Drabble
Dostrzegam rozległą połać śniegu.
Pomimo, iż drogę przygniata wilgotna, zimna mgła
i mógłbym maczetą wycinać, kawałki mlecznej gęstości,
to jednak widzę pobrudzone obszary.
Bardzo zaschnięte i znajome.
Mam wrażenie, że chłonie mnie tafla drapieżnej wody.
Słyszę przytłumiony szept:
„Dzień dobry, potworku. Masz je wdeptać w ziemię i już do nich nie wracać”
Mgła opada. Zostały tylko bezślady.
Nienaruszone, ominięte części.
Trochę nieśmiałe, lśnią w słońcu, jakby niepewne,
czy przetrwają w moim rozchwianym towarzystwie.
Wzmocnią umysł innym spojrzeniem,
a może nawet wyzwolą.
W końcu chodziłem po omacku, nie bardzo wiedząc, gdzie stawiam kroki.
Znowu coś jest nie tak. Widocznie mętnieje przezroczystość...