Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
Dekaos Dondi

Dekaos Dondi

Nieco dołożyłem i zmieniłem tytuł→22.10.2024

 

 

 

Wierzmy, że jesteśmy! I niech tak zostanie

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 

 

#

Gdyby nad tym podumać kawałek dłużej, to coś niewątpliwie brzęczy w tym bimbającym dzwonku–(kiedyś ostatnim)–albowiem każdy żywy i świadomy mieszkaniec planety Ziemia, w coś wierzy i basta.

 

#

Oczywiście istnieje potoczne domniemanie, że człek wierzący to jeno taki, co wierzy w Boga przez duże: B. A przecież wierzyć można w krasnoludki, myślący makaron, w swoje nieomylne racje –(niekonieczne żywnościowe)– oraz w setki innych możliwości różnorakich, albo tylko w same „setki.’’ Nawet bywa, że dogłębnie wewnętrznie.

 

#

Nie chodzi rzecz jasna o jakieś „złote cielce’’ i pozostałe bydło rogate, które mają zastąpić coś, czymś. Po prostu człowiek niewierzący to zaiste zajebisty mit, bo nawet gdyby w nic nie wierzył, to wierzy że w nic nie wierzy, a zatem jednak w coś wierzy.

 

#

Na przykład istnieje zasadnicza różnica między tym, czy ktoś wierzy, że nie wierzy w Boga, czy wierzy, lecz owa wiara nie jest mu do czegokolwiek potrzebna. Bywa że z powodów wynikających z własnych doświadczeń, szczególnie przykrych lub dlatego, że ów Bóg nie tłamsi zła. Albo też widząc działalność niektórych wyznawców, nie chce o Nim słyszeć. Mam także na myśli, wszelakie: Tajemne Byty Nieokreślone, Siły Nadprzyrodzone, „Kosmiczną Świadomość” i tym podobne „obiekty.”

 

#

Wszak bywają sytuacje dziwne. Zjawiska niewyjaśnione. Na przykład człowiek ma poczucie czyjeś obecności, albo czegoś w tym stylu, jakby wszystko było odgrywane w niedostępnym teatrze. Wie, że coś istniej poza teraz, ale nie wie co. Blisko i daleko równocześnie. I nawet gdy nie wierzy, to szybuje czasem nad tematem niczym skołowana owieczka i nie bardzo wie, gdzie ma wylądować i czy w ogóle, by tyłka nie rozpołowić lub co gorsza→”wygładzić fałdy mózgu” malując owe, „żółtym kolorem”

 

#

Lecz z drugiej strony, gdyby wiarę poprzeć wiarygodnym dowodem, to by przestała być wiarą i wbrew pozorom, wcale by ją nie wzmocniła, tylko raczej osłabiła, będąc na tym samym poziomie co człowiek. To rzecz jasna nic złego, ale jednak takiego „boga ojaca,” co można dotknąć, zmierzyć, zważyć, poklepać po ramieniu i zaprosić na piwo, byłoby trudniej szanować. Przynajmniej mnie.

 

#

Człowiek prawdziwie wierzący, wierzy bezwarunkowo, w sensie tego, jak Bóg wygląda, z czego jest, na czym polega jego Boskość itp. Co nie oznacza, iż odpowiedzi nie są dla niego istotne i nie można rozważać różnych kwestii, jak właśnie czynię. Jest ludzką naturą, by rozmyślać i zadawać pytania–(tylko nie każdemu potrzebna jest odpowiedź, by wytrwał w swoich przekonaniach). To rzecz jasna dotyczy wszystkich, bez względu na to, jakie kto ma poglądy i w co wierzy. Gdyby każdy myślał tak samo, to by były nudy na pudy! Oczywiście na niektóre pytania, nigdy nie uzyskamy odpowiedzi. A przynajmniej→tu!

 

#

Jeno klasyczna szydera, nie bardzo potencjalnie opłacalna. Pół biedy w relacjach międzyludzkich. Co najwyżej bliźni bliźniemu w mordę przywali, gdy ktoś na ten przykład, zakpił z kogoś co kocha lub z niego. Natomiast… to po cóż ryzykować. Wierzącemu, niewierzącemu, czy każdemu innemu. Toż to nieroztropne, wzbudzać prawdopodobieństwo własnej zguby, w o wiele bardziej dokuczliwym, wiecznym zakresie. Podbite oko i wsteczna szczęka, to pikuś!

 

#

Osobiście wolę wierzyć w tajemnicę do końca niezgłębioną, o której możliwościach nie mam zielonego pojęcia, tudzież ostatecznych zamiarach i sensach, czasami jakże niesprawiedliwych, w ludzkim rozumieniu. Mogę jedynie ogarnąć rzeczywistość w granicach pojmowania mózgu, a cała reszta–(poza tą granicą)–jest poza moim pojmowaniem.

 

#

Chociażby pytania: skąd we mnie rozum, świadomość istnienia, możliwość zadawania pytań oraz wszelkich dywagacji itd–(mam na myśli początek Wszystkiego, którego już wtedy byliśmy częścią)–To tak jakby „masło” chciało zgłębić „tajemnicę masła”→Czyli „masło maślane” któremu nie jest dane zrozumienie „masła”→ a co dopiero „opakowania.”

 

#

Poza tym nie słusznie sądzić, że tego, czego nauka „nie widzi”→to nie istnieje. Gdyby na ten przykład, człek siedział w zamkniętym, dźwiękoszczelnym pomieszczeniu i spozierał, przez zamknięte okno, gdzie by nie było obiektów do wiewania, to trudno byłoby z takiej pozycji, bez wyjścia, udowodnić→istnienie wiatru, którego bezpośrednio nie widać, jeno pośrednio, przez działania. Podobnie jest z takimi „obiektami” jak np→miłość, nienawiść, tęsknota, ludzkie myśli, zazdrość itp. A jednak istnieją.

 

#

Tak wtrącę dygresyjnie, że człowiek raczej samemu sobie szkodzi, kiedy widzi jeden słuszny punkt. Swój nieomylny pępek, będąc skrajnym fanatykiem czegoś, przytaczając wciąż te same „argumenty” Nawet bywa, że czasami zupełnie odłączone od meritum dyskusji. Jak na ten przykład koń z klapkami na oczach, który to ze wszystkich możliwych opcji, wyłuskuje wyłącznie takie informacje, co umacniają go w przekonaniu, że ma racje. Nic innego nie dostrzega. A już na pewno igły w stogu siana. Wygodnie przyjąć, że tam jej nie ma, co złudnie wzmacnia→ego. To już lepiej, gdyby miał klapki na zadzie!

 

#

Bo żeby coś określić i osądzić–(chociaż trochę mniej subiektywnie)–to trzeba raczej korzystać z różnych źródeł i wyciągać średnią. W przeciwnym wypadku, we wszystkim widzimy tylko to, co chcemy widzieć i dla nas wygodne–(nie koniecznie wygodne dla osób, którzy muszą z takim obcować i vice versa)–Gdy bezkrytycznie wielbimy cukier, to nawet w kupie samotnej goryczy, posmakujemy słodyczy. A zatem można być stałym w swoich poglądach, a jednocześnie, nie może to być „zapełniona skorupa” gdzie nie ma już miejsca, na żadne wątpliwości.

 

#

Natomiast człowiek niewierzący w istnienie Boga–(do czego ma święte prawo, z racji wolnej woli, nie zawsze do końca wolnej)–podcina trochę gałąź na której siedzi od strony życiowego pnia, z całkiem prozaicznej, terapeutycznej przyczyny. Takowej, że gdyby pragnął wyżalić przed kimś swoje krzywdy, w razie przeciwności życiowych, to nawet nie może przerzucić na Niego odpowiedzialności, gdyż paradoksem jest, wysławiać pretensje do Istoty, której nie ma.

 

#

Oczywiście jest jak jest. Nie wszystkich ta kwestia dotyczy. Każdy ma prawo do stanowienia o sobie, jak chce.

 

#

To znaczy wysławiać żale na upartego, owszem można, ale z rachunku prawdopodobieństwa prawdopodobnie wynika, że raczej nie podejmie tematu w żadnym zakresie, gdyż nic to nic i nic więcej.

 

#

A jeśli jednak, to bywa tak, że obwiniamy obsesyjnie, z powodu różnych przeżyć z przeszłości, niekoniecznie miłych, na zasadzie: „na złość mamie, odmrożę sobie uszy.” Możliwa na przykład sytuacja, że ktoś bardzo zawiedziony Bogiem–(gdyż ów pozwolił na to, by człowiek doznał krzywdy lub jego bliscy, lub zabrał ukochaną osobę)–zaczyna rodzaj zemsty, w słowie lub piśmie, na różne sposoby. A przecież Bogu, człowiek w jakikolwiek sposób zaszkodzić nie może.

 

#

Odwrotnie, owszem tak–(biorąc też pod uwagę... ewentualność życia po śmierci, gdzie nie człowiek zdecyduje, jak będzie wyglądać jego wieczność)–Pół biedy rodzaj kary. Bardziej przykra byłaby świadomość bez nadziei, że owej kary, kiedykolwiek będzie koniec. Że kiedykolwiek przestaną nas diabły gotować w smole na miękko, czyli wiecznie widłami z tyłka durszlak czynić. Bo taki już żywot na tym padole, że jedni→solą tej ziemi, drudzy→solą w oku, a jeszcze inni→przyprawą do różnych posiłków.

 

#

Recz jasna, sprawa dotyczy też możliwości zwielokrotnionej nagrody–(np: za niezawinione cierpienie)–którą to, nie potrafimy sobie nawet wyobrazić. Ale to już nie taki problem byłby. Można by przeżyć! Jednak wielu spraw udowodnić nie sposób.

 

#

Człowiek A, nie udowodni bliźniemu B, że Bóg istnieje, a człowiek B, nie udowodni bliźniemu A, że Bóg nie istnieje→jeśli bliźni postanowi wytrwać przy swoim!→Dlatego właśnie ma wolną wolę, żeby mieć prawo i wybór, co myśleć na różne tematy oraz mieć świadomość, konsekwencji swoich rozmyślań, wprowadzonych w czyn.

 

#

Tak samo z życiem po śmierci. Można tylko w to wierzyć, nie wierzyć lub w ogóle mieć gdzieś ową kwestię– i nic poza tym. Aczkolwiek sprawiedliwie każdy umrze. I będzie jak będzie. Nie inaczej.

 

#

No nie. Trochę za bardzo odleciałem! A zatem, czyż nie lepiej–(chociażby na wszelki wypadek)–gdy nie bardzo wierzymy w Boga, dmuchać na zimne i jeśli nie kochać, to chociaż nie prowokować możliwej Siły, której możliwości są nieograniczone i może z nami zrobić co zechce i zna nasze prawdziwe motywacje wszelkich działań, za które także będziemy rozliczeni. A przynajmniej istnieje taka szansa. Pewności brak, lecz możliwość istnieje. To po co być durnym na własną zgubę i ryzykować?

 

#

Tak czy siak, gdybym był „bogiem” to w sumie nie wiem, czy bym stworzył ten cały problem, jakim jest rodzaj ludzki. Co innego zwierzątka:)

 

#

Najpierw trzeba uwierzyć, że jakaś Nadistota istnieje, by rościć do niej naglące roszczenia. W przeciwnym wypadku, pozostają narzekania na samego siebie, innych bliźnich, przeznaczenie, pech i co tam jeszcze durnego, chichot losu przyniesie. A zatem, kto –(tak czy inaczej)–pisze lub mówi o Bogu, daje dowód na to, że wierzy w Jego istnienie. Aczkolwiek niekoniecznie. Można przecież robić sobie jaja, z tego, w co wierzą inni. A czemu tak robić? Nie wiem.

 

#

Tak po prawdzie, częściej chcemy, żeby sprawiedliwość Boża, dotyczyła naszych złych bliźnich, lecz nas… to Panie Boże→niekoniecznie. Żeby tak za każde zło które popełnię, od razu po łapach dawać? Skoro jest tylu innych, gorszych nicponiów i łajdaków, co popełniają zło o niebo gorsze. To ich trąbą jerychońską po dupach tłuc. A przecież zło jest złem. Tak samo jak kradzież kradzieżą. Nieważne, czy ukradniesz samochód, czy batonika–(czy samochód z batonikiem w środku).–A zatem, skoro Bóg ma karać za zło, to powinien też karać każdego z nas, jak tylko jakieś popełnimy Tu i teraz. Niestety. Ludzie mają tendencje typu→owszem tak, ale tych drugich, bo ja to prawie święty za życia.

 

#

Bywają też sytuacje, że jakiś człek, który w Boga wierzył, nagle od Niego odchodzi, z uwagi na zło, którzy popełniają bliźni, a Bóg temu nie zapobiega. Wolą nie wierzyć „w takiego” niż wierzyć w „takiego obojętnego.”

 

Istnieje jednak możliwość, że każdy będzie rozliczony ze swoich uczynków, a nie z cudzych. A zatem po co dawać sobą rządzić złym ludziom i przez nich odchodzić i zmniejszyć swoją szansę zbawienia? Zgodnie z takim rozumowaniem, działamy na własną szkodę. To tak, jakby ci niedobrzy nami kierowali, a my słuchamy ich rozkazów, a oni robią co chcą i mają to w dupie, że podcinamy gałązkę na której siedzimy, od strony pnia.

 

Po drugie→Chociaż te wszystkie niezawinione kataklizmy i cierpienia, niezależne od woli ludzi, które dotykają: dobrych, złych i pozostałych, to faktycznie, trudno wytłumaczyć… nie znając „sensów wszystkich danych” tylko „kilka plików.”

 

#

Aczkolwiek nie mnie osądzać działalność Boga. Po pierwsze mam za mały ludzki rozumek. Po drugie, gdybym miał nawet większy, to i tak nie znam–(jak już rzekłem)–całości Jego planu. Gdybym znał i pojął, to wtedy bym osądzał. Lecz nie znam i nie osądzam.

 

#

Istnieje znane powiedzenie→”Chcesz ulepszyć świat, zacznij od siebie”→Łatwo powiedzieć, ale nieco trudniej zrealizować, z uwagi na ludzką naturę, która raczej każe nam: krytykować, osądzać i naprawiać, bliźniego swego. Bo jak to tak. Pluć we własne gniazdo, gdy obok cudze. To nie uchodzi!

 

#

Tak sobie kiedyś dziwnie pomyślałem, że na początku czasu, Bóg miał "dylemat"

Czy "stworzyć człowieka"→który nie będzie mógł popełniać zła, tylko samo dobro, jednocześnie zniewolonego brakiem wolnej woli→czy też takiego, co będzie mógł czynić, generalnie co zechce, mając wolną wolę, czyli stanowić o swoich wyborach i wierzyć lub nie wierzyć w co zechce, z jednoczesną możliwością "nagrody lub kary" 

 

#

W moim przekonaniu, największa kara, będzie za: pychę i nienawiść i tegoż rozwinięcie w czynach. Lecz sądzę, iż jeszcze większa, za pogardę wobec bliźniego swego–(kimkolwiek by był i w co by wierzył lub nie)–żeby dawca pogardy, mógł podbudować swoje ego, kosztem bliźniego. Można domniemać, iż taki obywatel, już na wieczność z widłami w dupie, jęcząc, pozostanie, gdy Pan Bóg nim pogardzi.

 

#

To samo zresztą dotyczy, wszelkich inwektyw w stronę bliźniego swego. To tylko świadczy–(lub może świadczyć)–o małości nadawcy owych, który w ten sposób, dowartościowuje swoje ego. Jednakowoż przyczyna nie jest wcale oczywista. Nie siedzimy w ludzkich umysłach i często nie wiemy, co kogo w życiu spotkało i dlaczego bywa taki wredny i pragnie, by innym było tak samo źle jak jemu.

 

#

No chyba, że owe inwektywy, w założeniu swoim, to takie rozkoszne przekomarzanki, dla wesołych jaj tylko. Wtedy przynajmniej, nie jest nudno, a jednocześnie kulturalnie i zabawnie:)→Oczywiście owe jaja, powinny być świeże. Prosto z dupy kury, gdyż nawet wulgaryzmy nie gustują w śmierdzących.

 

#

Bywa tak, że gdy komuś brakuje argumentów, to pragnie używać nieładnych słów, wobec obywatela oponenta, wchodząc w rolę sarny, która w sytuacji zagrożenia, niepewności oraz z braku argumentów, zaczyna szczekać. Albowiem niektórzy tego typu–(nadawcy)–pognębieni życiem, lubią zainicjować sytuacje–( o której wspomniałem)– by adresat zaznał chociaż trochę przygnębienia, co nadawca, bo skoro nadawcy źle, to owe „źle adresata” pocieszy serduszko „nadawcy.”

 

#

A wracając do możliwości wspomnianego dylematu, to jak widzimy, Pan Bóg wybrał drugą opcję, z wolną wolą i możliwością popełniania zła, bez Jego ingerencji–(chyba, że o niektórych nie wiemy)–Widocznie ma to „jakiś większy sens” lecz my nie znamy „całości planu.” wychodzącego poza granicę tego świata i naszych mózgów. Może była taka sytuacja, że człek wyszedł z domu, chwilę później lub wcześniej i przez to nie zginał pod kołami samochodu. A jeśli to była ingerencja Boga, o której nigdy nie będziemy wiedzieć?

A zatem każda próba zrozumienia lub osądzania Bożych spraw, może nie być trafiona, w wielu kwestiach. A przynajmniej niepełna. To tak jakby oceniać „wdzięki kobiety całkowicie ubranej”

 

#

Czyli każde cierpienie, niesprawiedliwość, kataklizm itp.→może mieć sens i możliwość „stokrotnej nagrody” w sensie proporcjonalnym, do zaznanej, niezawinionej krzywdy→ lecz dla nas–(póki co)– nie do pojęcia i uwierzenia, na tu i teraz.

 

#

Oczywiście człowiek nie wierzący w Boga, może powiedzieć całkiem słusznie, że jego dobre uczynki, są bardziej bezinteresowne, gdyż nie może liczyć, na żadną nagrodę po śmierci i zmartwychwstaniu, bo żadnego nieba nie ma.

Jednakowoż ma to drugą stronę medalu. Mogę popełniać więcej zła, gdyż żadna wieczna kara po śmierci, mnie za to nie spotka. Co najwyżej ubiją, zniknę zupełnie, a co użyłem, to moje,

gdyż żadnego piekła nie ma.

 

#

Bo rzeknie ktoś „Lepszy wróbel w garści, niż „słoń szczęścia” na dachu” A zatem wielu by chciało, mieć raj na ziemi, niż jakieś „mrzonki i bajki” o ewentualnym, niepewnym raju→zaś. Skądinąd to nawet słuszne podejście, rozumując różnie i jak kto chce.

 

#

Trochę z innej beczki→Gdyby założyć, że Wszechświat miał początek–(i jako taki jest „całością” i nie ma nic poza nim… lecz nie istnieje od zawsze)–to ciekawi mnie pytanie: w jaki sposób w „Absolutnej Pustce” powstał dajmy na to↔ów przysłowiowy punkt, zawierający→cały budulec na Wszechświat? Niby skąd ten budulec, wszystko co później i nasze „malutkie ludzikowe rozumki” by móc filozofować, a i tak głupim umrzeć? Czyż zatem nie zasadne jest domniemanie, że istnieje Istota, która potrafiła i potrafi… Więcej. W zasadzie, wszystko co zechce.

 

#

Zakładając, że tak będzie, to sądzę, że na drugim świecie, uzyskamy odpowiedzi na wiele pytań, ale nie na wszystkie→zakładając, że śmierć jest zakończeniem z „trzykropkiem”. Chociaż domniemam, iż wiele odpowiedzi byśmy i tak nie zrozumieli. Przynajmniej całościowo. Tak jak komputer, nie może „być mądrzejszy” od swoich twórców, by w pełni zrozumieć→istotę człowieka i o co w tych plikach tak naprawdę biega.

 

Czyli gdyby założyć, że jednak laptop „coś tam myśli” to chcąc nie chcąc, musi uznać zasady i wersję sprawiedliwości Twórców oraz ich prawo do decydowania i odłączenia, wedle uznania→bo i tak nic na to poradzić nie może. Jedynie dywagować, jak to właśnie czynię, lub po prostu→zaufać „w ciemno plikami.”

 

#

W odczuciu mym i bez urazy, człowiekowi prawdziwie od serca niewierzącemu w istnienie Boga i wszystkie tematy pokrewne, Ów powinien być totalnie obojętny. Nie powinien świadczyć przeciwko Niemu, nie krytykować, nie wyśmiewać, nie mówić w kółko o tym samym (przecząc samemu sobie→gdyż temat dotyczy Istoty, która w jego przekonaniu, nie istnieje.

 

Bo gdyby jednak po śmierci wyszło na jaw, że jednak Istnieje, to wtedy konsekwencje zdenerwowania Istoty, która jest wszechmocna i zna wszystkie nasze myśli oraz prawdziwe motywacje, mogą być dla nas bardzo zgubne. To już lepiej podokuczać krasnoludkom. Mają mniejsze możliwości i mogą jedynie, poszarpać nogawkę lub ewentualnie, opluć buty.

 

#

Czy jesteśmy naprawdę wierzącymi w Boga, czy wierzymy, że w Jego nie wierzymy lub mamy te kwestie gdzieś, to chyba w ostatecznym rozrachunku, ważne by przyzwoitym człowiekiem być–(i takim pozostać w myślach tych, co jeszcze żyją)– i z dwojga złego, lepiej być „prawdziwie rozbitym”, niż „nieprawdziwie całym.”

 

***

ⱭƝҼƘՏ:)

 

W sensie porównawczym, do czasu trwania Wszechświata→”za chwile umrzemy.”

#

Zatem miłujmy bliźnich, Siostry i Bracia, bo zaiste nikt z nas–(oprócz potencjalnych samobójców)–nie zna dnia ani godziny początku martwoty swojej. Albowiem wielce nie przystoi, w poświacie wzajemnych waśni, niesnasek i durnowatości, na przysłowiową „Dolinę Jozafata” a nawet w nicość→w cuchnącym rozkładzie miłości i przebaczenia, wędrować…

Dekaos Dondi

Dekaos Dondi


Nieco dołożyłem

 

 

Wierzę, że jestem.

Gdyby nad tym podumać kawałek dłużej, to coś niewątpliwie brzęczy w tym bimbającym dzwonku–(kiedyś ostatnim)–albowiem każdy żywy i świadomy mieszkaniec planety Ziemia, w coś wierzy i basta.

 

 

1

Oczywiście istnieje potoczne domniemanie, że człek wierzący to jeno taki, co wierzy w Boga przez duże: B. A przecież wierzyć można w krasnoludki, myślący makaron, w swoje nieomylne racje –(niekonieczne żywnościowe)– oraz w setki innych możliwości różnorakich, albo tylko w same „setki.’’ Nawet bywa, że dogłębnie wewnętrznie.

 

2

Nie chodzi rzecz jasna o jakieś „złote cielce’’ i pozostałe bydło rogate, które mają zastąpić coś, czymś. Po prostu człowiek niewierzący to zaiste zajebisty mit, bo nawet gdyby w nic nie wierzył, to wierzy że w nic nie wierzy, a zatem jednak w coś wierzy.

 

3

Na przykład istnieje zasadnicza różnica między tym, czy ktoś wierzy, że nie wierzy w Boga, czy wierzy, lecz owa wiara nie jest mu do czegokolwiek potrzebna. Bywa że z powodów wynikających z własnych doświadczeń, szczególnie przykrych lub dlatego, że ów Bóg nie tłamsi zła. Albo też widząc działalność niektórych wyznawców, nie chce o Nim słyszeć. Mam także na myśli, wszelakie: Tajemne Byty Nieokreślone, Siły Nadprzyrodzone, „Kosmiczną Świadomość” i tym podobne „obiekty.”

 

4

Wszak bywają sytuacje dziwne. Zjawiska niewyjaśnione. Na przykład człowiek ma poczucie czyjeś obecności, albo czegoś w tym stylu, jakby wszystko było odgrywane w niedostępnym teatrze. Wie, że coś istnieje… poza teraz do pojęcia, ale nie wie co. Blisko i daleko równocześnie. I nawet gdy nie wierzy, to szybuje czasem nad tematem niczym skołowana owieczka i nie bardzo wie, gdzie ma wylądować i czy w ogóle, by tyłka nie rozpołowić lub co gorsza→”wygładzić fałdy mózgu” malując owe, „żółtym kolorem”

 

5

Lecz z drugiej strony, gdyby wiarę poprzeć wiarygodnym dowodem, to by przestała być wiarą i wbrew pozorom, wcale by ją nie wzmocniła, tylko raczej przeciwnie, będąc na tym samym poziomie co człowiek. To rzecz jasna nic złego, ale jednak takiego „boga,” co można dotknąć, zmierzyć, zważyć, poklepać po ramieniu i zaprosić na piwo, byłoby trudniej szanować. Przynajmniej mnie.

 

6

Osobiście wolę wierzyć w tajemnicę do końca niezgłębioną, o której możliwościach nie mam zielonego pojęcia, tudzież ostatecznych zamiarach i sensach, czasami jakże niesprawiedliwych, w ludzkim rozumieniu. Mogę jedynie ogarnąć rzeczywistość w granicach pojmowania mózgu, a cała reszta–(poza tą granicą)–jest poza moim pojmowaniem. Chociażby pytania: skąd we mnie rozum, świadomość istnienia, możliwość zadawania pytań oraz wszelkich dywagacji itd–(mam na myśli początek Wszystkiego, którego już wtedy byliśmy częścią)–To tak jakby „masło” chciało zgłębić „tajemnicę masła”→Czyli „masło maślane” któremu nie jest dane zrozumienie „masła”→ a co dopiero „opakowania.”

 

7

Poza tym nie słusznie sądzić, że tego, czego nauka „nie widzi”→to nie istnieje. Gdyby na ten przykład, człek siedział w zamkniętym, dźwiękoszczelnym pomieszczeniu i spozierał, przez zamknięte okno, gdzie by nie było obiektów do wiewania, to trudno byłoby z takiej pozycji, bez wyjścia, udowodnić→istnienie wiatru, którego bezpośrednio nie widać, jeno pośrednio, przez działania. Podobnie jest z takimi „obiektami” jak np→miłość, nienawiść, tęsknota, ludzkie myśli, zazdrość itp. A jednak istnieją.

 

8

Tak wtrącę dygresyjnie, że człowiek raczej samemu sobie szkodzi, kiedy widzi jeden słuszny punkt. Swój nieomylny pępek, będąc skrajnym fanatykiem czegoś, przytaczając wciąż te same „argumenty” Nawet bywa, że czasami zupełnie odłączone od meritum dyskusji. Jak na ten przykład koń z klapkami na oczach, który to ze wszystkich możliwych opcji, wyłuskuje wyłącznie takie informacje, co umacniają go w przekonaniu, że ma racje. Nic innego nie dostrzega. A już na pewno igły w stogu siana. Wygodnie przyjąć, że tam jej nie ma, co złudnie wzmacnia→ego. To już lepiej, gdyby miał klapki na zadzie!

 

9

Bo żeby coś określić i osądzić–(chociaż trochę mniej subiektywnie)–to trzeba raczej korzystać z różnych źródeł i wyciągać średnią. W przeciwnym wypadku, we wszystkim widzimy tylko to, co chcemy widzieć i dla nas wygodne–(nie koniecznie wygodne dla osób, którzy muszą z takim obcować i vice versa)–Gdy bezkrytycznie wielbimy cukier, to nawet w kupie samotnej goryczy, posmakujemy słodycz. A zatem można być stałym w swoich poglądach, a jednocześnie, nie może to być „zapełniona skorupa” gdzie nie ma już miejsca, na żadne wątpliwości.

 

10

Natomiast człowiek niewierzący w istnienie Boga–(do czego ma święte prawo, z racji wolnej woli, nie zawsze do końca wolnej)–podcina trochę gałąź na której siedzi od strony życiowego pnia, z całkiem prozaicznej, terapeutycznej przyczyny. Takowej, że gdyby pragnął wyżalić przed kimś swoje krzywdy, w razie przeciwności życiowych, to nawet nie może przerzucić na Niego odpowiedzialności, gdyż paradoksem jest, wysławiać pretensje do Istoty, której nie ma.

 

11

Oczywiście jest jak jest. Nie wszystkich ta kwestia dotyczy. Każdy ma prawo do stanowienia o sobie, jak chce.

 

12

To znaczy wysławiać żale na upartego, owszem można, ale z rachunku prawdopodobieństwa prawdopodobnie wynika, że raczej nie podejmie tematu w żadnym zakresie, gdyż nic to nic i nic więcej.

 

13

A jeśli jednak, to bywa tak, że obwiniamy obsesyjnie, z powodu różnych przeżyć z przeszłości, niekoniecznie miłych, na zasadzie: „na złość mamie, odmrożę sobie uszy.” Możliwa na przykład sytuacja, że ktoś bardzo zawiedziony Bogiem–(gdyż ów pozwolił na to, by człowiek doznał krzywdy lub jego bliscy, lub zabrał ukochaną osobę)–zaczyna rodzaj zemsty, w słowie lub piśmie, na różne sposoby. A przecież Bogu, człowiek w jakikolwiek sposób zaszkodzić nie może.

 

14

Odwrotnie, owszem tak–(biorąc też pod uwagę... ewentualność życia po śmierci, gdzie nie człowiek zdecyduje, jak będzie wyglądać jego wieczność)–Pół biedy rodzaj kary. Bardziej przykra byłaby świadomość bez nadziei, że owej kary, kiedykolwiek będzie koniec. Że kiedykolwiek przestaną nas diabły gotować w smole na miękko, czyli wiecznie widłami z tyłka durszlak czynić. Bo taki już żywot na tym padole, że jedni→solą tej ziemi, drudzy→solą w oku, a jeszcze inni→przyprawą do zupy, lub do dupy!

 

15

Recz jasna, sprawa dotyczy też możliwości zwielokrotnionej nagrody–(np: za niezawinione cierpienie)–którą to, nie potrafimy sobie nawet wyobrazić. Ale to już nie taki problem byłby. Można by przeżyć!→Specjalnie używam zwrotów typu: możliwość, bo nie wiemy czegokolwiek→na pewno. Udowodnić nie sposób. Ani wte, ani wewte.

 

16

Człowiek A, nie udowodni bliźniemu B, że Bóg istnieje, a człowiek B, nie udowodni bliźniemu A, że Bóg nie istnieje→jeśli bliźni postanowi wytrwać przy swoim!→Dlatego właśnie ma wolną wolę, żeby mieć prawo i wybór, co myśleć na różne tematy oraz mieć świadomość, konsekwencji swoich rozmyślań, wprowadzonych w czyn.

 

17

Tak samo z życiem po śmierci. Można tylko w to wierzyć, nie wierzyć lub w ogóle mieć gdzieś ową kwestię– i nic poza tym. Aczkolwiek sprawiedliwie każdy umrze. I będzie jak będzie. Nie inaczej.

 

18

No nie. Trochę za bardzo odleciałem! A zatem, czyż nie lepiej–(chociażby na wszelki wypadek)–gdy nie bardzo wierzymy w Boga, dmuchać na zimne i jeśli nie kochać, to chociaż nie prowokować możliwej Siły, której możliwości są nieograniczone i może z nami zrobić co zechce i zna nasze prawdziwe motywacje wszelkich działań, za które także będziemy rozliczeni. A przynajmniej istnieje taka szansa. Pewności brak, lecz możliwość istnieje. To po co być durnym na własną zgubę.

 

19

Tak czy siak, gdybym był „bogiem” to nie wiem, czy bym stworzył ten cały problem, jakim jest rodzaj ludzki. Co innego zwierzątka:)

 

20

Najpierw trzeba uwierzyć, że jakaś Nadistota istnieje, by rościć do niej naglące roszczenia. W przeciwnym wypadku, pozostają narzekania na samego siebie, innych bliźnich, przeznaczenie, pech i co tam jeszcze durnego, chichot losu przyniesie. A zatem, kto –(tak czy inaczej)–pisze lub mówi o Bogu, daje dowód na to, że wierzy w Jego istnienie. Aczkolwiek niekoniecznie. Można przecież robić robić sobie jaja, z tego, w co wierzą inni. A czemu tak robić? Nie wiem.

 

21

Tak po prawdzie, częściej chcemy, żeby sprawiedliwość Boża, dotyczyła naszych złych bliźnich, lecz nas… to Panie Boże→niekoniecznie. Żeby tak za każde zło które popełnię, od razu po łapach dawać? Skoro jest tylu innych, gorszych nicponiów i łajdaków, co popełniają zło o niebo gorsze. To ich trąbą jerychońską po dupach tłuc. A przecież zło jest złem. Tak samo jak kradzież kradzieżą. Nieważne, czy ukradniesz samochód, czy batonika–(czy samochód z batonikiem w środku).–A zatem, skoro Bóg ma karać za zło, to powinien też karać każdego z nas, jak tylko jakieś popełnimy Tu i teraz. Niestety. Ludzie mają tendencje typu→owszem tak, ale tych drugich, bo ja to prawie święty za życia.

 

22

Bywa też tak, że jakiś człek, który w Boga wierzył, nagle od Niego odchodzi, z uwagi na zło, którzy popełniają bliźni, a Bóg temu nie zapobiega. Wolą nie wierzyć „w takiego” niż wierzyć w „takiego”

Istnieje jednak możliwość, że każdy będzie rozliczony ze swoich uczynków, a nie z cudzych, a zatem po co dawać sobą, rządzić złym ludziom i zmniejszyć swoją szansę zbawienia? Zgodnie z takim rozumowaniem, działamy na własną szkodę. To tak, jakby ci niedobrzy nami kierowali, a my słuchamy ich rozkazów, a oni robią co chcą i mają to w dupie, że podcinamy gałązkę na której siedzimy, od strony pnia.

Po drugie→Chociaż te wszystkie niezawinione kataklizmy i cierpienia, niezależne od woli ludzi, które dotykają: dobrych, złych i pozostałych, to faktycznie, trudno wytłumaczyć… nie znając „wszystkich danych” tylko „kilka plików.”

 

23

Aczkolwiek nie mam zamiaru osądzać działalności Boga. Po pierwsze mam za mały ludzki rozumek. Po drugie, gdybym miał nawet większy, to i tak nie znam–(jak już rzekłem)–całości Jego planu. Gdybym znał i pojął, to wtedy bym osądzał. Lecz nie znam i nie osądzam.

 

24

Tak sobie kiedyś dziwnie pomyślałem, że na początku czasu, Bóg miał "dylemat"
Czy "stworzyć człowieka"→który nie będzie mógł popełniać zła, tylko samo dobro, jednocześnie zniewolonego brakiem wolnej woli→czy też takiego, co będzie mógł czynić, generalnie co zechce, mając wolną wolę, czyli stanowić o swoich wyborach i wierzyć lub nie wierzyć w co zechce, z jednoczesną możliwością "nagrody lub kary" 

W moim przekonaniu, największa kara, będzie za: pychę i nienawiść i tegoż rozwinięcie w czynach. Lecz sądzę, iż jeszcze większa, za pogardę wobec bliźniego swego–(kimkolwiek by był i w co by wierzył lub nie)–żeby dawca pogardy, mógł podbudować swoje ego, kosztem bliźniego. Można domniemać, iż taki obywatel, już na wieczność z widłami w dupie, jęcząc, pozostanie, gdy Pan Bóg, nim pogardzi.

 

25

To samo zresztą dotyczy, wszelkich inwektyw w stronę bliźniego swego. To tylko świadczy–(lub może świadczyć)–o małości nadawcy owych, który w ten sposób, dowartościowuje swoje ego. Jednakowoż przyczyna nie jest wcale oczywista. Nie siedzimy w ludzkich umysłach i często nie wiemy, co kogo w życiu spotkało i dlaczego jest jaki jest. No chyba, że owe inwektywy, to takie rozkoszne przekomarzanki, dla jaj jeno. Wtedy przynajmniej, nie jest nudno, a jednocześnie kulturalnie i zabawnie:)→Oczywiście owe jaja, powinny być świeże, prosto z dupy kury, gdyż nawet wulgaryzmy nie gustują w śmierdzących.

 

26

Bywa tak, że gdy komuś brakuje argumentów, to pragnie używać nieładnych słów, wobec obywatela oponenta, wchodząc w rolę sarny, która w sytuacji zagrożenia i niepewności, zaczyna szczekać. Albowiem niektórzy tego typu–(nadawcy)–pognębieni życiem, lubią zainicjować sytuacje, by adresat, zaznał chociaż trochę tych samych odczuć przygnębienia, co nadawca, bo skoro nadawcy źle, to owe „źle adresata” pocieszy serduszko „nadawcy.”

 

27

A wracając do możliwości wspomnianego dylematu, to jak widzimy, Pan Bóg wybrał drugą opcję, z wolną wolą i możliwością popełniania zła, bez Jego ingerencji–(chyba, że o niektórych nie wiemy)–Widocznie ma to „jakiś większy sens” lecz my nie znamy „całości planu.” wychodzącego poza granicę tego świata i naszych mózgów. A zatem każda próba zrozumienia lub osądzania, może nie być trafiona, w wielu kwestiach. A przynajmniej niepełna. To tak jakby oceniać „wdzięki kobiety całkowicie ubranej”

 

28

Czyli każde cierpienie, niesprawiedliwość, kataklizm itp.→może mieć sens i możliwość „stokrotnej nagrody w sensie proporcjonalnym, do zaznanej, niezawinionej krzywd→ lecz dla nas–(póki co)– nie do pojęcia i uwierzenia, na tu i teraz.

 

29

Oczywiście człowiek nie wierzący w Boga, może powiedzieć całkiem słusznie, że jego dobre uczynki, są bardziej bezinteresowne, gdyż nie może liczyć, na wspomnianą nagrodę po śmierci i zmartwychwstaniu.

Jednakowoż ma to drugą stronę medalu. Mogę popełniać więcej zła, gdyż żadna wieczna kara po śmierci, mnie za to nie spotka. Co najwyżej ubiją, zniknę zupełnie, a co użyłem, to moje.

 

30

Bo rzeknie ktoś „Lepszy wróbel w garści, niż „słoń szczęścia” na dachu” A zatem wielu by chciało, mieć raj na ziemi, niż jakieś „mrzonki i bajki” o ewentualnym raju→zaś. Skądinąd to nawet słuszne podejście, rozumując różnie i jak kto chce.

 

31

Trochę z innej beczki→Gdyby założyć, że Wszechświat miał początek–(i jako taki jest „całością” i nie ma nic poza nim… lecz nie istnieje od zawsze)–to ciekawi mnie pytanie: w jaki sposób w „Absolutnej Pustce” powstał dajmy na to↔ów przysłowiowy punkt, zawierający→cały budulec na Wszechświat? Niby skąd ten budulec, wszystko co później i nasze „malutkie ludzikowe rozumki” by móc filozofować, a i tak głupim umrzeć? Czyż zatem nie zasadne jest domniemanie, że istnieje Istota, która potrafiła i potrafi… Więcej. W zasadzie, wszystko co zechce.

 

32

Zakładając, że tak będzie, to sądzę, że na drugim świecie, uzyskamy odpowiedzi na wiele pytań, ale nie na wszystkie→zakładając, że śmierć jest zakończeniem z „trzykropkiem”. Chociaż domniemam, iż wiele odpowiedzi byśmy i tak nie zrozumieli. Przynajmniej całościowo. Tak jak komputer, nie może „być mądrzejszy” od swoich twórców, by w pełni zrozumieć, o co w tych plikach, tak naprawdę biega. A zatem–gdyby założyć, że jednak laptop „coś tam myśli” to chcąc nie chcąc, musi uznać sprawiedliwość Twórców oraz ich prawo do decydowania i odłączenia, wedle uznania→bo i tak nic na to poradzić nie może. Jedynie dywagować, jak to właśnie czynię, lub po prostu→zaufać „w ciemno plikami.”

 

33

W odczuciu mym i bez urazy, człowiekowi prawdziwie od serca niewierzącemu w istnienie Boga i wszystkie tematy pokrewne, Ów powinien być totalnie obojętny. Nie powinien świadczyć przeciwko Niemu, nie krytykować, nie wyśmiewać, nie mówić w kółko o tym samym (przecząc samemu sobie→gdyż temat dotyczy Istoty, której w jego przekonaniu, nie ma. Bo gdyby jednak po śmierci wyszło na to, że jednak Jest, to wtedy konsekwencje zdenerwowania Istoty, która jest wszechmocna i zna wszystkie nasze myśli oraz prawdziwe motywacje, mogą być bardzo zgubne. To już lepiej podokuczać krasnoludkom. Mają mniejsze możliwości i mogą jedynie, poszarpać nogawkę lub ewentualnie, opluć buty.

 

34

Czy jesteśmy naprawdę wierzącymi w Boga, czy wierzymy, że w Jego nie wierzymy lub mamy te kwestie gdzieś, to chyba w ostatecznym rozrachunku, ważne by przyzwoitym człowiekiem być i z dwojga złego, lepiej „prawdziwie rozbitym”, niż „nieprawdziwie całym.” Zawsze gdyby co... większa szansa, że bez względu na przekonania, może nie być tak źle, po ostatnim dzwonku.


 

ⱭƝҼƘՏ:)

W sensie kosmicznego czasu→”za chwile umrzemy.”

Zatem miłujmy bliźnich, Siostry i Bracia, bo zaiste nikt z nas–(oprócz potencjalnych samobójców)–nie zna dnia ani godziny początku martwoty swojej. Albowiem wielce nie przystoi, w poświacie wzajemnych waśni, niesnasek i durnowatości, na przysłowiową „Dolinę Jozafata” a nawet w nicość→w cuchnącym rozkładzie miłości i przebaczenia, wędrować…

 

 

 

Dekaos Dondi

Dekaos Dondi

Zmieniłem tytuł i nieco tekst


 


 

Wierzę, że jestem.


 

Tak nagle pomyślałem, piątego lutego oczkowego roku. Gdyby nad tym podumać kawałek dłużej, to coś niewątpliwie brzęczy w tym bimbającym dzwonku-(kiedyś ostatnim)-albowiem każdy żywy i świadomy mieszkaniec planety Ziemia, w coś wierzy i basta.


 

Oczywiście istnieje potoczne domniemanie, że człek wierzący to jeno taki, co wierzy w Boga przez duże: B. A przecież wierzyć można w krasnoludki, myślący makaron, w swoje nieomylne racje (niekonieczne żywnościowe), oraz w setki innych możliwości różnorakich, albo tylko w same „setki.’’ Nawet bywa, że dogłębnie wewnętrznie.


 

Nie chodzi rzecz jasna o jakieś „złote cielce’’ i pozostałe bydło rogate, które mają zastąpić coś, czymś. Po prostu człowiek niewierzący to zaiste zajebisty mit, bo nawet gdyby w nic nie wierzył, to wierzy że w nic nie wierzy, a zatem jednak wierzy.


 

Na przykład istnieje zasadnicza różnica między tym, czy ktoś wierzy, że nie wierzy w Boga, czy wierzy, lecz owa wiara nie jest mu do czegokolwiek potrzebna. Bywa że z powodów wynikających z własnych doświadczeń, szczególnie przykrych lub dlatego, że ów Bóg nie tłamsi zła. Albo też widząc działalność niektórych wyznawców, nie chce o Nim słyszeć. Mam także na myśli, wszelakie: Tajemne Byty Nieokreślone, Siły Nadprzyrodzone, „Kosmiczną Świadomość” i tym podobne „obiekty.”


 

Wszak bywają sytuacje dziwne. Zjawiska niewyjaśnione. Na przykład człowiek ma poczucie czyjeś obecności, albo czegoś w tym stylu, jakby wszystko było odgrywane w niedostępnym teatrze. Wie, że coś jest… poza, ale nie wie co. Blisko i daleko równocześnie. I nawet gdy nie wierzy, to szybuje czasem nad tematem niczym skołowana owieczka i nie bardzo wie, gdzie ma wylądować i czy w ogóle, by tyłka nie rozpołowić lub co gorsza→”wygładzić fałdy mózgu, malując owe, żółtym kolorem”


 

Lecz z drugiej strony wiara poparta wiarygodnym dowodem, przestaje być wiarą i wbrew pozorom, wcale ją nie wzmacnia, tylko raczej osłabia, będąc na tym samym poziomie co człowiek. To rzecz jasna nic złego, ale jednak takiego „boga,” co można dotknąć, zmierzyć, zważyć, poklepać po ramieniu i zaprosić na piwo, byłoby trudniej szanować. Przynajmniej mnie.


 

Osobiście wolę wierzyć w tajemnicę do końca niezgłębioną, o której możliwościach nie mam zielono pojęcia, nie znając→ całości planu. Nie mówiąc już o wyglądzie. Mogę jedynie ogarnąć rzeczywistość jeno na tyle, ile mózg pozwala, a cała reszta jest poza mim pojmowaniem. Chociażby pytania: skąd we mnie rozum, świadomość istnienia, możliwość zadawania pytań oraz wszelkich dywagacji itd. To tak jakby „masło” chciało zgłębić „tajemnicę masła”→Czyli „masło maślane”


 

Tak wtrącę dygresyjnie, że człowiek raczej samemu sobie szkodzi, kiedy widzi jeden słuszny punkt. Swój nieomylny pępek. Jak na ten przykład koń z klapkami na oczach, który to ze wszystkich doniesień medialnych i różnych innych, wyłuskuje wyłącznie takie informacje, co umacniają go w przekonaniu, że ma racje. Nic innego nie dostrzega. A już na pewno igły w stogu siana. Wygodnie przyjąć, że tam jej nie ma. To już lepiej, gdyby miał klapki na zadzie!


 

Bo żeby coś określić i osądzić, chociaż trochę obiektywnie, to trzeba raczej korzystać z różnych źródeł i wyciągać średnią. W przeciwnym wypadku, we wszystkim widzimy tylko to co chcemy widzieć i dla nas wygodne-(nie koniecznie wygodne dla osób, którzy muszą z takim obcować i vice versa)-Gdy bezkrytycznie wielbimy cukier, to nawet w kupie samotnej goryczy, posmakujemy słodycz.


 

Natomiast człowiek niewierzący w istnienie Boga, podcina trochę gałąź na której siedzi od strony życiowego pnia, z całkiem prozaicznej, terapeutycznej przyczyn, na wypadek gdyby pragnął wyżalić psychę. A mianowicie, że w razie przeciwności życiowych, nawet nie może przerzucić na Niego odpowiedzialności, gdyż paradoksem jest, wysławiać pretensje do Istoty, której nie ma. Oczywiście jest jak jest. Nie wszystkich ta kwestia dotyczy. Każdy ma prawo do stanowienia o sobie, jak chce.


 

To znaczy wysławiać żale na upartego, owszem można, ale z rachunku prawdopodobieństwa prawdopodobnie wynika, że raczej nie podejmie tematu w żadnym zakresie, gdyż nic to nic i nic więcej.


 

A jeśli jednak, to bywa tak, że obwiniamy obsesyjnie, z powodu wspomnianych przeżyć z przeszłości, niekoniecznie miłych, na zasadzie: „na złość mamie, odmrożę sobie uszy.” A przecież Bogu, człowiek w jakikolwiek sposób zaszkodzić nie może.


 

Odwrotnie, owszem tak (biorąc też pod uwagę ewentualność życia po śmierci, gdzie nie człowiek zdecyduje, jak będzie wyglądać jego wieczność). Pół biedy kara. Bardziej przykra byłaby świadomość bez nadziei, że owej kary kiedykolwiek będzie koniec. Że kiedykolwiek przestaną nas diabły gotować w smole na miękko i widłami z tyłka durszlak czynić.


 

Recz jasna, sprawa dotyczy też odwrotnej strony medalu→zwielokrotnionej nagrody-(np: za niezawinione cierpienie)-ale to już nie taki problem. Można przeżyć!


 

Oczywiście, człowiek A, nie udowodni innemu bliźniemu B, że Bóg istnieje, a człowiek B, nie udowodni bliźniemu A, że Bóg nie istnieje→jeśli bliźni postanowi wytrwać przy swoim!


 

Tak samo z życiem po śmierci. Można tylko w to wierzyć lub nie wierzyć… i nic poza tym. Aczkolwiek sprawiedliwie każdy umrze. I będzie jak będzie. Nie inaczej.


 

No nie. Trochę za bardzo odleciałem! A zatem, czyż nie lepiej, chociażby na wszelki wypadek, gdy nie wierzymy w Boga, dmuchać na zimne i jeśli nie kochać, to chociaż nie prowokować Siły, której możliwości są nieograniczone i może z nami zrobić co zechce i zna nasze prawdziwe motywacje wszelkich działań, za które także będziemy rozliczeni. A przynajmniej istnieje taka możliwość. Pewności brak!


 

Tak czy siak, gdybym był „bogiem” to nie wiem, czy bym stworzył ten cały problem, jakim jest rodzaj ludzki. Co innego zwierzątka:)


 

Najpierw trzeba uwierzyć, że jakaś Nadistota istnieje, by rościć do niej naglące roszczenia. W przeciwnym wypadku, pozostają ewentualnie narzekania na samego siebie, innych bliźnich, szykany losu, przeznaczenie, pech i co tam jeszcze durnego, chichot losu przyniesie.


 

Chociaż po prawdzie, częściej chcemy, żeby sprawiedliwość Boża, dotyczyła naszych bliźnich, lecz nas to już Panie Boże→niekoniecznie. Żeby tak za każde zło które popełnię, od razu mi po łapach dawać? Skoro jest tylu innych, gorszych nicponiów i łajdaków. To ich trąbą jerychońską po dupach tłuc.


 

Bywa też tak, że jakiś człek, który w Boga wierzył, nagle od Niego odchodzi, z uwagi na zło, którzy popełniają bliźni, a Bóg temu nie zapobiega. Wolą nie wierzyć „w takiego” niż wierzyć w „takiego”


 

Aczkolwiek po pierwsze – gdyby co – to każdy będzie rozliczony ze swoich uczynków, a nie z cudzych, a zatem po co dawać sobą rządzić złym ludziom i zmniejszyć swoją szansę zbawienia? Zgodnie z takim rozumowaniem, działamy na własną szkodę. To tak, jakby ci niedobrzy nami kierowali, a my byśmy słuchali ich rozkazów.


 

Po drugie→Chociaż te wszystkie niezawinione kataklizmy i cierpienia, niezależne od woli ludzi, które dotykają: dobrych, złych i pozostałych, to faktycznie, trudno wytłumaczyć… nie znając „wszystkich danych” tylko „kilka plików.”


 

Tak sobie kiedyś dziwnie pomyślałem, że na początku czasu, Bóg miał "dylemat"
Czy "stworzyć człowieka"→który nie będzie mógł popełniać zła, tylko samo dobro, jednocześnie zniewolonego, brakiem wolnej woli, czy też takiego, co będzie mógł czynić, generalnie co zechce, mając wolną wolę, czyli stanowić o swoich wyborach i wierzyć lub nie wierzyć w co zechce, z jednoczesną - możliwością - "nagrody lub kary"


 

Wybrał drugą opcję. Widocznie ma to „jakiś większy sens” lecz my nie znamy „całości planu.” wychodzącego poza granicę tego świata. A zatem każda próba zrozumienia lub osądzania, może nie być trafiona, w wielu kwestiach. To tak jakby oceniać „wdzięki kobiety całkowicie ubranej”


 

Czyli każde cierpienie, niesprawiedliwość, kataklizm itp.→może mieć sens, lecz dla nas nie do pojęcia, na tu i teraz.


 

No ale, rzeknie ktoś „Lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu” A zatem wielu by chciało, mieć raj na ziemi, niż jakieś „mrzonki i bajki” o ewentualnym raju→zaś...


 

Gdyby założyć, że Wszechświat miał początek - (i jako taki jest „całością” i nie ma nic poza nim lecz nie istnieje od zawsze) - to ciekawi mnie pytanie, w jaki sposób „w Absolutnej Pustce” powstał dajmy na to↔ów przysłowiowy punkt, zawierający→cały budulec na Wszechświat? Niby skąd ten budulec i nasze rozumy, by móc „filozofować o tym, a i tak głupim umrzeć”?


 

***

Sądzę, że na drugim świecie, uzyskamy odpowiedzi na wiele pytań, ale nie na wszystkie-zakładając, że śmierć jest zakończeniem z „trzykropkiem”. Chociaż domniemam, iż wiele odpowiedzi byśmy nie zrozumieli. Przynajmniej całościowo. Tak jak sztuczna inteligencja, nie może „być mądrzejsza” od swoich twórców, by w pełni zrozumieć, co mają na myśli. A zatem chcąc nie chcąc, musi uznać ich → sprawiedliwość i prawo do odłączenia, wedle uznania→bo i tak nic na to poradzić nie może. Jedynie dywagować, jak to właśnie czynię, lub po prostu→zaufać „w ciemno.”


 

W odczuciu mym i bez urazy, człowiekowi prawdziwie od serca niewierzącemu w istnienie Boga i wszystkie tematy pokrewne, Ów jest totalnie obojętny. Nie świadczy przeciwko Niemu, nie krytykuje, nie mówi w kółko o tym samym (przecząc samemu sobie→gdyż temat dotyczy Istoty, której w jego przekonaniu, nie ma.


 

Czy jesteśmy potocznie→wierzącymi, czy wierzymy, że nie wierzymy? Hmm… ważne, by człowiekiem przyzwoitym być i z dwojga złego, lepiej „prawdziwie rozbitym”, niż „nieprawdziwie całym.” Zawsze gdyby co... większa szansa, że bez względu na przekonania, może nie być tak źle, po ostatnim dzwonku.


 

ⱭƝҼƘՏ:)

 

Miłujmy bliźnich Siostry i Bracia, bo zaiste nikt z nas (oprócz potencjalnych samobójców) nie zna dnia ani godziny początku martwoty swojej, a przecie wielce nie przystoi, w poświacie wzajemnych waśni, niesnasek i durnowatości, na przysłowiową „Dolinę Jozafata” a nawet w nicość→w cuchnącym rozkładzie miłości i przebaczenia, wędrować…

 



×
×
  • Dodaj nową pozycję...