To jedno krótkie zapewnienie wywołało w moim sercu kolejną burzę emocji. Poczułam się tak, jakby cały wewnętrzny spokój pozostawił mnie samą. Jakby nagle odszedł! Odbiegł i znikł błyskawicznie, bez słowa bądź jakiegokolwiek znaku uprzedzenia. Wszystkie odczuwane do tej chwili pozytywne uczucie wymieszały się z im przeciwnymi, tworząc coś do wręcz amożliwym do określenia kształcie, za to powodującym niepokój wysokiego stopnia. Wysokiego na tyle, że ledwie opanowałam siebie, aby nie zerwać się z krzesła i wybiec z pokoju... a potem przed dom i na ulicę bez nawet cienia świadomości, dokąd biegnę i po co. Kotłowanina emocji musiała uwidocznić się na mojej twarzy tak bardzo, że Milanek wystraszył się wyraźnie, a moja mama zrobiła zaniepokojoną minę. Za to Jerzy prawie nic dał po sobie znać; rzuciwszy szybkie spojrzenie w moją stronę, mocniej zacisnął swoją dłoń na mojej, najwidoczniej domyśliwszy się wszystkiego i przewidziawszy reakcję.
- Mamusiu... - urwał Milanek, po raz pierwszy widząc mnie w stanie tak silnego emocjonalnego wzburzenia. Do tej pory bowiem udawało mi się ukrywać przed nim swoje wewnętrzne sztormy.
- Przepraszam, synku... - wyjąkałam, chcąc podnieść się do niego, podbiec i przytulić. Skończyło się jednak na zamiarze, gdyż poczułam, że najzwyczajniej nie mam na to siły. Spróbowałam uwolnić swoją dłoń z dłoni Jerzego, ale nie rozluźnił uścisku.
- Przepraszam cię najmocniej...
- Córciu... - zaczęła moja mama. Opanowawszy się trochę, wykonałam w jej stronę uspokajający gest. Odetchnęła. I odczekała chwilę, nim zaproponowała:
- Pójdźmy na spacer wszyscy razem. Jest taka piękna, słoneczna pogoda, szkoda ją zmarnować. A mycie naczyń może poczekać. Panie Jerzy, co pan na to? - zwróciła się doń, wyraźnie oczekując przejęcia inicjatywy.
- To świetny pomysł, proszę pani - Jerzy odparł mojej mamie tym samym, półoficjalnym tonem. - Istotnie szkoda zmarnować taką pogodę i tę okazję. Chodź, Aga - poprosił łagodnie, gasząc w zarodku - jak on to, u licha, robi? - odruchowe wewnętrzne najeżenie i sprzeciw. Popatrzyłam nań z wdzięcznością, zanim odpowiedziałam i zanim zwróciłam się do mamy z podziękowaniem.
- Dobrze, Jerzy. Chodźmy.
- Milanku - spojrzałam na synka. - Zacznij się ubierać, proszę. Buty, bluza...
- Już, mamusiu - uspokojony i rozpromieniony poderwał się z krzesła.
* * *
Spacer rzeczywiście okazał się świetnym pomysłem. Dzięki mojej mamie i zgodzie Jerzego mogłam, idąc z nim za rękę, w znacznym stopniu uspokoić myśli. I emocje. Chociaż moja mama pilnowała Milanka, zauważyłam, że Jerzy - pozornie skupiając na mnie całą swoją uwagę - tyleż bacznie ileż dyskretnie, obserwuje jego aktywność.
- Doskonale, Jerzy: o to mi właśnie chodzi. I obyś mi się tylko nie zepsuł - pomyślałam, tym razem świadomie i zdecydowanie. - W przeciwnym razie...
Najwyraźniej znów albo wyczuł moje myśli, albo odczytał je w awiadomy dla mnie sposób. A może to telepatia? - zapytałam samą siebie. - Może naprawdę istnieje między nami energetyczne połączenie i ja sama wysyłam mu swoje myśli? Jeśli nie wszystkie, to chociaż część? A może wyjaśnienie jest bardziej racjonalne? Może po prostu ciągle myśli i analizuje? Nie wiem, gubię się już w tym... Zresztą na tę chwilę to nieważne; zapytam go o to później - stwierdziłam i sięgnęłam do torebki po papierosy: cienkie Marlboro light. Gdy tylko wyjęłam jeden z pudełka, wolną dłonią sięgnął do kieszeni po zapalniczkę.
- Przecież wiesz, że chcę rzucić - mruknęłam.
- Wiem - odmruknął w odpowiedzi. - Dlatego podawał będę ci ognia do co drugiego papierosa.
Zaciągnęłam się dymem i dopiero wtedy nań popatrzyłam. Celowo. I celowo udawanie krzywo.
- Ach, ty mój Jerzy - zamruczałam, mrużąc lekko oczy. - Dzięki ci.
Voorhout, 4. Kwietnia 2025