Lustruję uważnie poszycie omszałe
w drzew linii co mogły tu znaki zachować
i zmierzch już mnie wita gasnącą jasnością
wyłącza powoli synapsy w mej głowie.
I ciemność wstępuje blask księżyc mi niesie
jaźń słowem nie piśnie w świt nocy spogląda
przewijam zdarzenia snujące się w głowie
na żadnym nie widzę Twojego przymierza.
Znów ręce wzruszone do stóp Twoich biegną
i palce wędrują do boku krwawego
tak chciałbym usłyszeć na ziemi kochanej
głos wiary budzący struchlenie do Niego.
Dziś nic nie zaczynam i jutro nie kończę
jak było tak będzie nic tu nie przemija
doznałem olśnienia i w łasce rozumiem
że miłość do ziemi w tym krzyżu zawieram.
Cebulę zeszkliłem zaleję śmietaną
i grzyby tam wrzucę co z lasu przyniosłem
ten zapach co płynie pod moją powałą
przez okno wypływa i w nocy się tuła.
Gdzie ludu mój jesteś co wieki przemierzasz
przez zgliszcza tej ziemi a w pocie wieczornym
uklęknij w polepie przybywaj co rychlej
niech klechda domowa opowieść tą wznieci.