Na śmierć gotowy! jestem mój Panie
Być może dzisiaj jeszcze nie przyjdziesz
Wysyłam strofy tworzące chmury
Kłębią się one przy gwiazd rozbłyskach.
Idę w kondukcie bliskich mi osób
Parząc im w oczy rzewnie dmę w dłonie
I psalmy śpiewam z życia Twojego
Cytując wiersze myśląc że moje.
Nic mnie nie może dzisiaj zaskoczyć
Odmawiam wersy jak pacierz klepię
Szukając muzy zwiewnej sukienki
Aż czyn zaczyna mą głowę burzyć.
Ukój mą duszę zgaś moje lęki
Z ust rozpalonych strofy wyczaruj
Kondukt się nurza w czterech pór roku
Czarnych flag stosy pokrywa ciało.
Widzę w oddali cmentarz omszały
Nad rozstajami dusza zawisła
Skróć moje męki o dobry Panie
Wskaż w którą stronę prochy me wysłać.
I zostaw jeszcze w gestii autora
Chcąc Epitafium wyryć w sumieniu
Obrócić mi serce w poezji stronę
A znowu będę płodzić w natchnieniu.
Porzuć myśl moją katowska głowo
Odrzuć rozterki i rozbudź talent
Niech wróci kondukt z obranej drogi
Członki ożywi całkiem skostniałe.
Pozwól mi kochać szat nie rozdzieraj
I jeśli musisz to ukarz pychę
Odwiń z całunu i nie uśmiercaj
Podnieś mi głowę w tysięcznym tłumie.
Zwilż moje oczy rozpleć mi ręce
Rozłóż w radosnej dziękczynnej pozie
Daj się nacieszyć i jeszcze pożyć
Nad Twoją chwałą rozpostrzeć zorzę.
Miłości moja nie chcę już wisieć
Jak piękny Żmurko gdzieś pod schodami
Ja pragnę wkroczyć głównymi drzwiami
Stopić się z domem między wersami.