Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Spójrz! Spójrz… Tak wiele razy. Tak w i e l e r a z y… Zegar wybija którąś tam znowu pełną godzinę.

 

Czy ty. Czy ty… Dziwne to wszystko. Dziwne bardzo. Zagmatwane.

 

Czy ty mnie widzisz? Spójrz, ja nie mam oczu.

Noc mi je zabrała. Noc. Noc...

 

Te jarzące się piksele pełgające

w mroku opuszczonego pokoju.

Te mikroskopijne cząsteczki

mżącego kurzu. Płynące dostojnie.

 

Idą, przedzierają się przez cementowe spojenia cegieł.

 

Poprzez tynk.

Przez beton.

Żelbeton… Stal...

 

Popatrz na to wszystko. Na te kołyski pajęczyn, w których usychają ćmy.

Które znalazły tutaj swoje spełnienie. Ktoś tu kogoś kochał, wiesz?

Teraz walają się tu sterty porzuconych rzeczy. Jakieś foliały w podartych, płóciennych okładkach.

 

Pożółkłe roczniki dawno zapomnianych treści...

 

Chrzęszczące szkło. Pod stopami. Rozbite.

 

Słyszę szepty. Wiesz? Słyszę szepty.

Coraz częściej doskwierają mi szeptane słowa.

 

Słyszysz? Słyszysz?

Nic nie słyszysz.

 

Albowiem twoje

milczenie.

Przeogromne jak wszechświat.

 

Ale jednak słyszę. Te oto szepty w gongach stojącego zegara.

I coś, co do mnie mówi w natłoku utajonych słów.

Coś spoza czasu.

W nocy. W obskurnej nocy. W zapachu

kurzu i pleśni.

W bezwonnej woni uschniętych kwiatów w wazonie.

 

W wazonie pękniętym na wpół.

W tym oto wazonie na stole,

przy którym stoi odsunięte krzesło.

 

Jakieś takie odrapane i chwiejne. Rozkołysane.

 

Wiesz, nawiedzają mnie fantomy, wskrzeszone przez nie wiadomo co widma...

 

Czy ty

mnie

słuchasz?

 

Idą powoli, jakby z ograniczoną zdolnością ruchową.

Ich oblicza oświetlają takie niebieskawe płomyki

bardzo lekkie i nikłe. Idące od spodu.

Pełgające w szczelinach podłogowej klepki.

 

Od ziemi…

 

Nie. To tylko zmory.

Znikają, kiedy zamykam je powiekami.

 

Zaciskając je

mocno,

aż do bólu.

 

Siedzę zakopany w stosie papierów, takich niedzisiejszych.

Z uchem przy radioodbiorniku, w którym szum miesza się ze szmerem.

 

Z piskliwą chropowatością

dalekich sinusoidalnych dźwięków.

 

W mdlącym świetle

wiszącej lampy

odkurzam pocztówki. Wyblakłe.

z życzeniami, na któreś tam święta.

 

Zapisane odręcznie papiery, wystukane na maszynie telegramy.

Wycinki z gazet. Pozostałości po ojcu, po matce.

Kalendarzyk z podstawką. Tekturowy.

Pamiątkowa moneta z zatartym wizerunkiem twarzy.

 

Stary telefon. Czarny. Wiesz, taki ebonitowy

z tarczą.

Zakurzony. Kurz wniknął do głębi.

Ciężka słuchawka z urwanym kablem.

 

(Ja do ciebie mówię. Ach, no tak. Więc, mówię do nikogo. Do siebie samego jedynie)

 

Maszyna do pisania. Fioletowa bibuła.

Wyblakłe wnioski, podania...

 

Bibułka z tytoniem po ojcu.

W drewnianym pudełku.

Nie dopalił do końca. Nie zdążył.

 

Zeszyt z podstawówki

ze szlaczkiem,

z dziecinnym opowiadaniem o niczym.

 

Świadectwa ze stopniami (próżno tu szukać czerwonego paska)

 

Wiesz?

 

Dobra,

nieważne.

 

Mówię do siebie samego. I mówię jakimś podziemnym szeptem,

co się wydobywa z moich trzewi.

 

I wydobywa się ze ścian wilgotnych i zimnych.

Jakbyśmy byli jednością. Ja i dom mój.

W jeden organizm splątani.

Poprzez rury żeliwne i ciężkie.

 

Pogłos idzie kaskadą, co rezonuje z powrotem

na membranach moich uszu.

Kaskadą ziemistą i mroczną, idącą z zakamarków opuszczonych pokoi.

W których dopalają się świece. Poustawiane gdziekolwiek: na podłodze, parapetach, krzesłach...

 

W dzienniczku

ucznia --

liczne uwagi.

 

Kto był tym uczniem?

 

Ktoś mało aktywny na lekcjach. Z czytanek, z wierszy: dwója.

 

Z pisania:

niedostateczny.

 

Pani wychowawczyni

wypisała to pięknym,

zamaszystym pismem.

 

Takim barokowym.

Z licznymi zawijasami osoby mściwej.

 

Takie małe Schadenfreude, że dwója za całokształt. Za krzyki. Za gonitwy na przerwach z samym

sobą…

 

I za granie na flecie, na trąbce.

 

Ponoć Miles Davies nie przeszedł do następnej klasy.

Bo grał jakoś tak nie po kolei. I jakby od tyłu,

mając gdzieś pasaże i gamy.

Wolał mroczne speluny. Podziemne bary.

 

Jimmy Hendrix,

ech, ten,

to już w ogóle...

 

Pani od muzyki dostawała histerii. Wzywała ojca do szkoły. Ojciec walił potem pasem po tyłku…

 

I jakie to ma teraz znaczenie?

Rozpadające się

od dotyku szczątki.

 

I wszystko jest

jakieś mżące.

 

Drgające

w dłoniach

eterycznym blaskiem.

 

W otwartym szeroko oknie

czarny prostokąt kosmosu. Gwiazd dalekich roje.

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-10-22)

 

 

 

Edytowane przez Arsis (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Dzień dobry, trochę pan się spóźnił  Przepraszam bardzo, zabłądziłem w próżni  Skąd pan przebywa, opowie pan coś o sobie Jestem dziwną istotą, nie rozumiem sam siebie  Brzmi to znajomo, nie zawsze idzie nam po myśli  Oczywiście, lecz czuje, że moje życie to nieustanny wyścig  Za czym pan tak gna? Jeśli mogę wiedzieć Jasne, że tak. Mogę panu opowiedzieć  Goniłem za miłością i poprawą własnej egzystencji Nie wyszło mi to dobrze, a chciałem być jak sól tej ziemi A więc, co poszło nie tak? Zbyt bardzo się starałem, nie zadbałem o głowę  Teraz nie opuszczam myśli, jakby czarodziej rzucił klątwę  Zabrzmiało to poważnie, może Pan swobodnie spać? Mogę, gdy moje oczy nie mogą rady dać  Chciałbym bardzo Panu pomóc, ma pan jakieś zainteresowania? Uprawiałem dużo sportu, teraz każda czynność jest jak olimpiada Zresztą, jaki Pan? Nikt tak dobrze mnie nie zna, jak moje drugie ja Bardzo dobrze wiesz, że przez ciebie nie mogę spać  Nadchodziłeś zawsze, w najgorszym momencie Chciałeś mej poprawy, teraz jestem tu gdzie jestem  Ty mi doradzałeś, się mną opiekowałeś Gdyby ciebie nie było, było by mi łatwiej  Szanowny Panie, proszę o spokój  Byłem spokojny, lecz ty mi go zabrałeś  Wiem już jedno, odseparuje się od ciebie Ponieważ dla mnie nie jesteś, żadnym człowiekiem 
    • Róże   Że się słowik rozśpiewał nad tobą W ten czas gdy kwitła łąka i maj A słońce które dało ci kolor Widziało krew czerwieńszą niż kwiat   By ciernie co rdzeń plotły ku górze Chciały marzenia oddać niebiosom Mogły na strzępy potargać uczucie Bo ich błękity wziąć same nie mogą
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Samotny podróżnik - Tie-break/listopad 2025  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...