Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
Arsis

Arsis

Czy ty mnie trochę… Czy ty mnie, choć trochę… Powiedz… Albowiem jakieś to wszystko

milczące. Utopione w piskliwej ciszy.

 

Czy ty mnie… -- już nic? Już niczego nie żądasz, nie pragniesz...

 

Jakie to wszystko chropowate.

Mosiężne klamki pokryte

zielonkawym nalotem.

 

Ściany pokryte kurzem, pyłem przeszłego czasu. Obrazy. Podłogowa klepka…

Świece dopalają się na lastrykowych parapetach. I drżą w nerwowych podmuchach nocy.

W echach pustych pokojów

 

W długiej amfiladzie wejść i wyjść. W przedpokojach…

 

Tak tutaj jakoś w tej nieustannej metamorfozie snów.

W tym kłębowisku oczekiwań i majaków.

Enigmatycznych symboli. W tych okrytych zasłonami gestach…

 

Ktoś tam stoi.

Albo coś.

Przyczajone…

 

W podmuchach wiatru jedynie czeluść nieujarzmiona. I nic. Jedynie nic. Albowiem nic…

Więc, co takiego przymila się do mnie poprzez skrzydlate cienie? I próbuje wskrzeszać ulotne

chwile?

 

Poprzez nawoływania w pustym domu...

 

Moje?

Nie

moje?

 

Niczyje…

 

Deszcz bije o szyby dużymi kroplami.

 

Rozpryskuje się na rozmazanej częściowo masce klauna, kiedy wystawiam do nieba

zatarte w połowie,

umalowane na czerwono usta.

 

Rozbawione do szczętu. Do tej błazeńskiej przesady. Ten uśmiech już przemijający, w który wiatr

napływa ciepły.

 

Skrzypią kasztany,

strzeliste topole.

Szeleszczą jak w gorączce trawy gładzone niecielesną dłonią…

 

Kiedy coś się przeinacza

w tym szmerze,

w gorącym oddechu.

 

W rozognionej

rzeczywistości

tętniącej ogniem kwiatów.

 

W sześcianach powietrza…

W nieskończonych wariacjach na ten sam temat.

 

*

 

Gdzieś idę nocą. Idę ulicą. Znowu idę. Wiecznie.

I wiecznie mi tęskno do ciebie.

W pełnej melancholii uciekam od siebie.

 

Zapuszczam się w szum samochodów,

goniąc nie wiadomo dokąd. W świetle latarni. W nocy dżdżystej.

 

Ciepłej,

bądź

księżycowej.

 

Trzymam ciebie w ramionach.

Poprzez próżnię

dotykam twojej twarzy.

 

Nie czuję jej,

lecz widzę,

ale tak jakby przez szybę.

 

W smugach mijających reflektorów.

W lśnieniach i błyskach.

I w jakiejś zdefragmentowanej formie.

W ułamkach umykającej wciąż całości.

 

W spływających kroplach padającego deszczu.

W zniknieniach i zjawach. W ciągłych powtórzeniach…

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-08-31)

 

 

Arsis

Arsis

Czy ty mnie trochę… Czy ty mnie, choć trochę… Powiedz… Albowiem jakieś to wszystko

milczące. Utopione w piskliwej ciszy.

 

Czy ty mnie… -- już nic? Już niczego nie żądasz, nie pragniesz...

 

Jakie to wszystko chropowate.

Mosiężne klamki pokryte

zielonkawym nalotem.

 

Ściany pokryte kurzem, pyłem przeszłego czasu. Obrazy. Podłogowa klepka…

Świece dopalają się na lastrykowych parapetach. I drżą w nerwowych podmuchach nocy.

W echach pustych pokojów

 

W długiej amfiladzie wejść i wyjść. W przedpokojach…

 

Tak tutaj jakoś w tej nieustannej metamorfozie snów.

W tym kłębowisku oczekiwań i majaków.

Enigmatycznych symboli. W tych okrytych zasłonami gestach…

 

Ktoś tam stoi.

Albo coś.

Przyczajone…

 

W podmuchach wiatru jedynie czeluść nieujarzmiona. I nic. Jedynie nic. Albowiem nic…

Więc, co takiego przymila się do mnie poprzez skrzydlate cienie? I próbuje wskrzeszać ulotne

chwile?

 

Poprzez nawoływania w pustym domu...

 

Moje?

Nie

moje?

 

Niczyje…

 

Deszcz bije o szyby dużymi kroplami.

 

Rozpryskuje się na rozmazanej częściowo masce klauna, kiedy wystawiam do nieba

zatarte w połowie,

umalowane na czerwono usta.

 

Rozbawione do szczętu. Do tej błazeńskiej przesady. Ten uśmiech już przemijający, w który wiatr

napływa ciepły.

 

Skrzypią kasztany,

strzeliste topole.

Szeleszczą jak w gorączce trawy gładzone niecielesną dłonią…

 

Kiedy coś się przeinacza

w tym szmerze,

w gorącym oddechu.

 

W rozognionej

rzeczywistości

tętniącej ogniem kwiatów.

 

W sześcianach powietrza…

W nieskończonych wariacjach na ten sam temat.

 

*

 

Gdzieś idę nocą. Idę ulicą. Znowu idę. Wiecznie.

I wiecznie mi tęskno do ciebie.

W pełnej melancholii uciekam od siebie.

 

Zapuszczam się w szum samochodów,

goniąc nie wiadomo dokąd. W świetle latarni. W nocy dżdżystej.

 

Ciepłej,

bądź

księżycowej.

 

Trzymam ciebie w ramionach.

Poprzez próżnię

dotykam twojej twarzy.

 

Nie czuję jej,

lecz widzę,

ale tak jakby przez szybę.

 

W smugach mijających reflektorów.

W lśnieniach i błyskach.

I w jakiejś zdefragmentowanej formie.

W ułamkach umykającej wciąż całości.

 

W spływających kroplach padającego deszczu.

W zniknieniach i zjawach. W ciągłych powtórzeniach…

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-08-31)

 

 



×
×
  • Dodaj nową pozycję...