Powiedz…

 

W czerwonym słońcu

o zachodzie

to brzmi jakoś inaczej.

W tym pustym domu. W tym martwym...

 

… w tej pustce wzbierającej przedśmiertną purpurą...

 

Posłuchamy jeszcze?

 

Wiem, płyta się trochę zacina. Ale jest mi cieplej przy tobie.

Kiedy czuje twoje odbicie dalekie. Mimo że dalekie...

 

Jesteś tutaj albo cię nie ma. Sam już nie wiem.

Kiedy chwytam dłonią, kiedy łapię… - przecinam próżnię. Nic więcej. I nic więcej.

 

I nie wiem już sam. I nic już nie wiem. Absolutnie…

Lecz kiedy zaciskam powieki. Mocno…

 

Ciii. Coś słyszę… Nie, to tylko brzęczenie pszczoły w takiej gorącej godzinie.

W takim skwarze i znoju…

 

Jaskrawy blask jarzy się

na krawędziach wszystkich przedmiotów, rzeczy…

 

I widzę. Widzę ciebie.

Idącą środkiem drogi.

 

Widzę ciebie taką lekką,

płynącą w powietrzu.

W tym powietrzu pełnym dmuchawców.

Lecących w powiewie tchniętym oddechem.

 

I widzę ciebie jak idziesz w przyszłość niedosiężną.

W zblakłych źrenicach masz jeszcze resztki tamtych światów.

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2025-09-09)

 

 

Arsis

Arsis

Czekam, w którymś lipcowym popołudniu albo… Czekam na ciebie. Jedyna...

 

Wiesz, zatracam się w jasnej smudze słońca pełznącej po ścianie.

Kiedy jeszcze tu jestem, kiedy jestem tu jeszcze…

I w jasnym krysztale zamykam twoją twarz. Zaginam do środka krawędzie.

 

Czekam. Czekając na ciebie. A nuż coś wyniknie?

Nie wiele z tego wynika. Jedynie biel ścian naciera na mnie.

I szarość wirujących pyłków.

Tych obło0ków wzruszonych gwałtownym spazmem oczekiwania.

 

Kochasz mnie jeszcze? Bo ja kocham cię. I kocham jeszcze. I tęsknię.

 

Otwieram drzwi wielkiej szafy.

Za drzwiami resztki dawnego życia. Pozostałości.

Krawaty po ojcu, umarłym trzydzieści lat temu.

I jakieś szmatki. Wytarte. Nie wiem od czego to. Od czego…

 

Matka wiedziała. To miało być do czegoś.

Do zszycia. Do wszycia. Matka wiedziała…

 

Posłuchaj mnie, bo słuchają mnie tylko cienie.

Te cienie skryte po kątach.

Albo od drzew, od tych gałęzi, co szurają cieniście po ścianie

w jaskrawym zza okna słońcu. Bądź po tych obrazach w ramach drewnianych. W milczeniu.

 

Po tych obrazach przyniesionych przez matkę

przed laty. Od artysty malarza..

Od takiego jednego, co chodził i sprzedawał.

 

Nastawię płytę, dobrze? Trochę trzeszczy i szumi.

Igła wgłębia się w rowki i żłobi te mikroskopijne kaniony…

 

Nastawię głośniej. Posłuchamy razem.

Jak wtedy przy świetle padającym z ukosa. Kiedy zachód stawał się krwisty.

 

I taki zimny. I martwy…

Czy ty mnie trochę…

 

Powiedz…

 

W czerwonym słońcu

o zachodzie

to brzmi jakoś inaczej.

W tym pustym domu. W tym martwym...

 

… w tej pustce wzbierającej przedśmiertna purpurą...

 

Posłuchamy jeszcze?

 

Wiem, płyta się trochę zacina. Ale jest mi cieplej przy tobie.

Kiedy czuje twoje odbicie dalekie. Mimo że dalekie...

 

Jesteś tutaj albo cię nie ma. Sam już nie wiem.

Kiedy chwytam dłonią, kiedy łapię… - przecinam próżnię. Nic więcej. I nic więcej.

 

I nie wiem już sam. I nic już nie wiem. Absolutnie…

Lecz kiedy zaciskam powieki. Mocno…

 

Ciii. Coś słyszę… Nie, to tylko brzęczenie pszczoły w takiej gorącej godzinie.

W takim skwarze i znoju…

 

Jaskrawy blask jarzy się

na krawędziach wszystkich przedmiotów, rzeczy…

 

I widzę. Widzę ciebie.

Idącą środkiem drogi.

 

Widzę ciebie taką lekką,

płynącą w powietrzu.

W tym powietrzu pełnym dmuchawców.

Lecących w powiewie tchniętym oddechem.

 

I widzę ciebie jak idziesz w przyszłość niedosiężną.

W zblakłych źrenicach masz jeszcze resztki tamtych światów.

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2025-09-09)

 

 



×
×
  • Dodaj nową pozycję...