otrzeźwiałem w połowie drogi
w cudze zwyczaje
rozanielony na twarzy
po pas
w listopadowej topieli
a tkwiący we mnie mówca
zapewne postać Boga
niczym lśniąca biel kartki
wkręcona w wałek maszyny
z krótką historią ostatniej szarży
na nocne motyle
obrysowałem słowa
w tanecznych wygibasach
zbiory geometrycznych figur
dla tworzenia pozoru
ja Prometeusz
przykuty do szklanej skały
dwoi mi się
i troi
ręka opatrzności