Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

I

… choć w domysłach łatwo się pogubić.
Siedziałem na krześle przy łóżku Małgorzaty. Jej ociekająca potem twarz nabrała w świetle lampy bursztynowego koloru. Całe ciało dziewczyny było mokre po ostatnim … Ale na chwilę zapanował spokój. Teraz spała oddychając spokojnie i miarowo. Zdawało się, że atak minął, jednak wiedziałem; nie można ulegać pozorom. Ta niepokojąca cisza była jedynie zapowiedzią kolejnego napadu.
Delikatnie ująłem rękę Małgorzaty. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po moim ciele; była straszliwie zimna. Tak zimna, że nie dałem rady dłużej jej utrzymać. Wstałem z krzesła i powoli osunąłem się w głąb pokoju. Zacząłem się zastanawiać, kiedy i jak to się stało. Czy to było już wtedy, gdy p ę k ł a s p r ę ż y n a z e g a r a? A może… Nie, to mnie przerastało. Mój umysł był już zmęczony - zbyt zmęczony, aby o tym myśleć. Pojąłem, że w tej sytuacji moje wysiłki musiałyby iść na marne, a ja tylko pląsałbym w tych wszystkich domysłach i wrażeniach. A one są zgubne. Tak… Potrzebowałem odpoczynku.
Kiedy spojrzałem przez okno, przypomniały mi się słowa Baudelaire'a:

"Lub cisza płaska w morzu pustem
Jest mej rozpaczy lustrem!"

Nie było tam co prawda owego "pustego morza", ale przed moimi oczyma rozciągał się równie żałosny widok ponurego i - wydawałoby się - zgniłego miasta, które toczy mgła. Bo istotnie; w rozproszonym wśród oparów, mętnym świetle latarń pobliskie domy zdawały się gnić, rozkładać i kruszyć. Byłem przekonany, że w środku wyglądam tak samo. Wypełniały mnie odruzgi i nadpalone szczątki młodzieńczych marzeń.
- Dlaczego… - wyszeptała Małgorzata. Jej cichy, zachrypnięty głos wyrwał mnie z zadumy. Przez chwilę stałem niezdolny do żadnego ruchu, czekając kiedy dziewczyna wypowie kolejne słowo. Cisza. W końcu się przemogłem; niepewnym krokiem podszedłem do łóżka i schyliłem się nad chorą.
- Coś mówiłaś?
Chciałem znów przytrzymać rękę Małgorzaty, ale odtrącał mnie jej chłód. Odgarnąłem tylko włosy z jej twarzy i wtedy zauważyłem, że popękane, sine usta dziewczyny szybko nabiegły krwią. Sucha chrzęść jej warg zmieniła się w soczysty owoc, nabrała koloru krwistych czereśni i sperliła się śliną.
- Dlaczego szukasz diabła za oknem? - wyszeptała Małgorzata. - On jest we mnie.
Te słowa zabrzmiały wśród ciszy jak jakieś tajemne kabalistyczne zaklęcie.
- Nie ma diabła - odpowiedziałem.
- Jest… Ja go czuję w środku … wypełnia mnie… Jest tu… we mnie…
Na twarzy czułem coraz szybszy oddech Małgorzaty. Żyły naprężały się na jej skroniach. To była zapowiedź kolejnego ataku.
Źle się czułem siedząc bezczynnie w obliczu koszmaru, jakiego doznawała teraz Małgorzata… ale, na Boga, przecież i tak nic nie mogłem zrobić. Nie byłem w stanie. Po prostu. Byłem równie bezradny co ona, przykuta do łóżka, dręczona przez coś czego nie mogłem sobie nawet w pełni wyobrazić.
Jej ciałem znów zawładnęły spazmy. Dziewczyna wiła się, wzdychała i jęczała. Nie wiem, skąd brała tyle siły, aby po tylu mękach…
- Diabeł jest we mnie… - krzyczała. - Jest w środku… On mnie wypełnia...
Nie, nie mogła być to po prostu maligna, choć z początku wszystko na to wskazywało. Spazmy zmieniły się teraz w gładkie, finezyjne ruchy mięśni i szybki rytm oddechu. Patrzyłem na to, wiedząc, że Małgorzata cierpi, jak gdyby przyjmowała w siebie jakieś obce, nieprzyjazne ciało. Czy możliwe, aby halucynacje dawały tak silne złudzenie fizycznego oddziaływania?



II

Ściana rozmazała mi się przed oczyma niczym wielka, szara smuga. Nie wiem, czy to brak snu, czy też wewnętrzne rozdarcie przytępiło moje zmysły. Podobnie było z moimi myślami, kiedy próbowałem dotrzeć do wnętrza … Rozpraszały się i gmatwały. Gubiły się w stworzonym przez siebie labiryncie ujawniając przede mną ból i grozę tego wszystkiego.
Spiralą schodów poszedłem na drugie piętro. Minęła wczorajsza noc, ale po przebudzeniu z krótkiej drzemki czułem, że jej koszmar wciąż trwa. Poranny spacer nie przyniósł ukojenia moim skołatanym nerwom. Ulice były mokre i śmierdzące od wydobywających się z kanałów oparów. Przez całą drogę myślałem tylko o chorobie Małgorzaty. Wiedziałem, że niewiele mogę pomóc tej dziewczynie - i to gnębiło mnie najbardziej.

Więc co mi zostało?

Czekać i z bólem obserwować zachodzące zmiany?

Klucz zazgrzytał w zamku. Otworzyłem drzwi… Małgorzata wciąż spała spokojnie. W nocy miała trzy ataki, więc teraz musiała poświęcić czas na odzyskanie sił. Jej ciało wciąż było trupio blade i zimne. Bezwładnie spuszczona ręka zwisała wzdłuż nogi łóżka, a czarne włosy chorej rozsypane były na poduszce w szalonym nieładzie.
Wytarłem jej twarz miękką chustką i wtedy coś we mnie pękło. Usłyszałem dźwięk przypominający upadającą sprężynę z e g a r a i jednocześnie zdało mi się, że ściany się zatrzęsły. Następnie przez chwilę straciłem panowanie nad sobą. Nie wiem, jak opisać ten stan. Wydawało mi się, że chwilowo tonę w nicości, nirwanie… To tak, jakbym (…) Kiedy odzyskałem już pełnię władz umysłowych, wszystko zdawało się wrócić do normy. Ściany przestały drżeć.
Poszedłem do łazienki. Coś mnie powstrzymywało od spojrzenia na własną twarz, odbitą w lustrze. Nie mogłem spojrzeć, czy nie chciałem? Co za różnica… Głowę miałem pochyloną nisko nad umywalką. W ustach czułem dziwny, mdły smak, jakbym niedługo miał zwymiotować.
Woda z kranu wydawała mi się zimna - nadzwyczaj zimna - przeszywająca swoim zimnem całe moje ciało. Tak jak ręce Małgorzaty. Gdy przejechałem wilgotnymi palcami po chropowatej skorupie ust - odpłynąłem.
Zawirowały barwy, światła oraz cienie, i zlały się w jeden potok szarozielonej plazmy. Czułem jak ten wir zacieśnia się wokół mnie. Gęstnieje niczym magma. Przylepia się niewidzialnymi ssawkami do mojej skóry. Było mi duszno, mdło i słabo - i, szczerze mówiąc, nie wiem jakim cudem wciąż trzymałem się na nogach. Wszystko wokół nagle zdało się takie… takie, jak z ekspresjonistycznych obrazów. Nieprzyjazne i złowrogie. Ostre. Kontrastowe. Zniekształcone. Stałem sam w sercu tego wiru, który nieustannie tężał, dusił mnie i wchłaniał w siebie. I gdybym tak jeszcze mógł, krzyczałbym co sił, lecz głos uwiązł mi w gardle. Obezwładniający strach prawie rozsadzał mnie od środka.
Kiedy fantastyczne obrazy zniknęły, a ja obudziłem się z tego dziwnego pół-letargu, upadłem na podłogę. Ręce i nogi gruchnęły donośnie. Głową uderzyłem o coś twardego. Kiedy spojrzałem w to miejsce zobaczyłem roztrzaskany z e g a r. Pewnie przypadkiem spadł ze ściany, albo n i e ś w i a d o m i e strąciłem go rękoma podczas upadku. Ale mniejsza z tym. Cały byłem rozdygotany. Musiałem wziąć kilka głębokich wdechów, żeby nabrać sił i wstać.
Pomyślałem wówczas o mirażach. Odniosłem wrażenie, jakby od dawna drzemały w głębi mojego umysłu i uwolniły się dopiero teraz - w wyniku jakiegoś nieznanego czynnika. Nigdy nie wierzyłem w żadne metafizyczne prawdy, ale w tym momencie nabrałem nagle przekonania, że cos w nich jednak musi być…
Czy możliwe, aby głęboko w moim mózgu drzemały pokłady czego, czego do tej pory nie byłem świadom?
"… lecz było to zapomniane i ukryte przed moją świadomością aż do dnia dzisiejszego.." - słowa Pernata wydały mi się teraz aż nazbyt realne.

***

Wstałem ostrożnie i poszedłem w stronę pokoju. Czułem się ciężko, jakbym wypełniony był rtęcią; nogi uginały się pode mną, było mi słabo i duszno. "Co się dzieje?" - szepnąłem, wycierając zroszone kroplami potu czoło.
Dzień był deszczowy i ponury. Przez okno wpadało do pokoju blade światło, rzucając na meble i matę fosforyzujące plamy. Małgorzata jeszcze się nie obudziła; nadal spała z głową odchyloną w bok, podczas gdy na białej pierzynie leżał bez ruchu jaki czarny kształt. Kiedy podszedłem bliżej, rozpoznałem spiczastą formę uszu i mały pyszczek. Ciszę wypełnił ciepły pomruk. Lśniący, gładki grzbiet rozciągnął się jak akordeon a następnie wygiął w łuk. Wtem kocur zerwał się z miejsca. Nagłym ruchem zeskoczył z łóżka, pomknął przez pokój i wskoczył pod biurko. Usiadłszy w jego cieniu zaczął lornetować mnie reflektorami swoich wielkich, okrągłych oczu.
Ciekawe sąd się tu wziął? Otworzyłem drzwi i próbowałem odgonić go na klatkę schodową. On tymczasem ciągle patrzył i ani myślał spuścić ze mnie wzroku.

Opublikowano

Będzie bez bicia :)
Pierwsze wrażenie przy lekturze: tekst zadbany i napisany z naciskiem na poprawność językową - bardzo to cenię.
W pierwszym akapicie irytują wielokropki. Zastanawiam się jakie byłoby lepsze rozwiązanie - bo one mają swoje uzasadnienie - ale niestety, nie znajduję. Wielokropki są pretensjonalne w zbyt dużym stężeniu, z czego z pewnością zdajesz sobie sprawę.
Zdajesz sobie też na pewno sprawę, że duet Małgorzata i diabeł przywołuje natychmiast skojarzenia z Bułhakowem, a wymiana zdań z Bułhakowem jest ambitnym zadaniem ;)
co to są odruzgi? słownik języka polskiego chyba nie notuje takiej formy, trąci wyrażeniem gwarowym.
Nie lubię czytać o wszelkich atakach, a jak jeszcze dochodzi do tego diabeł, to już zupełnie uśmiecham się, nie bez podziwu dla ludzi, którzy się za takie tematy biorą.
To tak, jakbym (…) - no i co? autocenzura to jest czy jak? rozumiem jeszcze to: Całe ciało dziewczyny było mokre po ostatnim … - jako tako odwzorowana mowa, nerwowe wprowadzenie w sytuację, narrator nie wspomina o wszystkim. Ale pierwszy przykład jest marny.
zdawało się wrócić do normy - wracać zabrzmi lepiej i poprawniej logicznie.
poszedłem w stronę pokoju - duża ta łazienka, skoro można brać azymuty; nie lepiej do pokoju?

Ech... szalenie nierówny tekst: z wielkim pietyzmem i fantastycznie pod względem formalnym, językowym itd. napisałeś, co treściowo wydaje mi się słabiutkie. Takiego warsztatu nie można marnować, bo widać z kilometra, że masz do dyspozycji spory potencjał. Zegar, diabeł, kot - jeśli już musisz poruszać takie tematy na serio, to można to zrobić chyba w odrobinę świeższy sposób? to tak jak klęską niemal wszystkich filmów poruszających kwestie nadprzyrodzone jest to, że usiłuje się tam kwestie owe pokazać - w rezultacie szatan, który znacznie bardziej przerażałby niepokazany, zostaje wtłoczony w jakieś włochate ciało i wygląda jak niedźwiedź. (przepraszam za tę przydługą dygresję, chodziło mi o obrazowe przedstawienie sprawy).

Słowem - dysonans. Bez bicia :)

Czołem,
F.

PS. Zapomniałem dodać, że dobrze i sprawnie się czytało.

Opublikowano

PS 2. Zgaduję, że tytuł dotyczy istoty, która gnieździ się w Małgorzacie; nie powinien to być przypadkiem inkub? cuś mi się wydaje, ze sukub nawiedzał mężczyzn... ale dawno nie dłubałem w micińskim, więc się nie upieram ;) kłaniam się tak czy inaczej,
F.

Opublikowano

Wow, dzięki Panie F. za obszerny komentarz! ;-)
Rozjasniiłes mi trochę w główce. W zasadzie piszę sobie teraz nowe opowiadanie, również z pogranicza psychologii i filozofii. Takie niezbyt nowatorskie - ot, zwykłe zycie człowieka z problemem rozdwojenia osobowosci, zatraty granicy między jawą a wyimaginowaniem itp.itd.
Wezmę sobie Twój koment pod uwagę ;-)
A odruzgi oznaczają gruzy, przepalone drewna; taka mieszanina, powstała po spaleniu jakiegos budynku. Neologizm stwprzony przez Micińskiego.
Pozdrawiam!
Dzięki!

Opublikowano

Masz rację, Sukub to demon kobiecy, nawiedzający męzczyzn. Ale w moim planie było to, żeby w dalszej częsci opowiadania Małgorzata za posrednictem choroby zmieniła się w takiego pół-duszka ;-)
[miałem zamiar stworzyć w tym momencie jakis alternatywny obraz demona, ale chyba się nie uda]
Prawda, niepotrzebnie nawiązuję do twórczosci Bułhakowa - przez wprowadzenie postaci Małgorzaty. Tym bardziej, że nie jestem Mistrzem. ;-)

Opublikowano

Dla kogoś takiego, jak ja, kto wszelkie spirytyzmy ma głeboko w d... nie ma znaczenia, czy Małgorzata została opanowana przez inkuba, czy sukuba. Autor ma prawo nadać temu czemuś dowolną nazwę. Opowiadanie twoje jest napisane niemal perfekcyjnie i świetnie mi się czytało, choć bez emocji typu stwanie włosów dębem i gęsia skórka. "Namalowałeś" swoją historię niemal perfekcyjnie. Ale skoro powiedziałeś "a", powiedz również "b". Kontunuuj.
Teraz zgodnie z pewną nową świecką tradycją kilka uwag:
jednak wiedziałem; nie można ulegać - widziałbym tutaj przecinek, nie średnik
że nie dałem rady dłużej jej utrzymać - może "nie byłem w stanie"?
powoli osunąłem się w głąb pokoju- usunąłem, odsunąłem?
a ja tylko pląsałbym - pląsałbym? pląs=taniec
Sucha chrzęść jej warg- co to jest chrzęść?
Żyły naprężały się na jej skroniach- naprężają się sprężyny, mięśnie- może napinały?
dręczona przez coś czego -coś, czego
aby po tylu mękach… - mnie ten wielokropek zupełnie nie pasuje- chyba spokojnie możesz to zdanie dokończyć, nie zdradzając żadnego sekretu?
Wiedziałem, że niewiele mogę pomóc tej dziewczynie - dlaczego tej dziewczynie? wystarczy jej pomóc
chwilowo tonę w nicości, nirwanie…- o ile mi wiadomo nirwana jest stanem szczęśliwosci, ale może jestem w błędzie...
To tak, jakbym (…)- dokończ śmiało
zaczął lornetować mnie reflektorami swoich - nie bardzo mi pasuje wprowadzone słowo pochodzące z jakiegoś tam slangu- gryzie sięz pięknym, wysublimowanym językiem całego opowiadania

Opublikowano

Dzięki Leszku za obszerny komentarz ;-)
Chyba trochę przesadziłes mówiąc, że napisałem ten tekst "niemal perfekcyjnie". Ale dzięki za miłe słowa jak i również za słowa krytyki.
Rzeczywiscie, nie ma w tym tekscie chwil napięcia. Długo nie umiałem go budować, nie wiedząc dlaczego. Ale teraz już wiem. Otóż, może i każde zdanie jest formalnie poprawne i to jest własnie złe. Wykoncypwałem sobie, że aby zbudować klimat trzeba zdania nastylizować trochę na mowę potoczną; zburzyć przy tym jako-taką poprawnosc stylistyczną. Warto też wtrącić równoważniki zdań, a zdania oczywiscie skrócić do prymitywnej formy: podmiot-orzeczenie. To tyle jeli chodzi o moje (przestarzałe już) reflekcje z okazji smierci Jana Potockiego ;-)
Zastanawiam się, jakby to wyglądało, gdybym np. w sytuacjach kiedy bohater traci już panowanie nad sobą, pogmatwał zdania... Na przykład:
"Ale nie mogło być tak, skoro... Tyle cyferek. Za co tyle liczb? Gdzie... Nie, nie wiem. Gdzie jest ten felerny rachunek?"
A wracając do tego tekstu (niniejszego, czy też powyzszego... co za różnica?!) to raczej nie będe go dokańczał. Jak napisał F., pomysł niezbyt atrakcyjny. Miał rację. A i formalnie mi trochę zgrzyta to opowiadanie. Redaktor pisma literackiego napisał mi, żebym pozbył się licznych archaizmów i żebym pozbył się klasycznej, XIX wiecznej maniery zdań. Też miał wielka rację ;-)
Czyli więcej zależy od mojego przyszłego tekstu ;-)))))
Ale za komenty dzięki, bo teraz wiem, co mam uwzględniać, pisząc ów nowy, mam nadzieję lepszy twór :-D

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @FaLcorNWiesz, w złości to możliwe, ale za chwilę, jak nerwica przejdzie.   
    • @Alicja_Wysocka Smacznego.
    • Leonné nie potrafiła odnaleźć się w nowej rzeczywistości i miejscu tak odległym od rodzinnych stron dziewczyny i tak wrogo do niej nastawionym. Ojciec nie chciał narażać jej młodych wdzięków i cnoty na zhańbienie. Nie godził się więc by szukała zatrudnienia po domach w miasteczku ani tym bardziej w okolicach targu rybnego czy samego portu.    W ogóle zabronił wychodzić córce na zewnątrz. Zajmowała się więc typowo kobiecymi pracami i sprawunkami w obrębie obejścia a jedynymi towarzyszkami jej niedoli były córki Nabīla, które na przemian nie opuszczały domu na klifie i jak tylko mogły najlepiej, umilały Leonné czas wspólnym śpiewem, haftowaniem, plotkami czy opowiadaniami z życia dziewczyny gdy była tak szczęśliwa w Kastylii.      Leonné cierpiała przy ojcu w ciszy, lecz przed córkami przywódcy klanu zwierzała się chętnie. Tęskniła do ciasnych, zatłoczonych uliczek Torregrimy. Do przyjaciółek, latorośli kupców i rzemieślników ze starego placu z którymi dorastała i rozumiała się jak z nikim innym. Tęskniła do ich starego domu. Do pokoju, który miała jedynie dla siebie. Często wracała rzewną od łez myślą ku swej guwernantce Dolores, która zastępowała jej matkę przez dziesięć przeszło lat. Samej rodzonej matki Leonné nie pamiętała. Zmarła gdy miała ledwie cztery lata. Ojciec nigdy nie lubił poruszać tematu jej życia a tym bardziej śmierci. W starym domu, przypominał o jej istnieniu jedynie portret o niewielkich wymiarach płótna. Ojciec zawiesił go w jej pokoju tak jakby chciał sam nie patrzeć na lico zmarłej. Jakby chciał wymazać i tę ledwie namacalną resztkę jej obecności w zakamarkach domu.      Ojciec utrzymywał nadal bliską i serdeczną relację ze swym szwagrem. Młodszym bratem nieboszczki. Wuj Lucien. Pamiętała go doskonale. Rudy olbrzym o sercu tak delikatnym jak jego dłonie. Tak niepodobne do dłoni dorosłego mężczyzny a raczej damy dworu. Jego postura wzbudzała oczywisty respekt gdziekolwiek się pojawił ale szybko rozwiewał niepokojącą atmosferę swym rubasznym i lekkim językiem, wziętym bardziej z rynsztoka niż posiadłości kupieckich związków.  Wiele razy tylko dzięki niemu, miała możliwość porozmawiania o postaci matki.    Opowiadał jej o zamiłowaniu kobiety do natury, sztuki i wróżb. Była delikatną osobą, niegotową do roli żony i matki. Chciała cieszyć się niczym niezmąconym spokojem i beztroską, cudownie lekkich, dziewiczych dni i magicznie ukołysanych w głębokim śnie nocy. Była duszą wolną i niezależną a takie kobiety bezlitośnie tępiono lub kończyły one w upozorowanych związkach, opartych na wpływach i pieniądzach pomiędzy rodzinami.      Może dlatego ojciec o niej nie mówił i widać wyrzucił jej obraz z pamięci a portret kazał powiesić naprzeciw łóżka Leonné. Widać nie kochali się ani nie byli dla siebie ważni. Dlatego przy pierwszej sposobności jej matka odeszła i zrobiła to z niewysłowioną ulgą. Ślad po niej zaginął. Zatarł się w piaskach przeszłości. Mokrych od łez i pełnych gniewu rozsypanego w czarne kulki żużlu na dalszej ścieżce życia Leonné.     Ta ścieżka zawiodła ją aż tutaj nad zapomniany przez Boga klif i wybrzeże morza wewnętrznego. Chciała powiedzieć ojcu o tym, że najchętniej wróciłaby do Kastylii lub Leonu. Nocą nie mogąc zmrużyć oka, wymyślała scenariusze opuszczenia osady. Lecz jak samotna dziewczyna miałaby przemierzać bezdroża kalifatu bez opieki starszego mężczyzny a na dodatek bez wpływów i pieniędzy. Do tego jako gorliwa katoliczka i dziecię maryjne jakim się często ogłaszała chcąc walczyć tym samym o swą europejską tożsamość w samym centrum ula niewiernych.      Chciała wielokrotnie pomówić z ojcem o tym, że już czas wracać z wygnania i jeśli nie mogą pozostać na półwyspie to niech szukają lepszego losu we Francji lub Anglii.  Aptekarz początkowo słuchał córki choć zdawkowo, bez wiary i przekonania. Było to w czasie gdy też szukał punktu zaczepienia w nowym, wrogim miejscu. Gdzie znalezienie przyjaźnie nastawionego osobnika należało do takiej rzadkości jak odkrycie ostatniego talara w kieszeni zamroczonego piwem opijusa, zawieszonego w błogiej nieświadomości na piersiach jasnowłosej murwy w przybytku “Pod ogryzionym piszczelem”. Najgorszej speluny w Torregrimie w której niegdyś od podejrzanych, śmierdzących kadzidłami ale i wymiocinami młodych czeladników I stajennych nabywał szczypty składników do trucizn i silnych eliksirów.      Ale wreszcie karta się obróciła a kości rzucone na jeden numer, wskazały go szczęśliwie, zapewniając mu pracę i opiekę u Nabīla. Więc teraz niby dlaczego miałby opuszczać te ziemię. Nie był to może biblijny raj ani nawet spokojne, urokliwe i bezpieczne miasteczko leżące na uboczu szlaków, zapamiętane chyba jedynie w księgach i nieomylnej pamięci poborców podatkowych.  Im dłużej tutaj był tym bardziej wsiąkał w miejscowy folklor. Coraz bardziej pociągała go praca dla araba i jego dziwaczne acz fantastycznie przygodowo skrojone opowieści z pogranicza magii i jawy.     A może było w nich choć ziarnko prawdy. Może nie o wyspę szło, która schowała swe jestestwo w szmaragdowo-szarych falach. Może przystań z legendy to przystań wizygocka leżącą u stóp jego domu? Może skarb lub jego część spoczywa w jaskinii? Może po to miejscowym bajki o duchach? Coraz częściej o tym myślał. Bez poparcia Nabīla nie zamierzał jednak udowadniać żadnych nawet najbardziej miarodajnych i umysłowo spójnych tez.  Nie narzekał. Może starzec pewnego dnia zgodzi się szukać skarbu i u progu wręcz swego miasta a nie gdzieś hen za morzem.  Jak narazie aptekarz milczał i z zadowoleniem pomnażał zyski swoje i Nabīla. A Leonné starał się zapewnić dawny dostatek i względny spokój na jaki szczególnie ostatnimi czasy zasłużyła. Chciał osiąść tutaj i liczyć na późniejsze układy w podziale łupów po śmierci araba. Był starym, zmęczonym drzewem o opadłych w połowie liściach i nadjedzonych przez czerwie korzeniach a takich drzew nie można przesadzać w nieskończoność i liczył na to, że Leonné kiedyś to zrozumie a jeśli nie to chociaż kiedyś mu to wybaczy.   Tak mijał im czas. Na straconej na pozór młodości i zasłoniętej kurzem ślepego posłuszeństwa przewidywalności kolejnych, jednakich sobie dni. Na ślęczeniu nad mapami i skryptami. Na warcie całonocnej nad kuflami piwa i słuchaniu opowieści załóg i kapitanów galer. Nikt jednak nie woził na swym pokładzie skarbów innych niż to co widniało w portowych kwitach zarządców i kupców. Nie natknęli się oni nigdy ani przy nocnym nowiu, zamieniającym powierzchnię wody w tłuste, atramentowo czarne, bijące o drewno burt ramiona diablików morskich. Ani we mgle zielonkawo szarego przedświtu nie wypatrzyli oni nigdy w obrębie statku jak i przed dziobem ani za jego rufą na choćby ślad istot o których bajali tylko tacy oderwani od przyziemności starcy jak Nabīl.  Ich opowieści nigdy jednak nie frustrowały Nabīla.   
    • @Alicja_Wysocka Jak ktoś pokornie prosi o wieczną ciszę, to warto spytać czy można ją naruszyć. Jest inaczej? Wypada inaczej?
    • @infelia Wiersz do zjedzenia :)) Jak mi coś tak bardzo smakuje, to pytam czy mogę jeszcze zjeść talerzyk?
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...