143 *
Na Wejherowskiej dławi się czas;
Czekam aż wszystko się ruszy.
Liczne przekleństwa, któryś już raz,
Pragnę siarczyście wyrzucić.
Na Wejherowskiej takie są dni;
Wolniej mijają, niż reszta.
W komunikacji z ludźmi się tkwi,
A w autobusie orkiestra.
Co rusz w hałasie mija mnie ktoś,
Z twarzą wpatrzoną w telefon.
Za smartfonową manią, na wskroś,
Ludzie zdążają na ślepo.
I choć znów jesień trąca nas dziś,
Wszędzie duchota panuje.
Jakimś sposobem chciałbym stąd wyjść,
Bowiem jestestwa nie czuję.
Przy pneumatycznych ściskam się drzwiach,
Czekam i czekam wytrwale,
W myślach pytając: Jak długo, jak?
Końca nie widać wciąż wcale.
Z radia bez przerwy zsuwa się bas,
Żeby bieg czasu przyspieszyć;
Rytmy wątpliwe cieszą znów nas,
Trzeba jakkolwiek to przeżyć.
Dziurą w suficie uciec mam chęć,
Bo wiem na pewno - nie przetrwam.
Minut dwadzieścia, zaraz plus pięć,
Na stu ulicy jest metrach.
Zimną jednakże trzeba mieć krew,
Miast pójść do auta od razu,
Bo zaparkować też nie ma gdzie,
W zakorkowanym Wrocławiu.
---
* Nr linii autobusowej, o której mowa w wierszu.