Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
Migrena

Migrena

 

 

Wróciłem.
Nie jak człowiek
jak język ognia wracający do żrenicy popiołu.
Nie do miejsca,
do ciebie,
do skóry, która mówi moim dłoniom,
jak rzeźbić ciszę w temperaturze krwi.

Byłem tam, gdzie tlen ma smak piasku,
gdzie wiatr uczy języka rozpadu,
a noc trzyma za gardło i nie puszcza.
W górach,
gdzie człowiek oddycha szczelinami płuc,
a gwiazdy są jak porzucone oczy
co widzą wszystko, nie pokazując nic.

Ale wróciłem.
Na kolanach snu,
do ciebie,
do wnętrza twojego zapachu,
który przesiąkł mi w paznokcie
i nie chce odejść nawet w ogniu.

Twoje spojrzenie rozkłada mnie na części,
na mięsień po tęsknocie,
na kość po dotyku.
To nie wzrok,
to skalpel,
którym rozcinasz przestrzeń miedzy naszymi ciałami.

Nie chodzę już
unoszę się, bo grawitacja twojej obecności
to język bez słów.
Każdy mój krok to ułamek ciebie
naciągnięty na stawy.
Nawet milcenie między nami
jest wilgotne
jakby ktoś wyjął głos z gardła i zanurzył go w tobie.

Oddycham tobą.
Nie jak powietrzem
jak modlitwą kradzioną podczas wstrząsa.
Każdy twój oddech to żyła,
którą moje ciało próbuje odnaleźć językiem.

Gdy mówię,
słowa mają twoją temperaturę.
Gdy milczę,
to tylko dlatego, że chcę, by cisza
stała się kolejnym narządem między nami.

Nie potrzebuję twoich słów
potrzebuję twoich nerwów.
Chcę mówić przez twoje pory,
chcę zapamiętać cię od wewnątrz,
tak jak lustro pamięta twarz
nawet po stłuczeniu.

Kocham cię
jak rana kocha palec,
który w nią wchodzi,
żeby sprawdzić, czy boli.
Nie z czułości
z konieczności trwania.

Nie proś mnie, żebym się zatrzymał.
Zrobiłem z twojej obecności dom,
z twojej skóry  instrument.
na którym nie da się zagrać bez krzyku.

Nie musisz mnie kochać.
Wystarczy, że przy mnie
oddychasz ciepłem po burzy.
A ja będę kochał cię
tak długo, jak długo świat
nie nauczy się mojego imienia bez twojego oddechu.

 

 

Migrena

Migrena

 

 

Wróciłem.
Nie jak człowiek
jak język ognia wracający do żrenicy popiołu.
Nie do miejsca,
do ciebie,
do skóry, która mówi moim dłoniom,
jak rzeźbić ciszę w temperaturze krwi.

Byłem tam, gdzie tlen ma smak piasku,
gdzie wiatr uczy języka rozpadu,
a noc trzyma za gardło i nie puszcza.
W górach,
gdzie człowiek oddycha szczelinami płuc,
a gwiazdy są jak porzucone oczy
co widzą wszystko, nie pokazując nic.

Ale wróciłem.
Na kolanach snu,
do ciebie,
do wnętrza twojego zapachu,
który przesiąkł mi w paznokcie
i nie chce odejść nawet w ogniu.

Twoje spojrzenie rozkłada mnie na części,
na mięsień po tęsknocie,
na kość po dotyku.
To nie wzrok,
to skalpel,
którym rozcinasz przestrzeń miedzy naszymi ciałami.

Nie chodzę już
unoszę się, bo grawitacja twojej obecności
to język bez słów.
Każdy mój krok to ułamek ciebie
naciągnięty na stawy.
Nawet milczenie między nami
jest wilgotne
jakby ktoś wyjął głos z gardła i zanurzył go w tobie.

Oddycham tobą.
Nie jak powietrzem
jak modlitwą kradzioną podczas wstrząsa.
Każdy twój oddech to żyła,
którą moje ciało próbuje odnaleźć językiem.

Gdy mówię,
słowa mają twoją temperaturę.
Gdy milczę,
to tylko dlatego, że chcę, by cisza
stała się kolejnym narządem między nami.

Nie potrzebuję twoich słów
potrzebuję twoich nerwów.
Chcę mówić przez twoje pory,
chcę zapamiętać cię od wewnątrz,
tak jak lustro pamięta twarz
nawet po stłuczeniu.

Kocham cię
jak rana kocha palec,
który w nią wchodzi,
żeby sprawdzić, czy boli.
Nie z czułości
z konieczności trwania.

Nie proś mnie, żebym się zatrzymał.
Zrobiłem z twojej obecności dom,
z twojej skóry  instrument.
na którym nie da się zagrać bez krzyku.

Nie musisz mnie kochać.
Wystarczy, że przy mnie
oddychasz ciepłem po burzy.
A ja będę kochał cię
tak długo, jak długo świat
nie nauczy się mojego imienia bez twojego oddechu.

 

 

Migrena

Migrena

 

 

Wróciłem.
Nie jak człowiek
jak język ognia wracający do żrenicy popiołu.
Nie do miejsca,
do ciebie,
do skóry, która mówi moim dłoniom,
jak rzeźbić ciszę w temperaturze krwi.

Byłem tam, gdzie tlen ma smak piasku,
gdzie wiatr uczy języka rozpadu,
a noc trzyma za gardło i nie puszcza.
W górach,
gdzie człowiek oddycha szczelinami płuc,
a gwiazdy są jak porzucone oczy
co widzą wszystko, nie pokazując nic.

Ale wróciłem.
Na kolanach snu,
do ciebie,
do wnętrza twojego zapachu,
który przesiąkł mi w paznokcie
i nie chce odejść nawet w ogniu.

Twoje spojrzenie rozkłada mnie na części,
na mięsień po tęsknocie,
na kość po dotyku.
To nie wzrok,
to skalpel,
którym rozcinasz przestrzeń miedzy naszymi ciałami.

Nie chodzę już
unoszę się, bo grawitacja twojej obecności
to język bez słów.
Każdy mój krok to ułamek ciebie
naciągnięty na stawy.
Nawet milcenie między nami
jest wilgotne
jakby ktoś wyjął głos z gardła i zanurzył go w tobie.

Oddycham tobą.
Nie jak powietrzem
jak modlitwą kradzioną podczas wstrząsa.
Każdy twój oddech to żyła,
którą moje ciało próbuje odnaleźć językiem.

Gdy mówię,
słowa mają twoją temperaturę.
Gdy milczę,
to tylko dlatego, że chcę, by cisza
stała się kolejnym narządem między nami.

Nie potrzebuję twoich słów
potrzebuję twoich nerwów.
Chcę mówić przez twoje pory,
chcę zapamiętać cię od wewnątrz,
tak jak lustro pamięta twarz
nawet po stłuczeniu.

Kocham cię
jak rana kocha palec,
który w nią wchodzi,
żeby sprawdzić, czy boli.
Nie z czułości
z konieczności trwania.

Nie proś mnie, żebym się zatrzymał.
Zrobiłem z twojej obecności dom,
z twojej skóry  instrument.
na którym nie da się zagrać bez krzyku.

Nie musisz mnie kochać.
Wystarczy, że przy mnie
oddychasz ciepłem po burzy.
A ja będę kochał cię
tak długo, jak długo świat
nie nauczy się mojego imienia bez twojego oddechu.

 

 

Migrena

Migrena

 

 

Wróciłem.
Nie jak człowiek
jak język ognia wracający do żrenicy popiołu.
Nie do miejsca,
do ciebie,
do skóry, która mówi moim dłoniom,
jak rzeźbić ciszę w temperaturze krwi.

Byłem tam, gdzie tlen ma smak piasku,
gdzie wiatr uczy języka rozpadu,
a noc trzyma za gardło i nie puszcza.
W górach,
gdzie człowiek oddycha szczelinami płuc,
a gwiazdy są jak porzucone oczy
co widzą wszystko, nie pokazując nic.

Ale wróciłem.
Na kolanach snu,
do ciebie,
do wnętrza twojego zapachu,
który przesiąkł mi w paznokcie
i nie chce odejść nawet w ogniu.

Twoje spojrzenie rozkłada mnie na części,
na mięsień po tęsknocie,
na kość po dotyku.
To nie wzrok,
to skalpel,
którym rozcinaz przestrzeń miedzy naszymi ciałami.

Nie chodzę już
unoszę się, bo grawitacja twojej obecności
to język bez słów.
Każdy mój krok to ułamek ciebie
naciągnięty na stawy.
Nawet milcenie między nami
jest wilgotne
jakby ktoś wyjął głos z gardła i zanurzył go w tobie.

Oddycham tobą.
Nie jak powietrzem
jak modlitwą kradzioną podczas wstrząsa.
Każdy twój oddech to żyła,
którą moje ciało próbuje odnaleźć językiem.

Gdy mówię,
słowa mają twoją temperaturę.
Gdy milczę,
to tylko dlatego, że chcę, by cisza
stała się kolejnym narządem między nami.

Nie potrzebuję twoich słów
potrzebuję twoich nerwów.
Chcę mówić przez twoje pory,
chcę zapamiętać cię od wewnątrz,
tak jak lustro pamięta twarz
nawet po stłuczeniu.

Kocham cię
jak rana kocha palec,
który w nią wchodzi,
żeby sprawdzić, czy boli.
Nie z czułości
z konieczności trwania.

Nie proś mnie, żebym się zatrzymał.
Zrobiłem z twojej obecności dom,
z twojej skóry  instrument.
na którym nie da się zagrać bez krzyku.

Nie musisz mnie kochać.
Wystarczy, że przy mnie
oddychasz ciepłem po burzy.
A ja będę kochał cię
tak długo, jak długo świat
nie nauczy się mojego imienia bez twojego oddechu.

 




×
×
  • Dodaj nową pozycję...