Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Trzeba wezwać pogotowie! On już umarł, choć jeszcze żyje. On żyje! Wcale nie umarł, tylko dech mu zaparło. Ratujmy truchło. Rozsypujące się truchło. Spopielone resztki. Szybko, szybko! 36-letni Luis Slotin* jest unicestwiany prze Niszczyciela Światów! Te jego wymiotne odruchy. Te spazmy agonii. Te drgawki i skowyty uwięzionego przez śmierć. Przez promieniowanie jonizujące. Przez niebieskawą poświatę wniebowzięcia. Został pożarty, ale nie do końca. Nie poddaje się umizgom kostuchy, próbującej porwać go na bal przebierańców. On ma tam grać maszkarę. Opuchniętą kreaturę stąpającą po nuklearnym pyle.

 

Uwaga! Uwaga! Potrzebny lekarz! Uwaga! Potrzebny pilnie lekarz! Czy jest tu lekarz?!

 

Pan Luis niedomaga. Już wypluwa życie. Choć już dawno go wypluł, a dokładnie 30 maja 1946 roku. Ale trzeba go ratować! Te zwłoki. Te strzępy nie wiadomo czego oblazłe przez wszy i wielkie muchy, które na odwłokach mają wzorki upodobnione do trupich główek. A więc latają wokół te trupie główki. Albo bardziej cała chmara trupich główek bzycząca do leżącej nieruchomo obrzydliwości, która niepostrzeżenie przybrała formę nieśmiertelnego tworu. Który rozpełza przy ziemi z cichym szmerem wiecznego wzrostu. Luis podważał śrubokrętem kulę z plutonu Pu-239 w Los Alamos National Laboratory. Wszędzie wokół. W oknach. W donicach. Kwiaty wyrastały (wyrastają?) w zapachu lekarstw. Albo bardziej w kwaśnej destrukcji nuklearnego rozszczepienia.

 

Wszystko pokrył już kurz czasu. Dawno przebytych epok i lat. Wśród wielkiego zmęczenia przeszłości. Cząsteczki. Rozpędzone neutrony toczą wciąż niekończącą się bitwę w niewidzialnych strefach opuszczenia. W jakiejś nocnej luminescencji. W wewnętrznych jarzeniach przedmiotów. W gęstym od kurzu powietrzu. Ścieżki prowadzą nie tędy, lecz krętymi korytarzami betonowych katakumb, w które wryło się odległe konanie umarłych.

 

I tak oto Luis przedziera się przez ściany z powietrza a za nim idzie jego cień śmiertelny. Ów cień nie daje mu zapomnieć o dawnym życiu. Jego myśli. Szepty. Coś wciąż liczy. Tworzy matematyczne wzory. Mnoży i dzieli. Wyciąga z czegoś pierwiastki. Wstawia w nawias. Wyciąga przed nawias. Iloczyn. Iloraz. Całka. Liczby urojone. Cały ciąg Fibonacciego. Całą symfonię matematyczno-fizycznego konspektu. Zygzakiem biegnie przez wyobraźnię. Pokonuje kolejne poziomy skośnymi skokami, jakby szachowego konia. Dwa kroki do przodu i jeden w bok. Dwa do przodu. Jeden w bok. I tak bez przerwy. I tak w nieskończoność.

Lecz jest cicho. Wciąż cicho. W powietrzu gęstym od zapomnienia roją się puszyste pleśnie, które tłumią kroki, westchnienia i szepty. Pleśnie i pajęczyny. Nowotworowe guzy. Pył i gruz. Rozbite szkło. Powyrywane zewsząd przewody, kable. Żeliwne rury z wiszącymi kawałkami skóry z siwą sierścią kozła. Drewniane obudowy radiol. Popękane kineskopy. Zimne okulary mikroskopów… W górę. W dół. I po schodach. Prosto długim korytarzem. I w lewo. Potem w prawo. Potem znowu prosto. Aż do końca. Po minięciu wielkiej auli idzie dalej. I wciąż dalej. Aż po kres. Idzie ciężko i powoli, przytłoczony ciśnieniem gwiazd. Ale idzie wytrwale poprzez senną korekturę zdarzeń. Cały kalejdoskop zwidów i majaków. I nie wiadomo czy idzie im naprzeciw, czy tylko wywołuje je z nicości. I tam, za tymi drzwiami. I tam znika w ścianie. Skrywa się w świecie bez wymiarów niezapisaną myślą.

 

)Włodzimierz Zastawniak, 2024-07-11)

 

*) Luis Slotin – kanadyjski fizyk i chemik uczestniczący w Projekcie Manhattan. Zmarł w wyniku silnego napromieniowania, którego doznał w czasie wypadku w Los Alamos National Laboratory, 21 maja 1946 roku, podczas eksperymentu z podkrytyczną masą plutonu w kształcie kuli o wadze ok 6 kg. Została ona nazwana przez pracowników laboratorium Demon Core (diabelski rdzeń)

 

 

Edytowane przez Arsis (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Natuskaa

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Buch!    Rach!   Ciach!   Maszyna  Czy strach?   I życie ukryte  Za zasłoną świadomości    Bo czas nie ma  Dla nikogo litości    Gdy pędzi za nieznanym 
    • MRÓWKI część trzecia Zacząłem się zastanawiać nad marnością ludzkiego ciała, ale szybko tego zaniechałem, myśli przekierowałem na inny tor tak adekwatny w mojej obecnej sytuacji. Podświadomie żałowałem, że rozbiłem namiot w tak niebezpiecznym miejscu, lecz teraz było już za późno na skorygowanie tej pozycji.  Mrówki coraz natarczywiej atakowały. W pewnej chwili zobaczyłem, że przez dolną część namiotu w lewym rogu wchodzą masy mrówek jak czująca krew krwiożercza banda małych wampirów.  Zdarzyły przegryźć mocne namiotowe płótno w 10 minut, to co dopiero ze mną będzie, wystarczy im 5 minut aby dokończyć krwiożerczego dzieła. Wtuliłem się w ten jeszcze cały róg namiotu i zdrętwiały ze strachu czekałem na tą straszną powolną śmierć.  Pierwsze mrówki już zaczęły mnie gryźć, opędzałem się jak mogłem najlepiej i wyłem z bólu. Było ich coraz więcej, wnętrze  namiotu zrobiło się czerwone jak zachodzące słońce od ich małych szkarłatnych ciałek. Nagle usłyszałem tuż nad namiotem, ale może się tylko przesłyszałem, warkot silnika, chyba śmigłowca. Wybiegłem z namiotu resztkami sił, cały pogryziony i zobaczyłem drabinkę, która piloci helikoptera zrzucili mi na ratunek. Był to patrol powietrzny strzegący lasów przed pożarami, etc. Chwyciłem się kurczowo drabinki jak tonący brzytwy, to była ostatnia szansa na wybawienie od tych małych potworków. NIe miałem już siły, aby wspiąć się wyżej. Tracąc z bólu przytomność czułem jeszcze, że jestem wciągany do śmigłowca przez pilotów. Tracąc resztki przytomności, usłyszałem jeszcze jak pilot meldował do bazy, że zauważyli na leśnej polanie masę czerwonych mrówek oblegających mały, jednoosobowy zielony namiot i właśnie uratowali turystę pół przytomnego i pogryzionego przez mrówki i zmierzają szybko jak tylko możliwe do najbliższego szpitala. Koniec   P.S. Odpowiadanko napisałem w Grudniu 1976 roku. Kontynuując mrówkowe przygody, następnym razem będzie to trochę inną historyjka zatytułowana: Bitwa Mrówek.
    • Ma Dag: odmawiam, a i wam Doga dam.        
    • Samo zło łzo mas.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...