Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

           Rozdział ósmy 

 

   Na dziedzińcu Zamku Wysokiego w Malborku panowała cisza. Nie tyle grobowa, ile trupia. Przerywana od czasu do czasu skrzekliwą mową ptaków, ucztujących na zwłokach. Na wisielcach, którzy jeszcze niedawno - tego ranka - byli pełnymi dumy i pychy krzyżackimi komturami. Pełnymi poczucia wyższości dowódcami zamków, jak chociażby tego w Szczytnie i tego w Człuchowie. Byli. Teraz ich trupy, obsiadłe przez kruki i wrony, stanowiły przerażający widok. Wszakże nie dla tych, którzy ich wieszali. Nie dla polskich rycerzy oraz nie dla litewskich wojowników. Ale dla dusz, spoglądających z innego wymiaru na ciała, które, jako rzekłem, niedawno - tego ranka - opuściły. 

   Tymczasem w Wielkiej Sali - w tej samej, w której przed swoją ostatnią wyprawą biesiadowali wielki mistrz i co znaczniejsi zakonni bracia - ucztował teraz polski król Władysław. Pan Korony, Litwy i Żmudzi. Korony od Bałtyku aż po Śląsk i po granice z Królestwami Czeskim i Węgierskim. Ucztował w towarzystwie rycerzy, mających wraz ze swoimi chorągwiami znaczny wkład w zwycięstwo na polach pod Stębarkiem. Albo, oddawszy w naszym języku tę nazwę, na polach pod Zielonym - bo jakimże w końcu - Lasem. Każdy z owych jest przecież z natury zielony.

   Biesiadował zatem z Zawiszą Czarnym na czele, zasiadającym po królewskiej lewicy. Zawiszą, którego - mój Czytelniku - zasługi dla Królestwa poczynione w opisanej bitwie, już ze szczegółami poznałeś. Następne miejsce zajmował litewski pan Stowejko, mąż niepomiernej siły, w nagrodę za zgładzenie jednym cięciem trzech zakonnych rycerzy wywyższony i miejscem, i herbem. Z drugiej strony, naprzeciw nich, miejsca przy władcy zajmowali Jezus, Siddharta i Muhammad oraz ich padawani.

   - Mamy pokój, panowie rycerze - wzniósł puchar król,  powstawszy. - Wychylmy zatem! Za pokój!

   - Za pokój! - rycerze powstali jak jeden mąż. - Za pokój!

   Gdy wychylili, król Władysław wskazał za i ponad siebie jednocześnie. Na ścianie za nim, kilka metrów ponad jego głową, pobłyskiwały brzeszczotami dwa krzyżackie miecze. Te same, których wbiciem w ziemię zakonni heroldowie rzucili wyzwanie chorągwiom polsko-litewskim. Na swoją rychłą, jak się okazało, zgubę.

   - Te miecze - ogłosił - pozostaną tu po wsze czasy. Tak długo, jak istnieje ten zamek i ta sala. Ku chwale waszej, panowie, i na pamiątkę naszego zwycięstwa.

   W dokladnie tym samym czasie w przejętych od Zakonu zamkach, ucztowały ich załogi. O tej samej, umówionej uprzednio godzinie, wznosząc ten sam toast.

   - Mamy pokój!!! 

 

   Voorhout, 10. Listopada 2024 

   

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...