Jesień zawsze kojarzy się z rozstaniem, z końcem jakiegoś etapu w życiu, z przemijaniem. Każdy kiedyś przeżywał tego rodzaju melancholie, do których idealnie pasują więdnące liście, deszcze, wiatr. Myślę też, że wrzesień to taki szczególny miesiąc pożegnalny - żegnamy przecież lato - dopiero w październiku można nasycić się z przyjemnością urokami jesieni w pełnym rozkwicie.
miłego wieczoru :)
Witaj, Florianie Konradzie. Dużo w Twoim wierszu nut dekadenckich, jakby wybrzmiewało w nim przeczucie znikomości wszystkiego, co człowiek tworzy wokół siebie. Po każdym bycie zostają puste miejsca i wciąż nurtuje nas zagadka, jak świat je wypełni. Naturze zawsze można zaufać, dlatego bo wygrywa w starciu ze swoją odwieczną przeciwniczką - cywilizacją.
miłego wieczoru :)
Wrzesień roztańczył się jabłkiem
i wrzosem fioletowym.
Jeszcze trochę latem pachnie,
lecz mi przychodzą do głowy…
Dni krótkie, które z nim kroczą,
mgły, co się kładą rankiem,
chwile od deszczu mokre,
pustka po rozstaniu z kochankiem.
Wiatr, jak to zwykle we wrześniu,
poszarpie zieleń liści,
już nie zaszumią tak lekko.
Kochanek się nie przyśni.
Wrzesień rozśpiewał się żewnie,
szarą pieśnią żurawi,
a mi przychodzi do głowy,
że jeszcze może rozbawi…
Ostatnim wspomnieniem lata,
muśnięciem słońca złotym,
i pocałunkiem kochanka
pełnym jesiennej tęsknoty.
często łapię się na zbytecznym i zatruwającym humor
wydreptywaniu w przyszłość. tę najgłębszą: po mnie.
bo uwielbiam urbex, a nawet samo oglądanie
filmików i zdjęć z wypadów do opuszczonych miejsc.
a takim bez wątpienia, prędzej czy później,
będzie mój dom. gdy nie starczy, gdy zabraknie.
wiem, nie powinienem przejmować się czymkolwiek
co nastąpi w czasach, gdy będę górką mięsnego łajna
albo cuchnącymi kośćmi. a jednak: potrzeba ochrony
miejsca, w którym się bytuje. ochrony postletalnej,
hi, hi, że tak pośmieszkuję.
zatem: co robić? muszę wytworzyć w sobie złotą
opończę, otoczyć nią i tak sięgający gwiazd egocentryzm.
i uwarzyć specyficzny drag, silny narkotyk odśrodkowy,
którym znieczuliłbym się, zmienił w bezwolne,
kroczące na sztywnych nogach zombie
co ma kompletnie gdzieś fakt, że nie ma dzieci,
więc nikt okien, szklanek, kasetonów po nim
w miarę szybko nie przejmie. bo rodzina – daleko.
jedynie ewentualni złodzieje tego, co warte wzięcia
(czytaj: spieniężenia na alkohol) – bliscy jak zawsze.
muszę stać się otępiały na fakt, że kiedyś
będę ograbionym do cna nowobiedniakiem.
że zapanują zwietrzeliny,
może: sprej, zygzaki grafficiarskich psujów.
albo spisać (koniecznie para-gotyckimi zawijasami!)
ostatnią wolę, gdzie daruję wszystko... komu? czemu?
błyszczącemu listkowi, który od wieków spada
z drzewa rosnącego w całkiem innym świecie
i ciągle nie jest nawet w połowie drogi.